Wyszła z samego rana, korzystając z tego, że nie miała kompletnie niczego do roboty tego dnia. Ostatnia sobota przed świętami, Ekspres Hogwart miał powrócić do Londynu już we wtorek. Natalie przeszła się do sklepu z piórami, a następnie do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Stanęła przed wystawą, która znacznie różniła się od innych. Kolorowa, aż rażąca po oczach. Nie przyjrzała się żadnemu z napisów, tylko weszła do środka sklepu. Natłok przedmiotów i ludzi przytłaczał ją lekko. Ruszyła dalej, rzucając co chwila "Przepraszam" do klientów, aż wreszcie dotarła do schodów, na których pierwszym stopniu stali obaj bliźniacy.
- Cześć, chłopaki - powiedziała uchylając głowę przed lecącym w jej stronę zaczarowanym złotym zniczem, który ma zachowywać się jak tłuczek. Znicz wleciał prosto w paszczę puszka pigmejskiego, a on zeżarł go od razu.
- Co o tym sądzisz? - zapytał George.
- O puszku czy zniczu?
- O tym i o tym - odparli obaj.
- Cóż, znicz jest dość pomysłowy. Puszek też całkiem fajny, ale ja sama pozostałabym przy sowach. Przeraża mnie żarłoczność tych futrzaków.
- Wcale nie jedzą więcej niż my! - zawołał Fred.
- Wy też mnie przerażacie - mrukneła.
- Lee! Chodź tu na chwilę! - krzyknął George.
Najlepszy przyjaciel bliźniaków odszedł od kasy i powędrował do nich pospiesznie. Wyszczerzył się do Natalie i uścisnął ją na powitanie.
- Jak tam? - zagadnął.
- Całkiem nieźle, dzięki. A u ciebie?
- Nie narzekam, również dziękuję - odrzekł z uśmiechem i zwrócił się do bliźniaków: - Co jest?
- Stary, przypilnuj chwilę sklepu. My... - zaczął George.
- ...mamy coś do obgadania z małą White - dokończył Fred i spojrzał na nią ze znaczącym uśmiechem.
Lee wypiął pierś, zasalutował i odmaszerował z szerokim uśmiechem na swoje stanowisko. Natalie powędrowała z bliźniakami po schodach na górę, do ich mieszkania. Było jak zwykle schludne, bo nawet nie mieli czasu tam nabałaganić, przy takim natłoku pracy. Zdjęła buty i płaszcz, położyła torbę w salonie połączonym z kuchnią. George zapytał:
- Co do picia? Kawa, herbata, coś mocniejszego?
- Ważne, żeby rozgrzewało. Reszta to twoja inwencja twórcza, mój drogi.
George odwrócił się z uśmiechem i wyciągnął trzy szklanki za pomocą różdżki, mimo, że miał je na wyciągnięcie ręki.
- A chwila... - odwrócił się do niej znowu. - To zależy od tego, jakie masz dla nas wiadomości. Czy to, co będziesz nam opowiadać, będzie dobre, bardzo dobre, złe, bardzo złe, neutralne, czy...
- To zależne od tego, o czym chcecie słuchać - stwierdziła.
- No nie wiem - rzucił Fred. - o szkole, Ginny, o tym co wiesz od trójki uciekinierów, wszelkich rewelacjach z...
- Och... No wiecie, nie jest zbyt kolorowo.
Fred skinął głową i wyciągnął z szafki trzy duże butelki mocnego piwa kremowego. Usiadła na kanapie, obok niej George, a w fotelu wyciągnął się Fred.
- To jak tam kochani państwo Carrow?
- Nie odwiedzałaś nas od pierwszej planowej wizyty w Hogsmeade, więc masz dużo do nadrobienia w opowieściach - przypomniał George.
- Carrow? - powtórzyła. - O Merlinie, oni są okropni! W szkole w ogóle panuje taka atmosfera, jakbyśmy wszyscy obchodzili żałobę po kimś, kogo nie specjalnie lubiliśmy, a nie wypada tego okazać. Snape ograniczył wypady do Hogsmeade, ale o tym wiecie, mówiłam wam. Ale ci Carrow... Alecto poniża mugoli. Strasznie.
- A ona nie uczy mugoloznawstwa? - spytał George nad jej lewym ramieniem.
- No właśnie uczy! - zawołała. - Wiecie co mówi? Że to brudasy, oszuści i zwierzęta. Wciąż wyciera sobie nimi tą paskudną gębę. Och, jak ja bym chciała raz rzucić na nią jakiś dobry urok...
Bliźniacy spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
- A ten cały Amycus? - spytał Fred. - Jak się sprawuje?
- Amycus zamiast Obrony Przed Czarną Magią, uczy samej Czarnej Magii. Każe nam uczyć się zaklęć czarnomagicznych, wykłada o nekromancji i tym podobnych. Ostatnio kazał nam wyczarowywać Mroczne Znaki!
- Jak to? Nic nie było widać! - zawołał Fred.
- Bo robiliśmy to w specjalnie przystosowanej sali. Powiedział, że niedługo zacznie nas uczyć Cruciatusa i Szatańskiej Pożogi.
- Nauczysz nas też?! - spytali obaj.
Rzuciła im pogardliwe spojrzenia.
- To nie jest zabawne - skarciła ich. - Ostatnio kazał komuś używać Cruciatusa na osobie, która złamała jakąś zasadę.
- Pozwalają mu na to? - zapytał George z oburzeniem.
- A mają wybór? Robią z nas osobistą, potencjalną armię Riddle'a, a to on ma już w rękach cały świat czarodziei... I Snape chyba temu sprzyja.
- No tak, racja.
- To wstrętny, parszywy, tłustowłosy...
Fredowi nasunęło się na język jakieś przekleństwo, choć gdy był w jego połowie, Natalie rzuciła na niego Muffliato niewerbalnie, bez różdżki.
- Hej, ogłuchłem? - zapytał George, potrząsając jej ramionami i spoglądając z zaszokowaniem na brata.
- Nie. Finite - machnęła różdżką, by uniknąć zbędnych pytań i Fred znów odzyskał głos. - Ja wiem, że wy obaj znacie wiele spaniałych przekleństw, bo wasze gnomy ogrodowe nauczyły się ich od was i wykrzykiwały je przez cały czas.
- Przepraszam - burknął Fred. - Poza tym, dzieje się w szkole coś konkretnego?
- Nie, raczej nie... Mam trochę natłok pracy, bo... wiecie, jestem dalej kapitanem drużyny, a w tym roku przyszedł czas, żebym wybrała sobie następcę. Myślę nad bratem Duncana, też jest bardzo dobry. Oprócz Quidditcha mam obowiązki prefekta naczelnego, czyli patrolowanie, urządzanie sal, pomoc we wszystkich uroczystościach i dalej prowadzę chór z profesorem Flitwickiem.
- Śpiewacie, co?- zapytał George. - A wiesz, że gospodarz Trzech Mioteł szuka kogoś, kto dałby koncert w pubie, żeby trochę rozruszać towarzystwo?
- To powodzenia życzę. Żaden sławny zespół nie chce teraz grać w małych wioskach, bo wszyscy obawiają się, że...
- Ale my mamy na myśli ciebie! - zawołał Fred przeciągając sylaby i gestykulując zabawnie. - Pani Prefekt Naczelny może wyskoczyć w jakąś sobotę wieczorem z zamku i odegrać swoje, żeby zgarnąć trochę pieniędzy!
- Jesteście zabawni. Mam robotę, wciąż chodzę na dwanaście przedmiotów i kontynuuję dzieło Harry'ego!
- To znaczy?
- Gwardia Dumbledore'a. Uczę Krukonów w wieży, a pozostałych właśnie na stadionie czy gdziekolwiek indziej, gdzie jest akurat czas.
Bracia zamilkli i popatrzyli na siebie niepewnie, jakby ten pomysł wydawał się im być niezbyt trafnym.
- Nie boisz się powtórki z akcji z tą koleżanką byłej dziewczyny Harry'ego?
- Mariettą? Skądże. Wszyscy się boją, że skończą jak ona, bo nikt nie wie, czy ja rzuciłam to zaklęcie na listę, czy Hermiona.
- A kto rzucił? - spytał Fred.
- Ja kazałam rzucić je Hermionie - oznajmiła. - Wynalazłam zaklęcie w jakimś podręczniku i pokazałam je jej, a ona się tym zajęła, bo zostawiła wtedy listę w swojej sypialni.
- Wiedziałem, że jesteś do nas podobna - odezwał się George z dumą i uradowaniem.
- Nie jestem! - zaprzeczyła kręcąc głową. - Ja to zrobiłam ze względów bezpieczeństwa, a wy... Wy jesteście Huncwotami naszego pokolenia. Oni robili takie rzeczy dla zabawy.
- Nie - zaprzeczył Fred. - Nawet my nie wycięliśmy nikomu aż tak wrednego kawału!
- Jasne - zaperzyła się Natalie.
Odstawiła pustą butelkę kremowego piwa pod ławę. Spojrzała na zegarek i zaśmiała się.
- Co?
- Nie wiem - odrzekła z uśmiechem, wzruszając ramionami. - Czasem po prostu mi wesoło. Jestem tak zdesperowana tym wszystkim, że po prostu zaczynam się śmiać. Ostatnio tak miałam na zajęciach u Trelawney, a ona się przeraziła, że bawi mnie wróżba mojej rychłej śmierci i wróble we śnie.
- Czyżby wróble znowu oznaczały coś strasznego? - zapytał George. - Jak sen o śmiercionośnej kaszce mannie?
Zastanowiła się przez chwilę i splotła dłonie na brzuchu.
- Wróble to bardzo ważny element mistyczny - zaczęła głębokim tonem profesora Firenza. - Są one towarzyszami w podróży ze świata umarłych, do świata żywych. Zmartwychwstanie, też mi coś... Ale nieważne, co słychać u was?
- Praca... - zaczął Fred.
- ... praca... - powtórzył George.
- ... i święta. Mam nadzieję, że się nie wynosisz nigdzie na Boże Narodzenie, co? Mama chyba się zapłacze na śmierć.
- Nie planowałam jeszcze niczego... Właściwie to poprosiłam profesora Flitwicka, żeby w razie czego trzymał dla mnie jedno miejsce w Hogwarcie na Boże Narodzenie... - powiedziała nieśmiało.
- Że co? - spytał George.
- Oszalałaś?!
- Pomyślałam... że ze względu na okoliczności wolelibyście spędzić święta wyłącznie w gronie rodziny - przyznała.
Natalie pomyślała wtedy: Lord Voldemort panoszy się gdzieś, szuka czegoś i poluje na Harry'ego Pottera, może tak naprawdę w każdej chwili pojawić się gdziekolwiek zechce, a i tak nikt nie będzie w stanie go pokonać. Nikt poza Harrym. To normalne, że Weasleyowie mogliby chcieć spędzić święta w gronie rodziny, bez zbędnych obserwatorów z zewnątrz. I to samo Natalie powtórzyła bliźniakom. Popełniła tym błąd.
- Czy ty się aby dobrze czujesz?
- No i co ty chcesz robić?
- Siedzieć w Walii i czekać, aż wpadną tam śmierciożercy z kolędnikami?
- Jakoś nie wydaje mi się, żeby był to rozsądny pomysł.
- Wiem - wtrąciła. - Dlatego załatwiłam sobie to miejsce u Flitwicka, tak? W Hogwarcie będzie bezpiecznie.
- Teraz już nigdzie nie jest bezpiecznie. Zapomniałaś, że masz na karku trzech śmierciożerców w budzie?
- Nie zapomniałam. Tylko co mają zrobić? To jest szkoła, jest ich trzech, na Ravenclaw, Gryffindor, Hufflepuff i resztę nauczycieli!
- Mają te swoje Mroczne Znaki na nadgarstkach i mogą wezwać świtę razem z Voldziem do zamku - wspomniał George.
- W ogóle nie ma mowy, że będziesz spędzać z nimi święta. Wolisz Carrowów czy nas, Weasleyów? - zapytał Fred.
- Też mi wybór - prychnęła.
- Jesteś taką samą rodziną jak i Fleur - rzucił Fred.
- Więc jeśli ona ma spędzać z nami święta, to ty tym bardziej - dodał George.
- Co?
Obaj zrozumieli, co właśnie powiedzieli. Plan poległ już na starcie... - pomyślał jeden z nich.
- Zacznijmy od tego, że w sumie to jest bliższą rodziną niż ja. Ja za żadnego z was jeszcze nie wyszłam, więc nie...
- Jeszcze - powtórzyli obaj rozbawieni.
- Nie chwytajcie mnie za słówka! - pisnęła rumieniąc się lekko na policzkach. - Nie było tematu. Ona ma przyjechać do was na święta?
- To znaczy... No nie wiemy właściwie, czy Bill...
Wyglądali na bardzo zakłopotanych. Fred omal nie strącił szklanki ze stolika.
- Może przyjadą po świętach nas tylko odwiedzić i...
- A mama nam łby pourywa, bo cię nie namówiliśmy! - krzyknął George.
- Powie, że to nasza wina, bo pewnie cię czymś zdenerwowaliśmy! - zawołał Fred.
- A zdenerwowaliśmy? - spytał ją George.
- Wyjątkowo nie - fuknęła. Podniosła torbę i położyła ją sobie na kolanach, żeby coś w niej wyszukać. - Dobra... Wyjdzie w praniu. Naprawdę mi jest obojętne, jak ja spędzę święta, ale nie chcę nikomu przeszkadzać. Gdzie to... Dobra rada dla was, nigdy nie szukajcie niczego w kobiecej torebce, to jest po prostu jak Szafka Zniknięć w Pokoju Życzeń - westchnęła i wezwała zaklęciem przywołującym to, czego szukała. Podała im dwie butelki wywaru, którym wyleczyła ich czyraki w piątej klasie, zanim jeszcze zostali wyrzuceni z drużyny Quidditcha. - Nie wnikam po co wam to, ale podejrzewam, że robicie wreszcie antidotum na Karmelki Gorączkowe.
- Nie, musimy po prostu wprowadzić antidotum na proszek wywołujący czyraki, bo coraz więcej osób o niego wypytuje - wyszczerzył się George.
- Jakbyście potrzebowali czegoś jeszcze, to po prostu mi mówcie. Postaram się pomóc. Teraz powinnam spadać, żeby nie zabierać wam więcej czasu. Lee dostanie bzika z takim nawałem pracy - zażartowała i wstała z fotela, ruszając w stronę przedpokoju.
- Nie ma sprawy, możesz jeszcze zostać! Czego się nie robi dla rodziny, nie? - spytał George.
- Jasne, braciszek. Ale muszę dbać o wasze interesy, nie? - wciągnęła buty na koturnie i założyła płaszcz nie zapinając jego guzików i niedbale owinęła się bardzo długim szalem. Poprawiła włosy przed lustrem i mruknęła: - Myślę nad zmianą koloru... Tonks pokazała mi, że ładnie wyglądałabym w jaśniejszych włosach. Albo obetnę włosy, tak do ramion...
- Przestań bajdurzyć i już lepiej idź - burknął Fred. - Jak wrócisz z obciętymi włosami...
- ...to tymi ścinkami cię udławimy - zagroził George, bazgrząc coś na kawałku pergaminu. Włożył go w kopertę i jej podał. - Daj to Flitwickowi od nas obu.
- Znaleźli sobie sowę na posyłki... - mruknęła.
- Leć, Nocturnal, leć!
Spojrzała na nich z miną zatytułowaną: "Ja wam jeszcze pokażę" i odeszła z uśmiechem, by pożegnać się z Lee. Wstąpiła jeszcze do Trzech Mioteł, gdzie porozmawiała z Deanem, Seamusem. Ten drugi opowiedział, że przed wyjściem do Hogsmeade stał się ofiarą Cruciatusa, bo Carrowom nie spodobało się, że mówił o Dumbledorze jak o bardzo dobrym nauczycielu. Powiedzieli, że teraz wszyscy członkowie Gwardii Dumbledore'a będą przez nich tępieni, bo dostali przeciek listy. Zmówili się, że zaraz po świętach, w najbliższy weekend, spotkają się z przeciwnikami Carrowów i omówią plan, co do tego, jak im trochę uprzykrzyć pracę lub położyć kres ich znęcaniu się nad uczniami. Wypili po szklance Ognistej Whisky w dalszej rozmowie i rozeszli się - ci dwaj skoczyli jeszcze na chwilę do sklepu po pergaminy, a ona postanowiła już wracać.
Wróciła do zamku, było już ciemno i lada chwila miała zacząć się kolacja. Weszła do wieży Ravenclawu, zostawiła tam swój płaszcz, przebrała się w ciuchy bardziej eleganckie, niż wygodne i ciepłe, a następnie ruszyła z torbą na dół. Miała zamiar pójść na kolację i odwiedzić bibliotekę, lecz ostatecznie zrezygnowała. Stwierdziła, że odwiedzi Pokój Życzeń.
Ruszyła z półpiętra na dół i usłyszała czyjś krzyk:
- Co ty tutaj robisz?!
Zeszła niżej i zobaczyła Malfoya. Zdziwiła się, dlaczego tak wrzeszczy. I czy to było do niej?
- Draco...
- Nie chcę cię tutaj widzieć! Co to ma... O cześć, Natalie - rzekł, gdy zobaczył, że jest już kawałek od niego na schodach. - Coś się stało?
- Nie, tylko usłyszałam krzyki i przyszłam sprawdzić o co chodzi.
Skinął głową ze zrozumieniem. Odwrócił się znowu do małego Ślizgona, którego Natalie dobrze znała z tego, że lubił popisywać się i dokuczać innym.
- Rozumiem... Do łóżka! - wskazał w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów.
Chłopiec odbiegł pospiesznie, a Natalie zasłoniła ręką usta i zaśmiała się cicho. Dracon spojrzał na nią ze zdziwieniem, zmierzwił włosy i zapytał:
- O co chodzi?
- Już myślałam, że to do mnie. "Do łóżka"
Zamknął oczy i zaśmiał się cicho.
- No wiesz, jeśli rzeczywiście wolisz to tak odebrać, to ja nie mam nic...
- Nie pochlebiaj sobie, kochany - pokiwała głową z przebiegłym uśmiechem i odwróciła się do schodów, co też on uczynił, dotrzymując jej kroku.
- Czemu nie ma cię na kolacji? - spytał.
- Nie mam na to nastroju - odrzekła, nie zatrzymując się. Jej ton nie zdradzał zdenerwowania, smutku, zażenowania. Na razie przymrużone oczy świadczyły o tym, że wciąż bawi ją sytuacja z przed chwili i że jest zmęczona.
- Coś się stało? - zapytał bez cienia drwiny. Tak po prostu, bezinteresownie.
- Nie zrozumiesz... To beznadziejne. Ale i tak dzięki, że spytałeś. To miłe z twojej strony.
Minęli ścianę za rogiem i Malfoy zatrzymał się. Natalie też przystanęła, lecz zaraz zaczęła krążyć po kilka razy wzdłuż jednej ściany w skupieniu.
- Nie dziękuj, tylko mów - odezwał się. - Najwyżej jak nie zrozumiem, to się nie wypowiem, a ty rzucisz na mnie Obliviate i będzie po sprawie - mruknął bezbarwnym tonem.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, gdy ukazały się tajemne drzwi do Pokoju Wchodź-Wychodź. Dracon otworzył je przed nią i weszli do środka. Spojrzała na tańczące płomienie w palenisku oraz dwa, wielkie fotele na puchatym dywanie. Rozsiadła się w prawym fotelu, może niezbyt elegancko, ale jakże wygodnie. Malfoyowi nie mogło to przeszkadzać, bo teraz sam leżał wyłożony w swoim siedzisku, z niedbale zawiązanym krawatem i lekko zmierzwionymi włosami. Spojrzał teraz na nią przenikliwie, pytająco, na co Natalie odpowiedziała wymownym spojrzeniem w jego oczy.
- A umiesz zaradzić coś na Carrowów? - zapytała półgłosem. - Żeby przestali rzucać Zaklęcia Niewybaczalne na uczniów? Bo to raczej nie jest ideą edukacji. Ale ja się tam nie znam...
Nie odpowiedział z początku. Dobrze wiedziała, że jego ojciec jest śmierciożercą, w końcu spotkała go podczas walki w Departamencie Tajemnic.
- Mówiłam. A ty? Co ciebie tak gryzie? Bo nie wciśniesz mi kitu, że wszystko jest dobrze. Znam cię zbyt długo, Draco.
Jego wzrok zdradzał, że zaskoczyła go trochę. No tak, bo kto go wypytywał z czystej troski o jego problemy? Pancy Mopsica Parkinson? Ta wypytywała go tylko dlatego, że nie lubiła, jak ktokolwiek był przy niej nadąsany. Albo się przy niej skakało z uśmiechem i ją zabawiało, albo nie miało się prawa bytu. A goryle Crabbe i Goyle nawet nie pomyśleliby, że Malfoy ma jakieś problemy, a gdyby nawet sam im o tym powiedział, uznaliby to za żart.
- Sam już nie wiem... Wszystko. I nic. Głupie to, nie? - zaśmiał się drwiąco.
Również zaśmiała się szorstko, bez cienia rozbawienia. Spojrzała w wysoko zawieszony sufit, na którym z zaczarowanego sklepienia opadały płatki śniegu i znikały na pewnej wysokości. Teraz kilka z nich opadło na nią, topiąc się dopiero po chwili, bez zostawiania śladu po sobie w postaci wody czy nawet lekko odczuwalnego chłodu.
- Ale kanał... Nie chce mi się już niczego. Wszystko jakoś traci swoje zalety - wymamrotała. - Kiedyś cieszyliśmy się jak dzieciaki z każdego zbliżającego się meczu.
- A teraz to tak, jakbyśmy grali za karę. Zwłaszcza pani kapitan ma przekichane, co? - zapytał z przekąsem.
- Pani kapitan musi pomiędzy treningami i nauką ogarniać obowiązki prefekta naczelnego, prowadzić chór, pisać do niego pieśni, powtarzać materiał ze wszystkich dwunastu przedmiotów...
- To jakim cudem znajdujesz na to wszystko czas? I czemu dwanaście przedmiotów? - popatrzył na nią tak, jakby to co mówiła, było czymś zupełnie niedorzecznym. - Mogłabyś podarować sobie zajęcia z tym półolbrzymem i mugoloznawstwo chociażby. Runy też nie są nigdy do niczego potrzebne, wróżbiarstwo, historia... Już pięć przedmiotów mniej. Co za zawód wymaga tego wszystkiego a raz?
- No właśnie żaden. Ale ja nie wiem nawet, co chcę robić po szkole. Czy w ogóle będzie co robić, jeśli dożyjemy końca szkoły.
- Nawet tak nie mów - skarcił ją, patrząc wymownie w sufit. - Wierzysz w to, że ta wojna obejmie szkołę? Niby po co? Nawet jeśli, to nie masz czym się martwić, bo jesteś czystej krwi.
- Co w związku z tym, gdy będę walczyć przeciw Niemu? Nie mam zamiaru stawać pod stronie samozwańczego Lorda. Ostatecznie i tak pozabija nas wszystkich.
- Niekoniecznie. On na pewno... a przynajmniej tak myślę... - Och, wiem, wiem to na pewno. Tylko zaufaj mi, nie bądź głupia, dziewczyno. - ... docenia tych, którzy przyłączają się do niego w odpowiednim momencie i mają dobry status krwi. Wielu już się tak ocaliło. Miałaś w rodzinie mugoli?
- Moja rodzina nie żyje, nie wiem.
Wyminęła to pytanie, by nie rozwodzić się nad swoim drzewem genealogicznym.
- Przepraszam...
Ty? Przepraszasz? Nie masz gorączki, Draco?
- Nie rozumiem, dlaczego wszyscy zawsze przepraszają, albo mówią, że im przykro - stwierdziła Natalie. - Za każdym razem to samo, gdy wspominam o zmarłej rodzinie. Mówią to, chociaż ich nie znali i nie wiedzą, czy powinno im być przykro. Śmierć to śmierć, każdy umiera i trzeba się z tym pogodzić. Ja nawet nie wiem, czy mój ojciec umarł, czy nie. Ale dla mnie i tak nie istnieje i wcale nie byłoby mi przykro, gdyby ktoś powiedział mi, że zmarł.
Draco spojrzał na nią z zainteresowaniem, lecz nie pytał. Zastanawiał się jak sformułować pytanie, by nie stąpać po cienkim lodzie.
- Zostawił mamę, gdy miałam dwanaście lat, a Ellie... moja siostra znaczy się, miała jedenaście - wyjaśniła, by nie trapiło go to już.
- Masz jakieś jej zdjęcie? - spytał Ślizgon.
Przywołała mały, cieniuteńki album z torebki i podała mu go, przysiadając się obok niego w ogromnym fotelu.
- Pierwsze zdjęcia są ze mną i z Ellie, rok po roku, odkąd się urodziła. Potem już są z różnymi członkami rodziny.
Przeglądał strona po stronie. W jednym momencie uśmiechnął się lekko, a potem... potem zdawało jej się, jakby oczy bardziej mu zabłyszczały, jakby wilgotniejsze, lecz musiało to wywołać jedynie złudzenie przez ogień w kominku. Wiadomo, przecież to nie mogło być możliwe. To Malfoy, Ślizgon. Miałby się wzruszyć? Krukonka z trudem się powstrzymała, żeby się nie zaśmiać, ze swojej głupoty.
- Ojca zdjęć tu nie masz, tak? - zapytał.
Potrząsnęła głową.
- Frajer z niego.
Draco zaśmiał się cicho.
- Ta twoja siostra nie była do ciebie podobna. Można na początku trochę, ale potem... - pokręcił głową marszcząc nos. - Za to do mamy jesteś podobna - wskazał na zdjęciu jej matkę. - Jak miała na imię?
- Lindsay.
- Lindsay... - powtórzył, wręczając jej album. - Pewnie po niej masz drugie imię?
- Drugie? Nie... Miałam mieć na drugie Joy, ale mam... Nie lubię swojego drugiego imienia - zaśmiała się wreszcie na głos.
- Jakiego? - zapytał z rozbawieniem i palcami dźgnął ją między żebra. - Mów, bo będę musiał wyciągnąć to z ciebie wbrew twojej woli!
- Nie! - pisnęła kręcąc głową, na co on odpowiedział kolejnym atakiem.
Zsunęła się z fotela na miękki dywan przed nim i popatrzyła na niego z przebiegłym uśmiechem.
- A jak ci nie powiem dobrowolnie, to co, Malfoy? - zapytała.
Nachylił się do niej, podpierając łokcie na kolanach, z tym samym uśmiechem.
- Chcesz się przekonać, White? - zapytał.
- Co? Czyżbyś zechciał użyć legilimencji?
Dracon wyprostował się w fotelu i podrapał się po głowie. Miał minę, jakby zobaczył ducha i dostał od niego w twarz. Pobladł trochę, źrenice mu się rozszerzyły, a jego usta zmieniły się w jedną wąską linię. Całej sytuacji towarzyszył pełen prok pokoju przedzierany jedynie przez blask kominka i cisza, przerywana trzaskiem z niego pochodzącym. Gdyby ktoś wszedł teraz do Pokoju Życzeń, mógłby go zdziwić widok Dracona w towarzystwie Krukonki - jednak nie każdy wiedział, że od jego potyczki z Potterem w łazience, ich relacje się polepszyły. Można by jednak tłumaczyć wszystko tym, że są prefektami naczelnymi i Draco już nazmyślałby pewnie, że musieli obgadać system haseł i całej reszty... Albo bynajmniej mogli omawiać jakąś pracę na Eliksiry, które wszystkie domy mają razem w klasie siódmej.
- Skąd ty...
- Ja wiem wszystko - podniosła się z ziemi i zgarnęła swoje rzeczy na swój fotel. - Poza tym, nie da się ukryć, że masz coś wspólnego z czarną magią, jeśli uciekałeś z zamku po śmierci Dumbledore'a ze śmierciożercami, Draco...
- I co?
Wstał z miejsca. Wydawał się być wściekły. Natalie cofnęła się trochę, bojąc się, że chłopak zaraz wybuchnie albo będzie próbował ją zaatakować z różdżką.
- Zamierzasz teraz prawić mi kazania? A może się ze mną pojedynkować? To wszystko to był podstęp, tak? - warknął.
- Nie było podstępu - odparła, starając się ukryć zaskoczenie. - Ja nie zamierzam mówić nic, Draco. Wiem, że masz ten cały Mroczny Znak na nadgarstku i jesteś... tylko teoretycznie... jednym z nich. Ale to nie powód, dla którego miałabym spiskować przeciwko tobie, a tym bardziej z tobą się pojedynkować, bo nie skończyłoby się na zaklęciach rozbrajających. A jakoś niespecjalnie bawiłoby mnie to, że miałabym kolejny osoby, która jest mi raczej bliższa, niż pierwszy lepszy przechodzień w Londynie.
- Nie bardzo rozumiem.
- Czego nie rozumiesz?
- Byłaś po stronie Dumbledore'a...
- Wciąż jestem - poprawiła go.
- Jesteś po stronie Dumbledore'a - zaczął od nowa. - i nie zamierzasz walczyć z Sama-Wiesz-Kim?
- Z nim tak. Z tobą nie. Mam nadzieję, że nie przyjdzie nam się pojedynkować przez Vol... Przez Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Ślizgon utkwił w niej wzrok. Był zły, zaskoczony... i dziwnie bezradny.
- Ale jeśli tobie wygodniej zatrzeć ślady, to proszę bardzo. Cruciatus, Imperius, Oblivate... Ale wiedz, że ja nie rozmawiałam i nie będę rozmawiać z nikim na ten temat. Wybacz... Miałam przekazać coś profesorowi Flitwickowi - chwyciła swoje rzeczy i wyjęła różdżkę. - Dobranoc, Draco.
Ruszyła do drzwi, pozostawiając go w oszołomieniu. Odwróciła się, wyczarowała kartkę papieru z pewnym napisem, a ta poszybowała do Ślizgona. Pokierowała się prosto do gabinetu profesora Flitwicka i zostawiła mu list od bliźniaków. Wróciła do dormitorium... I zasnęła dopiero przed piątą, bo do tego czasu myśli nie dawały jej spokoju. A on, dopiero gdy wracał do lochów, odczytał napis z kartki:
Natalie Grace White
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz