poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 13. - "Dwór Malfoyów"

     Zaraz po tym, jak Natalie wróciła do Hogwartu, do domu państwa Weasley przyszedł od niej list, dostarczony przez umęczonego Nocturnala. Nie był zaadresowany do konkretnej osoby. Przyniósł go pan Weasley, wraz z sową w rękach.
     - Wiecie co? Nocrturnal nie mógł lecieć przez naszą barierę ochronną z zaklęć i biedak latał dookoła, obijając się o nią. Nie mógł wlecieć od żadnej strony!
     - Hagrid mówił, że można podać sowie kieliszek Ognistej i od razu poczuje się lepiej! - zawołała Ginny.
     - Ale to pewnie pilna przesyłka, skoro tak się dobijał! - krzyknęła pani Weasley z kuchni.
     - Daj, tato - Ginny podeszła i przyjęła list od ojca.
     Pani Weasley również weszła do salonu. Obie stanęły przy sobie i Ginny otworzyła kopertę. Rozłożyła list i obie zaczęły czytać na zmianę jego treść, która wyglądała tak:

W końcu mogę napisać list bez szyfru. Wyszłam do
Hogsmeade i pisałam w wiosce, a żeby wysłać go,
zabrałam tu ze sobą Nocturnala i wyszłam na
 kompletne odludzie. W Hogwarcie już od początku
zaczęło się dziać. Po pierwsze, przydzielono nam,
 prefektom naczelnym, osobne pokoje, które
położone są w wieży północnej, gdzie kiedyś odbywały
się lekcje Wróżbiarstwa z prof. Trelawney, a teraz
odbywają się one w jednej z klas na piątym piętrze.
Nie jesteśmy tam w ogóle sprawdzani, w przeciwień-
stwie do innych. Ja i Draco mamy osobne sypialnie
(chwała zasadzie ograniczonego zaufania, której wierny
jest dyrektor Snape!) i pokój wspólny. Myślę, że podej-
rzewają, że uczestniczę w ruchu oporu przed działalnością
śmierciożerców w zamku i to dlatego mogli mnie
oddzielić. Jeśli myślą, że dzięki temu przestanę się
udzielać, to są bardziej naiwni, niż myślałam. Jak mnie
złapią, to przynajmniej będziecie wiedzieć, bo przestanę
pisać. A piszę przecież regularnie, więc to nie problem!
No, a poza tym, wszyscy są dręczeni. Cruciatus i inne takie.
Odbyto już z nami naukę szatańskiej pożogi, klątwy
Cruciatusa, Imperiusa, początki legilimencji
i podejrzewam, że nauczą nas też ostatniego Zaklęcia
Niewybaczalnego, skoro dwa poprzednie mamy już
za sobą. Planujemy wykorzystać ich broń, przeciwko
im samym, ale na razie kończy się tylko na planach.
Uważajcie na siebie. W pokoju Charliego zostawiłam
całe mnóstwo podręczników do Obrony Przed Czarną
Magią, pojedynków i innych takich, więc czerpcie z tego
ile się da. Jeśli dowiem się czegokolwiek od Rona,
Harry'ego lub Hermiony, od razu napiszę do was.
Cokolwiek by się nie działo, nie róbcie niczego
ryzykownego, a już tym bardziej nie mówcie nikomu
o jakimkolwiek powiązaniu ze mną, bo mogłoby to
wywołać dość negatywne skutki. Nie chciałabym
narażać Dory, bo pewnie jest obserwowana ze względu
na ucieczkę jej ojca, więc proszę - dowiedzcie się co u
niej i powiedzcie mi. Jeszcze raz: uważajcie na siebie!
N. G. White

     - Na brodę Merlina, czy ona oszalała? Co to ma wszystko znaczyć?! - zawołała pani Weasley.
     - Jak dobrze rozumiem, to planuje coś przeciwko Carrowom, tak? - zapytał pan Weasley.
     - Czemu Fred i George nic nam nie powiedzieli? I nie wybili jej tego z głowy?! Zaraz wysmaruję im takiego wyjca, że ...!
     - Mamo, przestań! - zagrzmiała Ginny.
     Oboje jej rodzice obejrzeli się na nią zdziwieni.
     - Może oni nic na ten temat nie wiedzą, a to bardzo możliwe, bo ona raczej nie jest tak wylewna! - wybroniła. - Nie możesz ich za to ganić!
     - A jeśli wiedzą, to nie wybiją jej tego z głowy, bo sami pewnie by to zrobili - stwierdził pan Artur.
     - Wcale, że nie - żachnęła się Ginny. - Oni by to zrobili, ale przynajmniej jeden z nich opieprzyłby ją za sam ten pomysł.
     - Ginerva, co to za słownictwo?!
     - Zbliża się wojna, mamo. Nie ma czasu na przebieranie w słowach! Ciotka Mary-Jane pisała już, że to nadchodzi, tak? Natalie też o tym mówiła, tak?
     - Jest jak rodzina... - wtrącił pan Weasley.
     - Jak córka! - zagrzmiała jego żona. -  Nie możemy pozwolić, żeby coś jej się stało, więc ani mi się śni, nie próbować jej nawet powstrzymać od tego działania! Przecież to jest samobójstwo, a...
     - MAMO! Potrzeba ci trzeciego jasnowidza, żebyś przejrzała na oczy, czy zaczniesz wreszcie robić coś w kierunku powstrzymania śmierciożerców przed zniszczeniem Hogwartu i całej naszej rasy czarodziejów?!
     Pani Weasley nie odpowiedziała. Skinęła po chwili głową w zrozumieniu i podeszła uścisnąć córkę i męża z oczami pełnymi łez.

     Harry, Ron i Hermiona rozprawiali bardzo długo o Insygniach i o zajściach w domu Ksenofiliusa Lovegood. Zastanawiali się codziennie, gdzie może być Luna, co się z nią dzieje i czy w ogóle jeszcze żyje. Z dnia na dzień kończyły im się pomysły, ale i bardziej denerwowali się o swoich przyjaciół. W końcu nie wiedzieli, co się z nimi dzieje, czy nie spotkał ich podobny los.
     Mijały miesiące, aż nadszedł marzec. Pewnego dnia, gdy rozmyślali gorąco nad tym wszystkim i nad dalszymi poczynaniami, Harry znów podrzucał swój złoty znicz, który podarował mu Dumbledore. Nagle zatrzymał dłoń i przyjrzał się podarunkowi. Przycisnął go mocniej... a znicz otworzył się. Wewnątrz spoczywał czarny, błyszczący kamień. Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk.
     - Wiecie co to jest? - zapytała podekscytowana. W jej głosie kryła się nuta przerażenia - Harry! Jeśli twoja peleryna niewidka jest tą, która została podarowana przez śmierć trzeciemu z braci, to to jest właśnie kamień wskrzeszenia!
     - A teraz, jeśli znalazłbyś jeszcze Czarną Różdżkę, byłbyś panem śmierci! - zawołał Ron.
     Harry oniemiał. Właśnie zrozumiał coś, do czego nie potrafił dojść przez miesiące. Przez wiele tygodni.
     - Co jest? - zapytał Ron. - Coś się stało? Zobaczyłeś coś?
     - Voldemort. Voldemort szuka Czarnej Różdżki.
     - Tak... - zaczęła Hermiona wodząc nieprzytomnym wzrokiem nad jego głową. - Tak, jeśli Insygnia istnieją, to możliwe byłoby, że...
     - HARRY! - wrzasnął Ron. - Coś ty narobił?!
     Oboje podskoczyli wystraszeni. Ron wyciągnął wygaszacz i zgasił wszystkie światła w namiocie.
     - O co ci chodzi? - burknął Harry.
     - Imię Sam-Wiesz-Kogo jest tabu! Jeśli ktoś je wypowie, szmalcownicy na pewno zaraz...
     Usłyszeli charakterystyczny trzask, jaki towarzyszy teleportacji. Powietrze zadrgało. Wszyscy wiedzieli już, że zaklęcia ochronne i zwodzące straciły swą siłę.
      - Jesteśmy już martwi - szepnął Ron, gdy ogarnęła ich zupełna ciemność.
     Hermiona odwróciła się do Harry'ego i wycelowała w niego różdżkę. Nim zdążyli zareagować, trafiła go zaklęciem prosto w twarz. Upadł na ziemię, strącając swoje okulary z twarzy. Nie widział zupełnie niczego i poczuł, jak okropnie piecze go twarz. Nagle ktoś wtargnął do namiotu i przy podnieconym gwarze wytargał całą trójkę.
     - O proszę, jaki smakowity kąsek! - zawołał jakiś facet, zbliżając się do Hermiony.
     - Zamknij się, Fenrir - burknął inny mężczyzna. - Nie czas na posiłki.
     - Gdyby było bliżej pełni, miałbym w poważaniu twoje zdanie, Rookwood. Jak się nazywasz?
     - Lavender Brown - odparła Hermiona roztrzęsionym głosem.
     - Sprawdź na liście, Antonin.
     Po chwili mężczyzna o imieniu Antonin odpowiedział:
     - Nie ma jej na liście. A ty, rudzielcu, jak się nazywasz?
     - Barney Whaterby.
     - Czemu nie jesteście w Hogwarcie?
     - My - zaczął Ron. - ukończylymy Ogwart.
     - Ukończyliście? - zadrwił Antonin. - Bzdura. Brown jest na liście uczniów. A ty, grubasie, jak się nazywasz? - szturchnął Harry'ego w policzek różdżką.
     - Vernon. Vernon Dudley.
     - A nie widzieliście gdzieś przypadkiem Harry'ego Pottera?
     - Harry Potter jest gdzieś za granicą, na pewno! - krzyknął ktoś z tyłu. Cała trójka rozpoznała głos goblina Gryfka.
     - Cicho, Gryfek - burknął inny głos.
     - Posłuchaj swojego kolegi, wagarowicza Thomasa.
     Dean Thomas! Więc to on! Równocześnie Harry poczuł radość, że spotkał kolegę z Gryffindoru, ale i żal, ponieważ oznaczało to, że jego też schwytano i zapewne zostanie ukarany. Ktoś znów ich wyminął i wszedł do namiotu, w czasie gdy szmalcownicy wciąż ich wypytywali o Harry'ego Pottera, szkołę i inne aspekty. Jeden z mężczyzn wyszedł z namiotu i krzyknął:
     - Spójrzcie, co tu mamy! Miecz Gryffindora!
     - A tutaj okulary, takie same jak u Pottera!
     - Więc dalej twierdzisz, że nie wiesz nic o Potterze, grubasie?
     Harry nie widział nic, przez swoją nabrzmiałą twarz, ale wiedział, że powiedział to do niego Fenrir Greyback, ten sam wilkołak, który zaatakował Lupina i tym samym uczynił również jego wilkołakiem.
     - Ale nam się poszczęściło! Dostaniemy za ciebie taką nagrodę, Potter, że w głowie ci się to nie zmieści. A tobie, Weasley - zwrócił się do Rona, którego musiał teraz poznać, bo wiadomo było, że on i Hermiona podróżują z Harrym. - w rodzinie by pozazdroszczono takiej forsy. No i dostanie mi się ta mała - podszedł do Hermiony, która aż podskoczyła. - No dalej, lecimy!
     Chwycono ich mocno i teleportowali się na miejsce, które Harry widział kiedyś w swojej wizji, lecz nie pamiętał, czego ona dotyczyła. Po ogrodzie chodziły pawie. Rezydencja była bardzo bogata. Przeprowadzono ich prosto do budynku, gdzie przy długim stole siedziało kilku śmierciożerców. Były tam dwie kobiety. Jedna z nich wstała i wrzasnęła ostrym tonem:
     - Wynocha! Już! Przepraszam cię, Cyziu, ale ty również nas opuść, dobrze?
     - Oczywiście, Bello - odezwała się druga kobieta. - Chodź, Draco.
     Harry dostrzegł mężczyznę  czarnym stroju, o bardzo bladej skórze i blond włosach. Są w dworze Malfoyów. Cyzia, czyli Narcyza, jest jego matką, a Bella, czyli Bellatrix, jest jego ciotką. Odczuł okropną trwogę, ponieważ właśnie pociągnął tutaj swoich przyjaciół na pewną śmierć.
     - Co wy tutaj macie? Co to za brzydactwa? - zadrwiła Bellatrix.
     - To - jeden ze szmalcowników popchnął brutalnie Harry'ego tak, że upadł na ścianę. - jest Harry Potter, a tamta dwójka, to jego przyjaciele. Ten rudy to pewnie jeden z Weasleyów. No i mamy jednego zbiegłego Goblina i mugolaka.
     - No proszę, proszę... - zaskrzeczała śmierciożerczyni. - Ale Potter? Jesteście pewni? Nie wygląda jak on!
     - Tu są jego okulary - wskazał Antonin. - Znaleźliśmy je w namiocie. I jeszcze to... - podniósł wysoko miecz Gryffindora.
     Bellatrix wrzasnęła.
     - Co to ma być?! Jak to możliwe?! Natychmiast zostaw ten miecz na stole! Macie ich różdżki?
     Różdżki! pomyślał Harry. Zapomniałem różdżki! Ron też zostawił swoją w części kuchennej, gdy nas złapali!
     - O tak, tutaj - odezwał się Greyback wymachując różdżkami. - Ta jest Pottera, ta Weasleya, a ta tej panienki!
     Bellatrix wyszarpnęła mu je z dłoni.
     - No proszę! To co, Potter, co stało ci się w twarz? - zapytała zbliżając się do niego. Jej głos odbił się echem po sali.
     - Jestem Vernon Dudley! - wybełkotał.
     Lestrange zaśmiała się szyderczo.
     - Zamknijcie ich wszystkich w piwnicy, tam gdzie poprzednią dwójkę. Zostawcie mi tylko dziewczynę.
     - Co? Nie! - zawołał Ron i zaczął się wyszarpywać mężczyznom.
     Obezwładnili go bez problemu i wprowadzili ich po schodach do piwnicy. Zamknęli ich za kratami i teleportowali się na górę, a więźniowie bez różdżek próbowali wyważyć kraty, by wydostać się na zewnątrz.
     - Hermiona! Hermiona! - wrzeszczał Ron. - HERMIONA!
     - Nie wydostaniecie się - odezwał się ktoś z tyłu.
     Harry, Ron, Dean i Gryfek odwrócili się, by odnaleźć osobę, która to wypowiedziała. Ujrzeli mężczyznę stojącego pod ścianą, bardzo wyczerpanego. Obok stała niewysoka dziewczyna, młoda, blondwłosa.
     - Luna? Pan Olivander? - zapytał Harry.
     - Cześć, Harry, Ron... Witaj, Gryfku. I Dean? Dobrze cię widzieć, Dean... To znaczy... Nie w takich okolicznościach, ale jednak dobrze - rzekła Luna ze słabym uśmiechem.
     - Witajcie - odezwał się Olivander. - To - wskazał na kraty. - jest robota goblinów, więc nie zniszczycie tgo bez bardzo silnego zaklęcia. Jesteśmy tutaj na tyle długo z panną Lovegood, że już coś o tym wiemy, prawda?
     Luna pokiwała głową. Nagle z góry dobiegł ich krzyk:
     - Skąd macie miecz Gryffindora?!
     - Nie! Nie, zostaw mnie!
     Krzyk Hermiony był tak przeraźliwy, jakby palono ją żywcem. Ron podbiegł do krat i zaczął nimi trząść, wołając jej imię. Uderzał w nie, aż bez sił opadł na kolana zanosząc się szlochem.
     - Hermiono... Hermiono! - nawoływał.
     - Nie ma żadnego sposobu by stąd wyjść? - zapytał Dean.
     - Nie słyszałeś? - zapytał Gryfek. - Nasza robota! Nie zniszczysz tego w żaden sposób!
     Dean zaklął cicho. Co mają zrobić? Czekać aż Voldemort przyjdzie wydać rozporządzenie, by zabić wszystkich, a on sam zajmie się Harrym? Tak ma się to wszystko skończyć? Przecież to chore. Gdyby tylko ktoś z zewnątrz dowiedział się, że coś jest nie tak, odnalazłby Zakon i zawiadomiłby członków...
     - Proszę, niech Natalie to zobaczy, niech to widzi, niech uratuje Hermionę! - zaskomlał Ron.
     - Natalie? - zapytał Dean.
     - Ma zdolność lśnienia - powiedziała Luna.
     - Lśnie... Co? Nie rozumiem. Jak to, ona lśni? - zapytał Dean.
     - Jasnowidzi - wytłumaczyła. - Lśnienie i jasnowidzenie to to samo. Po prostu są na to dwie nazwy.
     Pozostali skinęli głowami, bo najwidoczniej nie mieli tkiej wiedzy na ten temat. Pan Olivander opowiadał im o tym, jak się tu znalazł, a następnie swoją historię przytoczyła Lunę. Opowiedziała im również o sytuacji, jaka panuje w Hogwarcie. To, co mówiła, było nie do pomyślenia dla kogoś, kto nie był świadkiem tych zdarzeń. Hogwart zawsze kojarzył się wszystkim jako najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Jak to możliwe, że teraz śmierciożercy uczynili z niego miejsce, do którego idzie się tylko i wyłącznie z przymusu? Jak za karę? Dlaczego pozostali nauczyciele nic z tym nie zrobili?
     W piwnicy niespodziewanie coś trzasnęło i pojawił się w niej Zgredek. No tak... Czemu o tym nie pomyśleli i się nie teleportowali? Chociaż... Nie, to nie mogłoby być tak proste. Na pewno jest to uniemożliwione. Przecież Luna lub Olivander pomyśleliby o tym.
      - Harry Potter, sir! - zaskrzeczał skrzat. - Zgredek przyszedł uratować sir Harry'ego Pottera i jego przyjaciół!
     - Zgredku! - Ron rzucił się, by go uścisnąć ze szczęścia. - Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem na widok skrzata domowego! Zgredku, bohaterze, stary!
     - Zgredek też się cieszy, że może zobaczyć tu wszystkich! - uśmiechnął się szeroko. - Nie ma czasu na rozmowy! Zgredek teleportuje się z madame Lovegood, sir Olivanderem i sir Thomasem! Szybko, proszę chwycić Zgredka! Już!
     Luna, Olivander i Dean podbiegli do niego bez pytań i chwycili się za ręce, tworząc obwód.
     - Zgredek zaraz wróci! - zawołał i zniknął wraz z trójką zbiegów.
     Harry i Ron spojrzeli na siebie z nadzieją. Skrzat powrócił. Chwycił ich i Gryfka.
     - Ach! Zgredek zapomniał! - krzyknął i puścił ich dłonie. Wyjął z kieszeni kamizelki dwie różdżki. - Różdżka sir Harry'ego Pottera i sir Ronalda!
     - Dzięki, Zgredku! - zawołał Harry. - Skąd je wziąłeś?
     - Tajemnica skrzata! - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
     Chwycił ich dłonie ponownie i teleportował ich do sali, w której znaleźli się na samym początku. Teraz Harry widział wszystko wyraźnie, a jego twarz powróciła do pierwotnego stanu. Bellatrix, która klęczała nad Hermioną, podskoczyła wraz z nią w górę i stanęły na równe nogi. Odrętwiła ją, przez co Hermiona nie mogła poruszyć nogami. Zaczęła się wymiana zaklęć, różnokolorowe promienie śmigały po sali, mijając o cale swoje cele. Okrzyki odbijały się echem po pomieszczeniu, które będzie wyglądać jak pobojowisko, jeśli szybko nie skończą wymieniać ostrzałów. Zgredek w trakcie gdzieś zniknął, nikt tego nie zauważył. Bellatrix podskoczyła do Hermiony, chwyciła ją, wystawiając przed siebie i wycelowała różdżkę w jej gardło.
     - Jeśli cokolwiek mi zrobicie, ona oberwie! - zaskrzeczała.
     Harry i Ron zamarli w bezruchu, oczekując, na dalszy ciąg zdarzeń. Nie mogli zrobić nic, żeby jeszcze bardziej zaszkodzić Hermionie.
     - No proszę, Vernon! - zapiała, zanosząc się śmiechem. - Widzę, że jesteś chyba metamorfomagiem! Nagle wyglądasz zupełnie jak Harry Potter! A ta mała szlama według zaklęcia Priori Incancatem ostatnio użyła Zaklęcia Żądlącego powodującego opuchliznę miejscową. Wiesz może na kim?!
     Ron cały kipiał ze złości. Nagle coś nad ich głowami zaskrzypiało. Wszyscy obejrzeli się w stronę sufitu i zobaczyli, że prosto nad głową Bellatrix i Hermiony wisiał żyrandol - ciężki, mógłby zabić upadając na kogoś z tej wysokości. A na nim siedział zgredek i odczepiał go właśnie od sufitu. Gdy udało mu się odpiąć oczko od łańcucha, teleportował się stamtąd na ziemię, a Hermiona i Bellatrix rzuciły się do ucieczki.
     - Ty mały, niewdzięczny skrzacie! - wrzasnęła Bellatrix, wybałuszając swoje wielkie oczy w furii. - Mogłeś mnie zabić!
     - Zgredek nie należy do rodu Blacków. Zgredek nie musi być posłuszny!
     - Ty plugawa...
     Zgredek chwycił Harry'ego za rękę, a on chwycił Hermionę, trzymającą się Rona. Bellatrix zaklęciem cisnęła w nich wszystkim, co leżało wokół. Zdążyli się teleportować, zanim cokolwiek w nich trafiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz