środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 16. - "Do Hogwartu!"

     - Neville?
     Harry zapalił światło na końcu swojej różdżki równocześnie z Nevillem. Przywitali się i dopiero po chwili trójka zauważyła, jak bardzo poraniony był Neville.
     - Kto ci to zrobił? - zapytał Ron, patrząc na niego z niepokojem.
     - Bliźniacy Carrow. Ale to już schodzi, więc jest w porządku!
     - Było gorzej? - zapytał Harry, wybałuszywszy oczy.
     - Trochę... Chodźcie za mną, zaraz was wprowadzę - oznajmił, ruszając do przodu.
     Przeprowadził ich aż na koniec tunelu i wyskoczyli przez dziurę w portrecie do pokoju przypominającego ogromne dormitorium. Znajdowały się tam łóżka, wisiały godła Gryffindoru, Hufflepuffu i Ravenclawu. Była tam parę osób, głównie ci, którzy byli członkami Gwardii Dumbledore'a. Bardzo uradowali się na ich widok, od razu przyszli się z nimi przywitać. Niektórzy z nich mieli sińce na ciele, jakieś drobne rany.
     - Wyglądacie jak po jakiejś bitwie! - zawołał Ron, spoglądając na nich wszystkich.
     - To przez śmierciożerców-nauczycieli! - zawołał najbardziej posiniaczony i poraniony chłopak, którego z początku nie poznali. - Gnębili nas kiedy tylko się dało! Aż Neville znalazł ten pokój znowu! On go najlepiej rozumie! Stworzył dla nas tę kryjówkę i mamy chwilę spokoju dzięki niemu!
     - Seamus? - zapytał Ron. - Stary, gdyby nie irlandzki akcent, nie poznałbym cię...
     - Nie ty jedyny - stwierdził suchym tonem.
     Neville Longbottom, Seamus Finnigan, Ernie Macmillan, Anthony Goldstein, Terry Boot, Bradley Chambers, Luna Lovegood, Cho Chang i wielu innych znajomych wpatrywało się w nich z zaciekawieniem.
     - Słuchajcie, nie wróciliśmy do szkoły - oznajmił Harry, gdy zaległa cisza. - Nie chcemy tu pozostać, tylko... Jest tutaj coś ważnego, co musimy znaleźć. Ale nie wiemy co. Najpewniej należało to...
     - A czekajcie, gdzie jest Natalie? - przerwała Hermiona.
     Nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Wreszcie Anthony odezwał się:
     - Przegięła u Alecto. Powiedziała do niej... Jak to było? Coś w stylu: "Nie wiem, kim są śmierciożercy, żeby oceniać innych, ale już na pewno nie są godni obrażać mugoli, którzy są na wiele wyższym poziomie intelektualnym i każdym innym od nich, a zwłaszcza taki śmierciożerca jak pani".
     Ron syknął.
     - Ale żyje, prawda? - zapytała Hermiona. Jej oczy rozwarły się szeroko z przerażenia.
     - Żyje, żyje... Nie zabiją nikogo, kto jest czystej krwi, bo Sami-Wiecie-Kto na nich polega.
     - To jest jakiś obóz, a nie szkoła... - mruknął Harry. - No dobra, w każdym razie...
     Znowu mu przerwano. Tym razem otworzyły się drzwi, którymi tu weszli (a raczej portret, za którym znajdował się tunel) i wskoczyli tutaj uczniowie, którzy chodzili do Hogwartu wcześniej, a już go ukończyli lub opuścili po śmierci Dumbledore'a. Wiadomość o przybyciu Harry'ego musiała szybko roznieść się po innych. Do środka weszli między innymi bliźniacy, Bill, Lee Jordan, Duncan Ingleblee, Jeremy Stretton, Roger Davies i inni uczniowie.
     - Cześć wszystkim! - zawołali bliźniacy.
     - Bitka się już zaczęła? Przegapiliśmy coś? - zapytał Duncan z uśmiechem.
     - Na razie nie. Ktoś jeszcze wejdzie? - zapytał Harry.
     - Członkowie Zakonu, inni uczniowie, dorośli... Wszyscy, Harry, wszyscy - wyszczerzył się Fred.
     - Aberforth się trochę wkurzy, ale odwdzięczymy mu się po wszystkim.
     Bliznę Harry'ego przeszył potworny ból. Zobaczył jak Voldemort wrzeszczy wniebogłosy, bo ktoś zniszczył któregoś horkruksa. Zorientował się, że musi chodzić o czarkę Helgi Hufflepuff... Tylko ciekawe gdzie jest Natalie, skoro to ona musiała ją zniszczyć.
     - Co jest, Harry? - zapytał Ron.
     - Natalie zniszczyła horkruksa.
     - O tak! - zawołali bliźniacy przybijając sobie piątkę.
     Harry spojrzał na nich zdziwiony.
     - Skąd wiecie o co chodzi? - zapytał.
     - A myślisz, że kto jej pomagał? - ucieszył się Fred.
     - Ona zmieniła się w Bellatrix Lestrange, a my w dwóch innych ciemnych typów...
     - ...I jakoś sobie poradziliśmy! To gdzie ona jest?
     - Nikt tego nie wie... - mruknęła Hermiona.
     Miny zrzedły niemal wszystkim.
     - Dobra! Skupcie się! - zawołał Harry. - W zamku jest coś, co należało kiedyś do Roweny Ravenclaw i jest to cenna rzecz dla Voldemorta!
     - Można już wypowiadać to słowo? - zapytał Anthony.
     - To nie ma znaczenia, Voldemort i tak tu już nadciąga. Nie wiemy co to może być, ten przedmiot Roweny, więc teraz prośba do was, abyście wy o tym pomyśleli i pomogli nam to znaleźć, zanim będzie za późno! Krukoni, pomyślcie.
     Drzwiami prowadzącymi od korytarza Seamus prowadził Natalie, która w ręku trzymała coś czarnego, zniekształconego. Ledwo była w stanie utrzymać się na nogach, łzy kapały jej z policzków, ale uśmiechała się.
     - Zniszczyłam! - zawołała. - Zniszczyłam, Harry! Zniszczyłam...
     Tu upadła na kolana, wypuściła horkruksa na ziemię i wyłożyła się na posadce. Zaczęła drgać. Seamus rzucił zniszczoną czarkę na bok, a Ron zaraz po nią podbiegł, by ją obejrzeć. Bliźniacy, Jeremy, Roger i Duncan podbiegli i stanęli nad Natalie, by sprawdzić, co się dzieje. Neville przepchnął się między nich, rzucił jakieś zaklęcie i drgawki ustały.
     - Odsuńcie się! - zawołał Bill, przechodząc między nich. Pomógł jej wstać z Georgem.
     - Harry... - wychrypiała, próbując do niego podejść. - Harry, znajdź diadem... Diadem!
     - Jaki diadem? - zapytał Ron. - Co to jest?
     - Taki rodzaj korony - uściśliła Luna. - No jasne! Diadem Roweny Ravenclaw! Chodź, pójdę cię zaprowadzić do pokoju wspólnego Krukonów, żebyś mógł zobaczyć, jak wyglądał! Mamy takie ładne popiersie Roweny, na pewno wtedy zapamiętasz jak wygląda i sobie poradzisz, Harry...
     Harry skinął na przyjaciół dając im znać, że mają zająć się resztą, czyli znaleźć kły bazyliszka, by zniszczyć kolejną cząstkę duszy Voldemorta. Wyszedł z Luną dokładnie w momencie, gdy do sali wpadli członkowie Zakonu Feniksa, pozostała część rodziny Rona (poza Charliem i Percym). Przywitali się z Weasleyami i Natalie. Lupin, który zawsze przy sobie nosi chociażby małą fiolkę eliksiru, który poprawia samopoczucie i stan zdrowia, podał jej go i niemal od razu zadziałał.
     - Jaki jest plan? - zapytał ją.
     - Z tego co widziałam, Harry pobiegnie znaleźć diadem, będzie dużo ognia, Alecto wezwie śmierciożerców, a my musimy walczyć z nimi i postarać się, żeby uszkodzili jak najmniej osób. Przy czym moglibyśmy pomóc znaleźć diadem Roweny Ravenclaw, bo nie wiadomo, gdzie on jest. Pani McGonagall przyjdzie i poprosi, żebyśmy ewakuowali młodszych uczniów ze szkoły, ustali szyki walki ze śmierciożercami i... będzie gorąco.
     - Dobrze. Miejmy nadzieję, że...
     Przez dziurę za portretem wpadła kolejna ruda postać. Chłopak wstał, otrzepał się, uniósł różdżkę i wrzucając okulary do kieszeni, zapytał:
     - Już się zaczęło? Spóźniłem się?
     Nagle zapłonął rumieńcem, gdy zobaczył swoją rodzinę. Percy nie spodziewał się zobaczyć ich tutaj, a było mu głupio po tych wszystkich kłótniach. Wziął głęboki oddech i podszedł do nich.
     - Moi drodzy... Nie wiem, jak zacząć, co powiedzieć... To strasznie trudne, bo w obliczu... Niestety, tyle niefortunnych wypadków... Jeśli miałoby się...
     - Percy - przerwał mu Fred. - Jeśli chcesz powiedzieć, że zachowałeś się jak ostatni dupek, nadęty kretyn i Ministerstwo tak ci zawróciło w głowie, że wolałeś pracę od rodziny, dlatego nas obraziłeś i się do nas nie przyznawałeś, to nikt z nas ci w tym nie przeszkodzi.
     - Tak! Tak właśnie było! - zawołał Percy. - Jak największy kretyn! To Ministerstwo... Ja już wiem, że nie mogę mu ufać! Chciałbym, abyście mi wybaczyli, już zrozumiałem swój błąd! Ja... Ja was przepraszam!
     Wszyscy oniemieli. Fred wyszczerzył się, wyszedł do niego z wyciągniętą ręką i zaczął:
     - No, skoro tak, to witaj znów, braciszku...
     Nagle pani Weasley, cała we łzach, odepchnęła Freda i podbiegła uściskać Percy'ego, a zaraz za nią przyszła reszta rodziny, by go przywitać i uścisnąć. Natalie podeszła na sam koniec.
     - Wiedziałam, że zmądrzejesz, Percy - uśmiechnęła się, ukrywając nieudolnie wzruszenie.
     - Nie na darmo smarowałaś listy na pięć stóp pergaminu - odwzajemnił uśmiech.
     - To witaj w rodzince, braciszku - zaśmiała się.
     - Och, chodź tu! - uścisnął ją rozweselony.
     Nagle sytuacja, w której wszyscy stali przerażeni, zdeterminowani do walki i posmutniali, zmieniła się diametralnie. Weasleyowie byli szczęśliwi, a pozostali wzruszeni. Jednak niepokój nie opuścił nikogo...

     Luna podeszła do drzwi i zastukała kołatką, zza której głos wypowiedział zagadkę. Odpowiedziała na nią poprawnie i weszli do wierzy Ravenclawu.
     - Gdzie to popiersie, Luno? - zapytał Harry.
     - Tutaj - Luna wskazała ręką odpowiedni kierunek.
     Ale zamiast popiersia, stał tam nie kto inny, jak Alecto Carrow. Podskoczyła na ich widok i wyszczerzyła się szyderczo.
     - Potter - syknęła.
     Podwinęła rękaw, odsłaniając przedramię, na którym miała znak śmierciożerców: czaszkę, z której wychodził wąż. Różdżką przycisnęła Mroczny Znak - wezwała Voldemorta. Wycelowała po chwili różdżkę w Harry'ego, skupiając tylko i wyłącznie na nim uwagę, co było dużym błędem, bo dała czas Lunie, by wyjęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie:
     - Petrificus Totalus Maxima!
     Alecto padła na podłogę niczym martwa, Harry pomyślał w pierwszym momencie, że rzeczywiście nie żyje. Luna rzuciła na nią jeszcze kilka zaklęć, żeby unieruchomić ją na dłużej. Harry narzucił na siebie pelerynę-niewidkę, widząc wybiegających Krukonów z dormitoriów chłopców i dziewcząt. Cóż za radość rozprzestrzeniła się wśród nich, gdy zobaczyli niby-martwą Alecto. Jakiś odważniejszy chłopiec podbiegł, szturchnął ją lekko w ramię i zawołał:
     - Chyba nie żyje!
     Okrzyki radości wręcz zatrzęsły wieżą. Kopnął ją mocno w bok i poszedł cieszyć się z przyjaciółmi. Luna wezwała ze zbioru eliksirów Natalie wywar żywej śmierci i podała go nauczycielce. Nagle usłyszeli krzyki zza drzwi:
     - Wpuść mnie tam! No dalej!
     - A dlaczegóż to, panie Amycusie? - zapytała profesor McGonagall.
     Harry upewnił się, że jest całkiem zakryty peleryną.
     - Wpuszczaj mnie!
     - Pańska siostra weszła na własną prośbę do dyrektora, nie pamięta pan? O co chodzi?
     - Jeszcze jedno głupie pytanie, a pożałujesz! WPUSZCZAJ MNIE, JUŻ!
     - Oczywiście - wycedziła belferka przez zęby i zastukała kołatką, odpowiadając na zagadkę.
     Drzwi się otworzyły, oboje weszli do środka, a Amycus wrzasnął z wściekłości, widząc swoją siostrę na ziemi.
     - Co to ma być?! - wrzasnął. Zawładnęła nim ślepa furia.
     - To jest pańska siostra - pouczyła profesor McGonagall, a Harry omal nie parsknął śmiechem.
     - Przecież widzę! Co oni jej zrobili? Co te szczeniaki jej zrobiły?! Ty ty? - wrzasnął na jedno dziecko. - A może ty?! Ty mi podpadłeś ostatnio, gówniarzu jeden!
     - Dzieciaki, na górę! Już! - wrzasnęła McGonagall i wszystkie niemal od razu pouciekały.
     Luna została na dole i szepnęła imię Harry'ego, by upewnić się, że wciąż tam jest, więc odpowiedział jej tym samym. Zobaczył, jak Voldemort wychodzi z chaty wściekły i zamierza ruszyć do jaskini. Zostaje mu coraz mniej czasu.
     - Co pan sobie wyobraża, panie Carrow? - zapytała McGonagall. - To są dzieci, tu jest szkoła, a pan jest nauczycielem! Niechże się pan opanuje!
     - Nie obchodzi mnie twoje zdanie, ty stara wiedźmo - Amycus podszedł do niej i splunął jej prosto w twarz.
    Harry nie wytrzymał. Wyszedł spod peleryny, wycelował w niego różdżkę i wrzasnął wściekły:
     - Crucio!
     Śmierciożerca upadł na ziemię i wił się z bólu. W końcu opadł nieprzytomny.
     - Potter! TO było... głupie! - zawołała McGonagall. - Ale i bardzo rycerskie... Gdyby nie to, że odszedłeś, dodałabym ci punkty. Powiedz mi, czy Sam-Wiesz-Kto...
     - Voldemort się tu zbliża, pani profesor. Nie zostało wiele czasu.
     - Rozumiem. Lećcie robić to, po co przyszliście tutaj do zamku, Potter, bo podejrzewam, że to nie zwykłe odwiedziny.
     - Dobrze pani podejrzewa. Proszę szybko ewakuować młodszych uczniów, szykuje się wojna.
     - Panna White mi mówiła... Idźcie. Ach, Potter?
     - Tak, pani profesor?
     - Cieszę się, że żyjesz.
     Harry rzucił jej uśmiech przez ramię i pobiegł do Pokoju Życzeń z Luną. Gdy tylko ujrzał Ginny, miał ochotę podbiec do niej, ucałować ją i zapomnieć o swoim zadaniu. Tak bardzo tego pragnął... Musiał jednak się spieszyć. Zobaczył, że wszyscy schodzili już do Wielkiej Sali, tylko nieproszeni goście pozostali w Pokoju Życzeń. Hermiony i Rona wciąż tutaj nie było. Harry naciągnął pelerynę niewidkę i zbiegł po schodach na dół. Ujrzał Snape'a rozmawiającego z McGonagall.
     - Nie widziała pani Pottera, tak?
     - A skąd miałby się wziąć w zamku Potter, dyrektorze? - burknęła.
     - Profesor Alecto Carrow doniosła mi, że jest tutaj - wycedził przez zęby.
     - A niby jak? Przecież była cały czas w wieży Ravenclawu!... Ach, zapomniałam, że śmierciożercy mają przecież inne sposoby komunikacji.
     Snape wyciągnął różdżkę równocześnie z nią. Od razu zaczęli wymianę zaklęć. Gdy któreś z kolei zaklęcie już demolowało klasę, przez otwarte drzwi wpadli profesor Flitwick i profesor Sprout, którzy przyłączyli się do profesor McGonagall. Snape z uniesionymi rękami cofnął się do okna i... wyskoczył z niego. Harry zdjął pelerynę i podbiegł, zobaczyć, co się z nim stało, krzycząc z uciechą:
     - Zabił się?!
     - Nie, Potter, on nie jest taki głupi - pouczyła go profesor McGonagall.
     - Pan Potter! - zawołał profesor Slughorn, wchodząc na ich korytarz.
     - Profesorze Slughorn, proszę zbudzić swoich uczniów - rozkazała McGonagall. - Szykuje się bitwa.
     - Bitwa? Ale jak to...
     - Niech pan nie będzie śmieszny! Proszę zdecydować wreszcie po której stronie jest pan i pana dom, a wtedy poinformować nas z łaski swojej o decyzji! Zbieramy się z uczniami w Wielkiej Sali! NA-TYCH-MIAST!
     Nauczyciele się rozbiegli, by poganiać swoich uczniów. Wielu z nich było tam jeszcze w szlafrokach czy piżamach, bo był to środek nocy. Wszyscy ustawiali się, podniecony gwar nie chciał ustać. Prodesor McGonagall stanęła na samym przodzie, ustawiała wszystkich, krzyczała, pouczała, aż wreszcie nastała cisza. W Wielkiej Sali od dawna nie było takiej atmosfery. W sumie to nigdy Harry się z taką nie spotkał w tej szkole.
     - Słuchajcie! Zbliża się bitwa. Sami-Wiecie-Kto nadchodzi do zamku i to nie jest żadna przenośnia, macie to rozumieć dosłownie. Nadchodzi oczywiście ze swoją armią i będą atakować, więc szykuje się wielki pojedynek.
     - Gdzie jest profesor Snape? - zapytała Pancy Parkinson.
     - Mówiąc po waszemu: dał drapaka - oznajmiła.
     - Jak pojedynek, to będziemy walczyć? - spytał jakiś mały Puchon.
     - Nie, wy nie - profesor Sprout pokręciła głową.
     - Tylko dorośli uczniowie mogą zostać.
     Teraz i "nieproszeni goście" wkroczyli do sali. Okrzyki oburzenia poniosły się echem.
     - Wszyscy uczniowie poniżej siedemnastego roku życia zostaną ewakuowani! Pozostali będą za chwilę poinstruowani, co dalej. Proszę, aby nauczyciele zabrali się od zaraz za wzmacniani szkolnych zaklęć obronnych!
     - Pani profesor! - Natalie wybiegła do opiekunki Gryffindoru. - Proponuję, żeby powiadomić profesora Hagrida i nakazać zaprzężenie testrali, aby przewieźć część uczniów, innych zaprowadzić błoniami, a trzeci przejdą ukrytymi przejściami w zamku do Hogsmeade.
     - Ukryte przejścia? Skąd...
     - Profesor Dumbledore dał mi mapę. Mam zawiadomić Hagrida?
     - Proszę.
     Natalie wyczarowała patronusa, uniosła brwi jakby sama się zdziwiła widząc go i podyktowała mu wiadomość. Ron coś mruknął pod nosem.
     - Co? - zapytał Harry.
     - Jej patronus to była sowa. Teraz to jest pies dingo. Dziwne, co?
     - Pies dingo mi się kojarzy z hieną, kojotem... albo czymś takim... - mruknął Harry i uświadomił sobie, czyim patronusem były hiena i kojot. Zdumiał i nie powiedział już nic więcej. Porozumiał się z Ronem bez słów, on również musiał to zauważyć.
     - Pięćdziesiąt punktów dla Ravenclawu - oznajmiła profesor McGonagall. - za pomysłowość i umiejętności.
     - Ale nie trze...
     - Panno White, proszę nie kwestionować, tylko zebrać innych prefektów, pokazać im na mapie trzy inne przejścia i przeprowadzić z domami uczniów z klas pierwszych i drugich do Hosmeade. Profesorze Lupin!... Pan przeprowadzi klasy piąte i szóste błoniami do Hogsmeade?
     - Oczywiście. Proponuję trzecie i czwarte wyprowadzić przez Pokój Życzeń - rzekł ze stoickim spokojem.
     - Kto zna drogę?
     - Gwardia Dumbledore'a! - zawołała Natalie i pobiegła do pozostałych prefektów.
     Przygotowania do wojny ruszyły z pełną parą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz