poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 8. - "Dolina Godryka Gryffindora"

     - Dobrze, profesorze Flitwick. Będę pamiętać i jeszcze raz bardzo dziękuję za czekoladowe kociołki - rzekła Natalie.
     Wychodziła właśnie z gabinetu opiekunka. Przed klasą czekały na nią bagaże... i zniecierpliwiona Ginny. Ubrane i gotowe do wyjścia musiały tylko iść i odmeldować się profesorowi.
     - Ależ nie ma za co! Spokojnej drogi, wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku, Natalie. Te same życzenia pod pani adresem, panno Weasley!
     - Dziękuję i z wzajemnością - odezwała się Ginny. - Do widzenia!
     - Do widzenia!
     Zeszły na kolejne piętro. Korytarze były niemal puste, zaledwie garstka osób została na święta w szkole - ci, których rodziny wierzyły naiwnie, że Hogwart jest bezpieczniejszy niż rodzinne domy. Gdyby tylko widzieli, co wyczyniają Alecto i Amycus, gdyby zauważyli dementorów nad zamkiem, gdyby dane było im przeżyć tydzień lub dwa w skórze dzieciaków, które nie są czystej krwi lub sprawiają wiele problemów...
     - Co wam tak długo zajęło? - spytała ją w końcu Ginny.
     - Mówiłam ci, żebyś ze mną weszła - przypomniała od razu Natalie na swoją obronę. - Najpierw dałam mu tą zgodę od twojej mamy, on wypytywał wtedy o święta, chór, drużynę, moje zamierzenia co do przyszłości... Pytał, czy to prawda, że nie chcesz wrócić do Hogwartu po świętach, jakie ja mam zdanie na ten temat, jakie zdanie ma twoja rodzina i takie tam. Pytał też o pozostałych członków twojej rodziny, jak się mają. Wiesz, profesor Flitwick zawsze się o wszystkich zamartwia.
     - O rany... - westchnęła. - A co powiedziałaś mu na temat...
     - Że nie wiem, czy decyzja o tym zapadła już na sto procent. Bo taka prawda. Składałaś już dokument o rozwiązaniu umowy o naukę w szkole?
     - Mama miała to zrobić. Nie wiem, czy zrobiła to już, czy dopiero po świętach przyśle papiery... Ale im szybciej odejdę, tym lepiej.
     - Twoi rodzice mogą przynajmniej przy wszystkim cię wesprzeć, a moja ciotka chyba mnie zamorduje, jeśli chociażby wspomnę o tym, że nie chcę wracać. Kiedy ja naprawdę nie chcę... Co mi po tym? Nic już nie zyskam... - szepnęła i urwała, gdy ujrzała Snape'a nadchodzącego z drugiego końca korytarza. Gdy podszedł bliżej, zawołała: - Do widzenia, profesorze Snape! Wesołych świąt!
     - Nawzajem, do zobaczenia - rzekł bezbarwnym tonem i wszedł do Wielkiej Sali.
     - Głupi, stary nietoperz - burknęła Ginny. - Morderca, zdrajca, śmierciożerca z tłustymi włosami i nochalem tak długim, że rysuje nim podłogę, kiedy się garbi.
     Natalie zaśmiała się. Jej śmiech poniósł się echem po dziedzińcu. Ginny tak bardzo przypominała jej teraz Rona, a gdy sobie to uświadomiła, całe jej rozbawienie prysło i stała się ponura. Chciałaby już usłyszeć, że Harry, Ron i Hermiona znaleźli wszystkie horkruksy, dobrze się z nimi ukryli i znaleźli sposób, żeby je zniszczyć. Ile można trwać w niepewności?
    ( "Kendra... Ariana... Czy to nie motto śmierciożerców?"
     Pomnik. Groby, wieczór... Kolędy w tle...
     "Harry, to tutaj!"

     Ciemność, śnieg... Światło w kościele zgasło...
     "Harry, ktoś nas obserwuje..."
     "Czy ma pani coś dla nas?" 
)
     - Natalie... Hej, słyszysz? - głos Ginny wyrwał ją z dziwnego amoku. - Kto nas obserwuje? Jakaś kobieta?
     Ginny rozglądała się dookoła uważnie, nie zatrzymując się. Wyjęła różdżkę i przełożyła ją do prawej dłoni.
     - Nie... Nikt. Nic - Krukonka pokręciła głową. - Coś mi się... A właśnie, Ron jest w domu, prawda?
     - Skąd wiesz? Mówiłam ci już o tym?
     - Nie pamiętam skąd. Ale jest, tak?
     Ginny potrząsnęła głową i nim zdążyła odpowiedzieć, usłyszały znajome śmiechy przy drzwiach jednego ze sklepów w Hogsmeade. Dwóch wysokich, rudych chłopaków zamykało drzwi sklepu i śmiało się z czegoś. Podeszły do nich, zanim zdążyli je zauważyć.
     - Ruszamy? - zapytała Ginny.
     - Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - zaśpiewali obaj Natalie.
     - Pozwól, Natalie, że życzenia złożymy ci w domu, teraz powinniśmy się pospieszyć - rzekł George.
     - Nie śpieszcie się, serio - pokiwała głową.
     - Jesteście trochę szybciej, niż się spodziewaliśmy! - zawołał Fred.
     - Byłybyśmy szybciej, ale...
     - Długa historia - przerwała Natalie, szturchając Ginny. - I nie miej mi za złe! Mówiłam ci przecież...
     - Wiem, wiem, nie mam ci za złe. Tylko Flitwickowi! - zachichotała.
     - Tak więc ja zabieram się z wami, a Fred zajmie się bagażami - rzekł George i stanął obok Natalie. - Ginny, chwyć się Natalie i lecimy.
     - Przecież wie, jak wygląda teleportacja - przypomniała Natalie.
     - No właśnie! - zawołała Ginny, rzucając mu krytyczne spojrzenie.
     George tylko pokręcił głową z rozbawieniem, chwycił dłoń Natalie w swoją, upewnił się, że wszystko gra i deportowali się z wioski obok Hogwartu. Światł zawirował się, zakołysał niebezpiecznie i poczuli dziwne ukłucia w okolicach pępka. Wylądowali przed barierą ochronną Nory. Przekroczyli ją, wciąż trzymając się: Ginny uwieszona na ramieniu Natalie, a Natalie ściskając dłoń George'a. Śnieg sypał im w oczy tak, że nie musieli iść z głowami pochylonymi jak najniżej, żeby nie oślepnąć. Dotarli do drzwi, Ginny je otworzyła i zaraz za sobą pociągnęła pozostałą dwójkę. Drzwi nie zdążyły się za nimi zamknąć, a pani Weasley wpadła do przedpokoju i dołączył do nich Fred, za którym wleciały wszystkie kufry. Natalie puściła rękę George'a, gdy Ginny odczepiła się od jej ramienia i ruszyły uściskać panią Weasley.
     - Na co chory jest Ron? - zapytała kobieta, odskakując od córki. Łypnęła na całą czwórkę podejrzliwie.
     - Ron? Nie pisałaś nam w liście! - zawołała Ginny.
     - On też nie pisał - rzekł George. - Przyniósł jakąś chorobę z tej wyprawy?
     - Harry też jest chory? - zapytał Fred.
     - Co najwyżej ghul może udawać chorego Rona - dodała Natalie.
     Pani Weasley uśmiechnęła się, odetchnęła z ulgą i podbiegła do dziewcząt.
     - Okropnie się za wami stęskniłam! - zawołała przyduszając je do siebie. - Tyle czasu... Moje drogie! I wszystkiego najlepszego, Natalie! Rany, wy tak szybko dorastacie, osiemnaście lat za pasem... Ginny, mam nadzieję, że nie próbowałaś znowu niczego wykraść po tym mieczu, co?
     - Nic się nie działo, proszę pani - zaprzeczyła Natalie. - To znaczy... Działo się wiele, ale Ginny w niczym nie uczestniczyła.
     - I ty też nie, prawda? - zapytała pani Weasley Natalie.
     - Żartujesz, mamo? - zapytali równocześnie bliźniacy i Ginny.
     Obie dziewczyny zaczęły już zdejmować płaszcze. W przedpokoju pojawił się też Lupin i Ron.
     - Och, witajcie! Wszystkiego najlepszego, Natalie - Lupin podszedł uścisnąć jej dłoń. - Jak w szkole, dziewczęta?
     - Remusie, wróć nas uczyć! - poprosiła Natalie błagalnym tonem.
     Lupin zaśmiał się wciągając buty. Narzucił płaszcz i pokiwał głową.
     - Chętnie, ale sama wiesz, jak ma się sytuacja. Już niedługo, zostało ci tylko jedno półrocze, prawda? Nie ma co się załamywać. Muszę uciekać, więc jeszcze raz życzę wam wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku!
     Kiwnął im, wychodząc, i zniknął w zamieci śnieżnej. Natalie zanim zdjęła buty, stwierdziła, że powinna go zapytać o Tonks, żeby zorientować się, czy są już wreszcie razem. Przepchnęła się między bliźniakami nie zważając na Rona, który kroczył ku niej, żeby ją najpewniej przywitać. Wybiegła na dwór bez płaszcza, szala, czapki i rękawiczek. Miała na sobie tylko spodnie, koszulę, cieniuteńki kardigan i krawat.
     - Remusie! Remusie, zaczekaj! - zawołała.
     Lupin jednak jej najpewniej nie usłyszał, bo zniknął zaraz za bramą prowadzącą do Nory. Deportował się. Natalie jeszcze przez chwilę stała i wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą stał i odwróciła się do drzwi. Wszyscy stali w korytarzu i wyglądali za nią ze zdziwieniem. Z powrotem odwróciła się do bramy. Poczuła potrzebę by wyjść i teleportować się do Dory, sprawdzić czy z nią wszystko w porządku. Albo... Odwiedzić miejsce, które widziała w proroctwie, z którego wyrwała ją Ginny. Przecież dobrze wie, o które miejsce chodzi. Zaczęła stawiać kroki w śniegu sięgającym jej do kolan. Nawet nie obchodził jej chłód. Musiała wiedzieć, że z jej bliskimi wszystko w porządku. Usłyszała za sobą skrzypienie śniegu i poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu.
     - Wracaj do środka - odezwał się do niej Ron, obejmując ją ramieniem.
     Objęła go w pasie jedną ręką i wrócili do środka. Zdziwienie wciąż nie opuszczało lokatorów.
     - Co się stało? - zapytała pani Molly.
     - Czy on... Co z Dorą? - zapytała Natalie. - Chciałam go zapytać, czy między nimi jest już w porządku i... - urwała, żeby zastanowić się przez chwilę nad tym, co przed chwilą się zdarzyło.
     Może on słyszał, jak go wołała, ale specjalnie się nie odwrócił, bo przewidział, o co zapyta?
     - Wciąż nie porusza tego tematu. A wiesz, że lepiej go nie drażnić w ostatnim czasie... - powiedział Ron ostrożnie.
     Natalie nie odpowiedziała. Skinęła głową, chwyciła swoje bagaże i ruszyła na górę.
     - Pomóc ci, kochanie? - zapytała ja pani Weasley.
     - Dziękuję, nie trzeba - odrzekła z wymuszoną wdzięcznością w głosie.
     - No dobrze... Pokój Charliego, jak zwykle, chyba, że wolisz wnieść się do Ginny!
     - Mamo, nieważne gdzie zostawi swoje rzeczy, my i tak będziemy przeważnie usypiać w jednym pomieszczeniu! - zawołała Ginny.
     Natalie pomaszerowała do pokoju Charliego, postawiła jeden kufer w rogu pokoju, a drugi obok łóżka i zaczęła z niego wypakowywać część rzeczy. Ubrania najbliższy tydzień ułożyła starannie w pustej szafce, kosmetyczkę wypchaną przyborami higienicznymi ustawiła obok nich, a książki o obronie przed czarną magią, zaklęciach pojedynkowych i inne, które miały przydać się im podczas spotkań Gwardii Dumbledore'a, spoczęły na etażerce, złożone w niedbałym stosie. Wróciła na dół, przywitała się z panem Arturem i zaczęła wypytywać Rona o szczegóły podróży jego, Harry'ego i Hermiony. Z początku był zły, nie chciał poruszać tego tematu, ale wreszcie dał jej się namówić. Streścił jej wszystko, co zdarzyło się od momentu, gdy na wesele wtargnęli śmierciożercy, aż do dnia, w którym powrócił do domu. Natalie powtórzyła wszystko Ginny i zaczęły analizować wszystko wspólnie. Krukonka wpadła na pewien pomysł. Zostawiła przyjaciółkę i pobiegła do jej brata.
     - Ron, powiedz mi, kły bazyliszka mogą wciąż niszczyć horkruksy, tak?! - zapytała.
     - No... Jeśli mają wciąż jad... - mruknął.
     - Muszą mieć, one nie tracą swoich właściwości w przeciągu pięciu lat, tylko wielu, wielu więcej... O rany, żebym wiedziała wcześniej, przyniosłabym mnóstwo tych kłów i...
     - I? Nawet nie wiemy, gdzie oni są! - zauważył. - Poza tym pewnie już odnaleźli ten śmieszny miecz Gryffindora, w końcu to nic trudnego dla nich, prawda?
     Westchnęła z rezygnacją.
     - Ron, zrozum, że gdyby Dumbledore wiedział, jak trzeba zniszczyć horkruksy i gdzie one wszystkie są, nawet zapisałby w punktach Harry'emu, co ma zrobić. Najwidoczniej nie wiedział tego i wydawało mu się, że nie zdoła sam tego zrobić, skoro prosił o pomoc Harry'ego... Nie narażałby go bez celu, a...
     Bliźniacy weszli do pokoju z ojcem i usiedli razem z nimi w salonie. Ginny weszła z matką do salonu, ta druga trzymała w rękach srebrną tackę z tortem. Postawiła ją na stole i kolejny rok z rzędu postąpiła wbrew zaleceniom Natalie. Skończyli śpiewać jej sto lat, a ona rzekła zakłopotana:
     - Ja co roku proszę, żeby się nie fatygować, bo nawet nie lubię obchodzić własnych urodzin i...
     - Dopóki odwiedzasz nas w swoje urodziny, mam powinność przygotować chociażby tyle! - obruszyła się pani Weasley i zrobiła taką minę, że zupełnie nikt nie odważyłby się z nią dyskutować.


HARRY I HERMIONA: Jest wigilia. Harry wybiera się z Hermioną do Doliny Godryka, gdzie na cmentarzu znajduje groby swoich rodziców, rodziny Dumbledore'ów i innych czarodziejów.
Harry i Hermiona są w Dolinie Godryka. Znajdują dom, w którym mieszkali kiedyś Harry i jego rodzice. Spotykają Bathildę, która zaprasza ich do swojego domu. Ta prosi Harry'ego na górę. Tam okazuje się, że jest wężem Voldemorta - Nagini. Dochodzi do walki, przybywa Voldemort. Harry i Hermiona uciekają. Przez przypadkowe zaklęcie Hermiony różdżka Harry'ego zostaje złamana i traci swą moc.

WEASLEYS:
     - Zgłupiałaś, tak? - zapytał rozeźlony.
     - Nie - burknęła, modląc się w duchu, żeby nikt nie wszedł teraz do pokoju. Chyba, że George. Tak, wtedy atmosfera od razu by się zmieniła. - Nie wydaje mi się.
     - A mnie wręcz przeciwnie. Wiesz co? To, co powiedziałaś, było tak głupie, że w życiu nie spodziewałbym się tego po tobie. A gdzie chciałaś iść w takim razie? Ciotka Mary-Jane nawet nie siedzi w Irlandii, nikt nie wie gdzie jest! A ty chcesz wracać do domu dziadków w Walii, czy co?!
     - Nawet i tam. Miałabym może trochę czasu, żeby przemyśleć...
     - Żeby przemyśleć co? - przerwał jej.
     Nastała cisza. Fred stał teraz po jednej stronie kuchni, a Natalie po drugiej. Nawet nie przypominała sobie, żeby się przenosiła od fotela.
     - Szkołę. Chcę odejść.
     Fred odwrócił się od niej i oparł czołem o ścianę. Westchnął, zwrócił się do niej z powrotem i podszedł parę kroków w jej stronę.
     - I co? Co ci po tym? Chcesz, żeby szmalcownicy cię znaleźli i oddali w ręce śmierciożerców?!
     - Przynajmniej nie będę się uczyła jak zostać jednym z nich!
     - A kto ci każe? Odpękasz to wszystko, a w razie czego po prostu udasz, że nie potrafisz czegoś zrobić i tyle! Co za problem powiedzieć "Nie potrafię rzucić Cruciatusa"?!
     - A taki, że wtedy zademonstrują go na mnie! Choćbym naprawdę nie potrafiła! A Ginny też nie chce wrócić po świętach do szkoły!
     - Ale ona ma szesnaście lat i nie musi, jeśli rodzice się nią zajmą! A ty? Jesteś dorosła i musiałaś już podpaść Carrowom. Do tego Malfoy... Ty postradałaś zmysły, że zaczęłaś się z nim zadawać?!
     - A co w tym złego?! Ja z nim rozmawiałam, a nie wypłakiwałam mu się, mówiłam o wszystkich tajemnicach i planach!
     - I wydaje ci się, że i tak nie wykorzysta tego przeciwko tobie! - prychnął Fred.
     Oboje unosili się na siebie przez cały czas. Każde z nich miało zawsze odpowiedź na wszystko. A teraz żadne się nie odezwało. Ciszę przerwać mógłby tylko dźwięk wytężonych mózgów, bo jeszcze trochę, a zaczną buczeć, z natłoku myśli. Oboje już otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, gdy wszedł George. Popatrzył na nich badawczo i zapytał:
     - Mam wyjść? Przyszedłem nie w porę, co?
     - I tak się już zbierałam - powiedziała Natalie, z pośpiechem szukając swojej torebki wzrokiem.
     - Nie, nie zbierałaś się - warknął Fred.
     Spojrzała na niego z wyrzutem.
     - No a co ja mam w takim razie zrobić, co? - spytała półgłosem.
     - Na pewno nie będziesz siedzieć w te święta w głupim domu w Walii, czy u Mary-Jane Irlandii, bo...
     - Ten dom nie jest GŁUPI! - wybuchła. - Gdyby nie Hogwart, to mój pierwszy prawdziwy dom!
     Natalie i Fred wyciągnęli różdżki w tym samym czasie. Spojrzeli na siebie wyczekująco, nawet nie mrugając i nie opuszczając różdżek choćby i o ćwierć cala.
     - Uspokójcie się oboje! - krzyknął stanowczo George. - O co znowu chodzi?!
     Oboje zaczęli mówić w tym samym czasie, z czego powstał jedynie chaotyczny bełkot. Uciszył ich oboje zaklęciem i po kolei zaczął wypytywać o poszczególne rzeczy. Stanął po stronie Freda, co nie było niczym zadziwiającym, ale po wytoczeniu kolejnych argumentów Natalie, w temacie rzucenia przez nią Hogwartu, był rozdarty.
     - A wy co? Macie zamiar mnie pouczać, gdy sami rzuciliście Hogwart przed owutemami? To jest po prostu śmieszne! - fuknęła. Oczy ją piekły, bo od momentu, gdy Fred nazwał jej dom w Walii głupim, powstrzymywała się, żeby się nie rozpłakać. Nie wątpiła, że być może już to zauważyli.
     - Nikt by się ciebie nie czepiał, gdybyś chociaż miała pomysł, czym się zająć, a nie masz nawet żadnego stanowiska pracy w zanadrzu! - przypomniał Fred.
     - Nie obchodzi mnie to - mruknęła. - Mogę nawet sprzedawać gazety albo pracować w Świńskim Łbie czy jakiejś innej melinie na Śmiertelnym Nokturnie.
     - Na gacie Merlina... - Fred wymownie spojrzał w sufit.
     - Przemyśl w ogóle, o czym ty mówisz - odezwał się George. - W Hogwarcie możesz jeszcze wymigać się od lekcji z Carrowami. Bombonierki Lesera czynią cuda.
     - Wiemy, że każdy nauczyciel ma obowiązek odsyłać ucznia sprawiającego problemy do Carrowów...
     - ...i w tym nawet pierwszoklasiści nie są oszczędzani, ale przypominam ci, że wszyscy inni nauczyciele tak samo nienawidzą tych dwoje - skończył myśl George. - Zastanów się. Myślisz, że Ministerstwo nie będzie próbowało się dowiedzieć, co robisz?
     - Tak więc zaraz po świętach deportuję się do Hogsmeade i zapytam tam o pracę. Jeśli tam nie pójdzie, spytam na Pokątnej.

Dźwięki w pokoju bliźniaków ustały. Przez dłuższą chwilę panowała cisza i wybuchy się wznowiły, ale nikt tam już nie rozmawiał. Natalie wrzuciła pergamin z nutami do kufra i usiadła na łóżku, obserwując Ktoś zapukał do drzwi do pokoju Natalie. Otworzyły się delikatnie, i sylwetka mężczyzny wychyliła się przez nie do połowy. Spojrzał na stado niebieskich i brązowo-złotych, zaczarowanych ptaków.
     - Ładne - pochwalił z lekkim uśmiechem.
     Popatrzyła na niego krótko i utkwiła wzrok w swoich kolanach.
     - Może chciałabyś... - zaczął i uciął nagle, jakby nie wiedział, co chciał powiedzieć. Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu i znowu odwróciła głowę, wpatrując się w swoje kolana. - A... Albo... Właściwie to co się stało? Wiesz, Harry, Ron i Hermiona na pewno są bezpieczni, bo inaczej mama wiedziałaby, gdyby coś się stało, a jeśli...
     Sięgnęła po różdżkę, gdy dojrzała ją na etażerce i machnęła różdżką w stronę ptaków. Oppugno, pomyślała i stado ruszyło w stronę Freda z zamiarem ataku. Chłopak stanął za drzwiami, a ptaki rozbiły się o nie zostawiając na nich brokatowy był w kolorach swojego upierzenia. Natalie wyszła na korytarz i zeszła do Ginny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz