poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 11. - "Medalion i miecz"

     Harry skończył czytać fragment biografii Dumbledore'a. Potwierdzał on informacje o jego współpracy z Grindewaldem, a nawet upewniał, że dyrektor się z nim przyjaźnił. Hermiona przeczytałao tym już wcześniej, więc nie było sensu jej budzić. Harry wszedł do namiotu, złożył książkę na stoliku i wrócił na zewnątrz, na swoją nocną wartę. Niebo było czyste, lecz było okropnie mroźno, bo dopiero co minęły święta. Do tego akurat przypadła kolej noszenia medalionu przez Harry'ego, więc nie był w najlepszym nastroju.
     Pogrążając się w przeróżnych rozmyśleniach, zapomniał o wszystkim, co go otaczało. Dopóki nie zauważył czegoś pomiędzy drzewami. To coś było srebrzysto-błękitne, nienamacalne, wyglądało jak obłok tworzący bardzo wyraźny kształt i błyszczało w ciemnościach. Srebrna łania wyszła bliżej, ku Harry'emu, a on, niewiele myśląc, podążył za nią, myśląc, że być może ktoś znajomy wysłał do niego patronusa z wiadomością. Podszedł bardzo blisko zwierzęcia, lecz ono tylko odwróciło się i zaczęło kroczyć w przeciwnym kierunku, oglądając się za nim i oczekując, aż zacznie dotrzymywać mu kroku. Podążył za nią, zastanawiając się, cóż może to oznaczać. Może ktoś tam jest między drzewami? Czeka na niego i chce osobiście z nim porozmawiać? Tylko któż to? Harry nie mógł sobie przypomnieć, kto posiada patronusa ucieleśnionego jako łanię. Nikt, kogo uczył na spotkaniach Gwardii Dumbledore'a, nie wyczarował łani. A może to patronus Natalie? Nigdy nie widział go ucieleśnionego, a może właśnie nauczyła się wyczarowywać takiego?
     Ukazało mu się zamarznięte jezioro. Łania podeszła do bardzo dużej przerębli, skinęła na nią głową i rozpłynęła się w powietrzu. Harry wszedł na lód, podszedł do dziury i zajrzał tam to środka, przyświecając sobie widok różdżką. Na dnie jeziora spoczywał miecz... miecz Gryffindora. Serce załomotało mu jak młot, biło jak szalone, zaparło mu dech w piersiach i ogarnęło go silne podniecenie - będzie mógł zniszczyć wreszcie medalion! Nie zawahał się ani przez chwilę, od razu zrzucił ubranie wierzchnie i wskoczył do wody z różdżką. Wszędzie było pełno glonów, a dno było tak głęboko, że woda przy nim była niemal czarna. Harry zaczął płynąć do celu. Im bliżej się go znajdował, tym ciężej mu to szło. W końcu, gdy miał miecz na wyciągnięcie ręki i myślał, że po chwili wypłynie na zewnątrz uradowany, medalion na jego szyi poderwał się w górę i zaczął go ciągnąć, dusząc go zarazem. Nie mógł się od niego uwolnić, wypłynąć, ani sięgnąć po swą zdobycz. Siłował się ile mógł, lecz czuł, że z każdą chwilą drastycznie słabnie. Co to za głupia śmierć, pomyślał. Umrzeć pod wodą, uduszonym przez medalion!
     Zaczynał mieć mroczki przed oczami. Chciał się poddać, podejrzewał, że i tak mu się nie uda wywinąć. Nagle poczuł uścisk na swoim ramieniu i coś pociągnęło go w górę. Poczuł zimne powietrze na swojej skórze i uderzył o coś twardego, jeszcze zimniejszego. Musiał leżeć na lodzie. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą... Rona. Ron przybył tam, uratował go i wyłowił miecz. Harry usiadł i uśmiechnął się, ściskając przyjaciela na powitanie.
     - To twój patronus? - zapytał ze zdziwieniem Rona.
     - Mój? Jaki mój? - Ron wydawał się być śmiertelnie przerażony i zaskoczony zarazem.
     - To nie ty przysłałeś tu patronusa-łanię?
     - Nie - rudzielec pokręcił głową. - Mój patronus to pies! Nie pamiętasz już?
     - Pamiętam, ale pomyślałem, że być może ci się zmienił, tak jak Dorze. Nie pamiętam, co za zwierzę miała wcześniej, ale zmieniło się na wilka, odkąd zakochała się w Lupinie, racja?
     Ron skinął głową i pomógł wstać Harry'emu. Obejrzeli dokładnie miecz i medalion. Obaj cieszyli się, że widzą się znowu, ale na razie czekało ich bardzo ważne zadanie - zniszczyć horkruksa. Harry oddał go razem z mieczem Ronowi.
     - Zniszcz go, stary - klepnął go w ramię. - Zasłużyłeś na to.
     - Co? - zapytał Ron. - Nie, na serio, ty to zrób! - zawołał.
     - Ja zniszczyłem już dziennik, teraz twoja kolej! No, dawaj! - Harry wziął horkruksa i położył go na głazie.
     Ron popatrzył na niego niepewnie. Harry uśmiechnął się, dając mu do zrozumienia, że jest pewien swojej decyzji. Ron podszedł bliżej, uniósł miecz i gdy był już gotów, by uderzyć, medalion sam się otworzył z głośnym skrzypnięciem. Obaj cofnęli się w przerażeniu i zaskoczeniu. Szmaragdowo-morski obłok uniósł się, w ich stronę zaczął wiać silny wiatr. W obłoku pojawiły się dwie postacie. Harry i Hermiona. Trzymali się za ręce, uśmiechali złowieszczo i kroczyli w ich stronę bardzo powoli, nie ruszając się z miejsca. Obie spoglądały prosto na Rona. Harry upadł na ziemię, a jego sobowtór przemówił:
     - Po co wróciłeś, Ron?
     - No właśnie. Dobrze nam bez ciebie - sobowtór Hermiony uśmiechnął się jeszcze szerzej.
     - Ron! - wrzasnął prawdziwy Harry. - Nie słuchaj ich! Zniszcz go! ZNISZCZ GO!
     Ron wpatrywał się w osłupieniu w obie postaci. Oczekiwał dalszych zdarzeń, nie potrafił się poruszyć. Nagle wszystko się tak jakoś rozmyło, straciło ostrość. Po chwili postaci powróciły, lecz teraz stały ciasno przyciśnięte do siebie, nagie, widoczne tylko od pasa w górę. Harry i Hermiona całowali się gorąco. Ron nie mógł uwierzyć w to co widzi. Prawdziwy Harry znowu do niego krzyknął. Wtedy on uniósł miecz wysoko nad głowę, podbiegł do głazu i wbił w medalion miecz. Horkruks zaskrzeczał głośno, jakby syczał z bólu, potem uniósł się z niego czarny dym. Został zniszczony. Harry podszedł i wziął medalion w dłoń, oglądając go dookoła.
     - Już po krzyku - oświadczył z ulgą. - Gratulacje.
     - Dzięki - wymamrotał Ron.
     Obaj wrócili do obozowiska. Hermiona wciąż spała. Harry wywiesił swoje mokre ubrania na gałęziach przed namiotem i wszedł do środka, po suchy strój. Przebrał się, wyszedł na zewnątrz i skinął na Rona.
     - Hermiono! - zawołał Harry. - Chodź tu, muszę ci coś pokazać!
     Hermiona wyszła na zewnątrz.
     - Wszystko w porządku, Harry? - spytała.
     - Nawet lepiej niż w porządku - stwierdził, wskazując ręką na zbliżającego się do nich Rona.
     Ron wyszczerzył się do niej. Był szczęśliwy, że ją widzi. Miał nadzieję, że zaraz usiądą i porozmawiają o wszystkim, co wydarzyło się, po tym, gdy odszedł. Może mają jakiś nowy horkruks? Odnaleźli coś, dowiedzieli się czegoś? Hermiona popatrzyła na niego w niesamowitym zdziwieniu. Podeszła bliżej, zatrzymała się w połowie drogi między Harrym i Ronem, i odwróciła się do tego pierwszego.
     - Gdzie jest moja różdżka? - wycedziła przez zęby. - Gdzie jest moja różdżka, Harry?! - wrzasnęła, ruszając w jego stronę.
     - Nie wiem! - krzyknął, wpadając na drzewo.
     - Jak to nie wiesz, gdzie ona jest?! - zagrzmiała. Odwróciła się do Rona, schyliła po kamień i rzuciła w jego stronę. - A ty co? - W drodze kolejny kamień. - Myślisz, że wrócisz tutaj, a ja rzucę ci się na szyję i powiem "jak dobrze, że wróciłeś!"? Jesteś egoistycznym, zarozumiałym, głupim, lekkomyślnym...
     Harry pożałował, że nie zabrał ze sobą Natalie i Ginny, zamiast Rona i Hermiony. Te dwie nie kłóciłyby się ze sobą na każdym kroku i byłyby równie pomocne. No, może nie dałyby rady wyłowić go z tego jeziora... Ale poza tym, nie byłyby w niczym gorsze. Poza tym, strasznie chciał już zobaczyć Ginny, wiedzieć, że wszystko z nią w porządku i nic złego jej się nie dzieje...
     - Hermiono, spójrz! - przerwał jej, unosząc zniszczony medalion i miecz przed swoją twarz.
     Zatrzymała się i wybałuszyła oczy ponownie.
     - Właśnie chcieliśmy ci powiedzieć - odezwał się Harry. - Ron go zniszczył. Znalazłem miecz, on go odzyskał i zniszczył horkruksa.
     Po chwili milczenia i mordowania ich wzrokiem, Hermiona zapytała:
     - Jak nas odnalazłeś?
     - Wiecie... - zaczął Ron i przybrał dziwnie wesoły, marzycielski wyraz twarzy. - W Wigilijny poranek obudziłem się i poczułem jakieś dziwne ciepło. Miałem wygaszacz w kieszeni piżamy na piersi... To ciepło pochodziło od niego. Wtedy to usłyszałem.
     - To? - zapytała Hermiona zezłoszczona.
     - Głos - Ron wyszczerzył się szerzej. - Twój głos, Hermiono!
     - A co mówiłam, jeśli wolno mi spytać? - warknęła.
     - Moje imię. Tylko to. Szeptałaś je w kółko... A to - wskazał na wygaszacz. - przyprowadziło mnie do was. Śledziłem was od paru dni, ale nigdy nie mogłem was znaleźć. Teleportowałem się z wiosek do wiosek, wołałem was w tych wszystkich lasach, ale wy nie odpowiadaliście.
     Rzeczywiście wiele razu obojgu wydawało się, że słyszy głos Rona w puszczy, ale zawsze brali to za złudzenie z tęsknoty. Teraz zrozumieli, że mogli dużo szybciej spotkać przyjaciela, gdyby nie brak ich dociekliwości. Hermiona odwróciła się i poszła usiąść z dala od nich, obejmując wartę. Harry wrócił z Ronem do namiotu, zrobili sobie herbatę, usiedli wspólnie ja jednej z prycz i omówili zdarzenia ostatnich dni. Hermiona wciąż chodziła nadąsana, ale nie zrażało ich to ani trochę. W końcu znowu byli razem, we trójkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz