poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 7. - "Przed Bożym Narodzeniem"

     Śnieg znów spowił całą krainę Hogwartu nadając jej bajkowy wygląd. Ba, spowił całą Szkocję. Nadeszła pora kolejnego wypadu do Hogsmeade... Lecz nie dla wszystkich. Profesor Snape ograniczył wychodzenie do Hogsmeade, zezwolił na to tylko dorosłym uczniom i to nie więcej, niż dwa razy na miesiąc. Częstsze wypady przysługiwały wtedy, gdy były w ramach spotkań kół, drużyn, etc, etc, ale tylko pod opieką nauczyciela. Ginny zapytała więc, czy można zrobić wyjątek dla uczniów szóstych klas, którzy mają rodzinę w Hogsmeade - chciała czasem odwiedzić Freda i George'a. Odpowiedź profesora brzmiała: "Absolutnie nie ma takiej możliwości. Nawet z prefektem i nawet z nauczycielem. Ani z jednym i drugim. Chce się panna kontaktować z rodziną, to jest od tego sowia poczta. Zrobię wyjątek, ale nie dla was, po numerze, który wycięła pani z panem Longbottomem i panną Lovegood. Pozostali uczniowie mogą wychodzić z nauczycielami, o ile będą chętni opiekunowie. Proszę to przekazać pannie Patil i niech rozgłosi to wśród prefektów, aby każdy z uczniów zobaczył ogłoszenie na tablicy domu". W efekcie tego, to Natalie stała się sową pośredniczą pomiędzy bliźniakami, a nią. Ach, właśnie, prefekci naczelni mogli wychodzić oczywiście częściej.
      Wyszła z samego rana, korzystając z tego, że nie miała kompletnie niczego do roboty tego dnia. Ostatnia sobota przed świętami, Ekspres Hogwart miał powrócić do Londynu już we wtorek. Natalie przeszła się do sklepu z piórami, a następnie do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Stanęła przed wystawą, która znacznie różniła się od innych. Kolorowa, aż rażąca po oczach. Nie przyjrzała się żadnemu z napisów, tylko weszła do środka sklepu. Natłok przedmiotów i ludzi przytłaczał ją lekko. Ruszyła dalej, rzucając co chwila "Przepraszam" do klientów, aż wreszcie dotarła do schodów, na których pierwszym stopniu stali obaj bliźniacy.
     - Cześć, chłopaki - powiedziała uchylając głowę przed lecącym w jej stronę zaczarowanym złotym zniczem, który ma zachowywać się jak tłuczek. Znicz wleciał prosto w paszczę puszka pigmejskiego, a on zeżarł go od razu.
     - Co o tym sądzisz? - zapytał George.
     - O puszku czy zniczu?
     - O tym i o tym - odparli obaj.
     - Cóż, znicz jest dość pomysłowy. Puszek też całkiem fajny, ale ja sama pozostałabym przy sowach. Przeraża mnie żarłoczność tych futrzaków.
     - Wcale nie jedzą więcej niż my! - zawołał Fred.
     - Wy też mnie przerażacie - mrukneła.
     - Lee! Chodź tu na chwilę! - krzyknął George.
     Najlepszy przyjaciel bliźniaków odszedł od kasy i powędrował do nich pospiesznie. Wyszczerzył się do Natalie i uścisnął ją na powitanie.
     - Jak tam? - zagadnął.
     - Całkiem nieźle, dzięki. A u ciebie?
     - Nie narzekam, również dziękuję - odrzekł z uśmiechem i zwrócił się do bliźniaków: - Co jest?
     - Stary, przypilnuj chwilę sklepu. My... - zaczął George.
     - ...mamy coś do obgadania z małą White - dokończył Fred i spojrzał na nią ze znaczącym uśmiechem.
     Lee wypiął pierś, zasalutował i odmaszerował z szerokim uśmiechem na swoje stanowisko. Natalie powędrowała z bliźniakami po schodach na górę, do ich mieszkania. Było jak zwykle schludne, bo nawet nie mieli czasu tam nabałaganić, przy takim natłoku pracy. Zdjęła buty i płaszcz, położyła torbę w salonie połączonym z kuchnią. George zapytał:
     - Co do picia? Kawa, herbata, coś mocniejszego?
     - Ważne, żeby rozgrzewało. Reszta to twoja inwencja twórcza, mój drogi.
     George odwrócił się z uśmiechem i wyciągnął trzy szklanki za pomocą różdżki, mimo, że miał je na wyciągnięcie ręki.
     - A chwila... - odwrócił się do niej znowu. - To zależy od tego, jakie masz dla nas wiadomości. Czy to, co będziesz nam opowiadać, będzie dobre, bardzo dobre, złe, bardzo złe, neutralne, czy...
     - To zależne od tego, o czym chcecie słuchać - stwierdziła.
     - No nie wiem - rzucił Fred. - o szkole, Ginny, o tym co wiesz od trójki uciekinierów, wszelkich rewelacjach z...
     - Och... No wiecie, nie jest zbyt kolorowo.
     Fred skinął głową i wyciągnął z szafki trzy duże butelki mocnego piwa kremowego. Usiadła na kanapie, obok niej George, a w fotelu wyciągnął się Fred.
     - To jak tam kochani państwo Carrow?
     - Nie odwiedzałaś nas od pierwszej planowej wizyty w Hogsmeade, więc masz dużo do nadrobienia w opowieściach - przypomniał George.
     - Carrow? - powtórzyła. - O Merlinie, oni są okropni! W szkole w ogóle panuje taka atmosfera, jakbyśmy wszyscy obchodzili żałobę po kimś, kogo nie specjalnie lubiliśmy, a nie wypada tego okazać. Snape ograniczył wypady do Hogsmeade, ale o tym wiecie, mówiłam wam. Ale ci Carrow... Alecto poniża mugoli. Strasznie.
     - A ona nie uczy mugoloznawstwa? - spytał George nad jej lewym ramieniem.
     - No właśnie uczy! - zawołała. - Wiecie co mówi? Że to brudasy, oszuści i zwierzęta. Wciąż wyciera sobie nimi tą paskudną gębę. Och, jak ja bym chciała raz rzucić na nią jakiś dobry urok...
     Bliźniacy spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
     - A ten cały Amycus? - spytał Fred. - Jak się sprawuje?
     - Amycus zamiast Obrony Przed Czarną Magią, uczy samej Czarnej Magii. Każe nam uczyć się zaklęć czarnomagicznych, wykłada o nekromancji i tym podobnych. Ostatnio kazał nam wyczarowywać Mroczne Znaki!
     - Jak to? Nic nie było widać! - zawołał Fred.
     - Bo robiliśmy to w specjalnie przystosowanej sali. Powiedział, że niedługo zacznie nas uczyć Cruciatusa i Szatańskiej Pożogi.
     - Nauczysz nas też?! - spytali obaj.
     Rzuciła im pogardliwe spojrzenia.
     - To nie jest zabawne - skarciła ich. - Ostatnio kazał komuś używać Cruciatusa na osobie, która złamała jakąś zasadę.
     - Pozwalają mu na to? - zapytał George z oburzeniem.
     - A mają wybór? Robią z nas osobistą, potencjalną armię Riddle'a, a to on ma już w rękach cały świat czarodziei... I Snape chyba temu sprzyja.
     - No tak, racja.
     - To wstrętny, parszywy, tłustowłosy...
     Fredowi nasunęło się na język jakieś przekleństwo, choć gdy był w jego połowie, Natalie rzuciła na niego Muffliato niewerbalnie, bez różdżki.
     - Hej, ogłuchłem? - zapytał George, potrząsając jej ramionami i spoglądając z zaszokowaniem na brata.
     - Nie. Finite - machnęła różdżką, by uniknąć zbędnych pytań i Fred znów odzyskał głos. - Ja wiem, że wy obaj znacie wiele spaniałych przekleństw, bo wasze gnomy ogrodowe nauczyły się ich od was i wykrzykiwały je przez cały czas.
     - Przepraszam - burknął Fred. - Poza tym, dzieje się w szkole coś konkretnego?
     - Nie, raczej nie... Mam trochę natłok pracy, bo... wiecie, jestem dalej kapitanem drużyny, a w tym roku przyszedł czas, żebym wybrała sobie następcę. Myślę nad bratem Duncana, też jest bardzo dobry. Oprócz Quidditcha mam obowiązki prefekta naczelnego, czyli patrolowanie, urządzanie sal, pomoc we wszystkich uroczystościach i dalej prowadzę chór z profesorem Flitwickiem.
     - Śpiewacie, co?- zapytał George. - A wiesz, że gospodarz Trzech Mioteł szuka kogoś, kto dałby koncert w pubie, żeby trochę rozruszać towarzystwo?
     - To powodzenia życzę. Żaden sławny zespół nie chce teraz grać w małych wioskach, bo wszyscy obawiają się, że...
     - Ale my mamy na myśli ciebie! - zawołał Fred przeciągając sylaby i gestykulując zabawnie. - Pani Prefekt Naczelny może wyskoczyć w jakąś sobotę wieczorem z zamku i odegrać swoje, żeby zgarnąć trochę pieniędzy!
     - Jesteście zabawni. Mam robotę, wciąż chodzę na dwanaście przedmiotów i kontynuuję dzieło Harry'ego!
     - To znaczy?
     - Gwardia Dumbledore'a. Uczę Krukonów w wieży, a pozostałych właśnie na stadionie czy gdziekolwiek indziej, gdzie jest akurat czas.
     Bracia zamilkli i popatrzyli na siebie niepewnie, jakby ten pomysł wydawał się im być niezbyt trafnym.
     - Nie boisz się powtórki z akcji z tą koleżanką byłej dziewczyny Harry'ego?
     - Mariettą? Skądże. Wszyscy się boją, że skończą jak ona, bo nikt nie wie, czy ja rzuciłam to zaklęcie na listę, czy Hermiona.
     - A kto rzucił? - spytał Fred.
     - Ja kazałam rzucić je Hermionie - oznajmiła. - Wynalazłam zaklęcie w jakimś podręczniku i pokazałam je jej, a ona się tym zajęła, bo zostawiła wtedy listę w swojej sypialni.
     - Wiedziałem, że jesteś do nas podobna - odezwał się George z dumą i uradowaniem.
     - Nie jestem! - zaprzeczyła kręcąc głową. - Ja to zrobiłam ze względów bezpieczeństwa, a wy... Wy jesteście Huncwotami naszego pokolenia. Oni robili takie rzeczy dla zabawy.
     - Nie - zaprzeczył Fred. - Nawet my nie wycięliśmy nikomu aż tak wrednego kawału!
     - Jasne - zaperzyła się Natalie.
     Odstawiła pustą butelkę kremowego piwa pod ławę. Spojrzała na zegarek i zaśmiała się.
     - Co?
     - Nie wiem - odrzekła z uśmiechem, wzruszając ramionami. - Czasem po prostu mi wesoło. Jestem tak zdesperowana tym wszystkim, że po prostu zaczynam się śmiać. Ostatnio tak miałam na zajęciach u Trelawney, a ona się przeraziła, że bawi mnie wróżba mojej rychłej śmierci i wróble we śnie.
     - Czyżby wróble znowu oznaczały coś strasznego? - zapytał George. - Jak sen o śmiercionośnej kaszce mannie?
     Zastanowiła się przez chwilę i splotła dłonie na brzuchu.
     - Wróble to bardzo ważny element mistyczny - zaczęła głębokim tonem profesora Firenza. - Są one towarzyszami w podróży ze świata umarłych, do świata żywych. Zmartwychwstanie, też mi coś... Ale nieważne, co słychać u was?
     - Praca... - zaczął Fred.
     - ... praca... - powtórzył George.
     - ... i święta. Mam nadzieję, że się nie wynosisz nigdzie na Boże Narodzenie, co? Mama chyba się zapłacze na śmierć.
     - Nie planowałam jeszcze niczego... Właściwie to poprosiłam profesora Flitwicka, żeby w razie czego trzymał dla mnie jedno miejsce w Hogwarcie na Boże Narodzenie... - powiedziała nieśmiało.
     - Że co? - spytał George.
     - Oszalałaś?!
     - Pomyślałam... że ze względu na okoliczności wolelibyście spędzić święta wyłącznie w gronie rodziny - przyznała.
     Natalie pomyślała wtedy: Lord Voldemort panoszy się gdzieś, szuka czegoś i poluje na Harry'ego Pottera, może tak naprawdę w każdej chwili pojawić się gdziekolwiek zechce, a i tak nikt nie będzie w stanie go pokonać. Nikt poza Harrym. To normalne, że Weasleyowie mogliby chcieć spędzić święta w gronie rodziny, bez zbędnych obserwatorów z zewnątrz. I to samo Natalie powtórzyła bliźniakom. Popełniła tym błąd.
     - Czy ty się aby dobrze czujesz?
     - No i co ty chcesz robić?
     - Siedzieć w Walii i czekać, aż wpadną tam śmierciożercy z kolędnikami?
     - Jakoś nie wydaje mi się, żeby był to rozsądny pomysł.
     - Wiem - wtrąciła. - Dlatego załatwiłam sobie to miejsce u Flitwicka, tak? W Hogwarcie będzie bezpiecznie.
     - Teraz już nigdzie nie jest bezpiecznie. Zapomniałaś, że masz na karku trzech śmierciożerców w budzie?
     - Nie zapomniałam. Tylko co mają zrobić? To jest szkoła, jest ich trzech, na Ravenclaw, Gryffindor, Hufflepuff i resztę nauczycieli!
     - Mają te swoje Mroczne Znaki na nadgarstkach i mogą wezwać świtę razem z Voldziem do zamku - wspomniał George.
     - W ogóle nie ma mowy, że będziesz spędzać z nimi święta. Wolisz Carrowów czy nas, Weasleyów? - zapytał Fred.
     - Też mi wybór - prychnęła.
     - Jesteś taką samą rodziną jak i Fleur - rzucił Fred.
     - Więc jeśli ona ma spędzać z nami święta, to ty tym bardziej - dodał George.
     - Co?
     Obaj zrozumieli, co właśnie powiedzieli. Plan poległ już na starcie... - pomyślał jeden z nich.
     - Zacznijmy od tego, że w sumie to jest bliższą rodziną niż ja. Ja za żadnego z was jeszcze nie wyszłam, więc nie...
     - Jeszcze - powtórzyli obaj rozbawieni.
     - Nie chwytajcie mnie za słówka! - pisnęła rumieniąc się lekko na policzkach. - Nie było tematu. Ona ma przyjechać do was na święta?
     - To znaczy... No nie wiemy właściwie, czy Bill...
     Wyglądali na bardzo zakłopotanych. Fred omal nie strącił szklanki ze stolika.
     - Może przyjadą po świętach nas tylko odwiedzić i...
     - A mama nam łby pourywa, bo cię nie namówiliśmy! - krzyknął George.
     - Powie, że to nasza wina, bo pewnie cię czymś zdenerwowaliśmy! - zawołał Fred.
     - A zdenerwowaliśmy? - spytał ją George.
     - Wyjątkowo nie - fuknęła. Podniosła torbę i położyła ją sobie na kolanach, żeby coś w niej wyszukać. - Dobra... Wyjdzie w praniu. Naprawdę mi jest obojętne, jak ja spędzę święta, ale nie chcę nikomu przeszkadzać. Gdzie to... Dobra rada dla was, nigdy nie szukajcie niczego w kobiecej torebce, to jest po prostu jak Szafka Zniknięć w Pokoju Życzeń - westchnęła i wezwała zaklęciem przywołującym to, czego szukała. Podała im dwie butelki wywaru, którym wyleczyła ich czyraki w piątej klasie, zanim jeszcze zostali wyrzuceni z drużyny Quidditcha. - Nie wnikam po co wam to, ale podejrzewam, że robicie wreszcie antidotum na Karmelki Gorączkowe.
     - Nie, musimy po prostu wprowadzić antidotum na proszek wywołujący czyraki, bo coraz więcej osób o niego wypytuje - wyszczerzył się George.
     - Jakbyście potrzebowali czegoś jeszcze, to po prostu mi mówcie. Postaram się pomóc. Teraz powinnam spadać, żeby nie zabierać wam więcej czasu. Lee dostanie bzika z takim nawałem pracy - zażartowała i wstała z fotela, ruszając w stronę przedpokoju.
     - Nie ma sprawy, możesz jeszcze zostać! Czego się nie robi dla rodziny, nie? - spytał George.
     - Jasne, braciszek. Ale muszę dbać o wasze interesy, nie? - wciągnęła buty na koturnie i założyła płaszcz nie zapinając jego guzików i niedbale owinęła się bardzo długim szalem. Poprawiła włosy przed lustrem i mruknęła: - Myślę nad zmianą koloru... Tonks pokazała mi, że ładnie wyglądałabym w jaśniejszych włosach. Albo obetnę włosy, tak do ramion...
     - Przestań bajdurzyć i już lepiej idź - burknął Fred. - Jak wrócisz z obciętymi włosami...
     - ...to tymi ścinkami cię udławimy - zagroził George, bazgrząc coś na kawałku pergaminu. Włożył go w kopertę i jej podał. - Daj to Flitwickowi od nas obu.
     - Znaleźli sobie sowę na posyłki... - mruknęła.
     - Leć, Nocturnal, leć!
     Spojrzała na nich z miną zatytułowaną: "Ja wam jeszcze pokażę" i odeszła z uśmiechem, by pożegnać się z Lee. Wstąpiła jeszcze do Trzech Mioteł, gdzie porozmawiała z Deanem, Seamusem. Ten drugi opowiedział, że przed wyjściem do Hogsmeade stał się ofiarą Cruciatusa, bo Carrowom nie spodobało się, że mówił o Dumbledorze jak o bardzo dobrym nauczycielu. Powiedzieli, że teraz wszyscy członkowie Gwardii Dumbledore'a będą przez nich tępieni, bo dostali przeciek listy. Zmówili się, że zaraz po świętach, w najbliższy weekend, spotkają się z przeciwnikami Carrowów i omówią plan, co do tego, jak im trochę uprzykrzyć pracę lub położyć kres ich znęcaniu się nad uczniami. Wypili po szklance Ognistej Whisky w dalszej rozmowie i rozeszli się - ci dwaj skoczyli jeszcze na chwilę do sklepu po pergaminy, a ona postanowiła już wracać.

     Wróciła do zamku, było już ciemno i lada chwila miała zacząć się kolacja. Weszła do wieży Ravenclawu, zostawiła tam swój płaszcz, przebrała się w ciuchy bardziej eleganckie, niż wygodne i ciepłe, a następnie ruszyła z torbą na dół. Miała zamiar pójść na kolację i odwiedzić bibliotekę, lecz ostatecznie zrezygnowała. Stwierdziła, że odwiedzi Pokój Życzeń.
     Ruszyła z półpiętra na dół i usłyszała czyjś krzyk:
     - Co ty tutaj robisz?!
     Zeszła niżej i zobaczyła Malfoya. Zdziwiła się, dlaczego tak wrzeszczy. I czy to było do niej?
     - Draco...
     - Nie chcę cię tutaj widzieć! Co to ma... O cześć, Natalie - rzekł, gdy zobaczył, że jest już kawałek od niego na schodach. - Coś się stało?
     - Nie, tylko usłyszałam krzyki i przyszłam sprawdzić o co chodzi.
     Skinął głową ze zrozumieniem. Odwrócił się znowu do małego Ślizgona, którego Natalie dobrze znała z tego, że lubił popisywać się i dokuczać innym.
     - Rozumiem... Do łóżka! - wskazał w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów.
     Chłopiec odbiegł pospiesznie, a Natalie zasłoniła ręką usta i zaśmiała się cicho. Dracon spojrzał na nią ze zdziwieniem, zmierzwił włosy i zapytał:
     - O co chodzi?
     - Już myślałam, że to do mnie. "Do łóżka"
     Zamknął oczy i zaśmiał się cicho.
     - No wiesz, jeśli rzeczywiście wolisz to tak odebrać, to ja nie mam nic...
     - Nie pochlebiaj sobie, kochany - pokiwała głową z przebiegłym uśmiechem i odwróciła się do schodów, co też on uczynił, dotrzymując jej kroku.
     - Czemu nie ma cię na kolacji? - spytał.
     - Nie mam na to nastroju - odrzekła, nie zatrzymując się. Jej ton nie zdradzał zdenerwowania, smutku, zażenowania. Na razie przymrużone oczy świadczyły o tym, że wciąż bawi ją sytuacja z przed chwili i że jest zmęczona.
     - Coś się stało? - zapytał bez cienia drwiny. Tak po prostu, bezinteresownie.
     - Nie zrozumiesz... To beznadziejne. Ale i tak dzięki, że spytałeś. To miłe z twojej strony.
     Minęli ścianę za rogiem i Malfoy zatrzymał się. Natalie też przystanęła, lecz zaraz zaczęła krążyć po kilka razy wzdłuż jednej ściany w skupieniu.
     - Nie dziękuj, tylko mów - odezwał się. - Najwyżej jak nie zrozumiem, to się nie wypowiem, a ty rzucisz na mnie Obliviate i będzie po sprawie - mruknął bezbarwnym tonem.
     Spojrzała na niego ze zdziwieniem, gdy ukazały się tajemne drzwi do Pokoju Wchodź-Wychodź. Dracon otworzył je przed nią i weszli do środka. Spojrzała na tańczące płomienie w palenisku oraz dwa, wielkie fotele na puchatym dywanie. Rozsiadła się w prawym fotelu, może niezbyt elegancko, ale jakże wygodnie. Malfoyowi nie mogło to przeszkadzać, bo teraz sam leżał wyłożony w swoim siedzisku, z niedbale zawiązanym krawatem i lekko zmierzwionymi włosami. Spojrzał teraz na nią przenikliwie, pytająco, na co Natalie odpowiedziała wymownym spojrzeniem w jego oczy.
     - A umiesz zaradzić coś na Carrowów? - zapytała półgłosem. - Żeby przestali rzucać Zaklęcia Niewybaczalne na uczniów? Bo to raczej nie jest ideą edukacji. Ale ja się tam nie znam...
     Nie odpowiedział z początku. Dobrze wiedziała, że jego ojciec jest śmierciożercą, w końcu spotkała go podczas walki w Departamencie Tajemnic.
     - Mówiłam. A ty? Co ciebie tak gryzie? Bo nie wciśniesz mi kitu, że wszystko jest dobrze. Znam cię zbyt długo, Draco.
     Jego wzrok zdradzał, że zaskoczyła go trochę. No tak, bo kto go wypytywał z czystej troski o jego problemy? Pancy Mopsica Parkinson? Ta wypytywała go tylko dlatego, że nie lubiła, jak ktokolwiek był przy niej nadąsany. Albo się przy niej skakało z uśmiechem i ją zabawiało, albo nie miało się prawa bytu. A goryle Crabbe i Goyle nawet nie pomyśleliby, że Malfoy ma jakieś problemy, a gdyby nawet sam im o tym powiedział, uznaliby to za żart.
     - Sam już nie wiem... Wszystko. I nic. Głupie to, nie? - zaśmiał się drwiąco.
     Również zaśmiała się szorstko, bez cienia rozbawienia. Spojrzała w wysoko zawieszony sufit, na którym z zaczarowanego sklepienia opadały płatki śniegu i znikały na pewnej wysokości. Teraz kilka z nich opadło na nią, topiąc się dopiero po chwili, bez zostawiania śladu po sobie w postaci wody czy nawet lekko odczuwalnego chłodu.
     - Ale kanał... Nie chce mi się już niczego. Wszystko jakoś traci swoje zalety - wymamrotała. - Kiedyś cieszyliśmy się jak dzieciaki z każdego zbliżającego się meczu.
     - A teraz to tak, jakbyśmy grali za karę. Zwłaszcza pani kapitan ma przekichane, co? - zapytał z przekąsem.
     - Pani kapitan musi pomiędzy treningami i nauką ogarniać obowiązki prefekta naczelnego, prowadzić chór, pisać do niego pieśni, powtarzać materiał ze wszystkich dwunastu przedmiotów...
     - To jakim cudem znajdujesz na to wszystko czas? I czemu dwanaście przedmiotów? - popatrzył na nią tak, jakby to co mówiła, było czymś zupełnie niedorzecznym. - Mogłabyś podarować sobie zajęcia z tym półolbrzymem i mugoloznawstwo chociażby. Runy też nie są nigdy do niczego potrzebne, wróżbiarstwo, historia... Już pięć przedmiotów mniej. Co za zawód wymaga tego wszystkiego a raz?
     - No właśnie żaden. Ale ja nie wiem nawet, co chcę robić po szkole. Czy w ogóle będzie co robić, jeśli dożyjemy końca szkoły.
     - Nawet tak nie mów - skarcił ją, patrząc wymownie w sufit. - Wierzysz w to, że ta wojna obejmie szkołę? Niby po co? Nawet jeśli, to nie masz czym się martwić, bo jesteś czystej krwi.
     - Co w związku z tym, gdy będę walczyć przeciw Niemu? Nie mam zamiaru stawać pod stronie samozwańczego Lorda. Ostatecznie i tak pozabija nas wszystkich.
     - Niekoniecznie. On na pewno... a przynajmniej tak myślę... - Och, wiem, wiem to na pewno. Tylko zaufaj mi, nie bądź głupia, dziewczyno. - ... docenia tych, którzy przyłączają się do niego w odpowiednim momencie i mają dobry status krwi. Wielu już się tak ocaliło. Miałaś w rodzinie mugoli?
     - Moja rodzina nie żyje, nie wiem.
     Wyminęła to pytanie, by nie rozwodzić się nad swoim drzewem genealogicznym.
     - Przepraszam...
     Ty? Przepraszasz? Nie masz gorączki, Draco?
     - Nie rozumiem, dlaczego wszyscy zawsze przepraszają, albo mówią, że im przykro - stwierdziła Natalie. - Za każdym razem to samo, gdy wspominam o zmarłej rodzinie. Mówią to, chociaż ich nie znali i nie wiedzą, czy powinno im być przykro. Śmierć to śmierć, każdy umiera i trzeba się z tym pogodzić. Ja nawet nie wiem, czy mój ojciec umarł, czy nie. Ale dla mnie i tak nie istnieje i wcale nie byłoby mi przykro, gdyby ktoś powiedział mi, że zmarł.
     Draco spojrzał na nią z zainteresowaniem, lecz nie pytał. Zastanawiał się jak sformułować pytanie, by nie stąpać po cienkim lodzie.
     - Zostawił mamę, gdy miałam dwanaście lat, a Ellie... moja siostra znaczy się, miała jedenaście - wyjaśniła, by nie trapiło go to już.
     - Masz jakieś jej zdjęcie? - spytał Ślizgon.
     Przywołała mały, cieniuteńki album z torebki i podała mu go, przysiadając się obok niego w ogromnym fotelu.
     - Pierwsze zdjęcia są ze mną i z Ellie, rok po roku, odkąd się urodziła. Potem już są z różnymi członkami rodziny.
     Przeglądał strona po stronie. W jednym momencie uśmiechnął się lekko, a potem... potem zdawało jej się, jakby oczy bardziej mu zabłyszczały, jakby wilgotniejsze, lecz musiało to wywołać jedynie złudzenie przez ogień w kominku. Wiadomo, przecież to nie mogło być możliwe. To Malfoy, Ślizgon. Miałby się wzruszyć? Krukonka z trudem się powstrzymała, żeby się nie zaśmiać, ze swojej głupoty.
     - Ojca zdjęć tu nie masz, tak? - zapytał.
     Potrząsnęła głową.
     - Frajer z niego.
     Draco zaśmiał się cicho.
     - Ta twoja siostra nie była do ciebie podobna. Można na początku trochę, ale potem... - pokręcił głową marszcząc nos. - Za to do mamy jesteś podobna - wskazał na zdjęciu jej matkę. - Jak miała na imię?
     - Lindsay.
     - Lindsay... - powtórzył, wręczając jej album. - Pewnie po niej masz drugie imię?
     - Drugie? Nie... Miałam mieć na drugie Joy, ale mam... Nie lubię swojego drugiego imienia - zaśmiała się wreszcie na głos.
     - Jakiego? - zapytał z rozbawieniem i palcami dźgnął ją między żebra. - Mów, bo będę musiał wyciągnąć to z ciebie wbrew twojej woli!
     - Nie! - pisnęła kręcąc głową, na co on odpowiedział kolejnym atakiem.
     Zsunęła się z fotela na miękki dywan przed nim i popatrzyła na niego z przebiegłym uśmiechem.
     - A jak ci nie powiem dobrowolnie, to co, Malfoy? - zapytała.
     Nachylił się do niej, podpierając łokcie na kolanach, z tym samym uśmiechem.
     - Chcesz się przekonać, White? - zapytał.
     - Co? Czyżbyś zechciał użyć legilimencji?
     Dracon wyprostował się w fotelu i podrapał się po głowie. Miał minę, jakby zobaczył ducha i dostał od niego w twarz. Pobladł trochę, źrenice mu się rozszerzyły, a jego usta zmieniły się w jedną wąską linię. Całej sytuacji towarzyszył pełen prok pokoju przedzierany jedynie przez blask kominka i cisza, przerywana trzaskiem z niego pochodzącym. Gdyby ktoś wszedł teraz do Pokoju Życzeń, mógłby go zdziwić widok Dracona w towarzystwie Krukonki - jednak nie każdy wiedział, że od jego potyczki z Potterem w łazience, ich relacje się polepszyły. Można by jednak tłumaczyć wszystko tym, że są prefektami naczelnymi i Draco już nazmyślałby pewnie, że musieli obgadać system haseł i całej reszty... Albo bynajmniej mogli omawiać jakąś pracę na Eliksiry, które wszystkie domy mają razem w klasie siódmej.
     - Skąd ty...
     - Ja wiem wszystko - podniosła się z ziemi i zgarnęła swoje rzeczy na swój fotel. - Poza tym, nie da się ukryć, że masz coś wspólnego z czarną magią, jeśli uciekałeś z zamku po śmierci Dumbledore'a ze śmierciożercami, Draco...
     - I co?
     Wstał z miejsca. Wydawał się być wściekły. Natalie cofnęła się trochę, bojąc się, że chłopak zaraz wybuchnie albo będzie próbował ją zaatakować z różdżką.
     - Zamierzasz teraz prawić mi kazania? A może się ze mną pojedynkować? To wszystko to był podstęp, tak? - warknął.
     - Nie było podstępu - odparła, starając się ukryć zaskoczenie. - Ja nie zamierzam mówić nic, Draco. Wiem, że masz ten cały Mroczny Znak na nadgarstku i jesteś... tylko teoretycznie... jednym z nich. Ale to nie powód, dla którego miałabym spiskować przeciwko tobie, a tym bardziej z tobą się pojedynkować, bo nie skończyłoby się na zaklęciach rozbrajających. A jakoś niespecjalnie bawiłoby mnie to, że miałabym kolejny osoby, która jest mi raczej bliższa, niż pierwszy lepszy przechodzień w Londynie.
     - Nie bardzo rozumiem.
     - Czego nie rozumiesz?
     - Byłaś po stronie Dumbledore'a...
     - Wciąż jestem - poprawiła go.
     - Jesteś po stronie Dumbledore'a - zaczął od nowa. - i nie zamierzasz walczyć z Sama-Wiesz-Kim?
     - Z nim tak. Z tobą nie. Mam nadzieję, że nie przyjdzie nam się pojedynkować przez Vol... Przez Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
     Ślizgon utkwił w niej wzrok. Był zły, zaskoczony... i dziwnie bezradny.
     - Ale jeśli tobie wygodniej zatrzeć ślady, to proszę bardzo. Cruciatus, Imperius, Oblivate... Ale wiedz, że ja nie rozmawiałam i nie będę rozmawiać z nikim na ten temat. Wybacz... Miałam przekazać coś profesorowi Flitwickowi - chwyciła swoje rzeczy i wyjęła różdżkę. - Dobranoc, Draco.
     Ruszyła do drzwi, pozostawiając go w oszołomieniu. Odwróciła się, wyczarowała kartkę papieru z pewnym napisem, a ta poszybowała do Ślizgona. Pokierowała się prosto do gabinetu profesora Flitwicka i zostawiła mu list od bliźniaków. Wróciła do dormitorium... I zasnęła dopiero przed piątą, bo do tego czasu myśli nie dawały jej spokoju. A on, dopiero gdy wracał do lochów, odczytał napis z kartki:

Natalie Grace White

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz