poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 6. - "Gobliny"

     Rankiem Harry pogrzebał pod najstarszym drzewem w lesie oko Szalonookiego Moody'ego. Wszędzie było lepiej je zostawić, niż w rękach popleczników Voldemorta czy u niego samego. Harry nawet nie liczył już, który to był las. Cały czas zmieniali miejsce zamieszkania, żeby nie dać złapać się śmierciożercom. Tak bardzo tęsknił za Ginny i pragnął zakończyć już tą śmieszną bitwę z Voldemortem, że nie był w stanie cieszyć się tymi wszystkimi małymi rzeczami, jakie radowały go dotychczas. Do tego nie mógł dojść do tożsamości złodzieja upragnionej rzeczy Voldemorta, co go deprymowało. No i fakt, że wysłano dementorów, aby krążyli nad szkołą wciągu roku szkolnego i pilnowali jej...
     Hermiona i Ron wstali. Trójka pozacierała ślady ich obozowiska i usunęła zaklęcia ochronne, aby deportować się w następne miejsce, rzucić owe zaklęcia ponownie i rozbić namiot. Harry wyruszył do pobliskiego miasteczka sam, żeby zdobyć coś do jedzenia, lecz jednak misja nie zakończyła się powodzeniem. Ledwie do niego dotarł, a wszystko spowiła gęsta mgła i temperatura gwałtownie spadła.
     - Przecież potrafisz wyczarować patronusa! Cielesnego! - zawołał Ron, gdy Harry powrócił zdyszany do namiotu.
     - Nie mogłem! - wycharczał. - Nie udało mi się!
     Poczuł wstyd, widząc ich zdziwienie. Nie podołał. Mroźne powietrze go sparaliżowało i ledwie udało mu się uciec.
     - Nadal nie mamy nic do jedzenia! - zawołał Ron.
     - Zamknij się, Ron! - zawołała Hermiona. - Harry, dlaczego nie udało ci się tego zrobić? W Ministerstwie ci się udało!
     - GŁODNY JESTEM! - wrzasnął Ron.
     - To sam idź do miasteczka i weź sobie to jedzenie od dementorów! - krzyknął Harry.
     - To jasne! Harry! - zapiała Hermiona. - Horkruks! Daj mi horkruksa! Masz go na szyi!
     Zdjął medalion i oddał go jej. Od razu poczuł ulgę, jakby ktoś zdjął z niego wielki ciężar.
     - Lepiej? - zapytała.
     - Tak... Dużo lepiej... Ale...
     - Nie możemy go nosić przy sobie. Zostawmy go lepiej w namiocie - zaproponowała.
     - Absolutnie nie - zakazał Harry. - Nie możemy go zgubić!
     - No... No dobrze... - westchnęła i założyła go, chowając go pod koszulką. - Przenieśmy się gdzie indziej. Tam, gdzie nie ma dementorów.
     Wszyscy zgodzili się i kontynuowali podróż. Byli zmuszeni kraść, żeby dobywać pożywienie. Dopiero przedostatnim razem Hermiona powiedziała im, że w każdym miejscu, z którego coś zabrali, zostawiała mugolskie pieniądze w ramach rekompensaty. Co dwanaście godzin medalion wędrował od rąk, do rąk, przez co wszyscy stawali się trochę nieznośni - Hermiona zaszywała się gdzieś i prychała co chwila na nich, negując wszystko co robili, mówili, a nawet pomyśleli, a Ron narzekał bardzo na brak dobrego jedzenia, głód i dyskomfort. Starali się mimo wszystko odgadnąć, gdzie Voldemort mógł pochować pozostałe horkruksy. Musiały to być miejsca, które wiele dla niego znaczyły, w których wydarzyły się jakieś ważne rzeczy. Mógł to być sierociniec, w którym się wychował i urodził, Hogwart, gdzie zdobył wykształcenie, sklep Borgina i Burkesa, gdzie pracował po ukończeniu szkoły, czy nawet Albania, gdzie przebywał na wygnaniu. Hermiona i Ron kłócili się z Harrym, że na pewno nic nie zostało ukryte w Hogwarcie, bo Dumbledore by to znalazł, a jednak miał co do tego wątpliwości... Najmniej prawdopodobnym miejscem był sklep Borgina i Burkesa, bo obaj ci panowie mieli bardzo dużą wiedzę i od razu rozpoznaliby przedmiot czarnomagiczny, a w tym horkruks. Wybrali się na miejsce, w którym miał stać sierociniec, a znaleźli tam tylko wielki biurowiec. Sierociniec zburzono lata temu...
     Niedość, że nie udało im się nic odnaleźć, ani nawet zniszczyć pierwszego horkruksa, to Harry wciąż śnił o złodziejaszku, który okradł Gregorowicza. Zawsze ta sama twarz... I nie mógł dojść do tego, kim jest. Dni rozciągały się w tygodnie, a Harry zauważył, że Ron i Hermiona corazczęściej rozmawiają za jego plecami i nakryci na tym, zamykają temat i udają, ze nie było rozmowy. Mówili o nim. Pewnie dziwili się, że Harry nie ma konkretnego planu, że Dumbledore nie podał mu szczegółów tej wyprawy, a przecież wymagał od niego tego, że podoła zadaniu.
     Zatrzymali się po raz kolejny w miejscu znacznie oddalonym od siedlisk czarodziei, a nawet i mugoli. Rozbili obóz nad brzegiem jakiejś rzeki, z której Harry złapał trzy ryby i Hermiona przyrządziła je na obiad.
     - Moja matka - burknął Ron. - potrafi wyczarować wyśmienite jedzenie ot tak, z niczego.
     - Bzdura. Nikt nie może tego zrobić - zaprzeczyła Hermiona. - Jedzenie jest jednym z pięciu wyjątków od prawa Gampa dotyczącego elementarnej transmu...
     - Mów po angielsku! - zawołał.
     - Nie można wyczarować jedzenia z niczego! Można je wezwać, gdy wie się, gdzie ono jest. Można zwiększyć jego ilość, ptrzetransmutować je lub...
     - Lepiej nie zwiększaj ilości tego paskudztwa - Ron wyjął ość z ust. - To ohydne.
     - Harry złowił rybę, a ja zrobiłam co mogłam, żeby ją przyrządzić! - oburzyła się. - Ciekawe dlaczego na mnie zawsze skupia się kwestia jedzenia! Pewnie dla tego, że jestem dziewczyną, tak?!
     - Nie, dlatego, że ponoć jesteś najlepsza w czarach!
     Hermiona zerwała się na równe nogi; kawałki pieczonego szczupaka spadły z jej cynowego talerza na podłogę.
     - Ach tak? W takim razie jutro to ty, Ron, znajdziesz odpowiednie ingrediencje, ty zajmiesz się kolacją i spróbujesz zamienić to, jak to nazwałeś, paskudztwo w coś jadalnego, a ja usiądę, będę narzekać i stroić miny, a zobaczysz wreszcie, jak to jest, gdy...
     - Cicho! - krzyknął Harry, zrywając się z miejsca i unosząc ręce. - Zamknijcie się!
     Hermiona rzuciła mu oburzone spojrzenie.
     - Jak możesz stawać po jego stronie? Przecież on nigdy nic nie...
     - Słyszę coś, więc bądź cicho! - zawołał.
     Nasłuchiwał, wstrzymując ręce w górze, aby nie odezwali się ani słowem. Spojrzał na fałszoskop - nie poruszał się. Usłyszeli plusk wody w rzece i znowu rozległy się głosy.
     - Rzuciłaś na nas muffliato?
     - Muffliato, zaklęcia antymugolskie, zwodzące... wszystko. Kimkolwiek są, nie usłyszą nas i nie zobaczą - szepnęła.
     Ciężkie kroki, szuranie nogami i trzask łamanych gałęzi zdradzały, że kilka osób schodziło w stronę wody. Wyciągnęli różdżki, w obawie, że będą to śmierciożercy. Jeśli tak, to nadszedł czas na konfrontację z żywą Czarną Magią...
     Grupka obcych dotarła nad rzekę, lecz nadal nie można było ich rozpoznać. Mogą być pięć lub sześć metrów dalej, chodź pogłos od jeziora i szum drzew mogły zmylić Harry'ego w obliczeniach. Wyciągnęli Uszy Dalekiego Zasięgu z torebki Hermiony i nasłuchiwali.
     Po chwili usłyszeli zmęczony męski głos:
     - Mogą tu być łososie? Accio łosoś!
     Coś plusnęło i jęk podziwu przedarł się przez dźwięk ryby wyrywającej się w czyichś dłoniach. Usłyszeli kolejne głosy, ale nikt nie rozpoznał języku, w jakim mówili. Były to dziwne dźwięki, słowa urywane nagle, tak, jakby ich nadawcy nagle musieli zaczerpnąć powietrza, gardłowe odgłosy wydawane przez dwie osoby - jedna mówiła niższym głosem i wolniej, od drugiej. Dwóch mężczyzn.
     Przez płótno namiotu ujrzeli blask ognia i roztańczone cienie. Poczuli zapach pieczonego łososia. Szczęk sztućców akompaniował dalszej rozmowie:
     - Gryfek! Gornak! Bardzo proszę!
     "Gobliny" szepnęła Hermiona.
     - Dzięki - odrzekły gobliny po angielsku.
     - Jak długo się już ukrywacie? - zapytał nowy głos. Mięki i i miły, jakby skądś znajomy Harry'emu, przywodzący na myśl brzuchatego, jowialnego mężczyznę.
     - Sześć, siedem tygodni... Coś koło tego - rzekł goblin znużonym głosem. - Gryfka spotkałem na początku, a po paru dniach Gornaka. Zawsze raźniej iść we trójkę, niż samemu, nie? - zapadło chwilowe milczenie. - A ty czemu uciekłeś, Ted?
     - Wiedziałem, że po mnie przyjdą - odrzekł Ted. Ted Tonks. Harry miał pewność, że to ojciec Dory. - W zeszłym tygodniu się kręcili niedaleko mnie, a ja uciekłam, bo odmówiłem zarejestrowania się jako mugolak, wiecie, tak dla zasady. Musiałem uciec. Moja żona powinna być bezpieczna, jest czarownicą czystej krwi. No i natknąłem się tutaj na Deana... To było parę dni temu, co, synu?
     - No tak - odrzekł inny głos.
     Harry, Ron i Hermiona spojrzeli po sobie podekscytowani, bo natychmiast rozpoznali po głosie Deana Thomasa, ich kolegę z Gryffindoru.
     - Mugolak, co? - spytał pierwszy głos.
     - Sam nie wiem - mruknął Dean. - Mój ojciec porzucił mamę, gdy byłem dzieckiem. Nie mam dowodów, że był czarodziejem.
     Po chwili Ted się odezwał:
     - Muszę wyznać, Dirk, że jestem zaskoczony, że cię spotkałem. Zadowolony, ale zaskoczony. Słyszałem, że cię złapali!
     - Bo tak było. Byłem w połowie drogi do Azkabanu, gdy nawiałem. Oszołomiłem Dawliszha i zwiałem na jego miotle. Poszło łatwiej, niż myślałem. Coś było nie tak z nim, może został skonfundowany? Jeśli to prawda, to uścisnąłbym rękę czarodziejowi albo czarownicy, która to zrobiła. Pewnie ta osoba uratowała mi życie!
     - A jak z wami dwoma? - spytał Ted. - Miałem wrażenie.. Ee... wybaczcie, jeśli to was urazi, ale miałem wrażenie, że gobliny trzymają z Sami-Wiecie-Kim.
     - Absurd - powiedział goblin o wyższym głosie. - Jesteśmy neutralni. Nie uczestniczymy w tej wojnie, bo to wojna czarodziejów, więc pozostajemy bezstronni.
     - To czemu się chowacie?
     - Ja tam uznałem, że to rozsądne - rzekł ten o grubszym głosie. - Odmwiłem czegoś, co uznałem za bezczelność, co nie było zbyt bezpiecznym posunięciem.
     - Czego od ciebie chcieli? - spytał Ted.
     - Czegoś niegodnego wobec mojej rasy - jego głos zabrzmiał teraz bardziej szorstko i zwierzęco, niż wcześniej. - Nie jestem skrzatem domowym.
     - A ty, Gryfek?
     - Z podobnych powodów - rzekł goblin o wyższym głosie. - Moja rasa nie zarządza już w Gringotta. Nie uznaję nad sobą żadnego czarodzieja.
     Dodał coś cicho po goblidegucku, a Gornak zaśmiał się.
     - Co to za żart? - spytał Dean.
     - On powiedział - zaczął Dirk - że są rzeczy, których czarodzieje też nie uznają.
     - Nie łapię tego - mruknął Dean po chwili ciszy.
     - Zanim odszedłem, trochę się na nich zemściłem - powiedział Gryfek po angielsku.
     - Dobry z ciebie chłop... znaczy się goblin - poprawił się szybko Ted. - Ale nie zdołałeś zamknąć żadnego śmierciożercy w dobrze strzeżonej skrytce, co?
     - Gdybym to zrobił, nawet ten miecz nie pomógłby mu się z niej wydostać - odrzekł Gryfek, a Gornak znowu parsknął śmiechem i tym razem Dirk mu potowarzyszył.
     - Deanowi i mnie wciąż tu czegoś brakuje - powiedział Ted.
     - Severusowi Snape'owi też, choć o tym nie wie - powiedział Gryfek i ryknęli z Gornakiem złośliwym śmiechem.
     - Słyszałeś, Ted, o tych dzieciakach, które chciały wykraść miecz Gryffindora z gabinetu Snape'a w Hogwarcie? - zapytał Dirk.
     W namiocie Harry oddychał szybko, podekscytowany. Na chwilę zamarł, jakby go poraził prąd.
     - Gryfek powiedział mi - ciągnął Dirk. - że usłyszał to od Billa Weasleya, pracownika banku. A jedny, z tych dzieciaków była jego młodsza siostra.
     Ron i Hermiona ściskali Uszy Dalekiego Zasięgu jak liny ratownicze.
     - Ona i para ich przyjaciół włamali się do gabinetu Snape'a i rozbili gablotę, w której był miecz. Jedna dziewczyna z Ravenclawu stała na czatach. Tamtą trójkę złapał Snape, jak znosili miecz po schodach, ale ta jedna Krukonka się uratowała, gdyby nie Ginny, to nikt by się nie dowiedział, że tam była, ale powiedziała o tym rodzinie. Rzecz jasna, nie wyszło to na jaw i nie została ukarana.
     - A niech niebiosa mają ich w opiece! - zawołał Ted. - Myśleli, że użyją miecza przeciw Sam-Wiesz-Komu? Albo Snape'owi? To niedorzeczne!
     - No cóż, Snape na rozkaz Lorda Jakmutam kazał ukryć miecz w Banku Gringotta, w Londynie.
     Znowu gobliny ryknęły śmiechem.
     - Nadal nie łapię dowcipu - rzekł Ted.
     - To podróbka - zachrypiał Gryfek. - Kopia czarodziejów. Bardzo dobra, ale nijak się nie ma do roboty goblinów. Prawdziwy wykuły gobliny i ma pewne właściwości, które może mieć tylko broń przez nich wykuta. Nie wiem, gdzie jest prawdziwy, ale na pewno nie w Banku Gringotta.
     - I nie raczyliście pewnie uprzedzić śmierciożerców, co?
     - Ja tam nie widziałem powodu, by zaprzątać ich uwagę takim szczegółem.
     Po tej wypowiedzi Gryfka, nie tylko gobliny ryknęły zadowolone, ale i wszyscy pozostali towarzysze i zawtórowali. Harry zamknął oczy, modląc się, aby ktoś zadał jedno, bardzo ważne dla niego pytanie. Po minucie zrobił to Dean, który kiedyś (Harry wzdrygnął się na to wspomnienie) był chłopakiem Ginny.
     - Co się stało z Ginny i tą dwójką, co jej pomagała wynieść miecz?
     - Och, okrutnie ich ukarano - rzekł beznamiętnie Gryfek.
     - Ale są cali i zdrowi, co? - spytał Ted. - Bo Weasleyom już dość dzieciaków poranili, chyba wystarczy!
     - O ile wiem, nic poważnego się nie stało.
     - Biorąc pod uwagę Snape'a, mają szczęście, że jeszcze żyją - westchnął Ted zmartwionym głosem.
     - Ted, wierzysz w to, że Snape zabił Dumbledore'a? - zapytał Dirk.
     - Oczywiście, na pewno Potter nie ma z tym nic wspólnego!
     - Znam Pottera - odezwał się Dean. - i to on musi być tym... Wybrańcem, czy jak mu tam.
     Dirk westchnął ciężko.
     - Chciałbym w to wierzyć, jak wielu, synu - powiedział. - Ale gdzie on jest? Uciekł? Jak na takiego, co ma wiedzę i misję do spełnienia, to powinien walczyć, ujawnić się i organizować ruch oporu! A nie ukrywać się... W "Proroku" wytoczyli ku niemu ciężkie argumenty.
     - W "Proroku"? - prychnął Ted. - Widocznie zasługujesz na to, żeby cię okłamywali, Drik, skoro czytasz takie gówno. Fakty są tylko w "Żonglerze"!
     Po nagłes serii gwałtownych odgłosów, możnabyło wywnioskować, że Dirk połknął ość.
     - Ostatnio nie ma w nim głupot - ciągnął Ted. - Ksenio drukuje tam to, co przemilcza "Prorok". W ostatnim numerze nie było słowa na temat chrapaków krętorogich! Jak długo mu na to pozwolą, nie wiem, ale wali prosto z mostu i to na pierwszej stronie każdego numeru, że obowiązkiem każdego czarodzieja przeciwnego Lordowi YHM jest udzielenie pomocy Harry'emu Potterowi.
     - Ciężko pomóc chłopcu, co zniknął z powierzchni ziemi - stwierdził Dirk.
     - Samo to, że go nie złapali, jest dużym osiągnięciem - wybronił Ted. - Ciekaw jestem, jak to robi. Przecież dążymy do tego samego, prawda?
     - No - potwierdził Dirk. - Mają całe Ministerstwo, mnóstwo informatorów, powinni dawno go schwytać. Ale skąd masz pewność, że właśnie tego nie zrobili i nie zabili? Nie musieliby tego ogłaszać.
     - Ach, nawet takich rzeczy nie mów - burknął ponuro Ted.
     Zamilkli. Po jakimś czasie dyskutowali o tym, co powinni robić dalej. Zgasili ogień i owlekli się znow pod górę, a ich głosy ucichły w oddali. Harry, Ron i Hermiona zwinęli Uszy Dalekiego Zasięgu. Harry wybełkotał tylko:
     - Ginny... miecz...
     Hermiona sięgnęła po torebkę i wsadziła do niej rękę aż po pachę. Wyciągnęła z niej ramę obrazu Fineasa Nigellusa.
     - Ee... Fineas? Fineas Nigellus?
     Nic się nie wydarzyło. Postać nie wstąpiła w ramę.
     - Fineasie, moglibyśmy z tobą porozmawiać? Prosimy, profesorze Black!
     - "Prosimy" zawsze pomaga - odezwał się drwiąco Fineas i wskoczył w ramę portretu.
     Hermiona zawołała natychmiast:
     - Obscuro!
     Na jego oczach pojawiła się opaska. Zdenerwowany próbował ją ściągnąć, choć bezskutecznie. Gdy Harry odezwał się, profesor od razu poznał jego głos. Przyjaciele zadali mu parę pytań, między innymi na temat miecza. Dowiedzieli się, że za karę Ginny, Luna i Neville musieli iść do Zakazanego Lasu wykonać pewne zadanie dla Hagrida, że broń wykonana przez gobliny nie przyjmuje niczego, co nie mogłoby jej wzmocnić (a tym samym się nie brudzi), a jedynie wchłania tylko to, co może ją wzmocnić. Harry poprosił go, żeby sprowadził Dumbledore'a do tej ramy, a on okrzyczał go, że portrety nie mogą przeskakiwać do cudzych ram, a jedynie do swoich obrazów, wiszących w różnych miejscach. Z opowieści Nigellusa wynikło też, że Harry nie otrzymał miecza od Dumbledore'a przed jego śmiercią, bo dyrektor potrzebował go do zniszczenia pierścienia Toma Riddle'a Seniora.
     Postać zniknęła z portretu, a Harry uderzył pięścią w powietrze. Usłyszeli więcej niż mógł sobie wymarzyć. Krążył po namiocie czując, że byłby w stanie przebiec teraz milę. Zapomniał o głodzie. Hermiona wcisnęła ramę w torebkę, zatrzasnęła zamek i rzuciła ją, zwracając się z rozpromienioną twarzą do Harry'ego.
     - Zabiłeś bazyliszka mieczem Gryffindora. Wchłonął jego jad, więc może niszczyć horkruksy!
     - I Dumbledore nie dał mi go, bo sam go potrzebował. Wiedział, że jeśli przepisze mi go w testamencie, to go nie dostanę, więc zrobił kopię...
     - ...włożył podróbkę do gabloty, a prawdziwy miecz ukrył! Ale gdzie?
     Spojrzeli na siebie. Harry czuł, że odpowiedź jest bardzo, bardzo blisko. Czemu dyrektor mu nie powiedział? A może powiedział, a Harry nie zwrócił na to uwagi?
     - Nie ma go w Hogwarcie - rzucił Harry. - W Hogsmeade?
     - We Wrzeszczącej Chacie? Nikt tam nie zagląda! Chociaż... - Hermiona pokręciła głową. - Nie, Snape mógłby tam wejść. Więc gdzieś zdala od Hogsmeade. Co o tym myślisz, Ron? Ron!
     Rozejrzał się. Pomyślał, że Ron wyszedł z namiotu, ale zauważył, że leży z kamienną twarzą na dolnej pryczy.
     - Czyżbyście sobie nagle o mnie przypomnieli? - warknął.
     - Co? W czym problem?
     Prychnął i wbił spojrzenie w spód górnej pryczy.
     - Nie przerywajcie sobie, nie będę wam psuć zabawy. Nie ma żadnego problemu.
     - Przecież widzę - powiedział Harry. - Wyrzuć to z siebie!
     Ron opuścił nogi i usiadł na pryczy. Twarz miał zmienioną.
     - Dobra. Nie oczekuj, że będę szaleć z radości, bo pojawiło się kolejne coś do znalezienia. Wpisz to do listy tego wszystkiego, czego nie wiesz. Właśnie przeżywam najwspanialszą przygodę mojego życia! Z okropnie poranioną ręką, pustym żołądkiem, marznąc co noc na kość. Super! Miałem nadzieję, że po paru tygodniach włóczęgi osiągniemy dużo więcej.
     - Ron! - pisnęła Hermiona.
     - Myślałem, że wiesz w co się pakujesz - powiedział Harry. - Spodziewałeś się luksusów? Obiadków mamusi podsuwanych pod nos? Tego, że wrócisz do domu do niej na Boże Narodzenie?
     - Myśleliśmy, że wiesz co robisz! - wrzasnął rudzielec. - Myśleliśmy, że Dumbledore ci mówił, co masz robić! Że dał ci plan!
     - Ron! - wrzasnęła Hermiona.
     - No cóż, przykro mi, że was rozczarowałem - rzekł Harry spokojnym tonem, ale wewnątrz gotował się ze złości. - Od początku byłem z wami szczery, nie wykreowałem piękniejszej rzeczywistości, jaka miała nas tu czekać. Przypominam, że już i tak mamy jednego horkruksa i...
     - ...i jesteśmy tak bliscy jego zniszczenia, jak odnalezienia reszty. Czyli NIGDZIE! Chrzanię to!
     - Ron, zdejmij medalion - odezwała się Hermiona nienaturalnie wysokim głosem. - Już, zdejmij go! Nie wygadywałbyś tych głupstw, gdyby nie to, że nosisz go cały dzień!
     - I tak by wygadywał - syknął Harry. - Myślicie, że nie widzę, jak szepczecie za moimi plecami? Nie podejrzewam, co myślicie?
     - Harry, my nie...
     - Nie kłam! - ryknął Ron. - Ty też tak mówiłaś! Jesteś zawiedziona, tak mówiłaś, że myślałaś, że on trochę więcej wie!
     - Nie mówiłam tak! Harry, to nieprawda!
     Deszcz zagłuszał ich. Łzy spływały po pliczkach Hermiony, a ich entuzjazm wyparował. Miecz Gryffindora ukryty nie-wiadomo-gdzie, oni skrywali się na odludziach w poszukiwaniu... nawet nie wiedzą czego, nie wiedzą czym są horkruksy, a ich największym osiągnięciem było to, że jeszcze żyli.
     - To czemu nadal tu jesteś? Wracaj do domu - warknął Harry do Rona.
     - A tak, właśnie chciałem to zrobić! - Ron podszedł do Harry'ego. - Nie słyszałeś o Ginny? Przecież ciebie to nie obchodzi, to tylko Zakazany Las, Harry Widziałem-Już-Gorsze-Rzeczy Potter ma to gdzieś!
     - Mówiłem, że ona nie była sama, miała Neville'a, Lunę, Hagrida...
     - No tak, masz to w nosie! A co z resztą mojej rodziny? "Weasleyom już dość dzieciaków poranili", słyszałeś to?!
     - Tak, ja...
     - I masz to gdzieś!
     - Ron! - Hermiona stanęła między nimi. - To nie musi znaczyć, że stało się coś nowego! Pomyśl, Bill ma szramy, wiele osób widziało już George'a bez ucha, a ty jesteś tu zarażony jakimś świństwem!
     - W porządku, dla was to pestka! - fuknął Ron. - Wasi rodzice są bezpieczni...
     - Moi rodzice są MARTWI! - ryknął Harry.
     - A moi też mogą umrzeć! - wrzasnął Ron.
     - To IDŹ! Wracaj do nich, udaj, że wyzdrowiałeś, mama cię nakarmi i...
     Hermiona roztoczyła pomiędzy nimi wszystkimi zaklęcie tarczy, bo Ron już szykował się, by wyjąć różdżkę. Harry i Ron wpatrywali się w siebie przez przezroczystą barierę, jakby widzieli się tak wyraźnie po raz pierwszy w życiu. W Harrym zebrała się niszczycielska nienawiść do Rona: coś między nimi pękło.
     - Zostaw horkruksa - powiedział.
     Ron cisnął łańcuszek na pobliski fotel i zwrócił się do Hermiony.
     - Zostajesz czy wracasz?
     - Ja... - Zrobiła przerażoną minę. - Tak... Zostaję, Ron. Obiecaliśmy oboje pomóc Harry'emu i...
     - Jasne. Wybrałaś jego.
     - Ron, nie... Nie błagam! Wracaj, wracaj...!
     Wpadła na tarczę, którą wyczarowała i nim ją usunęła, Ron już pobiegł w siną dal. Harry stał nieruchomo nasłuchując jej szlochów i nawoływania wśród drzew. Po paru minutach wróciła cała przemoczona.
     - Zos-t-tawił n-n-nas! D-deportował ś-się!
     Rzuciła się na fotel, zwinęła w kłębek i zaczęła płakać. Harry pochylił się, wziął medalion i oszołomiony zarzucił koce Rona na Hermionę. Wspiął się na swoje posłanie i wbił wzrok w płócienny dach wsłuchując się w odbijający się od niego deszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz