poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 10. - "Gringotta"

     - Co wiesz? HALO! Ej, no! NATALIE!
     - WIEM! - wrzeszczała wciąż nie otwierając oczu. Była tak szczęśliwa, że nie mogła się wybudzić.
     - Natalie, wstawaj! NATALIE!
     Ktoś potrząsnął nią bardzo mocno. Aż za mocno, bo coś przeskoczyło jej jednocześnie w karku i barku.
     - Auuaaa... - jęknęła i rozejrzała się.
     Ginny siedziała na jej łóżku, w sypialni Charliego, pochylona nad nią. Wyglądała na zaspaną i troszkę przestraszoną.
     - Na Merlina, wykończysz mnie kiedyś - Ginny odetchnęła. - Miałaś proroctwo! Co widziałaś? Coś z Harrym?!
     - Zacznijmy od tego, co krzyczałam? - zapytała Natalie, chcąc zyskać chwilę, na przypomnienie sobie wszystkiego.
     - "Wiem! Wiem to! Rozumiem, wiem!".
     Ach, pamiętam już wszystko. Retrospekcja śmignęła jej w głowie w przeciągu dwóch sekund.
     - Ach... O... No wiesz, widziałam rozwiązanie jednej zagadki i... To jeszcze nic nie jest pewne, nie mogę nic powiedzieć... Przepowiednie mogą się zmieniać, bo tylko wróżby Centaurów są tymi, które praktycznie zawsze się sprawdzają, jeśli dobrze je odczytano.
     Ginny wyglądała na bardzo zawiedzioną. Chciała już się dowiedzieć o swoim ukochanym, o bracie, o przyjaciółce z Gryffindoru.
     - A tak w ogóle... - zaczęła Natalie. Usiadła na łóżku i wyjrzała przez okno. - Która jest godzina?
     - Coś po piątej - burknęła Ginny.
     - Rano?
     - No, raczej. Wczoraj po piątej jeszcze pomagałyśmy ojcu znaleźć hasła do krzyżówki i słuchałyśmy jego kawałów z gazet i śmiesznych historii zasłyszanych w pracy i na spotkaniach rodzinnych.
     Natalie złapała się za głowę. Miała wrażenie, że noc się jeszcze na dobrze nie zaczęła, że w ogóle nie spała, a tymczasem przespała prawie całą noc, miała wizję, swoimi krzykami obudziła Ginny, która ma bardzo wyczulony słuch przez sen, a teraz... Jak już emocje po rozwiązaniu zagadki opadną, prześpi cały dzień.
     Nie! Nie prześpię całego dnia... Muszę porozmawiać z NIMI... To musi być to! To proroctwo... Tak, ja muszę TO zdobyć! Mam wszystko, czego potrzeba...
     - Ginny, obudziłam kogoś jeszcze? - spytała pospiesznie.
     - Nie - pokręciła głową i przetarła zmęczone oczy. - Ja tu spałam, bo mama coś się poprztykała z ojcem o Rona i wolałam przyjść położyć się u ciebie.
     - To nie mogłaś mnie obudzić? - zapytała oburzona. - Gdzie ty spałaś, na podłodze?
     - Nie! - krzyknęła szybko. - Leżałaś na jednej połowie łóżka, to ja się wcisnęłam na drugą - roześmiała się. - Jakbym spała na podłodze, to byłoby to jednoznaczne z tym, że będę miała pobudkę poprzez wylanie kubła zimnej wody na głowę. Za karę.
     - Żebyś wiedziała - potwierdziła Natalie. - Idziemy na dół? Zrobimy już herbatę, kawę, jakieś śniadanie...
     - Pewnie.

     Pan Weasley wkrótce wyruszył do pracy, a pani Weasley ruszyła najpierw do pani Tonks i Dory, potem do jakiejś znajomej i mówiła, że ma tyle rzeczy do załatwienia, że najwcześniej wróci na kolację. Tak więc, przynajmniej do kolacji Natalie, Ginny i bliźniacy zostaną sami w domu. Obie dziewczyny łaziły razem od kąta, do kąta. Ginny w końcu znowu zaczęła przeszukiwać gazety i stacje radio. Chciała wiedzieć, czy kogoś porwano, zamordowano, a może schwytano jakichś zbiegów... Natalie zaś poszła na górę, a na sam dźwięk wybuchów z pokoju bliźniaków i ich śmiechów, skrzywiła się. Była na nich zła. Tylko wypadałoby raz wyciągnąć do nich rękę, zwłaszcza, że przyszłość dla czarodziejów nie jest pewna. Ale jeszcze nie teraz. Weszła do pokoju, chwyciła zeszyt z nutami i zaczęła pisać nuty do kolejnej pieśni, którą ostatnio ułożyła.

     Dźwięki w pokoju bliźniaków ustały. Przez dłuższą chwilę panowała cisza i wybuchy się wznowiły, ale nikt tam już nie rozmawiał. Natalie wrzuciła pergamin z nutami do kufra i usiadła na łóżku, obserwując Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju. Otworzyły się delikatnie, i sylwetka mężczyzny wychyliła się przez nie do połowy. Spojrzał na stado srebrno niebieskich i brązowo-złotych ptaków, które wyczarowała.
     - Ładne - pochwalił z lekkim uśmiechem, odrobinę rozbawiony tym, jak ptaki dziwnie wirowały i goniły jeden, drugiego.
     Popatrzyła na niego krótko i utkwiła wzrok w oknie.
     - Może chciałabyś... - zaczął i uciął nagle, jakby nie wiedział, co chciał powiedzieć. Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu i znowu odwróciła głowę, wpatrując się w zaczarowane ptaki. - A... Albo... Właściwie to co się stało? Wiesz, Harry, Ron i Hermiona na pewno są bezpieczni, bo inaczej mama wiedziałaby, gdyby coś się stało, a jeśli...
     Sięgnęła po różdżkę, gdy dojrzała ją na etażerce i machnęła różdżką w stronę ptaków. Oppugno, pomyślała i stado ruszyło w stronę Freda z zamiarem ataku. Chłopak stanął za drzwiami, a ptaki rozbiły się o nie zostawiając na nich brokatowy był w kolorach swojego upierzenia. Natalie wyszła na korytarz i zeszła do Ginny. Freda nie było już na korytarzu, ale George wyjrzał tylko przez drzwi na nią.
     Usiadła przy Ginny zmarkotniała i zaczęła skubać nitki wystające jej po boku ze szwów w spodniach. Pomyślała zaklęcie, a nitki upaliły się. Cholera. Wbiła paznokcie w kolana. Nie mam wyboru. Zabiję ich, albo siebie. To i tak nie ma znaczenia, pewnie wszyscy przez to zginiemy... Cholera!
     Wstała. Wiedziała, że teraz albo nigdy. Ruszyła z powrotem na górę i stanęła przed drzwiami pokoju Freda i George'a. Przez chwilę się zastanowiła, czy jest to warte zachodu. Był trzydziesty grudnia, za dwa dni miała wracać do zamku (nieprawda, nie powinnam, nie mogę...), a wyglądało na to, że nie dożyje tego dnia. Porywa się z motyką na księżyc. I to dwa razy. Za chwilę będzie ten pierwszy.
     Zapukała cicho do drzwi i zacisnęła rękę na różdżce w pogotowiu.
     - Wejść! - zawołali chórem bracia.
     Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze i weszła do ich pokoju.
     - Zmieniłaś zdanie? - zapytał George.
     - Zmieniłam zdanie co do czego? - spytała zdziwiona i przypomniała sobie, że nie dała Fredowi dokończyć pytania, czy nie chciałaby coś tam, coś tam... - Ach... No tak, nie wiem nadal co do czego, ale mam wam coś ważniejszego do powiedzenia. Przynajmniej tak mi się zdaje.
     Oboje spojrzeli po sobie, jakby spodziewali się, że usłyszą najdłuższe i najnudniejsze kazanie, jakie mieli dotychczas. Pokręciła głową i zaczęła:
     - Wcale mi się nie uśmiecha to wszystko: ani obrażanie się na was, ani święta tutaj, bo częściowo to wszystko przeze mnie, ani powrót do szkoły, ani fakt, że właśnie narażę nas na niebezpieczeństwo, jeśli wszystko wypali.
     Popatrzyli na nią zaintrygowani i trochę bardziej skorzy do wysłuchania w skupieniu.
     - Kontynuuj - rzekł Fred.
     - No więc, teoretycznie mam wrócić do szkoły pierwszego stycznia, ale raczej nie bardzo mi się to uda, bo chcę trochę pomóc Harry'emu, waszemu bratu i Hermionie. Wiem czego szukają. A przynajmniej mam tego ogólny zarys... I nie jest to jedna rzecz, a minimalnie siedem. Trzy z nich już odnaleźli, pewnie są na tropie czwartej, a ja wpadłam na piątą i mam pewność, co do tego, gdzie się znajduje, jak to odzyskać i mam w głowie pewien plan, jak powinno to wyglądać...
     - Wyprawa po piąty obiekt na liście Harry'ego, ta?
     - Mhm. No ale do tej wyprawy potrzebuję pomocy... Uważam, że dałabym sobie radę w pojedynkę, ale tu - wskazała na swoją głowę. - widziałam, że raczej powinnam mieć dwóch kompanów do pomocy i są raczej facetami, starszymi. Miałam dylemat, kogo wybrać, ale wy tak naprawdę jesteście mi prawdopodobnie najbardziej na rękę i z tego co wiem, wam też odpowiada możliwość dokopania śmierciożercom... Chyba... Patrzycie na mnie, jak na Lunę Lovegood, więc ja się lepiej wycofam - machnęła ręką w stronę drzwi.
     Fred machnął różdżką, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
     - Nie, nie, siadaj - rozkazał suchym, poważnym głosem, wskazując jej miejsce na łóżku George'a.
     Otworzyła okno i usiadła na łóżku. Fred siedział na swoim, a George na jednym z kufrów, przeszukując drugi. Oparła się o ścianę i przetarła oczy. Była zmęczona, mogłaby usnąć w tym momencie i w tym miejscu, bez żadnych przeszkód. Gdyby tylko sobie na to pozwoliła, ale niedługo organizm przestanie pytać o zgodę.
     - W czym możemy pomóc? - zapytał George. - Bo niezbyt jasno się wyraziłaś, jaki byłby w tym nasz udział.
     - Tak mniej więcej, to chcę się włamać do Gringotta, do skrytki Bellatrix Lestrange - powiedziała prosto, bez ogródek.
     - Do Gringotta, do skrytki Lestrange'ów? - powtórzył George z niedowierzaniem.
     - Jak niby chcesz to zrobić? Pod peleryną niewidką wkraść się do środka? - zadrwił Fred.
     - Nie - zaprzeczyła. - Po pierwsze, musimy odnaleźć jakiś środek transportu, na którym uda nam się jak najszybciej uciec, bez użycia magii. Bo inaczej mogą nas odnaleźć. To może być miotła, zaczarowany wóz, zwierzę... Cokolwiek. Dostaniemy się na tym do banku. Ale jeszcze przed tym, ja uwarzę Eliksir Wielosokowy. Mam włosy Bellatrix Lestrange, ściągnęłam je ze swetra Neville'a po Bitwie w Departamencie Tajemnic. Włosy dwóch, anonimowych czarodziejów, a nawet śmierciożerców, możemy dodać do waszych napojów. Tak przebrani wyruszylibyśmy do banku, jeden z was pod moją peleryną niewidką. Znam numer skrytki, więc bez problemu dostalibyśmy się, a...
     - A skąd weźmiemy klucz? - zapytali obaj.
     - Nie będzie nam potrzebny - stwierdziła ze spokojem i poczuła dziwną potrzebę roześmiania się, co też uczyniła. - Zaklęcie Imperio i po sprawie. Gobliny nas wprowadzą do skrytki, weźmiemy to co trzeba, uciekniemy i ja się tym zajmę. Wiem, co z tym zrobić, o to już się nie martwcie.
      - Wiesz chociaż, czego szukać? - spytał George.
      - Bo nawet nie nazywasz tego po imieniu. To też jest tabu?
      - Nie. Po prostu nie mogę powiedzieć, co to jest. Wszystko jest tajemnicą Dumbledore'a. I muszę wiedzieć, czy w to wchodzicie, bo jeśli tak, to musielibyśmy jutro z rana zaatakować Londyn. Trzeba więc zacząć od zaraz wszystko szykować.
     Zaległa cisza. Pokój pogrążony w półmroku tak jakby skurczył się, pod wpływem niepewności i nerwów. Jeszcze przed chwilą mogłaby nawet się z nimi pojedynkować o swoje racje w kłótni dotyczącej jej powrotu do Hogwartu, a teraz musi prosić ich o pomoc. To było dla niej żenujące. Nie lubiła nigdy nikogo prosić o pomoc, rzadko kiedy potrafiła też ją przyjąć, gdy inicjatywa wychodziła od drugiej osoby.
     - Wchodzimy w to - oznajmił Fred.
     - No - George uśmiechnął się lekko. Jeśli dokopiemy tym Sama-Wiesz-Komu, to...
     - Nawet nie wiecie, jak bardzo! - zawołała. - Zamordowałby nas w najbardziej okrutny sposób, gdyby wiedział, że chociażby przechodzi nam to przez myśl. Uroczyście przysięgam, że opowiem wam o wszystkim bez tajemnic, gdy tylko będzie to możliwe, a będzie wkrótce!
     Popatrzyła to na jednego, to na drugiego, okropnie podekscytowana. Zmęczenie jej trochę przeszło. Nie wiedziała, co zrobić jako pierwsze, do czego się zabrać... Stanęło na tym, że w podziękowaniu uścisnęła mocno jednego i drugiego bliźniaka.
     - Super! To pomyślcie, co z transportem. Muszą być przynajmniej dwa środki transportu, żebyśmy mogli się rozdzielić w razie czego. Dwie miotły, albo...
     - Już wiemy, co to będzie - rzekli równocześnie, z tymi samymi, szelmowskimi uśmiechami.

     Cała trójka oznajmiła wieczorem, że leci odwiedzić Lee Jordana, złożyć mu życzenia świąteczne i takie tam. Że po prostu długo im zejdzie i państwo Weasley i Ginny nie powinni na nich czekać, bo wrócą późną nocą. Wyszli z Nory, wzięli swoje miotły i teleportowali się z nimi do Rumunii.
     Znaleźli się przed wielkim, ciemnym, dość przerażającym z wyglądu lasem. Ścisnęli się bliżej siebie i ruszyli według wskazówek, wyznaczoną drogą. Las stawał się coraz gęstszy, dopiero po dłuższej wędrówce stawał się gwałtownie... wyłysiały. Natalie, George i Fred wyszli na skraj lasu, gdzie zobaczyli mnóstwo ludzi w specjalnych strojach ochronnych, prowadzących smoki i opiekujących się nimi. Chcieli ruszyć w ich stronę, jednak zwątpili, widząc, jak gwałtownie zachowują się niektóre ze smoków. Nagle jeden z mężczyzn odszedł od wozu, na którego przyczepie spoczywało wielkie smocze jajo i podszedł do nich.
     - Chłopaki? O rany, co wy tu robicie? I kim jest... Chwila... Ty to jesteś... Natalie?
     - Tak, to ja - Natalie zaśmiała się.
     - Wybaczcie, nie poznałem was z początku, a ciebie to już w ogóle, bo nie licząc jednego dnia po świętach, nie widzieliśmy się od wesela!
     - Nie przejmuj się, Charlie!
     Charlie ucałował jej dłoń na powitanie i spojrzał na swoich braci wyczekująco.
     - W czym mogę wam pomóc? Czyżbym czegoś zapomniał z Nory, po moich odwiedzinach?
     - Nie, nie tym razem, stary - odpowiedział George. - Co ty na to, żeby użyczyć nam jednego lub dwóch smoków, najlepiej takich, co udałoby się je ukryć w mieście przed mugolami i czarodziejami?
     - Jedyne takie smoki, to te kamuflujące się, bo ukryją się wszędzie na komendę, al... Zaraz, ale po co wam smoki? - zapytał z zaskoczeniem.
      Popatrzyli na siebie i wyjaśnienie sytuacji przypadło Natalie.
     - Cóż... - zaczęła niepewnie. - To jest dość delikatna sprawa... Ale dzięki temu możemy bardzo pomóc Harry'emu w pokonaniu Lorda... Lorda Jakmutam - ucięła. - To nie są żarty, Charlie. Dumbledore dał nam pewne wskazówki i...
     - Jeśli to ma na pewno zaszkodzić Sami-Wiecie-Komu i tak powiedział Dumbledore, to nie widzę przeszkód - przerwał jej rzeczowym tonem.
     - Na serio?! - krzyknęli obaj bliźniacy.
     - Serio, ale bądźcie ciszej, bo nikt nie powinien wiedzieć, że tu jesteście - uciszył ich. - Pokażę wam dwa stwory... Akurat przekarmione, nie będziecie musieli się martwić o ich bufet, a jak będą spragnione, to zajmą się śniegiem. Robią się przezroczyste, gdy ten, kto się nimi opiekuje, chce tego. Są bardzo czułe, więc trzeba na nie uważać. No i są inteligentne, więc gdy będziecie chcieli gdzieś lecieć, po prostu możecie powiedzieć: "Rumunia, Rezerwat" i będą wiedzieć o co chodzi. Chodźcie!
     Zaprowadził ich leśną drogą do smoków przypominających bardziej masywne testrale, z przyjemniejszym wyrazem twarzy. Nie tylko przyjaźnie wyglądały, ale i takie były, nie sprawiały żadnych problemów już od początku, więc trójka się o nic nie martwiła. Zostawili miotły u Charliego, na nich mieli powrócić do domu z eskapady, a tymczasem powrócili na smokach do domu...

     Ranek. Pani Weasley krzątała się jak zwykle w kuchni, Ginny siedziała w swoim pokoju i robiła generalne porządki - przeglądała wszystkie książki, bagaże z Hogwartu i inne rzeczy. Uznała, że nie ma nastroju, by obchodzić Sylwestra, więc zabrała się za to. Natalie siedziała w pokoju bliźniaków z nimi i kończyli przygotowania. Miała gotowe eliksiry, zebrane wszystko, co może im się przydać w banku, nawet zabrała dla nich ubrania, żeby zmienić wygląd kompletnie. Już wczoraj, po powrocie do domu, zastali panią Weasley i pana Weasleya w salonie, więc skłamali im, że Gryfoni z ówczesnej klasy siódmej, rok starsi i dwa lata starsi organizują imprezę noworoczną, której skład nie spodobał się Ginny, a Natalie i bliźniakom odpowiadał bardzo, także zdecydowali się tam iść. Mieli zapewnione alibi. Odliczali czas i gdy nadeszła odpowiednia godzina, wyszli na dół, ubrali się, na pieszo ruszyli w miejsce, w którym ukryli smoki i tam zażyli eliksiry i musieli się przebrać.
     - Rany... - jęknęła Natalie. - Niby to nie moje ciało, a i tak czuje się beznadziejnie, przebierając się na polu, gdzie wszyscy mnie widzą. Teraz sobie myślę, że Harry musiał się czuć okropnie, gdy przebieraliśmy się w domu jego wujostwa, bez poszanowania dla jego intymności. To znaczy... Ja tam zamykałam oczy, nie bardzo mnie interesuje, jak wygląda bez ubrań, ale wiecie...
     - Jasne - spojrzeli na nią podśmiewając się.
     - Wcale cię to nie interesuje, w ogóle! - zadrwił Fred.
     - No błagam, Harry? - zapytała, wsadzając ręce w długie rękawy czarnej sukni. - To jest typ Ginny, nie mój.
     - Jak nie Harry, to kto? - zapytał George, zapinając guziki w koszuli.
     - Wiadomo, że my wyglądamy dużo lepiej - Wyszczerzył się Fred.
     - Tak i od dawna planuję wyrwać wam włosy, zmienić się w was i obejrzeć was bez ubrań. Marzę o tym.
     - Kipisz jadowitym sarkazmem, moja droga - stwierdził George.
     Przybrała postawę Bellatrix Lestrange i zagroziła mu różdżką.
     - Wczuła się w rolę - zaśmiał się Fred.
     - Zamilczcie i zapnijcie mi z tyłu suknię.
     Chwilę później dosiedli smoki, sprecyzowali cel: bank Gringotta w Londynie. Wzbili się w powietrze na niewidocznych bestiach. Żadne z nich nigdy nie latało na smokach, a tym bardziej nie latali na żadnych dużych stworzeniach nawet w szkole bez asekuracji. Kiedy udało im się opanować trochę zwierzęta, poszybowali przez zimne powietrze, wypatrując znajomych budynków. Mijali kolejno różne miasta, aż ujrzeli z daleka Londyn. Pojawili się w końcu na ulicy Pokątnej, gdzie wylądowali w ciemnej, ślepej uliczce. Smoki schowały się tam, złożyły się na ziemi, schowały głowy pod skrzydła, znowuż się zakamuflowały i zasnęły. Natalie spojrzała na bliźniaków. Stali naprzeciw siebie i robili do siebie głupie miny.
     - Dziwnie jest nie wyglądać tak, jak ty, Fred.
     - I tak nigdy nie wyglądałeś aż tak dobrze, jak ja.
     - Niesamowite, jak bardzo całujesz swój własny tyłek - Natalie przewróciła oczyma, poprawiając sukienkę. Czuła się bardzo dziwnie w ciele Bellatrix Lestrange. Zupełnie inna budowa, skóra, włosy... Wszystko. - Skacząc z poziomu własnego ego na poziom inteligencji, mógłbyś się zabić, wiesz?
     - Ty byś się też zabiła, bo jesteś tak niska, że nawet jak siądziesz na pudełku zapałek, to możesz wierzgać nogami, a i tak nie dotkniesz ziemi - stwierdził.
     - A ty... Ach, nieważne. Przestańcie się zachowywać, jak wy. Bądźcie trochę bardziej... no nie wiem... poważni, spokojni. Ty, George, możesz sprawiać wrażenie trochę przytłoczonego albo zaintrygowanego. Obserwuj wszystko bacznie... Bo w sumie to może się przydać. No i nie możemy wzbudzać podejrzeń.
     - Ty zacznij być trochę mniej przymilna, Bella - poradził Fred
     - Jak już zacznę być niemiła, to ci się odechce wszystkiego, Ignotus.
     Wszyscy uśmiechnęli się pod nosem i ruszyli zmarznięci w stronę banku. Fred miał już na sobie pelerynę niewidkę Natalie, szedł za nią i za Georgem. Weszli do budynku, gdzie twarze wszystkich goblinów zwróciły się na nich w przerażeniu. Śmierciożercy, którzy zbiegli z Azkabanu, pojawili się nagle w Gringotta, co nie jest niczym codziennym. Doszli do pierwszego kontuaru, gdzie przestraszony goblin zaskrzeczał:
     - W-w czym m-mogę pomóc, szanowna p-pani Lestrange?
     - Chcę dostać się do mojej skrytki - wycedziła przez zęby, a oczy goblina rozszerzyły się jeszcze bardziej z trwogi.
     - N-Naturalnie! - pisnął, dziwnie wysokim głosem. - Cz-czy mogę proś-sić k-kluczyk?
     Natalie zamilkła, szukając odpowiedzi, wymówki na to, dlaczego nie ma klucza. Zgubiłam? Zapomniałam? Ukradli mi go? Po chwili wpadło jej coś do głowy.
     - Słucham? - warknęła. - Że coś ty powiedział? Żądasz ode mnie klucza?! Masz mnie tam wprowadzić W TEJ CHWILI!
     Goblin aż podskoczył i otarł czoło.
     -  Przecież masz klucz zapasowy, zawsze je macie! - krzyknęła, udając, że popada w furię.
     - A-ależ oczywiście! P-p-proszę m-mi w-wyb-bacz-czyć, o-o p-pani! N-nie ch-chciałem n-nicz-czego...!
     - DOSYĆ! Zaprowadź mnie tam. Natychmiast!
     Goblin skinął głową i pobiegł między regały, żeby wyciągnąć klucz z odpowiedniej szufladki. Przeskakiwał od jednego nazwiska do drugiego, z drżącymi dłońmi. Natalie coraz bardziej obawiała się, że coś nie wypali i zaraz ich zdemaskują. Fred nie czuł się aż tak niekomfortowo, ponieważ był ukryty pod peleryną, nie musiał jednocześnie grać i sprawdzać, czy aby ich plan się nie wali. Obserwował wszystko wokół i trzymał różdżkę w gotowości. George zaś był niewiele spokojniejszy niż jego towarzyszki. Po żadnym z nich nie było widać zdenerwowania na pierwszy rzut oka, rozpoznałby je tylko ktoś, kto ich zna i wie, kim są naprawdę.
     Goblin powrócił z kluczem. Poprosił ich, aby podążyli za nim i poszli pospiesznie do wagonu. Okropna przejażdżka czekała każdego, kto chciał wyciągać coś ze swojej skrytki - jazda wagonem po starych, zniszczonych torach w podziemiach przypominających kopalnię. Tory miały gwałtowne zakręty, podjazdy, strome zjazdy, czasem brakowało gdzieś jakiegoś kawałka albo śruby, trzeba było przechylać ciężarem ciała cały wagon, schylać się, by nie stracić głowy przez stalagmity, stalaktyty czy stalagnaty. Nie mówiąc już o tym, że gdy się podskoczyło, to cały wagon podskakiwał z towarzyszami, więc trzeba było czasem przeskoczyć jakąś przerwę w torze. Nigdy nikt nie lubił tego robić zbyt często, bo było to niebezpieczne i przyprawiało wszystkich o mdłości, wywracało wnętrzności. Teraz cała czwórka, wliczając w to goblina, zasiadła w wagonie. Nikt nie zauważył, że wszyscy czarodzieje rzucali w ukryciu zaklęcie Imperiusa, Muffliato, czy tym podobne. Teraz Natalie nawet nie wyjęła różdżki. Imperio, pomyślała, a oczy goblina stały się jakby bardziej puste, nie skupione zupełnie na niczym.
     - Zabierz nas do skrytki Bellatrix Lestrange. Tylko bezpiecznie - rozkazała.
     Skinął głową, zwolnił wajchę i rozpoczęła się jazda. Było gorzej niż zawsze. Nie wspominając o tym, że podróż trwała przynajmniej cztery i pół raza dłużej niż zwykle, zakręty były niesamowicie ostre, mijali co chwila jakieś dziwne pułapki, dziury, zapadnie i tym podobne.
     Zatrzymali się nareszcie i nadeszła bardzo ważna chwila. Natalie wyskoczyła z wozu. Wnętrzności skręciły jej się jeszcze bardziej, a serce podskoczyło do gardła. Miała wrażenie, że przed samą skrytką zemdleje. Poluzowała uścisk na różdżce, podeszła do wejścia do skrytki z goblinem, a on je otworzył. Weszła tam, omiotła wzrokiem całe pomieszczenie i odnalazła znajomy jej z proroctwa brązowy pakunek. Chwyciła go ostrożnie w dłonie i wrzuciła do małej torebki. Był znacznie od niej większy, ale niewykrywalne zaklęcie zmniejszająco-zwiększające pozwalało pomieścić w torebce wszystko. Podręczna czarna dziura wręcz. Czarka Helgi Hufflepuff nawet nie była zabezpieczona przed tym zaklęciem, ani przed niczym innym... Tym lepiej dla Natalie. Wróciła do wagonu i odetchnęła z ulgą. Teraz trzeba jeszcze powrócić niezauważenie, wydostać się na zewnątrz i polecieć aż do Rumunii. Nie zajęło im to aż tak długo, jak się spodziewali, a przynajmniej tak zdawało się całej trójce.
     Któryś z bliźniaków zapytał:
     - Masz to, co potrzebne?
     Obejrzała się na nich. Była jeszcze bielsza na twarzy, a Bellatrix Lestrange sama w sobie wygląda już jak kościotrup - zapadnięta czaszka, trupio-blada skóra, cienie pod oczami.
     - Tak... - szepnęła. - Zmywajmy się stąd, zanim ktokolwiek...
     Wagon szarpnął gwałtownie i ruszył z miejsca. Rozpędził się z bardzo dużą prędkością i zaczął pędzić przed siebie ku samemu końcowi torów. Mimo szybkości, jaką osiągnęli, podróż znowu trwała bardzo długo, lecz była chyba troszkę bardziej bezpieczna. Natalie w drodze chwyciła George'a za dłoń i ściskała ją co chwila mocniej, gdy tylko wagon wychylał się na bok, jakby miał zlecieć w milową przepaść.
     Zatrzymali się nad niedokończonym urywkiem torów. Ukazał im się most, a goblin rzekł:
      - Dziękujemy za skorzystanie z usług banku Gringotta. Polecamy się na przyszłość. Wyjścia na prawo, mostem do przejścia w skale. Dziękujemy. Życzę miłego dnia. Żegnam!
     Wyskoczyli z wagonu, a ten odjechał pospiesznie z powrotem, jakby bał się, że będą chcieli po coś nim wrócić. Fred ściągnął pelerynę i popatrzyli po sobie znowuż.
     - Tak mi ścisnęłaś rękę, że jeszcze nie odzyskałem w niej czucia - uskarżył się George na Natalie.
     - Gdyby Fred nie siedzał niewidoczny, jemu też ścisnęłabym dłoń, ramię, kolano... Cokolwiek. To było... Niedobrze mi.
     - Mi też - rzekli obaj.
     Rzeczywiście wszyscy wyglądali tak, jakby byli chorzy na ciężki przypadek grypy żołądkowej. Wyszli na zewnątrz i stanęli przed wyjściem ewakuacyjnym z banku. Obeszli budynek dookoła i zorientowali się, że cała podróż tutaj i akcja z kradzieżą, trwała na tyle długo, że zdążyło się już ściemnić. Mogła być prawie siedemnasta, by w zimę bardzo wcześnie zapadał zmierzch.
     - Gdzie są te smoki? Zagubiłem się po całej tej przejażdżce - burknął Fred.
     - Chyba tam - George wskazał na uliczkę.
     - Oby nie zwiały... - szepnęła Natalie.
     Żadne z nich jeszcze nie zmieniało wyglądu. Eliksir Wielosokowy nadal działał bez zarzutu. A co, jeśli uwarzyła coś źle i zostaną tacy na zawsze? Na brodę Merlina!
     We wskazanej przez George'a uliczce smoki nadal spały. Zbudzili je i dosiedli, jednego w parze, drugiego tylko jeden z chłopaków.
     - Rum...
     - Cicho! - syknęła Natalie. Wyjęła różdżkę i rzuciła Muffliato, zapewniając im to, że nikt ich nie usłyszy. - Chcesz, żeby ktoś się dowiedział, gdzie lecimy?
     - Rumunia, rezerwat! - powiedział ściszonym głosem George.
     Oba smoki rozłożyły skrzydła, stanęły na wyprostowanych nogach i wzbiły się kolejno w powietrze. Uniosły się wysoko ponad chmury i wystrzeliły z pędem w jednym kierunku. Chłód owiewał ich ciała, szczypał twarze, malował na nich czerwone wypieki i odrętwiał kończyny. Natalie wstała, chwyciła George'a za ramiona i na stojąco leciała teraz na wielkiej, niewidzialnej bestii. Cóż to było za wspaniałe uczucie! Czegoś takiego mogła doświadczyć tylko przed lotem do Departamentu Tajemnic, gdyby tylko odważyła się lecieć w ten sposób na testralu! A teraz... Teraz nic nie mogło wzbudzić w niej negatywnego uczucia, zwłaszcza, gdy właśnie skradła część duszy Voldemorta w czarce Helgi Hufflepuff i niedługo ją zniszczy! O euforio, nadmiaru twego nigdy bojkotować nie wolno!
     Śmiech Krukonki poniósł się w powietrzu.
     - Siadaj! - zawołał George, wyciągając rękę za siebie i chwytając ją za nogę.
     Cóż to była za epicka chwila. Gdyby mogła, dałaby to sfotografować, aby nigdy nie zapomnieć, jak... Zaraz. Fotografowanie tego nie miałoby najmniejszego sensu ze względu na to, że wciąż wyglądała jak morderczyni i najwierniejsza fanka Voldemorta. Cholerka.
     - Siadaj! - powtórzył George, a Fred zaklął na tyle głośno na ich widok, że oboje zdołali to usłyszeć. A przynajmniej Natalie.
     - Nie! Jeszcze chwila! - poprosiła.
     Chwila się przedłużała i przedłużała, ale wreszcie usiadła, żeby już nie denerwować towarzyszów. Ciotka Mary-Jane by mnie zabiła, pani Weasley by mnie zabiła, Hermiona by mnie zabiła, Ginny by mi wydrapała oczy i obcięła powieki, Dora by mnie zabiła! Na tą myśl omal znowu się nie roześmiała. Dolecieli do Rumunii, następnie odnaleźli rezerwat, miejsce pracy drugiego syna państwa Weasley, Charliego, i wylądowali w wyznaczonym miejscu. Charlie wybiegł do nich z domu.
     - Matko święta, gdyby nie światło, byłbym pewien, że to Bellatrix Lestrange we własnej osobie! - zawołał, gdy zobaczył Natalie.
     - Gdyby nie światło? To znaczy, że już nie wyglądam do końca jak ona?
     - Masz taką fryzurę jak ona, tylko kolor swój i kilka czarnych i białych pasemek. Poza tym, jej cienie pod oczami i zapadnięta twarz.
     - A to nie, ja tak wyglądam, bo mało spałam ostatnio - stwierdziła z uśmiechem.
     - Ekhm... Kłahmshthwo! - wykaszlał Fred.
     Rzuciła mu groźne spojrzenie.
     - Szczęśliwego Nowego Roku - zażyczyła Charliemu.
     - Szczęśliwego Nowego Roku - powtórzył i wyciągnął do niej ramiona, żeby ją uścisnąć.
     Przygarnął ją do siebie, pogłaskał po plecach i zaraz podszedł przywitać braci z życzeniami.
     - Śpieszycie się? Chcecie wpaść do mnie na herbatę może? - zapytał.
     - Nie możemy, mama nas chyba zabije, bo dość wcześnie ruszyliśmy do Londynu.
     - Nawet nie wiedziała, gdzie ruszyliśmy - zaznaczył George.
     - Nie powiedzieliście jej nic? - spytał Charlie zaskoczony. - O rany, gdybyście nie wrócili do niej, tylko do swojego mieszkania nad sklepem, to wysłałaby wam takiego wyjca, że całe Hogsmeade by go usłyszało!
     Natalie zaśmiała się. Charlie uśmiechnął się w odpowiedzi na to i popatrzył na braci wyczekująco.
     - No cóż, powinniśmy iść po miotły i zabierać się do domu. Do zobaczenia, stary - pożegnał brata Fred i podszedł, uścisnąć go.
     - Wpadnij do naszego sklepu w końcu, jeszcze w Hogsmeade go nie widziałeś! - zaprosił go George, ściskając go również.
     Odwrócili się, spoglądając ponad drzewa, nad którymi co chwila było widać strumienie ognia, wyziewanego przez smoki.
     - Ty też wpadnij jeszcze kiedyś, nawet z nimi - zwrócił się Charlie do Natalie, kiwając głową na braci. - Jak tylko będziesz mogła, bo wiesz, nigdy nie wiadomo co będzie dalej pod rządami Lorda Jakmutam!
     - Obiecuję - uśmiechnęła się serdecznie. - Jeśli jeszcze w trakcie semestru pojawisz się w Hogsmeade, to możemy się zobaczyć. Jako prefekt naczelny, będę mogła na pewno wyjść do wioski, bo teraz ograniczyli wyjścia i mogą ją odwiedzać tylko pełnoletni uczniowie do dwóch razy w miesiącu. Ale prefekci mają przywileje - mrugnęła znacząco.
     - Jasne! Ee... Miotły są w... tam w przybudówce! - wskazał ręką. - Musiałem je tam schować. Uważajcie na siebie, bo jeszcze trochę i zaczną strzelać fajerwerkami!
     Trójka spojrzała na siebie i skinęła głowami równocześnie. Pobiegli po dwie miotły (mieli mieć trzy, ale jedna jest uszkodzona) i wsiedli na nie - znowuż Fred sam na jednej, a George z Natalie na drugiej ("Nie ma mowy, żebyś ty prowadził, George. Na zakrętach zawsze tak szarżujesz, że zrzucisz mnie z kija za pierwszym razem!") Skinęli Charliemu i wzbili się w powietrze, by powrócić do domu.

     Podróż trwała dość długo. Lecieli blisko siebie i przemieszczali się tylko wtedy, gdy widoczność słabła przez chmury. Usłyszeli okrzyki i wybijanie godziny wielkiego zegara, gdy byli nad Londynem. Fajerwerki wystrzeliły i zatrzymywały się tuż pod nimi. Zatrzymali się na jakiejś budowli, dokładniej na jej wierzy i przystanęli tam, żeby obejrzeć pokaz z bezpieczniejszej perspektywy.
     - Żebyśmy mieli chociaż jakiegoś szampana! - westchnęła Natalie.
     - Ognistą, co by się nie rozdrabniać. Chyba mamy dobry powód do świętowania, co? - zapytał Fred, którego twarz wyglądała na starszą, a jego włosy mieszały się z rudym i siwym odcieniem. Wciąż miał budowę czarodzieja, w którego się przemienił.
     - Rany, nigdy w życiu nie zrobiłem czegoś tak głupiego! - zawołał George. - Włamanie do banku Gringotta... Stamtąd nie da się ni wynieść ot tak!
     - A widzisz, jednak sobie poradziliśmy - zaśmiała się Natalie. - Myślę, że powoli powinniśmy już lecieć do Nory, a w razie gdyby nasz wygląd nie wrócił do normy, za barierą od razu aportujemy się do sypialni Charliego i ja poszukam czegoś, żeby doprowadzić nas do ładu.
     - Dobra - przytaknęli obaj.
     George wskoczył na miotłę i przesunął się na sam jej początek.
     - Teraz ja prowadzę! - oświadczył, szczerząc się, co rozbawiło Freda.
     - Ooo nie! To ja tutaj zostaję! - zastrzegła Natalie kręcąc głową.
     - To wsiądź do mnie. Uroczyście przysięgam, że...
     - ...knuję coś niedobrego? - dokończyła Natalie.
     - Nie. Że nie postaram się ciebie z rzucić z miotły! A skąd znasz...
     - Błagam, ty myślałeś, że Harry utrzyma za zębami wiedzę o Mapie Huncwotów? - zadrwiła. - Wiem o niej tyle ile wy, a do tego mam swoją mapę Hogwartu. Muszę tylko sprawić, żeby było widać na niej ludzi. A teraz mam nawet więcej pomieszczeń na mapie, niż wy, bo u mnie widać na przykład Komnatę Tajemnic, Pokój Życzeń, nowe tajemne przejścia i tak dalej!
     - Wsiadaj i nie gadaj już - rzekł Fred, robiąc jej miejsce za sobą na miotle.
     Podeszła do niego przyciągnęła go z miotłą niżej, wsiadła na trzonek, objęła towarzysza w pasie tak, jak przed chwilą trzymał się jej jego brat, i odlecieli. Chwila moment i pojawili się nad Norą, wlecieli w bariery ochronne i wylądowali miękko na ziemi. Od razu napatoczyli się na państwo Weasley i Ginny.
     - Co wy do diaska robiliście tyle czasu?! - zagrzmiała pani Weasley. - Czy wyście O-SZA-LE-LI?! Jak mogliście wylecieć na tak długo na miotłach, nie powiedzieć gdzie i po co lecicie, wrócić po dozwolonej przez Ministerstwo godzinie i... Czemu wy tak wyglądacie? Kombinowaliście coś z medalionami do transmutacji?!
     - Medaliony? Ach... No tak, kupiliśmy je z Fredem w Hogsmeade od takiego handlarza i rozumiesz, że zmieniły nas tak, że wyglądaliśmy jak śmierciożercy? - zaśmiał się George, wymyślając na poczekaniu wiarygodne kłamstwo.
     - No przecież widzę, że Natalie wygląda jak zbieg z Azkabanu, kuzynka Syriusza! - zaskrzeczała, krztusząc się ze złości.
     - Byliśmy cały czas z innymi Gryfonami z mojego roku, rok starszymi i z roku bliźniaków, proszę pani! Praktycznie cały czas siedzieliśmy w domu, zasiedzieliśmy się tam trochę, ale w końcu zauważyliśmy, że jest już późno i wróciliśmy na miotłach! - zawołała Natalie.
     - Ty mi się nie tłumacz, moja droga! - powiedziała kobieta spokojniej. - Oni są starsi, są chłopakami, podejmują odpowiedzialność za ciebie, a tymczasem to ty musisz za nich myśleć, jak zwykle!
     - Ale naprawdę, proszę pani, proszę się na nich nie złościć! Kiedy Fred wyszedł do łazienki, George powiedział do mnie, że powinniśmy się chyba zbierać, ale tak dobrze mi się tam rozmawiało z Gryfonami, że przebłagałam go, żeby jeszcze trochę zostać. A Fred nawet nie orientował się, która jest godzina, bo był przekonany, że ja pilnuję czasu, jak to zwykle bywało! - skłamała. Skłamała i czuła się z tym już źle, ale nie miała innego wyboru.
     - I nikt nie widział was tak wyglądających, tak? - zapytał pan Weasley. - Bo wiecie, i wy i ja mógłbym mieć problemy w Ministerstwie, a...
     - Dajcie spokój, gdyby coś się stało, Natalie by powiedziała! - krzyknęła Ginny. - Przecież zawsze mówi, jeśli coś jest nie tak, a wy tu lamentujecie...
     Ginny musiała zrozumieć, że coś ukrywają i Natalie podejrzewała, że być może będzie zmuszona opowiedzieć jej wszystko. Miała nadzieję, że się od tego wymiga, skoro za jedenaście godzin miała jechać do Hogwartu. No właśnie, oto wymówka...
     - Ja jestem okropnie zmęczona, przepraszam. Muszę iść się wyspać przed jutrzejszym wyjazdem - mruknęła Natalie. - Szczęśliwego Nowego Roku i dobranoc wszystkim!
     - My też już idziemy do siebie, powoli się szykować do spania - oznajmił George.
     - Ja też. Dobranoc! - zawołała Ginny.
     Wszyscy weszli do środka domu i rozeszli się do swoich pokoi. Po chwili pogasły światła w sypialniach, a państwo Weasley siedzieli w salonie przy muzyce i jakimś trunku. Natalie wykradła się do pokoju bliźniaków w koszuli i spodniach, normalnych ubraniu. Byli również przebrani w normalne stroje. Nadszedł czas na ostatnią fazę ich planu. Zmieniacz Czasu. Natalie wzięła wisior i ścisnęli się we troje blisko siebie, założyli długi łańcuch razem na szyje i cofnęli się w czasie, żeby zostać w domu na czas całego ich włamania do banku. Spędzili ten dzień od nowa, ale w domu, zapewniając sobie alibi w razie problemów. Wieczorem poszli do pokoju bliźniaków, nikt nie widział ich powrotu z podróży. Bracia włączyli muzykę głośniej, dostali jakiś napój oprocentowany i świętowali Nowy Rok z muzyką, tańcem i ożywionymi rozmowami. Później Natalie znowu cofała czas, ale sama, w ukryciu, żeby odespać wszystkie te godziny. Nie przypominała sobie, żeby kiedyś wkroczyła w Nowy Rok z większymi lub równymi wrażeniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz