Następnego dnia wieczorem Harry udał się do gabinetu profesor Umbridge na swój szlaban. Natalie, która pozostawiła wszystko w rękach profesora Flitwicka, udała się do niego zanim poszła do nauczycielki OPCM. Zapukała do drzwi swojego wychowawcy, ale nikt jej nie odpowiedział.
- On wyjechał. - oznajmiła kobieta na portrecie.
- Jak to "wyjechał"? - zapytała Natalie zaskoczona.
- A tak, że miał coś ważnego do załatwienia i wróci późnym wieczorem. - odpowiedział teraz facet z portretu obok.
- Mhm... A nie wiecie może co się stało z Hagridem?
Pokręcili głowami wymownie. Odwróciła się i skierowała na trzecie piętro, żeby odbyć swoją karę. W wejściu natknęła się jeszcze na Harry'ego, który był blady i trzymał się za rękę, która musiała go boleć.
- Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona.
- Tak, uderzyłem się... - odrzekł.
Chciała właśnie zarzucić mu kłamstwo, bo była pewna, że nie jest z nią szczery, ale profesor Umbridge odchrząknęła (yhym, yhym!) znacząco. Weszła do gabinetu, zamknęła za sobą drzwi i przyjęła nową taktykę. Podbiegła z uśmiechem do biurka.
- Dzień dobry, pani profesor!
- Dzień dobry. Widzę, że masz dziś dobry dzień. Jaka szkoda, że musiałaś go sobie popsuć szlabanem! - stwierdziła kiwając głową z politowaniem. - Myślę, że jako młoda dziewczynka nie powinnaś zarywać nocy na spacery, bo to naprawdę szkodzi twojemu zdrowiu. Usiądź, proszę. - znowu wyszczerzyła się sztucznie.
Podała jej pergamin i pióro.
- Pisz na nim zdanie "Nie będę spacerować po zamku podczas ciszy nocnej" pięćdziesiąt razy. Na pewno zdążysz zapamiętać.
- O tak, z pewnością! - chwyciła pióro, usiadła prosto i przyłożyła je do kartki. Poczuła lekkie ukłucie na prawej dłoni, po jej zewnętrznej stronie.
- Tylko nie numeruj, proszę.
- Nie ma sprawy, pani profesor!
Napisała pierwsze zdanie, czując, jakby ktoś rozgrzaną, grubą igłą przebijał jej skórę i dłubał w niej. Czerwony atrament zalśnił i zasechł. Napisała kolejne zdanie. I kolejne. Pisząc czwarte, spojrzała na swoją dłoń, która wciąż okropnie piekła. Zaczęły się na niej pojawiać różowe zarysy słów, które właśnie przepisywała jedno pod drugim.
- Pisz, pisz! Czas ucieka! - poleciła profesor śpiewającym tonem.
- Nie...
- Słucham? - zapiszczała.
- Nie będę pisać. - oznajmiła Natalie i wstała.
- Jak to "nie będziesz"?
- Nie będę pisać własną krwią! - wykrzyknęła. Zorientowała się przed chwilą, że ów ból musi pochodzić z tego, że pióro czerpało jej krew i dlatego słowa zabliźniały się na jej dłoni. To dlatego Harry był taki blady.
- Nie rozumiem o czym ty...
Chwyciła pergamin oraz pióro i cofnęła się do drzwi. Wybiegła przez nie na korytarz i ruszyła schodami na dół. Już piętro niżej trafiła na profesora Snape'a, który patrzył na nią z niepokojem.
- Panno White, proszę uważać, bo...
- Profesorze Snape, przepraszam najmocniej, że przerwę, ale musi mi pan pomóc. Czy prefekci mają prawo chodzić po terenie zamku o każdej godzinie?
- Tak. Ale nie nadużywając tego. - zaznaczył.
- Proszę powiedzieć o tym profesor Umbridge. Za karę kazała mi pisać teraz własną krwią na pergaminie "Nie będę spacerować po zamku podczas ciszy nocnej"!
- Własną krwią? - zapytał zaskoczony.
Natalie chyba jeszcze nigdy nie widziała, żeby szczerze się kimś przejął.
- Proszę zobaczyć. - pokazała mu na pergaminie trzy zdania wypisane czerwonym atramentem i kawałek czwartego. Rzuciła niewerbalnie zaklęcie Vingardium Leviosa i napisała piórem Umbridge końcówkę zdania, zaczęła pisać następne, a słowa na jej dłoni stały się jeszcze bardziej widoczne i czerwone.
- Przestań, proszę. - chwycił pergamin i zabrał jej go. - Gdzie jest pro...
- Och, profesorze Snape! - zawołał piskliwy, dziecinny głosik z półpiętra. - Czy skończył pan już rozmawiać z panną White?
- Błagam pana, profesorze, niech pan wytłumaczy... - poprosiła.
- Profesor Umbridge. - zaczął, zbliżając się do niej. - Chyba zaszło pewne... nieporozumienie. - podał jej pióro. - Panna White jest prefektem, a prefekci mają prawo przebywać poza swoimi dormitoriami i pokojami wspólnymi o każdej godzinie, oczywiście nie nadużywając tego. - wyjaśnił. Po krótkiej chwili dodał: - A z tego co mi wiadomo, uczennica nie nadużywa tego prawa.
Teraz oniemiała i wpatrywała się w nich bezczynnie.
- Należą się chyba jakieś wyjaśnienia lub słowa specjalnie skierowane do panny White. - upomniał niecierpliwie.
- A... A ja... - zająknęła się. - Nie do czytałam pewnie, że prefektom wolno to robić! Musiałam przeskoczyć ten punkt, ma pan rację, profesorze.... Cóż... Należą ci się moje... Erm... Przeprosiny. - wykrztusiła wreszcie, choć jej mina nie mówiła wcale, że to co plecie, ma jakikolwiek związek z tym, co myśli. Jeśli myśli.
- Przeprosiny przyjęte... profesor Umbridge. - dodała po chwili.
Kobieta zniknęła piętro wyżej, wyraźnie zdenerwowana, choć starała się tego nie okazać. Snape oderwał kawałek papieru, na którym znajdowały się zdania i sprawił za pomocą różdżki, że znikł.
- Dziękuję panu bardzo, profesorze, naprawdę. - powiedziała całkiem szczerze.
- Proszę. Czy ta rana na ręku krwawi?
- Nie, słowa pojawiły się tylko przy okazji piekącego bólu, ale nie było żadnej krwi.
- Dobrze. Gdyby coś się z tą raną działo, masz przyjść do mnie, a nie do skrzydła szpitalnego.
- O... Oczywiście. - przytaknęła, choć nie wiedziała czemu mistrzowi eliksirów aż tak na tym zależało. - Dziękuję, do widzenia!
- Do widzenia. - mruknął Snape, zwijając zwój z powrotem.
Natalie skierowała się z drugiego piętra w stronę siódmego. Cieszył ją jedynie fakt, że wszystkie zadania, które już zdążono im zadać, zrobiła wczoraj w nocy, a zadanie dla Rogera napisała dziś rano. Teraz, gdy zbliżała się do schodów na piątym piętrze, zza gargulca wyskoczyli przed nią Fred i George.
- Co wy znowu robicie?! - zawołała rozzłoszczona.
- Straszymy cię! - wyjaśnili wesoło.
- Przestańcie, bo zaraz...
- Odejmiesz nam punkty?
- Dasz nam szlaban?
- Chyba nie chcesz ze nami spędzić wieczoru na szlabanie, co? - spojrzał na nią przenikliwie Fred.
- Z tobą nie chce, ale ze mną jak najbardziej! - George mrugnął do niej i uśmiechnął się znacząco, denerwując brata. - Szlaban to czasem dobra rzecz...
- Wracam ze szlabanu, więc dajcie mi spokój. - fuknęła.
- Ty?
- Ze szlabanu?
- Niesamowite. - burknęła ironicznie, idąc dalej.
Dogonili ją, dotrzymując kroku z obu stron.
- Za co?
- I u kogo?
Zatrzymała się, zmieniła za pomocą różdżki kolor swojej szaty na różowy i uśmiechnęła się sztucznie, splatając ręce nieco poniżej biustu.
- Aha... Umbridge. - stwierdził George.
- Ale za co?
Zmieniła z powrotem swoją szatę na czarną.
- Dobre pytanie. Która jest w ogóle godzina?
- Zbliża się dziewiąta. - odparł George.
- Więc nie ma czasu gadać. - mruknęła.
- Jest! - zaprzeczył Fred. - Jakby co, to powiesz, że znowu próbowaliśmy... No...
- Włamać się do waszej wieży!
- Tak!
- Znowu? - spytała podejrzliwie.
Zatrzymała się na półpiętrze, od którego schody rozchodziły się do wieży Gryffindoru i wieży Ravenclawu.
- Jak mieliście w dwa lata temu imprezę z okazji wygranej z Puchonami w Quidditcha, to próbowaliśmy wejść z Georgem i Lee. Szara Dama nas wyśmiała - zaśmiał się Fred na to wspomnienie.
- Pewnie wasza odpowiedź bardzo odbiegała od prawidłowej odpowiedzi na zagadkę!
- Jeśli przekleństwa nie są nigdy odpowiedziami na zagadkę, to tak.
- Nie dość, że Lee wywinął orła na ostatnich trzech schodkach...
- To Dama nie chciała nas wpuścić, więc zaczął przeklinać.
Natalie uśmiechnęła się.
- Oho! Jest progres, śmiejesz się.
- Nie śmieję, tylko uśmiecham. - poprawiła. - A gdyby zaistniała taka sytuacja, że zaprosilibyście Krukonów do siebie, to moglibyśmy zaprosić was do was. Profesor Flitwick nie miałby wtedy nic przeciwko. - oznajmiła pewnym głosem.
- Ta? Trzeba to sprawdzić. - uśmiechnął się George figlarnie.
- To teraz mów. - nakazał jej Fred.
- Czym naraziłaś się różowej ropusze? - dokończyli równocześnie.
Natalie wstała i rzuciła dwa zaklęcia: Cave Inimicum, Muffliato. Fred miał wrażenie, że przez chwilę roztoczyła się nad nimi wielka biała kopuła, obejmująca ich trójkę. Usiadła na ławce, a oni zajęli miejsca po obu jej stronach.
- Byłam wczoraj w nocy na korytarzu, bo...
- Nie wolno ci! - przerwał jej Fred.
- To pani prefekt, może wszystko. - przypomniał George.
- Mnie to wcale nie urządza! - zawołała. - Nie mam na nazwisko Malfoy.
- I żebyś czasem w przyszłości nie miała! - zastrzegł Fred.
- Najgłupsza decyzja w całym życiu! - stwierdził George. - A... Kontynuuj, proszę.
- Dzieciaki mi doniosły, że jakichś dwóch pierwszorocznych umówiło się na "pojedynek" na trzecim lub drugim piętrze o północy. To znaczy... Doniosły Anthony'emu, ale on nie miał czasu tego sprawdzić, więc ja poszłam. Zeszłam na dół... chciałam skrótami i przełaziłam przez jakieś portrety, tylko, że trzy lub cztery razy wylądowałam w jakichś dziwnych miejscach... ale to nieważne. Zlazłam na trzecie piętro i ta różowa świnka Piggy...
Fred parsknął śmiechem. Chwilę później George omal nie spadł z ławki ze śmiechu.
- Jak zabawnie się słucha, gdy ktoś taki jak ty mówi o nauczycielu w ten sposób!
- Bezcenne! Chciałbym usłyszeć jeszcze, jak nie szczędzi w słowach podczas kłótni z jakimś uczniem!
- Ślizgonem...
- Albo jak się bije z jakąś dziewczyną...
- O chłopaka!
I znowu obaj się roześmiali.
- Już? Mogę mówić dalej? - spytała po chwili.
- Tak jest!
- No i ten prosiak powiedział: - (znowu śmiechy, ale stłumione. "Błagam, przestań!" pisnęli obaj, zanosząc się śmiechem niemal do łez.) - "Co ty tu robisz o tej porze? Jest stanowczo za późno na spacery! Będę musiała cię niestety ukarać, przykro mi! Proszę przyjść na szlaban po panie Potterze jutro!". I nie dała sobie przetłumaczyć, że prefekci mogą łazić gdzie im się podoba i kiedy im się podoba. Dzisiaj chciałam przyjść do niej z profesorem Flitwickiem, ale gdzieś wyjechał. Poszłam na ten jej głupi szlaban i zaczęłam grać w jej grę. Podbiegłam do biurka z uśmiechem od ucha do ucha i zgodziłam się z zapałem, gdy powiedziała, że mam pięćdziesiąt razy przepisać zdanie "Nie będę spacerować po zamku po ciszy nocnej". Tylko jak już napisałam trzecie zdanie i połowę czwartego, to konałam z bólu...
- Jak to z bólu?
- Nawet przy robieniu kropki nad "i" czułam, jakby ktoś wziął grubą, rozgrzaną do czerwoności igłę, wbijał mi ją w skórę i grzebał nią. Wstałam i powiedziałam, że nie będę pisać. Ona poprosiła, żebym powtórzyła, bo niedosłyszałam. Powiedziałam "Nie będę pisać swoją krwią!". Ona udawała, że nie wie o co mi chodzi, więc uciekłam z gabinetu i wpadłam na Snape'a. Wiecie, że mi pomógł? Prosiłam go, żeby wytłumaczył tej ropusze prawa prefekta, a on sam wymagał po tym od niej przeprosin dla mnie! Rozumiecie? Przeprosin! Jeszcze kazał mi przyjść do niego, gdyby coś mi się działo z tą ręką.
- Ożeż ty karol! - zawołał George.
- On...
- Zakochał się w tobie! - zawołali chórem, z wyraźnym przerażeniem.
Natalie zaczęła się śmiać. Od razu przygryzła rękaw szaty, żeby nie roześmiać się w głos. Widząc to, również się roześmiali. Zeszła z ławki i ze śmiechu od razu padła na podłogę. Wypuściła rękaw i śmiała się na głos, aż stanęły jej łzy w oczach. Spojrzała przez przypadek na swoją dłoń i twarz od razu jej skamieniała. Jak na filmach, gdy ktoś śmieje się, śmieje, a tu nagle coś mu się przypomina i poważnieje, przybierając taki niepokojący wyraz twarzy.
- Co się stało? - zapytał George.
Wyciągnęła do nich rękę, a Fred pomógł jej wstać. Znowu wyciągnęła do nich tą samą dłoń, a oni nie bardzo wiedzieli o co jej chodzi.
- No o TO chodzi. - wskazała na czerwony napis na pięści.
- "Nie będę spacerować po zamku po ciszy nocnej". - przeczytał Fred.
- Ale co? Jak to tak teraz... To ma ci zostać jako blizna? - spytał George.
- No chyba nie... Mam taką nadzieję! Bo inaczej sobie odetnę całą dłoń. - wzdrygnęła się.
- Ja jej odetnę zaraz ten wielki, tłusty...
- George!
Natalie popatrzyła na niego znacząco, a on odwrócił głowę w bok i dokończył:
- Łeb. Odetnę jej wielki, tłusty łeb.
- Ja bym się nie rozdrabniał i nafaszerowałbym ją naszymi bombonierkami, ale bez antidotów.
- Uwierzcie mi, że sama bym to zrobiła również. Albo rzuciłabym Cruciatusa...
Spojrzeli na nią zaniepokojeni.
- Uczłowieczasz się. - powiedzieli dumnie i zaczęli ją łaskotać.
Niedługo potem wrócili do swoich wież, żeby nie narażać się na szlabany i utratę punktów. Tego samego wieczora Harry wysłał list do Syriusza, w którym opisał ostatnie zdarzenia, miał trening z drużyną (z którego Fred i George się wymigali) i w czasie gdy oczekiwał na rozmowę z Ojcem Chrzestnym przy kominku, Ron dostał pewien bardzo ważny, tajemniczy list...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz