Hermiona i Ron odnaleźli kły bazyliszka. Harry, widząc ich z nimi, zapytał:
- Jak to możliwe, że otworzyliście komnatę? Trzeba być wężoustym!
- Nauczyłem się od ciebie, jak mówiłeś do medalionu w języku węży! - zawołał Ron.
- To chodźmy, trzeba znaleźć diadem! - zawołała Hermiona.
- Nie! - Ron zatrzymał ją.
Harry i Hermiona popatrzyli na niego przerażeni. Harry już czuł, jak Voldemort zbliża się do jaskini i jest u jej wejścia.
- Musimy uwolnić skrzaty - powiedział Ron. - Nie mogą umrzeć za nas! Nie chcemy chyba więcej Zgredków, prawda?
- Och, Ron! - zawołała Hermiona i rzuciła mu się na szyję, całując go w usta.
Harry pierwszy raz widział u nich taką scenę. W każdej innej sytuacji by się ucieszył, ale teraz był z lekka zażenowany.
- Hej... Ehrm! NO LUDZIE, JEST WOJNA!
- Och, no tak... Przepraszamy - burknął Ron, czerwony aż po cebulki włosów.
- Gdzie mamy go szukać?
- Diademu? - spytała Natalie.
Skończyli już odprowadzać wszystkich młodszych uczniów do Hogsmeade. Wszyscy byli już bezpieczni. Teraz nauczyciele wzmacniali zaklęcia, profesor Sprout wraz z Puchonami szykowała niebezpieczne rośliny jako pułapki, profesor Fliwtick krzyczał wszystkim wokół przydatne zaklęcia, a profesor McGonagall wydawała polecenia na ożywianie zbroi tak, by strzegły wejść do Hogwartu.
- Słuchaj, znam o nim przypowieść - zaczęła Natalie. - Tą prawdziwą! No więc, Szara Dama, duchu Revenclawu, to właściwie córka Roweny Ravenclaw. Ukradła diadem matce, uciekła za granicę, a Krwawy Baron gdy był jeszcze śmiertelnikiem, był w niej zakochany po uszy, więc Rowena wysłała go na poszukiwania, bo wiedziała, że nie spocznie, póki jej nie odnajdzie. Znalazł córkę Roweny, ta jednak go nie chciała, więc ją zamordował i diadem został za granicą. On sam też popełnił samobójstwo. Potem, gdy Tom Riddle wrócił do szkoły, wypytał ją o diadem, ona mu opowiedziała, więc gdy przyszedł tutaj składając podanie o pracę, jako nauczyciela, szedł obok Pokoju Życzeń do gabinetu dyrektora, więc możliwe jest, że to właśnie tam ukrył diadem, tylko musicie go poszukać! Jeśli tam go nie będzie, sprawdźcie całą drogę od tego pokoju do gabinetu dyrektora! Ja pójdę teraz z nauczycielami umacniać zaklęcia i tak dalej.
- Dzięki wielkie! - Harry uścisnął ją z radości. - Ron, Hermiono, chodźcie!
Pobiegli w stronę Pokoju Życzeń. Napotkali po drodze Dorę, która wypytywała ich z Ginny, gdzie może być Remus. Niestety nie potrafili jej odpowiedzieć, co było dla niej dużym zmartwieniem. Jeszcze niedawno rozmawiała beztrosko z Natalie w Pokoju Życzeń o tym, że Teddy, chrześniak jej i Harry'ego, jest też metamorfomagiem i gdy wychodziła, jego włosy były różowe, ale zmienia ich barwę setki razy na dzień. Pobiegła dalej szukać swojego męża.
- A co robią pozostali, Ginny? - zapytał ją Ron.
- Rodzice zabezpieczają zamek przed śmierciożercami i walczą z ewentualanymi, Bill z Fleur pomagają umocnić zaklęcia obronne, gdy Puchoni szykują rośliny, a Fred i George obstawiają tajne wejścia z Lee i Deanem.
- A Natalie?
- Dopiero co skończyła gadać z Malfoyem i biegła po Seamusa i Wooda, żeby dołączyć do bliźniaków, Lee i Deana.
Skinęli głowami i zostawili ją. Dotarli na korytarz na siódmym piętrze i otworzyli tajemnicze pomieszczenie.
Teraz Pokój Życzeń był już pusty.
Harry chodził z nimi po pomieszczeniu i przeszukiwał każdą szafkę, szufladę, półkę, kufer, skrytkę... Wszystko, co było w pokoju. Bardzo długo nie mogli znaleźć niczego. Mieli się już poddać, gdy trafili do działu, w którym było mnóstwo popiersi.
- Harry, może tutaj będzie popiersie Roweny Ravenclaw! - zawołała Hermiona.
Nadzieja im powróciła. Zaczęli przeglądać teraz każde popiersie, a na każdym z nich znajdowało się jakieś nakrycie głowy. Nagle Ron przymierzył jedno z nich, dokładniej kapelusz, a gdy go zdjął, wypadł z niego diadem.
- Hej, patrzcie, co mam! - zawołał uradowany.
- No, ładnie, Weasley, ale teraz oddaj to nam - zabrzmiał znajomy głos zza ich pleców.
Wszyscy się odwrócili i ujrzeli Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a.
- Rozłożyliście już wszystkie dynamity, tak? - spytała Natalie.
- Wszyściuteńkie. Tylko spójrz na tych śmierciożerców, no! - Seamus zaśmiał się, wskazując na śmierciożerców stojących za barierą ochronną.
Próbowali przejść przez nią lub zniszczyć ją, lecz za każdym razem bezskutecznie. Było ich sześciu i żaden nie dawał rady.
- To wy biegnijcie już na początek i detonujcie, a ja wrócę dookoła błoniami, dobra? - zapytała, choć jej ton oznaczał bardziej wydanie rozkazu. Była blada, trochę się obawiała, ale przede wszystkim czuła jakieś nieopisane uczucie, które zagrzewało ją do walki i czuła, że mogłaby teraz stoczyć pojedynek z samą Bellatrix Lestrange.
Seamus i Neville przytaknęli pobiegli wiaduktem na sam jego początek przy wybrukowanym dziedzińcu. Natalie przyglądała się z rozbawieniem poczynaniom śmierciożerców. Patrzyli na nią z taką wściekłością, a ona tylko stała i próbowała się nie roześmiać w głos. Wszystko to było zabawne... Dopóki ktoś nie rzucił bardzo potężnego zaklęcia, które osłabiło barierę. Zaczęła pękać. Natalie zobaczyła, że jeden ze śmierciożerców dotknął jej i nic mu się nie stało. Mogli ją przejść. Odwróciła się i rzuciła się w pogoń przez wiadukt, a za nią sześcioro śmierciożerców. Pięciu zdołało przebiec już jego próg, lecz gdy szósty wbiegł, rozpoczęła się detonacja wiaduktu i zleciał na dół. Natalie pisnęła. Zaraz wszyscy zginą! Zaczęła rzucać za siebie zaklęcie tarczy, bo Mordercze Zaklęcia śmigały jej tuż na głową. Płonące belki zawalały się tak, że musiała zginać się w pół, przebiegając po walącym się moście, przeskakiwać je lub przeskakiwać płonące dziury w posadce po zaklęciach. Rzuciła zaklęcie paraliżujące za plecy i usłyszała tylko po chwili, jak ktoś uderza o belki. Zabiłam go pomyślała. Zabiłam go, o matko, co ja zrobiłam! Jak ja mogłam zabić? Kolejny zielony promień minął ją o cal. Wtedy usprawiedliwiła sobie to jedno zabójstwo. Ruszyła jeszcze szybciej, a zdawało jej się, że wówczas most zaczął się szybciej walić. Jak miała się skoncentrować na odbijaniu zaklęć, biegnięciu i unikaniu ognia?! Fred i George stali na początku mostu i krzyczeli jak oszaleli obserwując tą scenę. Pomyślała: Dlaczego nie rzucacie w nich zaklęć?! Ale po chwili pomyślała, że nie chcą zabijać, tak jak ona. Była już dziesięć stóp od swoich przyjaciół, biegła co sił w nogach, gdy nagle most eksplodował i deski zarwały się tuż pod jej nogami. Wszyscy wrzasnęli.
Wszystko się uspokoiło. Martwa cisza, tylko pluski wody, do której wpadały belki i szczątki wiaduktu. Nie było już krzyków, kolorowych promieni pochodzących różdżek. Cisza...
Nagle czyjaś ręka wychyliła się ponad strzępy posadzki. I druga. Głowa Natalie wychyliła się, a Fred podbiegł, żeby ją wciągnąć na górę, w czasie gdy George trzymał go, żeby się nie zsunął z nią na dół.
- D-dzięki... - wybełkotała.
Ścisnęli ją mocno między sobą, szczęśliwi, że już po wszystkim.
- Nie strasz nas tak nigdy więcej! - krzyknął któryś z nich.
Natalie otarła łzy z policzka i ścisnęła ich mocno.
- Ch-chodźmy... M-musimy z-zaj-jąć się reszt-tą przej-j-jść... I w-walczyć.
- No ładnie, Weasley, ale teraz oddaj to nam!
- W życiu, Malfoy! - wrzasnął Ron.
- Expeliarmus! - Hermiona pozbawiła Malfoya różdżki.
- Expeliarmus! - Teraz to Goyle pozbawił różdżki Hermionę.
Oboje rzucili się po swoje różdżki. Pojedynek trzech na trzech nie trwał długo. Crabbe nagle machnął różdżką, a z jej końca wystrzeliły iskry i po całym pomieszczeniu zaczęły latać płonące himery, salamandry i smoki, podpalając wszystko, co było na ich drodze.
- Accio miotły! - krzyknęła Hermiona.
Trzy miotły podleciały kolejno do niej, do Rona i do Harry'ego. Wsiedli na nie i wzbili się w powietrze. Ślizgoni zaczęli uciekać, ile sił w nogach, bo najwidoczniej Crabbe nie wiedział, że szatańska pożoga, którą wywołał, trawi wszystko, co stanie na jej drodze i nie da się jej nijak powstrzymać. Draco, Vincent i Greogory wrzeszczeli okropnie, jakby ogień już ich trawił, a nawet ich nie musnął.
- Hej! - zawołał Harry. - Ron, łap Goyle'a, Hermiono, ty Crabbe'a!
Sam zawrócił miotłę i poleciał w stronę Malfoya.
- Że co?! - zaskrzeczał Ron. - Harry, zabiję cię, jak przez nich zginiemy!
Wszyscy troje polecieli na ratunek Ślizgonom. Harry wciągnął Malfoya na miotłę, Ronowi udało się wciągnąć Goyle'a, ale Hermionie Crabbe wyśliznął się i nie zdołała do wciągnąć, gdyś ogień rozprzestrzenił się i pochłonął go od razu. Zawrócili do drzwi i wylecieli przez nie na posadzkę. Zamknęli Pokój Życzeń i obejrzeli się dookoła. Malfoy i Goyle gdzieś zniknęli. Crabbe zginął w swojej pułapce.
- Gdzie diadem? - zapytał Ron.
Harry wrzasnął. Poczuł znów ból Voldemorta. To był dobry znak.
- Diadem został zniszczony... Na pewno! - zawołał. - Hej, czy tam nie biegli Neville, bliźniacy i Natalie? - wskazał na korytarz prowadzący do Wielkiej Sali.
- Chodźmy tam! - krzyknęła Hermiona i ruszyli w tamtą stronę.
Przebiegli przez korytarz, wyminęli filary, zbiegli po schodach i trafili do Wielkiej Sali, gdzie toczyły się pojedynki między śmierciożercami, a Hogwartczykami.
- Pomszczę go, zobaczysz! - wrzasnęła Natalie do Neville'a.
Klęczała na ziemi tuż obok jakiegoś chłopaka... Chłopca... Stanowczo zbyt młodego, żeby zostać tu i walczyć. Harry rozpoznał martwego Colina Creeveya. Natalie wstała i podbiegła do Freda, rzucając na niego zaklęcie tarczy, bo któryś śmierciożerca omal nie trafił go zaklęciem. Wszystko w zamku szalało. Nikt nie widział tutaj jeszcze takich wojen. Nikt nie widział, żeby uczniowie musieli walczyć na śmierć i życie. Armia Voldemorta wkroczyła do zamku. Ale gdzie jest sam Voldemort?
- Hej, panie Ministrze! Panie Thicknesse! - wrzasnął Percy godząc go w pierś jakimś zaklęciem oszałamiającym. - Odchodzę z pracy! Zwalniam się!
Ugodził go teraz zaklęciem, przez które całe jego ciało pokryło się kolcami i wyglądał jak jeż. Runął na posadzkę, a Percy zaśmiał się.
- Percy! - zaśmiał się Fred. - Ty chyba żartujesz! Pierwszy raz słyszę jak żartujesz, odkąd...
Nagle wszystko się zatrzęsło. Każdy stracił równowagę, a nawet kontakt z ziemią. Wszyscy wznieśli się w powietrze wraz z pyłem. Coś runęło. Jedna ze ścian? Nie, to cały świat runie. Świat się kończy, tak, Harry dokładnie to pomyślał. Ale jak to się stało? Nagle dym opadł. Ludzie też poupadali. Harry poczuł, że leży na nim coś ciężkiego. Zepchnął z siebie jakąś belkę. Wstał. Skoro jest koniec świata, to czemu czuje ból i coś ciepłego, co ścieka mu po twarzy? To pewnie krew...
Wstał, otrzepał się i podszedł do Hermiony. Podał jej dłoń i ją podniósł. Nagle krzyk rozdarł ciszę.
- Nie!... Nie! Nie!... Fred, nie!
Harry i Hermiona obejrzeli się w stronę źródła hałasu. Ujrzeli kilka rudych głów klęczących w jednym miejscu. Podeszli bliżej. Wszyscy stali, klęczeli lub siedzieli, a na ziemi leżała tylko jedna osoba. Fred... Widmo ostatniego uśmiechu błąkało się po jego wygasłej twarzy, a jego oczy wciąż wydawały się takie żywe... Percy klęczał i płakał nad ciałem Freda, tuląc do siebie jego ciało, a Natalie z płaczem doczołgała się przy nich, nie zważając nawet na to, że obficie krwawi z boku.
- Fred!... Percy... - uwiesiła się mu na ramieniu i chwyciła dłoń Freda.
Harry'emu zakręciło się w głowie. Przecież to nie jest możliwe! Nie jest możliwe to, że właśnie ten wesoły brat Rona, wysoki rudzielec z żyłką do interesów i dziwnym upodobaniem do irytowania innych do pewnego stopnia, zmarł... A wszystko zaczynało się już układać i gdyby nie ta bitwa, gdyby nie Voldemort...
- Chodźcie! Musimy uciekać, zanim zawali się reszta ściany, albo...
- Nie! - wrzasnął Percy przez łzy.
- Chodź, przeniesiemy go!
Hermiona i Ron również płakali. Percy z Harrym wzięli ciało Freda, a Hermiona pomogła wstać Natalie i przytuliły się, wypłakując się w swoje ramiona nawzajem.
Schowali ciało Freda w niszy po zbroi, a Natalie zabezpieczyła je odpowiednimi zaklęciami. Percy wrzasnął i rzucił się za jakimś śmierciożercą w pogoń, a za nim Natalie. Ron, zrozumiawszy, że to właśnie ten śmierciożerca zabił jego brata, chciał ruszyć za nimi, ale Harry go powstrzymał.
- Zostaw, Ron! Poradzą sobie! Nie przywrócisz mu już życia!
Walczyli dalej z przypadkowymi poplecznikami Voldemorta. Ron ze złości atakował na oślep, rzucał najcięższe zaklęcia jakie przychodziły mu na myśl. Hagrid, który właśnie wpadł do sali rozwścieczony i zobaczył martwe ciała uczniów, rozpętał piekło. Przez łzy zaczął ciskać śmierciożercami o ściany, podłogi. Jednego z nich zabił, rzucając nim z ogromną siłą. Reszta pouciekała. Nagle natrafiły na nich Ginny i Dora.
- A Remus? W-widzieliście g-gdzieś-ś Remusa? - zapytała Dora.
Odparli przecząco. Obie z Ginny pobiegły dalej. Nagle wysoki głos Voldemorta wybrzmiał wszystkim w uszach, jakby pochodził tylko z ich głów, bez żadnego źródła. Niektórzy podskoczyli, inni zatkali uszy, jeszcze inni krzyknęli, a pozostali w ciszy słuchali...
- Bardzo dzielnie walczycie... Zbroje, uczniowie, nauczyciele, nawet ludzie z wiosek czy byli uczniowie! Zorganizowaliście się świetnie, brawo... Dam wam czas, żebyście poukładali ciała zmarłych i poleczyli rannych, a moje oddziały mają wycofać się natychmiast do Zakazanego Lasu, inaczej zasłużą na mój gniew... A teraz zwrócę się do ciebie, Harry Potterze... Zobacz, ilu twoich przyjaciół przez ciebie zginęło... Walczyli za twoje życie... Teraz wyjdź i walcz ze mną. W Zakazanm Lesie. Masz czas do północy inaczej wyjdę i będę walczyć bezpośrednio z każdym, kto zechce cię chronić... Masz czas do północy, powtarzam, północ... Czekam na ciebie, Potter.
Zaległa cisza. Śmierciożercy teleportowali się do Zakazanego Lasu. Harry zobaczył wizję. Był wężem Voldemorta. Zobaczył, jak jest we Wrzeszczącej Chacie i czai się na kogoś, chce go zabić. Wrzasnął z bólu i wizja się rozmyła. Hermiona i Ron podbiegli do niego.
- Co się stało? - zapytał Ron.
- Musimy iść do Wrzeszczącej Chaty... Teraz!
Przyjaciele nie pytali o powód. Skinęli głowami i pobiegli razem do wyjścia. Przebiegli przez dziedziniec, obok sowiarni, przez błonia, obok jeziora, aż natrafili na Wrzeszczącą Chatę. Nie natknęli się tam już na węża. Ale usłyszeli czyjeś jęki. Długie, zawodzące, przywodzące na myśl kogoś poranionego w taki sposób, że trudno jest spojrzeć na niego i nie mieć mdłości. Weszli jednak wgłąb pokoju.
- Kto tu jest? - zapytał Harry.
- Potter... - ktoś syknął wewnątrz.
Cała trójka poszła dalej. Zobaczyli pod ścianą leżącego, skłębionego, zakrwawionego Snape'a. Coś srebrnego sączyło się z jego ust i nosa.
- Potter... Chodź tu...
Każe słowo profesora było dla niego ogromnym wyczynem. Samo oddychanie zabierało mu już ostatki sił. Harry przy nim uklęknął.
- Weź... to... Potter...
Zaczął oglądać się dookoła za jakimś naczynkiem, by wziąć to, co oddawał mu dyrektor Hogwartu. Zapłakana Hermiona podała Harry'emu wyczarowaną przez siebie buteleczkę. Wciągnął do niej to, co sączyło się ze Snape'a. To było jego wspomnienie i dobrze o tym wiedział, pamiętał, gdy oglądał przeszłość Dumbledore'a i Slughorna.
- Weź... Sprawdź...
- Dobrze, profesorze... - szepnął.
- Spójrz... na mnie... Potter... Spójrz...
Z wielkim wysiłkiem Harry popatrzył na umierającego profesora Eliksirów, którego tyle lat nienawidził, który nim gardził z wzajemnością... Teraz zrobiło mu się go żal. Zielone oczy odnalazły czarne oczy, a po sekundzie te drugie zastygły bez życia. Harry nie życzył mu takiej śmierci. Popatrzył na przyjaciół i rzekł:
- Idźcie pomóc pozostałym... Ja mam coś do zrobienia...
Zgodzili się. Nie mogli wymyślić nic lepszego, a każdy już miał dość wrażeń, jak na jeden dzień. Harry pobiegł z powrotem do zamku. Teleportował się przed gabinet dyrektora. Wpadł do niego i odnalazł Myślodsiewnię. Zanurzył się we wspomnieniu Voldemorta...
Ron wszedł do Wielkiej Sali z Hermioną. Wszyscy płakali nad ciałami zmarłych. Martwa Lavender Brown, Colin Creevey, Natalie... Natalie? O cholera!... Nie, nie, jest ranna, na szczęście tylko ranna. Profesor Slughorn klęczał przy niej i próbował załatać jej wielką dziurę w boku, z którą przez długi czas walczyła z innymi. Chodzili od jednego ciała do drugiego, wypatrywali strat i osób, którym mogliby pomóc.
- Czy ja ślepnę? - zapytał cicho, gdy spojrzał na szczątki jednej z wież. - Fred? Hermiono, czy to jest Fred?!
Hermiona popatrzyła w kierunku, w jakim wskazywał palcem. Rudzielec obrócił się dookoła. To nie był George, z pewnością, bo nie miał załatanego ucha ani dziury w głowie zamiast niego. Obejrzeli się na grupkę rudzielców, która stała obok Natalie i profesora Slughorna. Nie dostrzegli tam żadnego z bliźniaków. Obaj stali na górze. Ron zapiał ze szczęścia. Podeszli do Krukonki, która ostatkami sił utrzymywała się przytomna.
Pani Weasley klęczała przy jej zdrowym boku i trzymała ją za rękę. Pan Weasley trzymał żonę, która była kompletnie roztrzęsiona. Bill klęczał z Charliem obok, Fleur stała obrócona plecami i wyglądała, jakby ją bardzo mdliło. Percy siedział obok rodziców i cały czas coś mamrotał do niej i do rodziny. Wszyscy byli pogrążeni w żalu.
- Spójrz tam, Ron - wskazał pan Weasley kawałek dalej, na kolejne ciała.
Ron obejrzał się. Zobaczył Remusa i Dorę. Leżeli martwi, trzymając się za ręce. Tak wzruszającego widoku nie widział nigdy wcześniej. Nagle poczuł silną potrzebę, by stąd odejść. Chwycił Hermionę za rękę i wstał z nią.
- Chodźmy odnaleźć Hagrida - poprosił.
- Dlaczego? - zapytała. - Ale Natalie...
- Da radę, chodźmy. Sprawdźmy, czy wszystko z nim w porządku, tak po prostu... - szepnął.
Harry wyciągnął głowę z dziwnej misy. Skończył oglądać przeszłość profesora Snape'a. Widział jego okropne dzieciństwo, gdzie rodzice się ciągle kłócili, jego pierwszym domem był Hogwart, a i tak znaleźli się tam tacy, którzy bardzo mu uprzykrzali życie... Jak tata Harry'ego. Potem, gdy zwrócił się do Voldemorta i odszedł od niego zaraz po tym, gdy miał zamiar zabić Lily Potter, miłość jego życia, Snape błagał Dumbledore'a, żeby uratował rodziców Harry'ego i jego samego. Ale on się nie zgodził. Powiedział, że już za późno... Dumbledore znał przyszłość Harry'ego i przepowiednię z Departamentu już wtedy. Wiedział, że albo on albo Voldemort musi umrzeć. A blizna? Blizna na czole to ślad po tym, że Voldemort próbował Harry'ego zabić, ale przez to, że mu się nie udało, zostawił we nim cząstkę si Jebie. Harry jest przedostatnim horkruksem... A ostatnim jest wąż Voldemorta - Nagini. Jak trudno było sobie to uświadomić, gdy odkrył właśnie, że Snape był zły... Wykonywał rozkazy Dumbledore'a, pomagał Harry'emu, to on uratował go na meczu, gdzie Quirrel chciał go zrzucić z miotły i to on wysłał im patronusa. Patronusa takiego samego, jakiego miała Lily Potter. Łanię. Wiedział, że zaprowadzi przyjaciół do miecza Gryffindora, bo przekazał mu tą wiadomość portret Fineasa Nigellusa, który Hermiona nosiła ze sobą i nie pomyślała, że on nadal wszystko słyszy z dna torebki... Ale nie to było istotą. Teraz po głowie Harry'ego odbijała się jedna myśl: Muszę umrzeć, by Voldemort zginął.
Z tą myślą zszedł na sam dół. Wtedy pomyślał o Ginny. Co z Ginny? Jeśli zginie? Nie podarowałby sobie tego. Już dość osób zginęło z jego powodu! Zamiast dać się zabić od razu, zginąć już w podziemiach z Kamieniem Filozoficznym, tkwił tyle lat w przekonaniu, że może zabić Voldemorta i Dumbledore mu w tym pomoże! Ale jego jedyna miłość, Ginny... Serce Harry'emu zabiło mocniej. Przyspieszył kroku, żeby już nie zrezygnować. Było za późno, by zawrócić. Za późno...
- Harry!
Harry podskoczył i odwrócił się. Neville podbiegł do niego, ocierając strużkę krwi z policzka.
- Gdzie idziesz? - zapytał go zdziwiony.
- Ja... Mam coś do załatwienia, Neville. To ważne.
- Żałuj, żę nie widziałeś, co stało się w zamku! Dalszej walki, porwania Hagrida przez potomków pająka Aragoga, a i walki z dementorami, których przegonili Luna, Seamus i Ernie. A jeśli cię to zainteresuje, to słyszałem, jak śmierciożercy gadają, że Sam-Wiesz-Kto, bo jakaś różdżka nie chce mu służyć tak, jak powinna, bo chyba nie uznaje go za swojego pana!
- Co? Czarna Różdżka mu nie służy? O rany, Neville! - zawołał podekscytowany. - Dobra, muszę spadać. Mam do ciebie jedną prośbę! Widziałeś tego węża Sam-Wiesz-Kogo? Nagini?
- Węża? Tak, ale nie atakował jeszcze tutaj, nie?
- Nie. Ale niedługo zaatakuje... A bardzo istotne jest, żeby ktoś go zabił i najpewniej to zadanie, które mam do wykonania, uniemożliwi mi to, więc chciałbym... Chciałbym, żebyś ty to zrobił.
- Ja? Zabić węża Sam-... Voldemorta? Naprawdę?
- Tak, Neville. Wierzę w ciebie. Robiłeś postępy i to największe w grupie podczas spotkań GD. Proszę cię, zrób to. Poproś o pomoc Rona i Hermionę, będą wiedzieli, co zrobić.
- Skoro tak mówisz, Harry... - mruknął Neville. - Uważaj na siebie i wracaj szybko. Powodzenia, Harry.
- Dzięki, Neville. Powodzenia...
"I wracaj szybko" - powtórzył Harry w myślach. Neville, gdybyś tylko wiedział...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz