niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 9. - "Szlaban"

     Następnego dnia wieczorem Harry udał się do gabinetu profesor Umbridge na swój szlaban. Natalie, która pozostawiła wszystko w rękach profesora Flitwicka, udała się do niego zanim poszła do nauczycielki OPCM. Zapukała do drzwi swojego wychowawcy, ale nikt jej nie odpowiedział.
     - On wyjechał. - oznajmiła kobieta na portrecie.
     - Jak to "wyjechał"? - zapytała Natalie zaskoczona.
     - A tak, że miał coś ważnego do załatwienia i wróci późnym wieczorem. - odpowiedział teraz facet z portretu obok.
     - Mhm... A nie wiecie może co się stało z Hagridem?
     Pokręcili głowami wymownie. Odwróciła się i skierowała na trzecie piętro, żeby odbyć swoją karę. W wejściu natknęła się jeszcze na Harry'ego, który był blady i trzymał się za rękę, która musiała go boleć.
     - Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona.
     - Tak, uderzyłem się... - odrzekł.
     Chciała właśnie zarzucić mu kłamstwo, bo była pewna, że nie jest z nią szczery, ale profesor Umbridge odchrząknęła (yhym, yhym!) znacząco. Weszła do gabinetu, zamknęła za sobą drzwi i przyjęła nową taktykę. Podbiegła z uśmiechem do biurka.
     - Dzień dobry, pani profesor!
     - Dzień dobry. Widzę, że masz dziś dobry dzień. Jaka szkoda, że musiałaś go sobie popsuć szlabanem! - stwierdziła kiwając głową z politowaniem. - Myślę, że jako młoda dziewczynka nie powinnaś zarywać nocy na spacery, bo to naprawdę szkodzi twojemu zdrowiu. Usiądź, proszę. - znowu wyszczerzyła się sztucznie.
     Podała jej pergamin i pióro.
     - Pisz na nim zdanie "Nie będę spacerować po zamku podczas ciszy nocnej" pięćdziesiąt razy. Na pewno zdążysz zapamiętać.
     - O tak, z pewnością! - chwyciła pióro, usiadła prosto i przyłożyła je do kartki. Poczuła lekkie ukłucie na prawej dłoni, po jej zewnętrznej stronie.
     - Tylko nie numeruj, proszę.
     - Nie ma sprawy, pani profesor!
     Napisała pierwsze zdanie, czując, jakby ktoś rozgrzaną, grubą igłą przebijał jej skórę i dłubał w niej. Czerwony atrament zalśnił i zasechł. Napisała kolejne zdanie. I kolejne. Pisząc czwarte, spojrzała na swoją dłoń, która wciąż okropnie piekła. Zaczęły się na niej pojawiać różowe zarysy słów, które właśnie przepisywała jedno pod drugim.
     - Pisz, pisz! Czas ucieka! - poleciła profesor śpiewającym tonem.
     - Nie...
     - Słucham? - zapiszczała.
     - Nie będę pisać. - oznajmiła Natalie i wstała.
     - Jak to "nie będziesz"?
     - Nie będę pisać własną krwią! - wykrzyknęła. Zorientowała się przed chwilą, że ów ból musi pochodzić z tego, że pióro czerpało jej krew i dlatego słowa zabliźniały się na jej dłoni. To dlatego Harry był taki blady.
     - Nie rozumiem o czym ty...
     Chwyciła pergamin oraz pióro i cofnęła się do drzwi. Wybiegła przez nie na korytarz i ruszyła schodami na dół. Już piętro niżej trafiła na profesora Snape'a, który patrzył na nią z niepokojem.
     - Panno White, proszę uważać, bo...
     - Profesorze Snape, przepraszam najmocniej, że przerwę, ale musi mi pan pomóc. Czy prefekci mają prawo chodzić po terenie zamku o każdej godzinie?
     - Tak. Ale nie nadużywając tego. - zaznaczył.
     - Proszę powiedzieć o tym profesor Umbridge. Za karę kazała mi pisać teraz własną krwią na pergaminie "Nie będę spacerować po zamku podczas ciszy nocnej"!
     - Własną krwią? - zapytał zaskoczony.
     Natalie chyba jeszcze nigdy nie widziała, żeby szczerze się kimś przejął.
     - Proszę zobaczyć. - pokazała mu na pergaminie trzy zdania wypisane czerwonym atramentem i kawałek czwartego. Rzuciła niewerbalnie zaklęcie Vingardium Leviosa i napisała piórem Umbridge końcówkę zdania, zaczęła pisać następne, a słowa na jej dłoni stały się jeszcze bardziej widoczne i czerwone.
     - Przestań, proszę. - chwycił pergamin i zabrał jej go. - Gdzie jest pro...
     - Och, profesorze Snape! - zawołał piskliwy, dziecinny głosik z półpiętra. - Czy skończył pan już rozmawiać z panną White?
     - Błagam pana, profesorze, niech pan wytłumaczy... - poprosiła.
     - Profesor Umbridge. - zaczął, zbliżając się do niej. - Chyba zaszło pewne... nieporozumienie. - podał jej pióro. - Panna White jest prefektem, a prefekci mają prawo przebywać poza swoimi dormitoriami i pokojami wspólnymi o każdej godzinie, oczywiście nie nadużywając tego. - wyjaśnił. Po krótkiej chwili dodał: - A z tego co mi wiadomo, uczennica nie nadużywa tego prawa.
     Teraz oniemiała i wpatrywała się w nich bezczynnie.
     - Należą się chyba jakieś wyjaśnienia lub słowa specjalnie skierowane do panny White. - upomniał niecierpliwie.
     - A... A ja... - zająknęła się. - Nie do czytałam pewnie, że prefektom wolno to robić! Musiałam przeskoczyć ten punkt, ma pan rację, profesorze.... Cóż... Należą ci się moje... Erm... Przeprosiny. - wykrztusiła wreszcie, choć jej mina nie mówiła wcale, że to co plecie, ma jakikolwiek związek z tym, co myśli. Jeśli myśli.
     - Przeprosiny przyjęte... profesor Umbridge. - dodała po chwili.
     Kobieta zniknęła piętro wyżej, wyraźnie zdenerwowana, choć starała się tego nie okazać. Snape oderwał kawałek papieru, na którym znajdowały się zdania i sprawił za pomocą różdżki, że znikł.
     - Dziękuję panu bardzo, profesorze, naprawdę. - powiedziała całkiem szczerze.
     - Proszę. Czy ta rana na ręku krwawi?
     - Nie, słowa pojawiły się tylko przy okazji piekącego bólu, ale nie było żadnej krwi.
     - Dobrze. Gdyby coś się z tą raną działo, masz przyjść do mnie, a nie do skrzydła szpitalnego.
     - O... Oczywiście. - przytaknęła, choć nie wiedziała czemu mistrzowi eliksirów aż tak na tym zależało. - Dziękuję, do widzenia!
     - Do widzenia. - mruknął Snape, zwijając zwój z powrotem.

     Natalie skierowała się z drugiego piętra w stronę siódmego. Cieszył ją jedynie fakt, że wszystkie zadania, które już zdążono im zadać, zrobiła wczoraj w nocy, a zadanie dla Rogera napisała dziś rano. Teraz, gdy zbliżała się do schodów na piątym piętrze, zza gargulca wyskoczyli przed nią Fred i George.
     - Co wy znowu robicie?! - zawołała rozzłoszczona.
     - Straszymy cię! - wyjaśnili wesoło.
     - Przestańcie, bo zaraz...
     - Odejmiesz nam punkty?
     - Dasz nam szlaban?
     - Chyba nie chcesz ze nami spędzić wieczoru na szlabanie, co? - spojrzał na nią przenikliwie Fred.
     - Z tobą nie chce, ale ze mną jak najbardziej! - George mrugnął do niej i uśmiechnął się znacząco, denerwując brata. - Szlaban to czasem dobra rzecz...
     - Wracam ze szlabanu, więc dajcie mi spokój. - fuknęła.
     - Ty?
     - Ze szlabanu?
     - Niesamowite. - burknęła ironicznie, idąc dalej.
     Dogonili ją, dotrzymując kroku z obu stron.
     - Za co?
     - I u kogo?
     Zatrzymała się, zmieniła za pomocą różdżki kolor swojej szaty na różowy i uśmiechnęła się sztucznie, splatając ręce nieco poniżej biustu.
     - Aha... Umbridge. - stwierdził George.
     - Ale za co?
     Zmieniła z powrotem swoją szatę na czarną.
     - Dobre pytanie. Która jest w ogóle godzina?
     - Zbliża się dziewiąta. - odparł George.
     - Więc nie ma czasu gadać. - mruknęła.
     - Jest! - zaprzeczył Fred. - Jakby co, to powiesz, że znowu próbowaliśmy... No...
     - Włamać się do waszej wieży!
     - Tak!
     - Znowu? - spytała podejrzliwie.
     Zatrzymała się na półpiętrze, od którego schody rozchodziły się do wieży Gryffindoru i wieży Ravenclawu.
     - Jak mieliście w dwa lata temu imprezę z okazji wygranej z Puchonami w Quidditcha, to próbowaliśmy wejść z Georgem i Lee. Szara Dama nas wyśmiała - zaśmiał się Fred na to wspomnienie.
     - Pewnie wasza odpowiedź bardzo odbiegała od prawidłowej odpowiedzi na zagadkę!
     - Jeśli przekleństwa nie są nigdy odpowiedziami na zagadkę, to tak.
     - Nie dość, że Lee wywinął orła na ostatnich trzech schodkach...
     - To Dama nie chciała nas wpuścić, więc zaczął przeklinać.
     Natalie uśmiechnęła się.
     - Oho! Jest progres, śmiejesz się.
     - Nie śmieję, tylko uśmiecham. - poprawiła. - A gdyby zaistniała taka sytuacja, że zaprosilibyście Krukonów do siebie, to moglibyśmy zaprosić was do was. Profesor Flitwick nie miałby wtedy nic przeciwko. - oznajmiła pewnym głosem.
     - Ta? Trzeba to sprawdzić. - uśmiechnął się George figlarnie.
     - To teraz mów. - nakazał jej Fred.
     - Czym naraziłaś się różowej ropusze? - dokończyli równocześnie.
     Natalie wstała i rzuciła dwa zaklęcia: Cave Inimicum, Muffliato. Fred miał wrażenie, że przez chwilę roztoczyła się nad nimi wielka biała kopuła, obejmująca ich trójkę. Usiadła na ławce, a oni zajęli miejsca po obu jej stronach.
     - Byłam wczoraj w nocy na korytarzu, bo...
     - Nie wolno ci! - przerwał jej Fred.
     - To pani prefekt, może wszystko. - przypomniał George.
     - Mnie to wcale nie urządza! - zawołała. - Nie mam na nazwisko Malfoy.
     - I żebyś czasem w przyszłości nie miała! - zastrzegł Fred.
     - Najgłupsza decyzja w całym życiu! - stwierdził George. - A... Kontynuuj, proszę.
     - Dzieciaki mi doniosły, że jakichś dwóch pierwszorocznych umówiło się na "pojedynek" na trzecim lub drugim piętrze o północy. To znaczy... Doniosły Anthony'emu, ale on nie miał czasu tego sprawdzić, więc ja poszłam. Zeszłam na dół... chciałam skrótami i przełaziłam przez jakieś portrety, tylko, że trzy lub cztery razy wylądowałam w jakichś dziwnych miejscach... ale to nieważne. Zlazłam na trzecie piętro i ta różowa świnka Piggy...
     Fred parsknął śmiechem. Chwilę później George omal nie spadł z ławki ze śmiechu.
     - Jak zabawnie się słucha, gdy ktoś taki jak ty mówi o nauczycielu w ten sposób!
     - Bezcenne! Chciałbym usłyszeć jeszcze, jak nie szczędzi w słowach podczas kłótni z jakimś uczniem!
     - Ślizgonem...
     - Albo jak się bije z jakąś dziewczyną...
     - O chłopaka!
     I znowu obaj się roześmiali.
     - Już? Mogę mówić dalej? - spytała po chwili.
     - Tak jest!
     - No i ten prosiak powiedział: - (znowu śmiechy, ale stłumione. "Błagam, przestań!" pisnęli obaj, zanosząc się śmiechem niemal do łez.) - "Co ty tu robisz o tej porze? Jest stanowczo za późno na spacery! Będę musiała cię niestety ukarać, przykro mi! Proszę przyjść na szlaban po panie Potterze jutro!". I nie dała sobie przetłumaczyć, że prefekci mogą łazić gdzie im się podoba i kiedy im się podoba. Dzisiaj chciałam przyjść do niej z profesorem Flitwickiem, ale gdzieś wyjechał. Poszłam na ten jej głupi szlaban i zaczęłam grać w jej grę. Podbiegłam do biurka z uśmiechem od ucha do ucha i zgodziłam się z zapałem, gdy powiedziała, że mam pięćdziesiąt razy przepisać zdanie "Nie będę spacerować po zamku po ciszy nocnej". Tylko jak już napisałam trzecie zdanie i połowę czwartego, to konałam z bólu...
     - Jak to z bólu?
     - Nawet przy robieniu kropki nad "i" czułam, jakby ktoś wziął grubą, rozgrzaną do czerwoności igłę, wbijał mi ją w skórę i grzebał nią. Wstałam i powiedziałam, że nie będę pisać. Ona poprosiła, żebym powtórzyła, bo niedosłyszałam. Powiedziałam "Nie będę pisać swoją krwią!". Ona udawała, że nie wie o co mi chodzi, więc uciekłam z gabinetu i wpadłam na Snape'a. Wiecie, że mi pomógł? Prosiłam go, żeby wytłumaczył tej ropusze prawa prefekta, a on sam wymagał po tym od niej przeprosin dla mnie! Rozumiecie? Przeprosin! Jeszcze kazał mi przyjść do niego, gdyby coś mi się działo z tą ręką.
     - Ożeż ty karol! - zawołał George.
     - On...
     - Zakochał się w tobie! - zawołali chórem, z wyraźnym przerażeniem.
     Natalie zaczęła się śmiać. Od razu przygryzła rękaw szaty, żeby nie roześmiać się w głos. Widząc to, również się roześmiali. Zeszła z ławki i ze śmiechu od razu padła na podłogę. Wypuściła rękaw i śmiała się na głos, aż stanęły jej łzy w oczach. Spojrzała przez przypadek na swoją dłoń i twarz od razu jej skamieniała. Jak na filmach, gdy ktoś śmieje się, śmieje, a tu nagle coś mu się przypomina i poważnieje, przybierając taki niepokojący wyraz twarzy.
     - Co się stało? - zapytał George.
     Wyciągnęła do nich rękę, a Fred pomógł jej wstać. Znowu wyciągnęła do nich tą samą dłoń, a oni nie bardzo wiedzieli o co jej chodzi.
     - No o TO chodzi. - wskazała na czerwony napis na pięści.
     - "Nie będę spacerować po zamku po ciszy nocnej". - przeczytał Fred.
     - Ale co? Jak to tak teraz... To ma ci zostać jako blizna? - spytał George.
     - No chyba nie... Mam taką nadzieję! Bo inaczej sobie odetnę całą dłoń. - wzdrygnęła się.
     - Ja jej odetnę zaraz ten wielki, tłusty...
     - George!
     Natalie popatrzyła na niego znacząco, a on odwrócił głowę w bok i dokończył:
     - Łeb. Odetnę jej wielki, tłusty łeb.
     - Ja bym się nie rozdrabniał i nafaszerowałbym ją naszymi bombonierkami, ale bez antidotów.
     - Uwierzcie mi, że sama bym to zrobiła również. Albo rzuciłabym Cruciatusa...
    Spojrzeli na nią zaniepokojeni.
     - Uczłowieczasz się. - powiedzieli dumnie i zaczęli ją łaskotać.
     Niedługo potem wrócili do swoich wież, żeby nie narażać się na szlabany i utratę punktów. Tego samego wieczora Harry wysłał list do Syriusza, w którym opisał ostatnie zdarzenia, miał trening z drużyną (z którego Fred i George się wymigali) i w czasie gdy oczekiwał na rozmowę z Ojcem Chrzestnym przy kominku, Ron dostał pewien bardzo ważny, tajemniczy list...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz