piątek, 2 maja 2014

Rozdział 18. - "Nieprzemyślane"

     Harry doszedł do Zakazanego Lasu. Zwątpił przez chwilę, czy rzeczywiście powinien tam wchodzić. Czy naprawdę musi umrzeć, żeby Voldemort zginął? Przecież to nie ma sensu. Był chowany na rzeź, jak zwierzę. Tyle lat...
     Włożył rękę do kieszeni i poczuł w niej Złoty Znicz, który złapał podczas swojego pierwszego meczu Quidditcha, a w którym Dumbledore ukrył Kamień Wskrzeszenia. Ten sam, który jednemu z trzech braci podarowała Śmierć. Wyciągnął znicz, który otworzył się na jego dłoni. "Otwieram się na sam koniec" głosił napis na nim. Czarny kamień błysnął w blasku gwiazd, księżyca i promieni wystrzelanych z różdżek przez pojedynkujących się czarodziei. Postanowił, że wezwie swoich bliskich, a raczej ich duchy.
     Pojawiły się przed nim cztery duchy. Lily Potter, James Potter, Syriusz Black i...
     - Remus? Ale ty... Jak to? - zapytał pogrążony w jeszcze większym smutku. - Przecież dopiero co urodził ci się syn i...
     Głos mu się załamał, a Remus spojrzał na niego pobłażliwie.
     -  Kiedyś ktoś powie mu, jak zginęliśmy. Opowie mu, że ja i Dora walczyliśmy o miejsce, w którym będzie mógł dorastać spokojnie.
     - Czyli Dora też...?
     - Też.
     Zaległa cisza. Nagle z lasu wybrzmiał czyjś przeraźliwy krzyk, jęki i śmiechy. Harry zadrżał i poczuł gęsią skórkę na ciele.
     - Muszę tam iść... - powiedział półgłosem.
     - Wiemy - odparł Syriusz i położył mu dłoń na ramieniu.
     - Będziemy tam z tobą, aż do samego końca - oświadczył James Potter. Ojciec uśmiechnął się do niego lekko, a jego oczy zalśniły zza okularów. A matka płakała. Lily stała z podpuchniętymi od płaczu oczyma, lecz uśmiechała się lekko, chcąc dodać mu otuchy.
     - Jesteś bardzo odważny, Harry... - wyszeptała.
     - Nie zostawiaj mnie. Bądź tam ze mną. Bądźcie wszyscy - poprosił.
     Gdy cała czwórka skinęła głowami, godząc się na jego ostatnią wolę, ruszył z determinacją w konkretnym kierunku. Od razu wiedział, gdzie ma iść. Nie wiedział skąd, ale instynktownie kierował się w stronę tłumu śmierciożerców. Wtedy zza drzew ujrzał Glizdogona, którego dusiła jego własna ręka, podarowana mu przez Voldemorta w noc, gdy zmarł Cedrik. Tam, na cmentarzu w Dolinie Godryka. Nie obejrzał się nawet na swoich bliskich. Wspomniał swoje urodziny, gdy pocałowała go Ginny i wyszedł na polanę. Wszystkie głosy zamarły.
     - Harry Potter! - zawołał Voldemort, uśmiechając się szeroko. - Widzę, że jednak zmądrzałeś... Dasz się wreszcie pokonać, a nikt więcej nie umrze już przez ciebie. Prawda? - zwrócił się do śmierciożerców, którzy zaśmiali się z aprobatą.
     - Tak. Dam ci się zabić - odparł beznamiętnie. Niech będzie już po wszystkim, proszę, niech to będzie koniec...
     - Słucham? Nie opierasz się? Ty, wielki Harry Potter! Ten, który nigdy się nie poddaje, taki wspaniały, najpotężniejszy czarodziej! - zadrwił Voldemort.
     Smierciożercy zaśmiali się bardzo głośno. Szydzili z niego, wytykali go palcami i trzymali różdżki w pogotowiu. Fenrir Greyback patrzł na niego tak, jakby tylko czekał, żeby zagryźć go, tak samo jak Lupina. A Bellatrix najchętniej wymęczyłaby go tak, jak rodziców Neville'a. Torturowała ich, i jemu zrobiłaby to samo, aż zacząłby błagać o litość.
     - Odpowiadaj Czarnemu Panu, plugawy śmieciu! - wrzasnęła wyciągając różdżkę w celu zaatakowania go, lecz jednak Voldemort gestem ją powstrzymał przed tym.
     - Cicho, Bella - rozkazał. - Tym lepiej. Zajmę się nim. Czy masz jakieś ostatnie życzenie, Harry Potterze?
     Znowu śmiechy.
     - Nic od ciebie nie chcę. Zrób to i będzie już po sprawie.
     Wiedział, że to nie da mu satysfakcji, że Vodlemort wolałby widzieć go zdesperowanego, jak jego matkę, gdy błagała o ocalenie jej dziecka. A Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać roześmiał się, wycelował różdżkę w Harry'ego i wystrzelił w niego zielonym promieniem, wrzeszcząc:
     - AVADA KEDAVRA!
     Ciało Harry'ego upadło na miękką trawę. Zaczęły się oklaski i wiwaty. Dla śmierciożerców rozpoczęła się kolejna era. Era nowego panowania. Nikt nie mógł powstrzymać już Czarnego Pana.
     - Narcyzo! - zawołał samozwańczy lord.
     Narcyza Malfoy wystąpiła z tłumu. Matka Dracona przez cały czas zamartwiała się synem, nie wiedziała gdzie jest i czy wciąż żyje, a Lucjusz bezskutecznie starał się przebłagać Voldemorta, by sprawdził, czy Draco żyje.
     - Podejdź do chłopaka i sprawdź, czy żyje - rozkazał.
     Narcyza Malfoy, siostra Bellatrix Lestrange i Andromedy Tonks podeszła teraz do Harry'ego. Nachyliła się nad jego ciałem. Wciąż oddychał. Zasłoniła całą jego twarz włosami udając, że sprawdza jego oddech.
     - Czy Draco żyje? - szepnęła.
     - Tak... Żyje... - szepnął Harry.
     Narcyza powstała. Harry'emu było już wszystko jedno - mogła powiedzieć Voldemortowi, że jeszcze nie zginął. To i tak nie miało znaczenia.
     - Martwy! - okrzyknęła.
     Wiwaty się ponowiły, lecz teraz były dużo żywsze. Hagrid, który stał gdzieś między drzewami, zapłakał. Śmierciożerca ugodził go jakimś zaklęciem, a ono odbiło się tylko od półolbrzyma.
     - Olbrzymie, weź teraz ciało i zaniesiesz je do zamku, tam gdzie ci rozkażę! - zawołał Voldemort.

     Natalie otworzyła oczy. Poczuła, jakby śniła na jawie. Pomyślała, że obudzi się właśnie w Pokoju Życzeń, gdzie kryła się przez tyle czasu przed Carrowami, jej dręczycielami. Tyle czasu ją maltretowali i nijak nie mogli sobie z nią poradzić, bo ani nie znali jej przeszłości, ani nie miała już rodziny. Przynajmniej tej bliskiej, najbliżsi byli jej Dora i Draco Malfoy, choć ten drugi nawet nie był świadom pokrewieństwa między nimi.
     Ale to nie był Pokój Życzeń, dormitorium w wieży Ravenclawu, ani nawet żadne inne miejsce w Hogwarcie. To była główna droga w miasteczku w Irlandii, jakie zamieszkiwała ciotka Mary-Jane. No właśnie, ciekawe co u niej, nie odzywa się tyle czasu! Ale... Skąd ja się tutaj wzięłam? I czemu wszystko jest takie jasne, białe, szare, srebrne? Jedyne kolory stanowiące kontrast, były kolorami jej ubrań. Tylko one były wyraźne, bez dziwnej poświaty. Obejrzała się w bok. Zobaczyła stojącą przed nią Ellie. Małą Ellie, jeszcze sprzed czasów Hogwartu. Natalie odskoczyła wystraszona. To musi być sen.
     - Ellie? - zapytała. - Ellie, co ty tu robisz?
     Elizabeth uniosła głowę i popatrzyła na nią z wyrzutem. Upuściła z ręki swoją ulubioną przytulankę, którą trzymała nawet wtedy, gdy była już w Beauxbatons. Zawsze czekała na nią w jej domu. Pluszowy piesek, prawie tak stary jak i ona sama.
     - Czemu tak długo cię nie było? - zapytała w końcu dziewczynka.
     Natalie nie zrozumiała o co jej chodzi. Uklękła przed nią z oczyma przepełnionymi łzami i wyciągnęła do niej drżące dłonie, żeby ją uścisnąć.
     - Dlaczego... Czemu ty wciąż wyglądasz, jakbyś miała dziesięć lat? Przecież ja wyglądam na tyle ile mam, a może i więcej... Po pierwsze, mam tyle. A ty, Lizzie? Ty powinnaś teraz mieć rok mniej niż ja. Jak to się stało, że...?
     - Dla ciebie zatrzymałam się na tym etapie - wyjaśniła pełnym żalu tonem. - Dlatego tutaj wyglądam tak.
     - "Tutaj", czyli gdzie?
     - Nie znasz tego miejsca?
     - Znam, ale...
     - Natalie!... Natalie!
     Znajomy kobiecy głos poniósł się echem po przestrzeni. Znikąd pojawiła się matka Natalie i Elizabeth. Zapłakana podbiegła uścisnąć starszą córkę.
     - Natalie! Tyle lat cię nie widziałyśmy... Tyle lat! - załkała.
     - Mamo, nie płacz... Gdzie my jesteśmy? O co tu chodzi?
     - Spójrz, tam jest ktoś jeszcze - Ellie pociągnęła Natalie za rękę.
     Wszystkie trzy odwróciły się i ujrzały Dorę. Zmierzała w ich stronę, stawiając kroki niosące się echem, które było zupełnie nienaturalne na ulicy. Podeszła z uśmiechem i przywitała kuzynkę. Teraz Natalie zaczęła łączyć fakty.
     - O co tu...
     - To twoje... przyjęcie - wyjaśniła jej matka, Lindsay. Ta się zmieniła. Wyglądała na starszą.
     - Przyjęcie? Wy... Ja nie... żyję?
     Elizabeth pokręciła głową przecząco.
     - Prawie. Umierasz. Nie czujesz się jakoś dziwnie?
     - Czuję mrowienie w boku i... - spojrzała w dół. Widziala, że jej ciało jest pół-przejrzyste, a rana na boku ocieka nie krwią, a jakąś srebrzystą cieczą. Wyglądała jak duch. - Ale.. I ty... Ty też Dora? - wybełkotała, nie potrafiąc powstrzymać cieknących jej łez. - Zginęłaś? Jak... Jak długo? Kto? Czy Remus...?
     Dora uniosła rękę, dając jej znak, żeby zamilkła.
     - Zginęłam przed tobą, ale ty, gdybyś nie biegała z tym krwawiącym bokiem, to nic by ci nie było. Powinnaś od razu pójść do Slughorna, a teraz walka się wznowiła i leżysz w Wielkiej Sali, gdzie cię leczą. No... A ja szukałam wtedy Remusa i gdy go znalazłam, ciociunia Bellatrix mnie zaatakowała, nawet nie widziałam i nie poczułam kiedy dokładnie. Powinnam wspomnieć, że Remus już też wtedy nie żył...
     Wybrzmiał jakiś dziwny dźwięk. Taki sam, jak dźwięk przepalającej się jarzeniówki. Tylko głośniejszy. I tak co chwila. Natalie dojrzała jego źródło - kawałek dalej, na drodze, materializowało się co chwila coś o bliżej nieokreślonym kształcie. Było w każdym razie duże. Przez chwilę lub jeszcze dwie tak się powtórzył ten dźwięk i znowu to coś zniknęło.
     - Co to było?
     Wszyscy pokręcili głowami lub wzruszyli ramionami, tylko Ellie mruknęła "nie wiem".
     - Ale Dora... Jak to? Ty i Remus nie żyjecie, twoi rodzice nie żyją... Co z Teddym? Kto się nim zaopiekuje?
     Dora na to pytanie również nie potrafiła odpowiedzieć. Po chwili wzięła głęboki oddech, westchnęła i powiedziała stanowczo.
     - Musisz koniecznie wrócić.
     - Słucham?
     - Wrócić. Tam, do pozostałych. Walczyć... - rzekła Nimfadora. - Możesz wrócić, ale jeśli tylko będziesz bardzo tego chcieć. Oni tam wciąż walczą, a ty możesz im pomóc... Bitwa się jeszcze nie skończyła. Może akurat tobie uda się kogoś uratować. Poprzednich śmierci nie cofniesz, ale zawsze możesz zapobiec następnym...
     - Dora, nie... - Natalie uścisnęła kuzynkę. - Ale jak ja... jak mam powrócić?
     - Mówię ci przecież - Dora również już płakała. - że musisz tego bardzo chcieć. Skupić się na tym. Na nas nie patrz, to my będziemy na ciebie patrzeć. Stąd. Opiekować się tobą. A ty... Mam do ciebie prośbę. Jako matka chrzestna Teddy'ego zadbaj, proszę, żeby miał dobrego opiekuna. Kogoś zaufanego, żeby nie miał źle w przyszłości... Będziemy ci z Remusem za to bardzo wdzięczni.
     Po tej prośbie Natalie po prostu nie mogła odmówić powrotu do żywych. Czuła się w powinności. Była ciotką i matką chrzestną Teddy'ego Remusa Lupina, co nakazywało jej dbać o niego jak o jej własne dziecko. Skinęła głową, podeszła jeszcze uścisnąć matkę i siostrę. Pożegnała jeszcze raz Dorę i odwróciła się do niej przed odejściem, mówiąc:
     - Przysięgam, że zrobię co wszystko co mogę dla dobra Teddy'ego.
     Dora uśmiechnęła się lekko i kiwnęła jej. Natalie poczuła uczucie podobne do tego przy teleportacji, wszystko się rozmazało, ściemniło i zniknęło. Znów poczuła, jakby była w próżni.
     Nagle wszystko stało się bardziej rzeczywiste... Otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą poltergeista Irytka, który przyglądał jej się bacznie. Teraz odskoczył na bok.
     - Na gacie Merlina! - zawołał.
     - Irytku... - szepnęła. - Ja jestem duchem?
     - No właśnie tak patrzę, patrzę i... - zaczął latać dookoła, przyglądając jej się z każdej strony. - Coś wydaje mi się, że jesteś zbyt ucieleśniona! Pomógłbym ci wstać, ale jestem duchem i nie potrafię.
     Natalie mruknęła coś pod nosem. Podniosła się lekko, oparła o ścianę i otrzepała.
     - Masz krew z prawej strony głowy - zauważył poltergeist.
     Pomyślała Chłoszczyść i cała się oczyściła.
     - Gdzie są wszyscy? - zapytała. Wszędzie było pusto i nie było słychać żadnych odgłosów. Żadnych walk. Może jest już za późno?
     - Stoją przed wejściem głównym, w ruinach dziedzińca. Voldek przemawia - prychnął.
     - A zmarli?
     - Leżą tu i tam... Jeden, co go tutaj przynieśli za tobą, to niby na początku nie żył, a potem jakoś wstał i walczył, więc ja tam nie wiem, ale może Potter zaraz też wstanie i zacznie!
     - Zabili Pottera?!
     - No! Voldzio go niby zaavadakedavrował! Ale ja tam nie wiem, nie widziałem! - zapiał, fruwając w kółko nad głową Natalie, tak samo jak wtedy, gdy latał tak i rzucał kałamarzami w Umbridge. - Teraz Voldek przyniósł go z tym olbrzymem, Hagridem, na dziedziniec i o tym właśnie gada!
     - Irytku, musisz nam pomóc. Słuchaj... Postaramy się wznowić bitwę i walczyć z nimi do ostatniej kropli. Jak już się zacznie, to wszyscy popędzą do Wielkiej Sali, więc bądź tam gotów.
     - Ale co mam zrobić?!
     - Urządź im tysiąc razy większe piekło niż tej ropusze Umbridge, Iryś...
     Iryt zapiał uradowany i zasalutował.
     - Iryś! Ty mówisz do mnie "Iryś"! Cóż za święto, a zawsze tylko wrzeszczałaś na mnie, pani prefekt naczelna!
     - Za ten twój zapał to bym cię nawet uściskała, ale jesteś duchem, więc nie ma jak... Iryś.
     Duch uśmiechnął się i uskoczył w górę.
     - To idź, leć, rób tą wojnę i ja tu czekam! A właśnie, jakbyś była żądna zemsty, to ten, co zawalił ścianę i omal cię nie zabił, to Rookwood! - zawołał za nią, gdy człapała już w stronę dziedzińca.
     Rzuciła mu przez ramię "Dzięki, Iryś!" i poszła dalej w milczeniu. Dopiero teraz zauważyła jak wielka była armia Hogwartu i jak wielka była armia Voldemorta. Schyliła się trochę, by nikt jej nie dojrzał zza Hogwartczyków i ruszyła w ich tłumie na przód. Zaczęły się pomruki tam, gdzie przechodziła, bo pewnie wiadomość o jej śmierci rozniosła się wcześniej. Ktoś nagle pociągnął ją za ramię. Obejrzała się i zobaczyła pana Weasleya, a za nim bliźniaków, Percy'ego, Billa i Charliego. Pani Weasley musiała stać gdzie indziej z Ginny i Ronem. Natalie nie zatrzymała się. Poszła dalej do przodu i zatrzymała się przed tymi, którzy stali na samym początku. Dopiero teraz zauważyła, że Voldemort stoi i słucha tego, jak Neville przemawia, trzymając w ręku tiarę przydziału. A za Voldemortem stali Malfoyowie... z synem. Czyli jednak, Draco...
     Voldemort zaśmiał się i uniósł różdżkę, celując nią w Neville'a. Natalie nawet nie wyciągnęła swojej różdżki. Expulso! - pomyślała i zarówno Voldemort i Neville zostali odepchnięci w przeciwnych kierunkach z ogromną siłą. Śmierciożercy natychmiast zareagowali wyciągając różdżki. Armia Hogwartu również. Znów zaczęła się walka.
     Kingsley Shacklebot ochraniał tych, którzy wbiegali do Wielkiej Sali. Natalie dobiegła do niego i osłaniała mu plecy. Neville podbiegł do węża Voldemorta z mieczem Gryffindora, który wypadł z tiary i odciął mu głowę, zabijając go i niszcząc w nim część duszy Czarnego Pana. Uciekł dalej, a Kingsley zawołał do Nat:
     - Ty żyjesz!
     - Żyję i idę walczyć, Królu - oświadczyła z determinacją.
     Królem nazywano go, gdy wypowiadał się w stacji Lee, Freda i George'a. Każdy, kto tam mówił, miał ksywkę, z którą można by go skojarzyć, gdy się dłużej pomyślało. Natalie na przykład nazwano tam Gackiem, nawiązując do Nietoperza.
     - Prędko, do środka! - zawołał Kingsley i wbiegli do Wielkiej Sali.
     Natalie zobaczyła, że jakiś śmierciożerca chciał zaatakować jedną z bliźniaczek Patil. Teleportowała się tam, bo zaklęcia zostały osłabione i już można było to robić. Osłoniła ją i sama nie zauważyła, że z tyłu kolejny śmierciożerca próbował ją zaatakować. Na szczęście, gdy Padma Patil odbiegła, Percy Weasley podbiegł do Krukonki i pomógł jej. Przez chwilę walczyli ramię w ramię.
     - Dzięki, Percy!
     - Nie ma za co, przyjemność po mojej stronie. I witaj wśród żywych, wszyscy myśleli, ze nie żyjesz!
     - Tak, to długa historia, pewnie kiedyś ci opowiem! A powiedz mi, proszę, czy Bellatrix Lestrange już uciekła?
     - Uciekła? - prychnął Percy rozbawiony. - Mama ją zabiła! Lestrange chciała zabić Ginny, a wiesz, że mama nie da nikogo skrzywdzić, a zwłaszcza rodziny!
     Natalie przytaknęła. Rozbiegli się w różne strony. Jedni za nią się oglądali, inni wołali, a pozostali nawet nie mieli czasu, by zauważyć, że Natalie White wróciła zza grobu i biega wymachując różdżką nad innymi. Nawet nauczyciele za nią gdzieś wołali. Ale ona szukała teraz Harry'ego, Rona i Hermiony. Odwróciła się po raz kolejny, wypatrując któregoś z nich, gdy zauważyła kogoś, z kim miała rachunek do wyrównania. Śmierciożerca już zamachnął się różdżką, by kogoś zaatakować, gdy krzyknęła za nim w natłoku tysięcy różnych hałasów:
     - ROOKWOOD, SZMATŁAWCU!
     Facet odwrócił się. Również ją zauważył i zaczął powoli się cofać z szyderczym uśmiechem.
     - Ty żyjesz? - zapytał drwiąco.
     - A nie widzisz, kołtunie?!
     Wyszczerzył się jeszcze szerzej i zawołał:
     - Expeliarmus!
     Machnęła różdżką i odbiła urok zaklęciem Tarczy. Wymiana zaklęć między nimi stawała się coraz bardziej zacięta, rzucali coraz to gorsze uroki, od zwykłych pojedynkowych zaklęć, po klątwy czarnomagiczne.
     - Czy ty się odczepisz w końcu, mała?
     - Co, masz problem z tym, że nie możesz mnie wykończyć? - zaśmiała mu się w twarz. Kilka osób podbiegło, by jej pomóc. - Uciekać! Poradzę sobie, jest mój!
     Augustus Rookwood parsknął śmiechem.
     - Zginiesz tak, jak Potter, Lupin, Dumbledore, Snape i cała reszta nieudaczników z Hogwartu!... Avada Kedavra!
     - Crucio!
     Czerwony promień zderzył się z zielonym. Nagle oba ustały i śmierciożerca pozbawił Natalie różdżki. Ktoś, być może świadek zdarzenia, pisnął z przerażenia.
     - Avad...
     Gdy śmierciożerca był w trakcie wypowiadania zaklęcia, Natalie zdążyła już o nim pomyśleć. Zielony promień rozbłysł tuż przed Rookwoodem i po chwili siłowania się, jego ciało zdematerializowało się do miliarda małych, czarnych niby-piórek, które rozpłynęły się w powietrzu.
     - Na Merlina! - zachrypiał profesor Flitwick. - To ty, panno White? - zapytał, gestykulując jej różdżką. Oddał jej jej własność.
     - Tak... Jak chodzi o to zaklęcie, to niestety tak.
     - Czarujesz niewerbalnie, bez różdżki!
     - Ja... Od piątej klasy zaczęło mi się zdarzać, a teraz prawie cały czas... Protego!
     - Protego!
     Odbili kolejne zaklęcia i odskoczyli do reszty nauczycieli i prefektów, którzy stali akurat w jednej grupie. Nagle ludzie zaczęli wołać "Harry!", "Harry Potter żyje!", "Potter, ty żyjesz?!". Ale Harry biegł dalej, nie zważając na nikogo. Dobiegł do samego Voldemorta, który właśnie wkroczył do Wielkiej Sali. Zaczęli walczyć, a wówczas znowu śmierciożercy przebiegli na jedną stronę, a pozostali stanęli za Harrym. Wszyscy bacznie obserwowali pojedynek, który zdawał się nie mieć końca. Nagle obaj na chwilę przestali i zaczęli chodzić dookoła, obserwując siebie nawzajem.
     - O co chodzi? Twoja Czarna Różdżka nie działa? - zadrwił z Voldemorta Harry.
     - Żebyś wiedział, że moja, smarkaczu i zaraz pożałujesz swych drwin!
     - Nie wydaje mi się! Jesteś głupi, bo myślisz, że nie ma niczego gorszego od śmierci, a gorszy jest brak miłości. Tylko, że ty nigdy nie przyznasz się do błędu! A kolejnym twoim błędem jest to, że ta twoja nienawiść i żądza władzy wychodząca od braku miłości, zaślepiły się i nie zauważyłeś paru luk w planie!
     - O czym ty mówisz?! - wrzasnął Voldemort.
     - Nie jesteś panem tej różdżki.
     - Każdy, kto pokona jej poprzedniego właściciela, przejmuje ją!
     - Ale nie pokonałeś Dumbledore'a. A on był jej właścicielem!
     - Jak to, nie pokonałem go? Ukradłem tą różdżkę z jego grobu!
     - Ale to nie ty mu odebrałeś różdżkę w pojedynku! Jako ostatni! Wiesz kto to zrobił? Draco Malfoy!
     - Łżesz, ty mały...
     - Dałeś mu zadanie, kazałeś mu zabić dyrektora, a on zamiast tego pozbawił go różdżki! Ta różdżka wypadła mu i zanim ją odzyskał, zginął! A to uczyniło Malfoya jej właścicielem!
     Voldemort nie odpowiedział. Wciąż mierzył Harry'ego wzrokiem, a jego źrenice zmniejszyły się w złości.
     - Wiesz, co jest śmieszniejsze? Pokonałem Malfoya ostatnio w pojedynku i różdżka mu wypadła! I zgadnij, kto wtedy stał się właścicielem Czarnej Różdżki!
     Harry zaśmiał się na głos. Voldemort w ślepej furii rzucił na niego mordercze zaklęcie, które chybiło o cale. Gdy próbował rzucić je znowu, Harry rzucił na niego zaklęcie rozbrajające i różdżka wypadła mu z rąk. Młody czarodziej podbiegł i chwycił ją w powietrzu. Wziął różdżkę, wycelował w Voldemorta i krzyknął:
     - Avada Kedavra!
     Zielony promień ugodził wrzeszczącego Voldemorta w pierś. Czarny Pan zaczął skrzeczeć i kurczyć się bardzo szybko. Małe zawiniątko, nieżywe, leżało na środku sali. Obróciło się w pył, a śmierciożercy natychmiast rzucili się do ucieczki, rzucając jeszcze ostatnie uroki i klątwy. Tam, gdzie ludzie zapomnieli o żalu, wybuchły okrzyki radości, wiwaty i oklaski. Każdy pędził gratulować Harry'emu i przechodzili za nauczycielami tam, gdzie niegdyś stał korytarz, a teraz było tam dużo więcej miejsca niż w Wielkiej Sali i dogodniej było przemawiać stamtąd. Proszono o pomoc w leczeniu rannych i ewentualną pomoc w odbudowaniu zamku, jeśli ktoś jest chętny. Każdy biegał, ściskał przyjaciół z radością. Nastała bardzo piękna chwila dla wielu.
     Natalie obejrzała się dookoła szukając bliskich. Przeszła przez tłum i ujrzała Dracona siedzącego z rodzicami gdzieś w kącie, jakby bali się, że ktoś ich teraz zaatakuje albo tego, że Voldemort powróci by ich ukarać. Podeszła bliżej i stanęła przed nimi.
     - Dzień dobry - przywitała rodziców Dracona.
     Zanim zdążyła odwrócić się do samego kolegi, jego matka wstała i spojrzała na nią przenikliwie.
     - Narcyza Malfoy - wyciągnęła do niej dłoń.
     - Miło mi. Natalie Steph... To znaczy Natalie White.
     - Co chciałaś powiedzieć na początku?
     - Stephens, proszę pani...
     - Stephens... - powtórzyła. Musiała skojarzyć nazwisko. - A Lindsay Stephens to ...?
     - Mama. Janice Black, a potem Thunder, to babcia. Stephensowie to ci dziadkowie od ojca...
     Narcyza uśmiechnęła się blado do Natalie. Ku zdziwieniu męża, syna i Krukonki, uścisnęła dziewczynę i poklepała ją po plecach łagodnie. Skinęła na męża, popatrzyła na syna i powiedziała:
     - Kuzynka chciała chyba z tobą porozmawiać.
     - Kuzynka? - powtórzył Lucjusz Malfoy.
     - Jej babcia była moją ciotką, więc jej matka moją kuzynką. Dalszy przebieg jest logiczny.
     Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem. Odwrócił się do niej i uścisnął jej dłoń, przedstawiając się. Zapewne jej nie poznał, skoro przyjął ją bez zastrzeżeń. Potwierdziły to jego następne słowa:
     - W razie gdybyś potrzebowała pomocy, możesz zwrócić się do rodziny.
     - Dziękuję panu bardzo, będę pamiętać... - pokiwała głową.
     Narcyza i Lucjusz zajęli się sobą, a Draco spojrzał wyczekująco na Natalie. Oczy miał pełne żalu.
     - Nic... Nic ci nie jest, tak? - zapytał w końcu.
     - Nie. Wbrew plotkom, że nawet nie żyję, wszystko jest już dobrze. A jak z wami? - skinęła na niego i jego rodzinę.
     Pokiwał głową, dając jej do zrozumienia, że wszyscy są cali i zdrowi. Głos mu się załamał i nie był w stanie powiedzieć niczego. Rozglądał się dookoła, jakby szukał czegoś, a sam nie wiedział czego. Oboje spojrzeli na centaury wynoszące na noszach Snape'a. Jednemu i drugiemu łzy pociekły po policzkach i uścisnęli się, zarówno na znak pojednania i żalu. Po chwili odeszli od siebie i Natalie ruszyła dalej, zatrzymując się co kawałek do kogoś. Głównie do Krukonów i absolwentów szkoły. Odnalazła Rona i Hermionę, którzy uścisnęli ją tak mocno, że zabrakło jej tchu.
     - J-jak to m-możliwe? - załkała Hermiona zalewając jej ramię łzami, aż przemokła jej koszula.
     - Nie mam pojęcia... - westchnęła. - Ale musimy zaraz pomóc reszcie poskładać tu wszystko. A... gdzie jest Harry?
     - Rozmawia z Nevillem i jego babcią. Trochę to potrwa, jest tak podekscytowana! - zaśmiał się Ron, wskazując na nich.
     Natalie przytaknęła i zostawiła ich sobie. Skierowała się do członków Zakonu Feniksa, później nauczycieli, Iryta, pozostałych uczniów i pod koniec do Weasleyów. Najpierw podbiegła do pani Weasley, która omal jej nie udusiła ze szczęścia.
     - Dobry świecie, a oni wszyscy mówili, że już nie żyjesz, że leżysz gdzieś za zbrojami! - zapłakała.
     - Leżałam i teoretycznie byłam nieżywa... Opowiem pani w domu, obie... Ach, tak, jakim domu! Muszę już wracać do siebie - pokręciła głową.
     - Ani mi się śni! Wrócisz do nas chociażby na chwilę, bo będziesz miała bliżej do Hogwartu! Słyszałam, że chcesz pomagać w naprawie zamku! Dobrze się składa, bo ja też zaraz wszystkich tu zaangażuję! Porozmawiamy o wszystkim w domu, zobaczysz!
     Poszła uścisnąć Percy'ego, Ginny, Fleur, Billa, Charliego i George'a. Stanęła przed tymi ostatnimi trzema i zaczęła:
     - A gdzie jest Fre... Ach, przepraszam, ja zapomniałam, że on... że on...
     - Zmył się do Hogsmeade z Lee po kremowe piwo - odparł George.
     - Co? To on żyje?! - krzyknęła.
     - No tak. Żyje i ma się dobrze - Bill uśmiechnął się lekko. - A ty powinnaś się cieszyć, że to nie ciebie opłakują, bo w Gringotta mogłaś zginąć, gdyby tylko wypuszczono smoki! - rzekł rzucając jej surowe spojrzenie.
     - O przepraszam, braciszku, ale do walki ze smokami przygotował mnie profesor Carrow, Hagrid coś dopowiedział i sama przeczytałam coś krótkiego na ten temat.
     - Jak mówi "coś krótkiego" - odezwał się George. - to ma na myśli przynajmniej czterysta stron malutkim drukiem. Do tego pewnie w runach.
     - Czterysta stron w runach, trzysta po francusku, siedemset w łacinie i potem już kolejne po angielsku... Nieważne!
     - Ważne! - zawołał Bill. - Zginęłabyś! Masz jakąś dziwną tendencję do sprowadzania na siebie kłopotów wtedy, kiedy nie masz odpowiedniego wsparcia!
     - Jak to nie miała? - obruszył się George i spojrzał na nią znacząco.
     - Miałam Fred i George'a!
     Bill wyglądał jakby dostał w twarz. Jeszcze chwilę z pomarudził, a potem stwierdził, że co się stało, to się nie odstanie, przeprosił i rozmawiali już normalnie. Wtedy Natalie miała akurat czas by porozmawiać z Harrym. Podeszła mu pogratulować. Oboje byli szczęśliwi. Jak wszyscy... Po osiemnastu latach latach od fałszywej informacji o śmierci Voldemorta, zginął już naprawdę. Przez chwilę, po mimo wielu strat, każdy nie posiadał się z radości...

__________________________
W rocznicę II Bitwy o Hogwart,
ku pamięci poległym:
Fredowi
Colinowi
Tonks
Remusowi
Bellatrix
Snapeowi
Oraz tym, którzy wojny nie dożyli, jak Zgredek, Ted Tonks i wielu innych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz