Natalie obudziła się chyba jako pierwsza. A przynajmniej jako jedna z pierwszych, bo godzina była bardzo wczesna. Na jej łóżku spoczywała już górka prezentów. Ostrożnie zsunęła ją do nóg łóżka i zeskoczyła z niego po chichu. Przypomniał jej się sen z dzisiejszej nocy - śniła o lekcji Obrony Przed Czarną Magią na spotkaniu GD, gdy uczyli się u Harry'ego patronusów. Jak Luna cieszyła się, gdy wyczarowała pięknego zająca, Ron psa, Fred hienę, George kojota, a ona sama wyczarowała ucieleśnionego patronusa dopiero w czerwcu. Sowę pójdźkę - wahała się nad kupnem pójdźki i puszczyka, przed pierwszym rokiem Hogwartu. Ostatecznie dostała puszczyka od babci. Tak wiele się zmieniło od tego czasu... Wiele sobie uświadomiła. Wiele rzeczy, których do teraz przed sobą nie potrafi przyznać, bo to takie "głupie". Postanowiła się jednak dzisiaj tym nie zamartwiać. W Wigilijny poranek przecież nie warto. Wstała i ruszyła do pokoju Rona, żeby obudzić go wcześnie, złożyć mu życzenia i móc porozmawiać z nim na osobności o wyprawie, jaką z nim planuje, bo nie wierzy, żeby on nie chciał wrócić już do Hermiony i Harry'ego. Skradła się pod drzwi jego pokoju, nacisnęła na klamkę, weszła do środka i ujrzała... Puste łóżko i wszystkie rzeczy Rona pozbierane gdzieś. Nie było w pokoju już niczego. Przejrzała go parę razy - nic. Postanowiła się przejść po pozostałych zakątkach domu. Kuchnia - pusto. Salon - pusto. Łazienka - pusto. Korytarze - pusto. Wyjrzała przez okna i z żadnego z nich nie dojrzała żadnego śladu po Ronie. Postanowiła jeszcze raz wejść do pokoju, może zobaczyłaby jakiś liścik od przyjaciela, albo chociaż...
Omal nie wpadła na panią Weasley.
- Dzień dobry! - szepnęła. - Nie widziała pani może...
- Rona? - Nie, słoneczko, dzień dobry, nie widziałam. Szukałaś go już?
Skinęła głową twierdząco, ze zrezygnowaniem.
- Właśnie też widziałam, że jego pokój jest niemal całkiem pusty... - pani Molly westchnęła ciężko i odgarnęła nieułożone włosy z ramienia. - Podejrzewam, że wrócił do Harry'ego i Hermiony.
- Bardzo możliwe, proszę pani... Nie zostawił żadnego listu?
- Och, jedno czy dwa zdania - machnęła żółtą karteczką. - "Połóżcie z powrotem ghula w moim łóżku. Nie martwcie się o mnie!". Jakby to rzeczywiście miało mnie uspokoić! - żachnęła się kobieta.
- Spokojnie. Ron jest bardzo mądry, a ta wyprawa też zdążyła go wiele nauczyć... Niech się pani o niego aż tak nie zamartwia, należy mu zaufać - pocieszyła ją, choć nie miała stuprocentowej pewności co do swoich słów. Ale jeśli miało to ją pocieszyć, to było warto.
- Tak, masz rację... Traktuję was wszystkich jak dzieci, ale po prostu strasznie się o was martwię, rozumiesz, prawda? Kiedy będziesz miała swoje dzieci, zobaczysz, że... Och, obyś nie była nigdy w takiej sytuacji, że twoje dziecko wyruszy w niebezpieczną podróż i opuści przez to szkołę! Tak się cieszę, że chociaż ty wolisz zostać w szkole...
Natalie wysiliła się z trudem na uśmiech i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zamiast tego nie wydobyła z siebie nic, a tylko ręką machnęła w stronę piętra i pani Weasley zrozumiała chyba, że chce ona iść na górę by się przebrać, czy coś w tym stylu. Kobieta poszła do kuchni, a Krukonka powolnym krokiem zmierzyła w stronę pokoju Charliego. Przechodząc obok drzwi Ginny zachowywała szczególną ostrożność, żeby nie dać znać o swojej obecności, a jednak drzwi otworzyły się z hukiem, gdy tylko znalazła się na tej samej wysokości, co one i przyjaciółka wypadła przez nie, wołając:
- Wesołych świąt, siostrzyczko!
- Wesołych świąt, Ginny - uścisnęła ją i zamknęła oczy, żeby odetchnąć głęboko. - Twoja mama już nie śpi, jest w kuchni.
- Tak? To świetnie. Idę na dół zaparzyć wodę na kawę, herbatę, czy coś tam... Tobie też?
- Poproszę - skinęła głową i odwróciła się z powrotem do swojego celu.
Rozeszły się w przeciwne strony. Natalie dotarła do swojej sypialni i zaczęła przeszukiwać swoje bagaże, w niesprecyzowanym celu. Nie bardzo wiedziała, w co ma włożyć ręce. Usiadła na łóżku i zaczęła kombinować. Bo jeśli Harry, Ron i Hermiona szukają cząstek duszy Voldemorta, a nie mają jeszcze jak ich zniszczyć, to może jej udałoby się dostarczyć im broń, albo sama znalazła by jakiegoś horkruksa? Mogłaby zniszczyć go kłem bazyliszka, prawda? A przecież mogłaby rozejrzeć się za czarką Helgi Hufflepuff albo diademem Roveny Ravenclaw. Może są gdzieś w szkole? Gdyby popytała o to duchy albo profesorów, może zdobyłaby jakieś przydatne informacje. Tylko powinna zorientować się, czy patronus sam odszukuje odbiorcę, czy trzeba podać jego miejsce pobytu, żeby przekazać mu jakąś wiadomość. Pewnie w zwojach Dumbledore'a jest coś na ten temat...
Sięgnęła po bieliznę, szlafrok i kosmetyczkę. Ruszyła do łazienki, krzycząc "wesołych świąt!" do Freda i George'a, którzy ją mijali. Wzięła prysznic, umyła włosy, doprowadziła się do porządku dziennego i wróciła do pokoju, żeby przebrać się w burgundową koszulę i czarne spodnie. Już zastanawiała się, co zrobić, jak przy kolacji wigilijnej atmosfera będzie jak na stypie, bo Ron zwinął się bez pożegnania. Okropnie żałowała, że jednak nie czmychnęła do Irlandii, Walii albo nie została w zamku. Nie czułaby się teraz tak, jakby to wszystko było jej winą.
Kolacja wigilijna nie przebiegła tak źle, jak Natalie się spodziewała. W sumie, to każdy udawał, że wszystko jest w porządku, tylko pani Weasley trzymała się najgorzej. Miała łzy w oczach, kiedy łamała się z nimi opłatkiem. A Natalie czuła, jakby składała komuś życzenia po raz ostatni. Jakby więcej miało dla niej nie być Bożego Narodzenia. Korzystając z tego, że nie było jeszcze godziny policyjnej, postanowiła teleportować się na chwilę do Tonks, a potem skoczyć do sklepu. Poszła na górę, przejrzała się w lustrze - miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, ani to obcisłą, ani zwiewną... Zwykła mała czarna, ale na odpowiedniej osobie, z odpowiednimi dodatkami efektowna.
Z lekkim, czarnym płaszczem, torebką i chustą zeszła na dół. Stanęła w przedpokoju i zaczęła szukać swoich butów.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał ją Fred.
Zaskoczona omal nie uderzyła głową o ścianę.
- Chciałam wstąpić do Tonks, żeby połamać się opłatkiem, a potem iść na zakupy. Długo nie zasnę, więc muszę coś robić. Przydałoby się coś do jedzenia, picia, czy...
- Idziemy z tobą - oznajmił George.
- Do Tonks też? Czy mam wstąpić po was, jak wrócę od niej?
- Możemy wskoczyć i tam. Co nam zależy?
- Taa, a jak mamy tylko czekać, aż mama wybuchnie, to wiesz...
Skinęła głową. Ubrała się i poczekała, aż i oni wyszykują się do wyjścia. Poinformowali wszystkich, że wychodzą na bliżej nieokreślony czas, przepytali o to, czy ktoś chciałby coś ze sklepu i wyszli z domu. Za barierami ochronnymi Natalie chwyciła jednego z bliźniaków pod ramię, kolejny chwycił brata za bark i teleportowali się. Wylądowali w ogrodzie państwa Tonks. Przeszli dookoła, do drzwi i zapukali.
- Jak ktoś otworzy, to śpiewamy kolędę - rzuciła.
Drzwi otworzyły się, a wszyscy troje zagrzmieli:
- Do szopy, hipogryfy! Do szopy, wszyscy wraz!
Dora roześmiała się i zaklaskała im.
- Wchodźcie! Rany, jak ja was dawno nie widziałam!
Weszli do środka i Natalie od razu podbiegła wzruszona, żeby ją uścisnąć i tradycyjnie ucałować w policzek na powitanie.
- Kuzyneczko, ty jak zwykle wyglądasz coraz ładniej - powiedziała, głaszcząc ją po dużym brzuszku, w którym spoczywało dziecko Dory i Remusa. - Jak się czujesz?
- Dobrze, nawet bardzo. Plecy mnie łupią, ale to normalka! - zaśmiała się. - A wy? Co u was? Słyszałam, że Ron wrócił!
- Wrócił? - powtórzył Fred. - Tak, zmył się jeszcze dziś rano!
- Co ty do mnie gadasz? O rany! - Dora złapała się za głowę i popatrzyła na Freda z niedowierzaniem. - To już nie mógł poczekać do wieczora? Mamie pewnie przykro, co?
- I to jak - potwierdził George. - Pewnie jak wrócimy do domu, będzie już płakać gdzieś w kącie w kuchni.
- No ładnie... A wy co? Też się zmyliście? Uciekacie gdzieś?
- W życiu. Przyszliśmy połamać się opłatkiem, kupić coś na wieczór i... I na tym kończą się plany, a bynajmniej mi - stwierdziła Natalie, wyjmując z torebki opakowanie z opłatkami.
Rozdała Fredowi i Georgeowi po jednym, a następnie wręczyła Dorze przedostatni. Do przedpokoju weszła też mama Dory, Andromeda. Wszyscy pięcioro złożyli sobie życzenia, wypili małą herbatę, porozmawiali trochę i nim minęło dwadzieścia pięć minut, przybysze zawinęli się z powrotem. Ruszyli do sklepu, zakupili Ognistą Whisky i kremowe piwo, jakieś przekąski, i wrócili do domu. Pani Weasley na szczęście jeszcze nie płakała, tylko rozmawiała z Ginny i panem Arturem. Dali im to, o co prosili, by zakupić i ruszyli na górę.
- Wpadasz do nas? - zapytał George.
- Chyba nie zamierzasz wypić sama całej butli Ognistej, co? - zakpił Fred.
- Pewnie, że nie zamierzam! - obruszyła się.
Weszła przed nimi do ich pokoju, gdy przepuścili ją w drzwiach i usiadła na łóżku George'a. Przywołali szklanki z kuchni, rozlali napój i wznieśli toast. Napój rozgrzał ich od środka w bardzo szybkim tempie. Natalie wzdrygnęła się i ni stąd, ni zowąd, podjęła temat, którego nawet nie zamierzała podjąć:
- Wiecie, co? - zagadnęła. - Tak sobie myślę, że ten Hogwart, to już teraz taka głupia instytucja.
Obaj się roześmiali, choć po chwili spojrzeli na nią tak, jakby jednak nie widzieli w tym nic śmiesznego. Oczekiwali, aż coś powie.
- No, zważywszy na panowanie śmierciożerców, oczywiście.
- Ty gorączki nie masz?
- No właśnie! Mówisz źle o szkole!
- Nie! - zawołała i sama się zaśmiała.
Poczuła się tak, jakby śmiali się na pogrzebie. Było to dziwne doświadczenie, ale jakoś nie potrafiła pojąć pełnego poczucia winy za to.
- Bo wiecie, jeszcze przed Umbridge, to tam się wracało co roku z chęcią i aż żal było opuszczać to miejsce. A teraz to szuka się każdego możliwego sposobu, żeby dać nogę, albo chociaż dokopać personelowi.
- Daj spokój - odrzekł Fred. - My nie wyrabialiśmy tam za czasów Umbridge, a jeśli teraz jest jeszcze gorzej, nie nie wyobrażam sobie tego, jak macie spędzić tam kolejne lata. Znaczy się, ty już tylko rok.
- Nawet nie... - burknęła. - Nie wracam tam. Nie mam po co. Już i tak wiem wszystko, co wiedzieć powinnam, a nawet więcej. A nauka byłaby jedynym powodem, dla którego zostałabym w szkole. Bo ten Quidditch to już nie jest to samo. Dla samego chóru się nie żyje. Spotkania GD są koniecznością, a nie zabawą, bo panuje strach, że jutro już się nie obudzimy żywi. Nie ma już tej atmosfery co dawniej... Zabili ducha naszej szkoły, nie ma co.
- No i co planujesz? - zapytał George.
- Jak to co? Odesłać papiery i zaświadczenie o rozwiązaniu umowy o naukę.
George przeprosił ich na chwilę i wyszedł z pokoju.
Omal nie wpadła na panią Weasley.
- Dzień dobry! - szepnęła. - Nie widziała pani może...
- Rona? - Nie, słoneczko, dzień dobry, nie widziałam. Szukałaś go już?
Skinęła głową twierdząco, ze zrezygnowaniem.
- Właśnie też widziałam, że jego pokój jest niemal całkiem pusty... - pani Molly westchnęła ciężko i odgarnęła nieułożone włosy z ramienia. - Podejrzewam, że wrócił do Harry'ego i Hermiony.
- Bardzo możliwe, proszę pani... Nie zostawił żadnego listu?
- Och, jedno czy dwa zdania - machnęła żółtą karteczką. - "Połóżcie z powrotem ghula w moim łóżku. Nie martwcie się o mnie!". Jakby to rzeczywiście miało mnie uspokoić! - żachnęła się kobieta.
- Spokojnie. Ron jest bardzo mądry, a ta wyprawa też zdążyła go wiele nauczyć... Niech się pani o niego aż tak nie zamartwia, należy mu zaufać - pocieszyła ją, choć nie miała stuprocentowej pewności co do swoich słów. Ale jeśli miało to ją pocieszyć, to było warto.
- Tak, masz rację... Traktuję was wszystkich jak dzieci, ale po prostu strasznie się o was martwię, rozumiesz, prawda? Kiedy będziesz miała swoje dzieci, zobaczysz, że... Och, obyś nie była nigdy w takiej sytuacji, że twoje dziecko wyruszy w niebezpieczną podróż i opuści przez to szkołę! Tak się cieszę, że chociaż ty wolisz zostać w szkole...
Natalie wysiliła się z trudem na uśmiech i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zamiast tego nie wydobyła z siebie nic, a tylko ręką machnęła w stronę piętra i pani Weasley zrozumiała chyba, że chce ona iść na górę by się przebrać, czy coś w tym stylu. Kobieta poszła do kuchni, a Krukonka powolnym krokiem zmierzyła w stronę pokoju Charliego. Przechodząc obok drzwi Ginny zachowywała szczególną ostrożność, żeby nie dać znać o swojej obecności, a jednak drzwi otworzyły się z hukiem, gdy tylko znalazła się na tej samej wysokości, co one i przyjaciółka wypadła przez nie, wołając:
- Wesołych świąt, siostrzyczko!
- Wesołych świąt, Ginny - uścisnęła ją i zamknęła oczy, żeby odetchnąć głęboko. - Twoja mama już nie śpi, jest w kuchni.
- Tak? To świetnie. Idę na dół zaparzyć wodę na kawę, herbatę, czy coś tam... Tobie też?
- Poproszę - skinęła głową i odwróciła się z powrotem do swojego celu.
Rozeszły się w przeciwne strony. Natalie dotarła do swojej sypialni i zaczęła przeszukiwać swoje bagaże, w niesprecyzowanym celu. Nie bardzo wiedziała, w co ma włożyć ręce. Usiadła na łóżku i zaczęła kombinować. Bo jeśli Harry, Ron i Hermiona szukają cząstek duszy Voldemorta, a nie mają jeszcze jak ich zniszczyć, to może jej udałoby się dostarczyć im broń, albo sama znalazła by jakiegoś horkruksa? Mogłaby zniszczyć go kłem bazyliszka, prawda? A przecież mogłaby rozejrzeć się za czarką Helgi Hufflepuff albo diademem Roveny Ravenclaw. Może są gdzieś w szkole? Gdyby popytała o to duchy albo profesorów, może zdobyłaby jakieś przydatne informacje. Tylko powinna zorientować się, czy patronus sam odszukuje odbiorcę, czy trzeba podać jego miejsce pobytu, żeby przekazać mu jakąś wiadomość. Pewnie w zwojach Dumbledore'a jest coś na ten temat...
Sięgnęła po bieliznę, szlafrok i kosmetyczkę. Ruszyła do łazienki, krzycząc "wesołych świąt!" do Freda i George'a, którzy ją mijali. Wzięła prysznic, umyła włosy, doprowadziła się do porządku dziennego i wróciła do pokoju, żeby przebrać się w burgundową koszulę i czarne spodnie. Już zastanawiała się, co zrobić, jak przy kolacji wigilijnej atmosfera będzie jak na stypie, bo Ron zwinął się bez pożegnania. Okropnie żałowała, że jednak nie czmychnęła do Irlandii, Walii albo nie została w zamku. Nie czułaby się teraz tak, jakby to wszystko było jej winą.
Kolacja wigilijna nie przebiegła tak źle, jak Natalie się spodziewała. W sumie, to każdy udawał, że wszystko jest w porządku, tylko pani Weasley trzymała się najgorzej. Miała łzy w oczach, kiedy łamała się z nimi opłatkiem. A Natalie czuła, jakby składała komuś życzenia po raz ostatni. Jakby więcej miało dla niej nie być Bożego Narodzenia. Korzystając z tego, że nie było jeszcze godziny policyjnej, postanowiła teleportować się na chwilę do Tonks, a potem skoczyć do sklepu. Poszła na górę, przejrzała się w lustrze - miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, ani to obcisłą, ani zwiewną... Zwykła mała czarna, ale na odpowiedniej osobie, z odpowiednimi dodatkami efektowna.
Z lekkim, czarnym płaszczem, torebką i chustą zeszła na dół. Stanęła w przedpokoju i zaczęła szukać swoich butów.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał ją Fred.
Zaskoczona omal nie uderzyła głową o ścianę.
- Chciałam wstąpić do Tonks, żeby połamać się opłatkiem, a potem iść na zakupy. Długo nie zasnę, więc muszę coś robić. Przydałoby się coś do jedzenia, picia, czy...
- Idziemy z tobą - oznajmił George.
- Do Tonks też? Czy mam wstąpić po was, jak wrócę od niej?
- Możemy wskoczyć i tam. Co nam zależy?
- Taa, a jak mamy tylko czekać, aż mama wybuchnie, to wiesz...
Skinęła głową. Ubrała się i poczekała, aż i oni wyszykują się do wyjścia. Poinformowali wszystkich, że wychodzą na bliżej nieokreślony czas, przepytali o to, czy ktoś chciałby coś ze sklepu i wyszli z domu. Za barierami ochronnymi Natalie chwyciła jednego z bliźniaków pod ramię, kolejny chwycił brata za bark i teleportowali się. Wylądowali w ogrodzie państwa Tonks. Przeszli dookoła, do drzwi i zapukali.
- Jak ktoś otworzy, to śpiewamy kolędę - rzuciła.
Drzwi otworzyły się, a wszyscy troje zagrzmieli:
- Do szopy, hipogryfy! Do szopy, wszyscy wraz!
Dora roześmiała się i zaklaskała im.
- Wchodźcie! Rany, jak ja was dawno nie widziałam!
Weszli do środka i Natalie od razu podbiegła wzruszona, żeby ją uścisnąć i tradycyjnie ucałować w policzek na powitanie.
- Kuzyneczko, ty jak zwykle wyglądasz coraz ładniej - powiedziała, głaszcząc ją po dużym brzuszku, w którym spoczywało dziecko Dory i Remusa. - Jak się czujesz?
- Dobrze, nawet bardzo. Plecy mnie łupią, ale to normalka! - zaśmiała się. - A wy? Co u was? Słyszałam, że Ron wrócił!
- Wrócił? - powtórzył Fred. - Tak, zmył się jeszcze dziś rano!
- Co ty do mnie gadasz? O rany! - Dora złapała się za głowę i popatrzyła na Freda z niedowierzaniem. - To już nie mógł poczekać do wieczora? Mamie pewnie przykro, co?
- I to jak - potwierdził George. - Pewnie jak wrócimy do domu, będzie już płakać gdzieś w kącie w kuchni.
- No ładnie... A wy co? Też się zmyliście? Uciekacie gdzieś?
- W życiu. Przyszliśmy połamać się opłatkiem, kupić coś na wieczór i... I na tym kończą się plany, a bynajmniej mi - stwierdziła Natalie, wyjmując z torebki opakowanie z opłatkami.
Rozdała Fredowi i Georgeowi po jednym, a następnie wręczyła Dorze przedostatni. Do przedpokoju weszła też mama Dory, Andromeda. Wszyscy pięcioro złożyli sobie życzenia, wypili małą herbatę, porozmawiali trochę i nim minęło dwadzieścia pięć minut, przybysze zawinęli się z powrotem. Ruszyli do sklepu, zakupili Ognistą Whisky i kremowe piwo, jakieś przekąski, i wrócili do domu. Pani Weasley na szczęście jeszcze nie płakała, tylko rozmawiała z Ginny i panem Arturem. Dali im to, o co prosili, by zakupić i ruszyli na górę.
- Wpadasz do nas? - zapytał George.
- Chyba nie zamierzasz wypić sama całej butli Ognistej, co? - zakpił Fred.
- Pewnie, że nie zamierzam! - obruszyła się.
Weszła przed nimi do ich pokoju, gdy przepuścili ją w drzwiach i usiadła na łóżku George'a. Przywołali szklanki z kuchni, rozlali napój i wznieśli toast. Napój rozgrzał ich od środka w bardzo szybkim tempie. Natalie wzdrygnęła się i ni stąd, ni zowąd, podjęła temat, którego nawet nie zamierzała podjąć:
- Wiecie, co? - zagadnęła. - Tak sobie myślę, że ten Hogwart, to już teraz taka głupia instytucja.
Obaj się roześmiali, choć po chwili spojrzeli na nią tak, jakby jednak nie widzieli w tym nic śmiesznego. Oczekiwali, aż coś powie.
- No, zważywszy na panowanie śmierciożerców, oczywiście.
- Ty gorączki nie masz?
- No właśnie! Mówisz źle o szkole!
- Nie! - zawołała i sama się zaśmiała.
Poczuła się tak, jakby śmiali się na pogrzebie. Było to dziwne doświadczenie, ale jakoś nie potrafiła pojąć pełnego poczucia winy za to.
- Bo wiecie, jeszcze przed Umbridge, to tam się wracało co roku z chęcią i aż żal było opuszczać to miejsce. A teraz to szuka się każdego możliwego sposobu, żeby dać nogę, albo chociaż dokopać personelowi.
- Daj spokój - odrzekł Fred. - My nie wyrabialiśmy tam za czasów Umbridge, a jeśli teraz jest jeszcze gorzej, nie nie wyobrażam sobie tego, jak macie spędzić tam kolejne lata. Znaczy się, ty już tylko rok.
- Nawet nie... - burknęła. - Nie wracam tam. Nie mam po co. Już i tak wiem wszystko, co wiedzieć powinnam, a nawet więcej. A nauka byłaby jedynym powodem, dla którego zostałabym w szkole. Bo ten Quidditch to już nie jest to samo. Dla samego chóru się nie żyje. Spotkania GD są koniecznością, a nie zabawą, bo panuje strach, że jutro już się nie obudzimy żywi. Nie ma już tej atmosfery co dawniej... Zabili ducha naszej szkoły, nie ma co.
- No i co planujesz? - zapytał George.
- Jak to co? Odesłać papiery i zaświadczenie o rozwiązaniu umowy o naukę.
George przeprosił ich na chwilę i wyszedł z pokoju.
- Zgłupiałaś. Zgłupiałaś, tak? - zapytał rozeźlony Fred.
Natalie spojrzała na niego. Spodziewała się jakiegoś rozbawienia, niedowierzania na jego twarzy. A on wziął to całkiem na poważnie.
- Nie. Nie wydaje mi się.
- A mnie wręcz przeciwnie - warknął. Było niemal tak, jakby dementorzy wkroczyli na obszar Nory. Temperatura spadła, oboje spoważnieli, stali się zacięci, a w ich oczach było już widać iskrę świadczącą o woli walki. - Wiesz co? - popatrzył na nią z czymś, na kształt pogardy, za pojedynczy czyn. - To, co powiedziałaś, było tak głupie, że w życiu nie spodziewałbym się tego po tobie. Nigdy! A gdzie chciałaś iść w takim razie?
- No, na przykład...
- Ciotka Mary-Jane nawet nie siedzi w Irlandii, nikt nie wie gdzie jest! - przypomniał. - A ty chcesz wracać do domu dziadków w Walii, czy co?!
- Nawet i tam - wycedziła przez zęby. - Miałabym może trochę czasu, żeby przemyśleć...
- Żeby przemyśleć co? - przerwał jej.
Nastała cisza. Fred stał teraz po jednej stronie pokoju, a jakieś dwa, dwa i pół metra dalej. Nawet nie przypominała sobie, żeby się przenosiła z łóżka.
- Szkołę. Chcę odejść - powtórzyła, utwierdzając się w swej definitywnej decyzji. Przynajmniej przedstawiała ją, jako poważną i podjętą ostatecznie, a wcale tak nie było. Owszem, myślała o tym od pewnego czasu, ale nigdy nie mogła przemyśleć sobie tej sprawy w pełni na poważnie.
Fred odwrócił się od niej i oparł czołem o ścianę. Westchnął, zwrócił się do niej z powrotem i podszedł parę kroków w jej stronę.
- I co? Co ci po tym? Chcesz, żeby szmalcownicy cię znaleźli i oddali w ręce śmierciożerców?
- Przynajmniej nie będę się uczyła jak zostać jednym z nich! Dobrze wiesz, co jest w szkole! Robią z nas armię Tego, Którego Imienia Nie Wolo Wymawiać!
- A kto ci każe w tym uczestniczyć, przepraszam bardzo? Odpękasz to wszystko, po prostu udasz, że nie potrafisz czegoś zrobić i tyle! Co za problem powiedzieć "Nie potrafię rzucić Cruciatusa, bo to klątwa na zbyt wysokim poziomie jak dla mnie", do cholery?
- A taki, że wtedy zademonstrują go na mnie! Na rany kota, zachowujesz się tak, jakbyś nie wiedział, jacy są zwolennicy Lorda Jakmutam! Choćbym naprawdę nie potrafiła tego zaklęcia, specjalnie zmusiliby mnie do nauczenia się go w pięć minut! A Ginny też nie chce wrócić po świętach do szkoły!
- Ale ona ma szesnaście lat i nie musi, jeśli rodzice się nią zajmą! A ty?!
- Jestem dorosła!
- Musiałaś już podpaść Carrowom. Oni na ciebie doniosą, jak sobie odpuścisz! Do tego Malfoy... Ty postradałaś zmysły, że zaczęłaś się z nim zadawać?!
Zabrakło jej tchu, gdy to wypowiedział. Odkaszlnęła i odrzekła sucho:
- Ja z nim rozmawiałam, a nie wypłakiwałam mu się, mówiłam o wszystkich tajemnicach i planach. Nie ma w tym niczego złego.
- I wydaje ci się, że i tak nie wykorzysta tego przeciwko tobie! - prychnął Fred. - Nie chciałbym się wymądrzać, ale chyba wiem, jaki z niego typ, skoro go znałem przez te pięć lat, nie? Mało razy szczekał na moją rodzinę?
Oboje unosili się na siebie przez cały czas. Każde z nich miało zawsze odpowiedź na wszystko. A teraz żadne się nie odezwało. Ciszę przerwać mógłby tylko dźwięk wytężonych mózgów, bo jeszcze trochę, a zaczną buczeć, z natłoku myśli. Oboje już otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszedł George. Popatrzył na nich badawczo i zapytał:
- Mam wyjść? Przyszedłem nie w porę, co?
- I tak się już zbierałam - powiedziała Natalie, z pośpiechem szukając swojej torebki wzrokiem.
- Nie, nie zbierałaś się - warknął Fred, uziemiając ją wzrokiem.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Popatrzyła na George'a przepraszająco.
- No a co ja mam w takim razie zrobić, co? - spytała półgłosem Freda, z nawracającą złością.
- Na pewno nie będziesz siedzieć w te święta w głupim domu w Walii, czy u Mary-Jane Irlandii, bo...
- Ten dom nie jest GŁUPI! - wybuchła. - Gdyby nie Hogwart, to mój pierwszy prawdziwy dom! Jeśli jeszcze raz nazwiesz go głupim, to przysięgam, że osobiście ci...
- GŁUPI!
Natalie i Fred wyciągnęli różdżki w tym samym czasie. Spojrzeli na siebie wyczekująco, nawet nie mrugając i nie opuszczając różdżek choćby i o ćwierć cala.
- Uspokójcie się oboje! - krzyknął stanowczo George. - O co znowu chodzi?!
Oboje zaczęli mówić w tym samym czasie, z czego powstał chaotyczny bełkot. Uciszył ich oboje zaklęciem i po kolei zaczął wypytywać o poszczególne rzeczy. Stanął po stronie Freda, co nie było niczym zadziwiającym, ale po wytoczeniu kolejnych argumentów Natalie, w temacie rzucenia przez nią Hogwartu, był rozdarty.
- A wy co? - fuknęła. - Macie zamiar mnie pouczać, gdy sami rzuciliście Hogwart przed owutemami? To jest po prostu śmieszne!
Oczy ją piekły, bo od momentu, gdy Fred nazwał jej dom w Walii głupim, powstrzymywała się, żeby się nie rozpłakać. Nie wątpiła, że być może już to zauważyli.
- Nikt by się ciebie nie czepiał, gdybyś chociaż miała pomysł, czym się zająć, a nie masz nawet żadnego stanowiska pracy w zanadrzu! - przypomniał Fred.
- Nie obchodzi mnie to - odparła tym samym tonem. - Mogę nawet sprzedawać gazety albo pracować w Świńskim Łbie czy jakiejś innej melinie na Śmiertelnym Nokturnie.
- Na gacie Merlina... - Fred wymownie spojrzał w sufit.
- Pomyśl w ogóle, o czym ty mówisz - odezwał się George, spoglądając wymownie w jej szklankę i na butelkę. - Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz to już wszystko zaplanowane, albo że alkohol uderzył ci do głowy. W Hogwarcie możesz jeszcze wymigać się od lekcji z Carrowami. Bombonierki Lesera czynią cuda.
- Ja oszaleję! - podniosła głos z szeptu, do normalnego tonu. - Myślicie, że tknę te wasze...
- Wiemy, że każdy nauczyciel ma obowiązek odsyłać ucznia sprawiającego problemy do Carrowów... w tym nawet pierwszoklasiści nie są oszczędzani, ale przypominam ci, że wszyscy inni nauczyciele tak samo nienawidzą tych dwoje - skończył myśl George. - Zastanów się. Myślisz, że Ministerstwo nie będzie próbowało się dowiedzieć, co robisz? Mają spis każdego i nie zdziwiłbym się, gdyby na wszystkich uczniach Hogwartu był wciąż namiar.
- Tak, więc zaraz po świętach deportuję się do Hogsmeade i zapytam tam o pracę. Jeśli tam nie pójdzie, spytam na Pokątnej.
Fred zaklął pod nosem.
- Idź już lepiej spać, bo gadasz takie głupoty, że...
- No przecież idę! - przerwała mu.
Podniosła się z łóżka George'a, wzięła swoją torebkę, burknęła "dobranoc" i wyszła, zamykając za sobą po cichu drzwi. Weszła do swojej sypialni i z trudem powstrzymała się, by nie trzasnąć drzwiami. Zdjęła z siebie sukienkę, narzuciła koszulkę na ramiączkach i krótkie spodenki. Znalazła jakąś bluzę w szafie, nawet nie przyjrzała się jej, wciągnęła ją na siebie i uznała, że nie może należeć do niej, bo jest za duża. Po chwili jej myśli przyciągnęła kłótnia sprzed chwili i zapomniała o tym, że bez pytania użyczyła własnie czyjejś własności. Jak oni mogą? Hipokryci. Bo niby co mam zrobić?! Im nikt nie każe rzucać Cruciatusa na kolegów z klasy w ramach kary! Nikt nie każe im chodzić na mugoloznawstwo, na którym wciskane są takie kity, jak to, że mugole są nadal na poziomie neandertalczyka, tylko wyglądają inaczej. Ja muszę uczyć się Czarnej Magii, a oni do samego końca studiowali obronę przed nią! Jaki jest sens siedzenia w szkole i czekania, aż wpadnie tam Lord Samozwańczy i każe im walczyć ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi, mordować mugoli, wypali im Mroczne Znaki na nadgarstkach? Czy nie lepiej już zostać wyjętym spod prawa, ukrywać się nielegalnie, ale żyć w zgodzie z tymi, którzy Voldemorta nie popierają i nie plamić się ideą Czarnego Pana? Co za hipokryzja! Będą wmawiać mi, że w szkole jest lepiej... Gdyby nie Dumbledore, ciotka Mary-Jane i pani Weasley, to już rzuciłabym to w cholerę! Zaklęła pod nosem, wgramoliła się pod kołdrę i schowała głowę pod poduszką.
Następnego dnia przyjechał przed południem Bill z Fleur. Przywitali ich, złożyli życzenia, połamali się opłatkami, zjedli razem obiad i po południu ruszyli dalej, żeby odwiedzić rodzinę Fleur. Już następnego dnia Bill miał wrócić do pracy, więc nie mógł pozwolić sobie na stratę czasu. Natalie układała w wolnej chwili plan, jak wydostać się z domu, zniknąć tak jak Ron i odnaleźć kogoś znajomego, z kim mogłaby się ukrywać. Kolejny dzień - przyjechał Charlie. Cały dzień spędził w Norze, atmosfera stała się weselsza, bo przy Charliem po prostu nie idzie się nie śmiać. Kolejny dzień. Nie ma gości, w domu atmosfera jest cięższa, nikt nikogo nie pyta o samopoczucie, poza panem Arturem, który próbuje rozładować napięcie. W końcu nadszedł wieczór, a Natalie położyła się w swoim pokoju. Jakiś czas wcześniej rozmawiała z Ginny. Tak bardzo zazdrości jej, że nie musi wracać do Hogwartu! Z każdą chwilą przytłacza ją coraz bardziej fakt, że musi wrócić do szkoły i kombinować, co zrobić, żeby nie zwariować z nerwów o bliskich w szkole oraz o bliskich poza szkołą. Nie wiedziała, o kogo powinna zamartwiać się bardziej - w końcu w szkole nikt nie mógł ich obronić, ale przynajmniej dokładnie wiedziała co się dzieje, była naocznym świadkiem wielu sytuacji. A kto mógł jej powiedzieć, gdzie są Harry, Ron, Hermiona i pozostali jej przyjaciele? Niech to się skończy...
Powoli usypiała. Chyba każdy zna tą fazę przejściową, że niby nie czuje się jeszcze, że się zasnęło, ale nie jest się prawie wcale świadomym już tego, co dzieje się wokół. Nagle ta faza została przerwana. Wszystko przez chwilę było bardzo rzeczywiste, każdy kolor, cień, światło w pokoju, wszystko było bardziej intensywne. Wszystko znikło... Widziała już zupełnie inną scenę.
Bellatrix Lestrange w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jednego widzialnego, drugiego nie... Jadą czymś w podziemiach Gringotta ze goblinem... Goblin jest pod wpływem Imperiusa. Tam u góry musi być całe mnóstwo innych goblinów pod wpływem tego zaklęcia. Ale to nie są prawdziwi mężczyźni, ani prawdziwa Bellatrix. Kobieta i dwóch mężczyzn ich udają. Pod wpływem eliksiru... Chcą wykraść coś ze skrytki... Tak, zatrzymali się przed skrytką, dokładnie widzi jak wygląda, jej numer, jej wnętrze, zawartość... Bellatrix sięga po... Po...
Uciekają na dwóch smokach. Bella z jednym z mężczyzn, drugi facet na drugim zwierzęciu. Nikt nic nie wie, nie okryto włamania. Ale to była skrytka Bellatrix. Tak, ktoś ją udaje, ich też na pewno. I już nawet wie, kto udawał. Skąd te smoki. O co chodziło. Ale po co kradli tą... Wiem! Tak, z pewnością... Rozumiem już! WIEM TO! WIEM!
Natalie spojrzała na niego. Spodziewała się jakiegoś rozbawienia, niedowierzania na jego twarzy. A on wziął to całkiem na poważnie.
- Nie. Nie wydaje mi się.
- A mnie wręcz przeciwnie - warknął. Było niemal tak, jakby dementorzy wkroczyli na obszar Nory. Temperatura spadła, oboje spoważnieli, stali się zacięci, a w ich oczach było już widać iskrę świadczącą o woli walki. - Wiesz co? - popatrzył na nią z czymś, na kształt pogardy, za pojedynczy czyn. - To, co powiedziałaś, było tak głupie, że w życiu nie spodziewałbym się tego po tobie. Nigdy! A gdzie chciałaś iść w takim razie?
- No, na przykład...
- Ciotka Mary-Jane nawet nie siedzi w Irlandii, nikt nie wie gdzie jest! - przypomniał. - A ty chcesz wracać do domu dziadków w Walii, czy co?!
- Nawet i tam - wycedziła przez zęby. - Miałabym może trochę czasu, żeby przemyśleć...
- Żeby przemyśleć co? - przerwał jej.
Nastała cisza. Fred stał teraz po jednej stronie pokoju, a jakieś dwa, dwa i pół metra dalej. Nawet nie przypominała sobie, żeby się przenosiła z łóżka.
- Szkołę. Chcę odejść - powtórzyła, utwierdzając się w swej definitywnej decyzji. Przynajmniej przedstawiała ją, jako poważną i podjętą ostatecznie, a wcale tak nie było. Owszem, myślała o tym od pewnego czasu, ale nigdy nie mogła przemyśleć sobie tej sprawy w pełni na poważnie.
Fred odwrócił się od niej i oparł czołem o ścianę. Westchnął, zwrócił się do niej z powrotem i podszedł parę kroków w jej stronę.
- I co? Co ci po tym? Chcesz, żeby szmalcownicy cię znaleźli i oddali w ręce śmierciożerców?
- Przynajmniej nie będę się uczyła jak zostać jednym z nich! Dobrze wiesz, co jest w szkole! Robią z nas armię Tego, Którego Imienia Nie Wolo Wymawiać!
- A kto ci każe w tym uczestniczyć, przepraszam bardzo? Odpękasz to wszystko, po prostu udasz, że nie potrafisz czegoś zrobić i tyle! Co za problem powiedzieć "Nie potrafię rzucić Cruciatusa, bo to klątwa na zbyt wysokim poziomie jak dla mnie", do cholery?
- A taki, że wtedy zademonstrują go na mnie! Na rany kota, zachowujesz się tak, jakbyś nie wiedział, jacy są zwolennicy Lorda Jakmutam! Choćbym naprawdę nie potrafiła tego zaklęcia, specjalnie zmusiliby mnie do nauczenia się go w pięć minut! A Ginny też nie chce wrócić po świętach do szkoły!
- Ale ona ma szesnaście lat i nie musi, jeśli rodzice się nią zajmą! A ty?!
- Jestem dorosła!
- Musiałaś już podpaść Carrowom. Oni na ciebie doniosą, jak sobie odpuścisz! Do tego Malfoy... Ty postradałaś zmysły, że zaczęłaś się z nim zadawać?!
Zabrakło jej tchu, gdy to wypowiedział. Odkaszlnęła i odrzekła sucho:
- Ja z nim rozmawiałam, a nie wypłakiwałam mu się, mówiłam o wszystkich tajemnicach i planach. Nie ma w tym niczego złego.
- I wydaje ci się, że i tak nie wykorzysta tego przeciwko tobie! - prychnął Fred. - Nie chciałbym się wymądrzać, ale chyba wiem, jaki z niego typ, skoro go znałem przez te pięć lat, nie? Mało razy szczekał na moją rodzinę?
Oboje unosili się na siebie przez cały czas. Każde z nich miało zawsze odpowiedź na wszystko. A teraz żadne się nie odezwało. Ciszę przerwać mógłby tylko dźwięk wytężonych mózgów, bo jeszcze trochę, a zaczną buczeć, z natłoku myśli. Oboje już otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszedł George. Popatrzył na nich badawczo i zapytał:
- Mam wyjść? Przyszedłem nie w porę, co?
- I tak się już zbierałam - powiedziała Natalie, z pośpiechem szukając swojej torebki wzrokiem.
- Nie, nie zbierałaś się - warknął Fred, uziemiając ją wzrokiem.
Spojrzała na niego z wyrzutem. Popatrzyła na George'a przepraszająco.
- No a co ja mam w takim razie zrobić, co? - spytała półgłosem Freda, z nawracającą złością.
- Na pewno nie będziesz siedzieć w te święta w głupim domu w Walii, czy u Mary-Jane Irlandii, bo...
- Ten dom nie jest GŁUPI! - wybuchła. - Gdyby nie Hogwart, to mój pierwszy prawdziwy dom! Jeśli jeszcze raz nazwiesz go głupim, to przysięgam, że osobiście ci...
- GŁUPI!
Natalie i Fred wyciągnęli różdżki w tym samym czasie. Spojrzeli na siebie wyczekująco, nawet nie mrugając i nie opuszczając różdżek choćby i o ćwierć cala.
- Uspokójcie się oboje! - krzyknął stanowczo George. - O co znowu chodzi?!
Oboje zaczęli mówić w tym samym czasie, z czego powstał chaotyczny bełkot. Uciszył ich oboje zaklęciem i po kolei zaczął wypytywać o poszczególne rzeczy. Stanął po stronie Freda, co nie było niczym zadziwiającym, ale po wytoczeniu kolejnych argumentów Natalie, w temacie rzucenia przez nią Hogwartu, był rozdarty.
- A wy co? - fuknęła. - Macie zamiar mnie pouczać, gdy sami rzuciliście Hogwart przed owutemami? To jest po prostu śmieszne!
Oczy ją piekły, bo od momentu, gdy Fred nazwał jej dom w Walii głupim, powstrzymywała się, żeby się nie rozpłakać. Nie wątpiła, że być może już to zauważyli.
- Nikt by się ciebie nie czepiał, gdybyś chociaż miała pomysł, czym się zająć, a nie masz nawet żadnego stanowiska pracy w zanadrzu! - przypomniał Fred.
- Nie obchodzi mnie to - odparła tym samym tonem. - Mogę nawet sprzedawać gazety albo pracować w Świńskim Łbie czy jakiejś innej melinie na Śmiertelnym Nokturnie.
- Na gacie Merlina... - Fred wymownie spojrzał w sufit.
- Pomyśl w ogóle, o czym ty mówisz - odezwał się George, spoglądając wymownie w jej szklankę i na butelkę. - Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz to już wszystko zaplanowane, albo że alkohol uderzył ci do głowy. W Hogwarcie możesz jeszcze wymigać się od lekcji z Carrowami. Bombonierki Lesera czynią cuda.
- Ja oszaleję! - podniosła głos z szeptu, do normalnego tonu. - Myślicie, że tknę te wasze...
- Wiemy, że każdy nauczyciel ma obowiązek odsyłać ucznia sprawiającego problemy do Carrowów... w tym nawet pierwszoklasiści nie są oszczędzani, ale przypominam ci, że wszyscy inni nauczyciele tak samo nienawidzą tych dwoje - skończył myśl George. - Zastanów się. Myślisz, że Ministerstwo nie będzie próbowało się dowiedzieć, co robisz? Mają spis każdego i nie zdziwiłbym się, gdyby na wszystkich uczniach Hogwartu był wciąż namiar.
- Tak, więc zaraz po świętach deportuję się do Hogsmeade i zapytam tam o pracę. Jeśli tam nie pójdzie, spytam na Pokątnej.
Fred zaklął pod nosem.
- Idź już lepiej spać, bo gadasz takie głupoty, że...
- No przecież idę! - przerwała mu.
Podniosła się z łóżka George'a, wzięła swoją torebkę, burknęła "dobranoc" i wyszła, zamykając za sobą po cichu drzwi. Weszła do swojej sypialni i z trudem powstrzymała się, by nie trzasnąć drzwiami. Zdjęła z siebie sukienkę, narzuciła koszulkę na ramiączkach i krótkie spodenki. Znalazła jakąś bluzę w szafie, nawet nie przyjrzała się jej, wciągnęła ją na siebie i uznała, że nie może należeć do niej, bo jest za duża. Po chwili jej myśli przyciągnęła kłótnia sprzed chwili i zapomniała o tym, że bez pytania użyczyła własnie czyjejś własności. Jak oni mogą? Hipokryci. Bo niby co mam zrobić?! Im nikt nie każe rzucać Cruciatusa na kolegów z klasy w ramach kary! Nikt nie każe im chodzić na mugoloznawstwo, na którym wciskane są takie kity, jak to, że mugole są nadal na poziomie neandertalczyka, tylko wyglądają inaczej. Ja muszę uczyć się Czarnej Magii, a oni do samego końca studiowali obronę przed nią! Jaki jest sens siedzenia w szkole i czekania, aż wpadnie tam Lord Samozwańczy i każe im walczyć ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi, mordować mugoli, wypali im Mroczne Znaki na nadgarstkach? Czy nie lepiej już zostać wyjętym spod prawa, ukrywać się nielegalnie, ale żyć w zgodzie z tymi, którzy Voldemorta nie popierają i nie plamić się ideą Czarnego Pana? Co za hipokryzja! Będą wmawiać mi, że w szkole jest lepiej... Gdyby nie Dumbledore, ciotka Mary-Jane i pani Weasley, to już rzuciłabym to w cholerę! Zaklęła pod nosem, wgramoliła się pod kołdrę i schowała głowę pod poduszką.
Następnego dnia przyjechał przed południem Bill z Fleur. Przywitali ich, złożyli życzenia, połamali się opłatkami, zjedli razem obiad i po południu ruszyli dalej, żeby odwiedzić rodzinę Fleur. Już następnego dnia Bill miał wrócić do pracy, więc nie mógł pozwolić sobie na stratę czasu. Natalie układała w wolnej chwili plan, jak wydostać się z domu, zniknąć tak jak Ron i odnaleźć kogoś znajomego, z kim mogłaby się ukrywać. Kolejny dzień - przyjechał Charlie. Cały dzień spędził w Norze, atmosfera stała się weselsza, bo przy Charliem po prostu nie idzie się nie śmiać. Kolejny dzień. Nie ma gości, w domu atmosfera jest cięższa, nikt nikogo nie pyta o samopoczucie, poza panem Arturem, który próbuje rozładować napięcie. W końcu nadszedł wieczór, a Natalie położyła się w swoim pokoju. Jakiś czas wcześniej rozmawiała z Ginny. Tak bardzo zazdrości jej, że nie musi wracać do Hogwartu! Z każdą chwilą przytłacza ją coraz bardziej fakt, że musi wrócić do szkoły i kombinować, co zrobić, żeby nie zwariować z nerwów o bliskich w szkole oraz o bliskich poza szkołą. Nie wiedziała, o kogo powinna zamartwiać się bardziej - w końcu w szkole nikt nie mógł ich obronić, ale przynajmniej dokładnie wiedziała co się dzieje, była naocznym świadkiem wielu sytuacji. A kto mógł jej powiedzieć, gdzie są Harry, Ron, Hermiona i pozostali jej przyjaciele? Niech to się skończy...
Powoli usypiała. Chyba każdy zna tą fazę przejściową, że niby nie czuje się jeszcze, że się zasnęło, ale nie jest się prawie wcale świadomym już tego, co dzieje się wokół. Nagle ta faza została przerwana. Wszystko przez chwilę było bardzo rzeczywiste, każdy kolor, cień, światło w pokoju, wszystko było bardziej intensywne. Wszystko znikło... Widziała już zupełnie inną scenę.
Bellatrix Lestrange w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jednego widzialnego, drugiego nie... Jadą czymś w podziemiach Gringotta ze goblinem... Goblin jest pod wpływem Imperiusa. Tam u góry musi być całe mnóstwo innych goblinów pod wpływem tego zaklęcia. Ale to nie są prawdziwi mężczyźni, ani prawdziwa Bellatrix. Kobieta i dwóch mężczyzn ich udają. Pod wpływem eliksiru... Chcą wykraść coś ze skrytki... Tak, zatrzymali się przed skrytką, dokładnie widzi jak wygląda, jej numer, jej wnętrze, zawartość... Bellatrix sięga po... Po...
Uciekają na dwóch smokach. Bella z jednym z mężczyzn, drugi facet na drugim zwierzęciu. Nikt nic nie wie, nie okryto włamania. Ale to była skrytka Bellatrix. Tak, ktoś ją udaje, ich też na pewno. I już nawet wie, kto udawał. Skąd te smoki. O co chodziło. Ale po co kradli tą... Wiem! Tak, z pewnością... Rozumiem już! WIEM TO! WIEM!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz