sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 8. - "Nocne przechadzki"

     - Z czego są zrobione?! Czy wy... Skąd wy mieliście na to pieniądze?! - zapytała Natalie. Zadzierała głowę do góry i
     - W wakacje...
     - Na samym początku...
     - Zarobiliśmy. - wyszczerzył się George.
     - Cóż, to o tyle niemożliwe, że całe wakacje przesiedziałam u was i nie mieliście czasu zarabiać. - powiedziała łypiąc na nich podejrzliwie. - W wakacje, na samym początku...
     - Nie myśl tyle, tylko mów! - rozkazał Fred szczerząc się równie szeroko jak jego brat.
     - Czekaj, no!... Zaraz... - wydała z siebie zduszony okrzyk przykrywając sobie usta ręką. - Harry oddał wam swoją nagrodę za Turniej Trójmagiczny w pociągu!
     - Jaki Turniej?
     - Kim ty jesteś?
     - Nie mamy żadnych galeonów! - zawołali równocześnie.
     - Tysiąc galeonów! - oburzyła się. - Czy kupiliście za to coś pożytecznego? I nie mówię o tych rzeczach... tych... kawałach.
     - Taa... Nowy komplet szat dla Rona.
     - Wyjściowych, porządnych.
     - Chociaż tyle dobrego. Nie mogę uwierzyć... - pokręciła głową. - Czy wy w ogóle znacie wartość galeona?
     - Dziecinko, nasz ojciec zarabia w Ministerstwie odkąd pamiętamy... - przypomniał Fred.
     - Ten pieniądz obija nam się o uszy od dzieciństwa.
     - Wiem. I nie mów do mnie "dziecinko", Fred. Jestem młodsza o niecałe dwa lata. - fuknęła.
     - A marudzisz, jakbyś była starsza z dwadzieścia! - zawołali zniecierpliwieni.
     - Uważajcie sobie - zagroziła im różdżką. - Zaraz będziecie chcieli, żeby waszym jedynym zmartwieniem były strupy po czyrakach.
     - A tak w ogóle to dzięki!
     - No, Angelina się nie wściekła aż tak!
     Stali obaj ucieszeni i tylko czekali, aż odpowie im na pierwsze pytanie. Jedno proste pytanie, a ona wymagała od nich przed tym tysiąca informacji.
     - To jak? Powiesisz? - zapytali błagalnie.
     - Nie. - odrzekła twardo.
     - Dlaczego?!
     - A jak myślicie? Jeśli jakiś dzieciak wróci do dormitorium z poparzeniami drugiego stopnia, krwotokiem z nosa, uszu i nie wiadomo skąd, albo dostanie jakiegoś napadu drgawek, bo wy urządzacie sobie z uczniów króliki doświadczalne, to...
     - To nie twoja wina, bo na ogłoszeniu jest napisane:...
     - "Ochotnicy podejmują się na własną odpowiedzialność!" - przeczytali chórem.
     - Ja chyba zaraz oszaleję... Ciekawa jestem, co na to wasza mama...
     Popatrzyli po sobie w zdziwieniu.
     - Tak! - zawołali równocześnie, nie dając jej odpowiedzi.
     - Też tak myślałam. Dajcie mi to ogłoszenie... Nie, nie powieszę go. - dodała widząc, że już chcą jej coś powiedzieć. - Umówmy się, że przepytam wszystkich wśród piąto-, szósto- i siódmoklasistów w moim domu. - zadecydowała szeptem, aby nikt nie mógł ich usłyszeć, co było mało prawdopodobne, bo teraz przez korytarz przechodziło mnóstwo ludzi i nikt nie miał czasu na podsłuchiwanie. A tym bardziej nie mogły ich usłyszeć portrety.
     - Umowa stoi. - uścisnęli jej dłoń.
     - Możesz jeszcze za karę kazać im testować nasze produkty. - mrugnął do niej Fred.
     - Niedoczekanie twoje... Chociaż nie! Małym Ślizgonom to podsunę!... Żartowałam, nie cieszcie się tak! - choć nie była pewna, czy nie chciałaby rzeczywiście jakiemuś młodemu, wrednemu dzieciakowi pokroju Pansy Parkinson wcisnąć czegoś, co wywoła paskudną wysypkę, gdy będzie jej się naprzykrzał tak bardzo, jak rok temu. Był taki jeden z drugiej klasy.
     Rozeszli się w dwie strony.

     Po śniadaniu Natalie poszła porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi z Gryffindoru. Zapytała ich o to, kto został w tym roku kapitanem drużyny Gryffindoru, ponieważ Oliver Wood już skończył szkołę.
     - Angelina Johnson... - mruknął zmarkotniały Ron.
     - To źle? - zapytała zmartwiona.
     - Nie, wręcz przeciwnie. Ale patrz na to - podsunął jej swój plan lekcji.
     - Historia magii, dwie godziny eliksirów, wróżbiarstwo, dwie godziny obrony przed czarną magią... - przeczytała.
     - Binns, Snape, Trelawney i Umbridge w jednym dniu! - krzyknął. - Co ja bym dał, żeby Fred i George skończyli już prace nad tymi Bombonierkami Lesera...
     - Czy ja dobrze słyszę? - zapytał George. - Prefekci Hogwartu chcą być leserami?
     - Sam popatrz! - cisnął w niego plan lekcji. - Najgorszy plan w całej historii szkoły!
     - Trafiłeś w sedno, braciszku. - stwierdził Fred, zerkając na niego. - Ale możesz tanio dostać od nas Krwotoczki Truskawkowe.
     - Tanio?
     - Bo będziesz krwawić aż do ostatniej kropli.
     - Aż pomarszczysz się jak suszona śliwka - odpowiedział George. - Nie mamy jeszcze antidotum.
     - To ja skorzystam z lekcji. - rzekł dziarsko Ron.
     - A jak już o tym mowa - zaczęła przemądrzałym tonem Hermiona. - to nie możecie rozgłaszać w Gryffindorze przez tablicę ogłoszeń, że szukacie królików doświadczalnych.
     - A kto tak powiedział? - zapytał George zdziwiony.
     - Ja. I Ron.
     - Mnie do tego nie mieszaj - wtrącił szybko Ron.
     Hermiona zabijała go wzrokiem, a bliźniacy zachichotali.
     - Już niedługo inaczej zaśpiewacie. - Fred odwrócił się do Natalie. - Jeszcze będziecie nas błagać o Bombonierki Lesera. - rzucił Hermionie pewne spojrzenie.
     - A to niby dlaczego? - obruszyła się Gryfonka.
     - Bo na piątym roku są sumy. - odrzekł George.
     - No i?
     - No i to, że nie zdążysz się obejrzeć, a będą egzaminy. Wycisną z ciebie flaki - rzekł Fred z dziwną satysfakcją.
     - Połowa naszej klasy miała lekkie załamanie nerwowe, gdy podchodziła do egzaminów - dodał George rozmarzonym tonem, jakby wspominał jakąś piękną chwilę z dzieciństwa. - Napady płaczu...
     - Depresje...
     - Patrycja Stimpson wciąż mdlała!
     - Kenneth Towler dostał czyraków...
     - Bo mu nasypałeś bulbadoksu do piżamy, Fred.
     - Ooo, tak... Racja, George. - zaśmiał się. - Zapomniałem... Czasem człowiek już się gubi, gdy tyle w życiu dokonał...
     - W każdym razie piąty rok to koszmar, największa zmora - stwierdził George. - Jak komuś oczywiście zależy na wynikach. - Tu spojrzał znacząco na Krukonkę. - Fredowi i mnie udało się to przetrzymać!
     - I zaliczyliście po trzy sumy, nie? - wtrącił Ron z przekorą.
     - Zgadza się - potwierdził George lekceważącym tonem.
     - Ale naszą przyszłość widzimy poza granicami świata osiągnięć akademickich. Nawet nie byliśmy pewni, czy chcemy tu wrócić na siódmy rok. Bo skoro już mamy... - spojrzał na Harry'ego, który ostrzegającym wzrokiem zabraniał mu mówić zawsze komukolwiek o tym, że oddał im pieniądze wygrane (Tysiąc galeonów!) w Turnieju Trójmagicznym. - ... sumy - dokończył szybko. - to czy są nam potrzebne owutemy?
     - Tylko mama nie pozwoliłaby nam rzucić szkoły, zwłaszcza wtedy, gdy Percy okazał się największym palantem na świecie. Ale nie zmarnujemy tego roku! Zrobimy porządne badania rynkowe i dowiemy się, czy nasz sklep jest potrzebny, na co jest największy popyt...
     - A skąd weźmiecie na to pieniądze? - spytała rozgniewana Hermiona. - Potrzebny jest lokal, składniki, materiały...
     Harry upuścił na ziemię zeszyt, z którego posypały się luzem kartki. Natalie zauważyła, że był cały czerwony i uznała, że pewnie zrobił to specjalnie. Przykucnęła i powolnie podawała mu resztę kartek.
     - Harry, zejdź na inny temat, stąpają po cienkim lodzie... - szepnęła.
     Popatrzył na nią z przerażeniem i zbierał kartki dalej, wysypując raz po raz kolejne. Natalie podniosła się z ziemi i po kryjomu, mocno uszczypnęła stojącego bliżej bliźniaka.
     - Nie zadawaj pytań, a my nie będziemy opowiadać bajek, pani prefekt. - rzekł Fred takim tonem, że w Hermionie zaczęło się gotować. Natalie po raz pierwsza była dumna z tego, że zrobiono jej na złość, zyskując pretekst, by odejść. - Chodź, George, może uda nam się sprzedać jeszcze jakiś towar przed końcem przerwy. - odwrócili się i ruszyli pospiesznie w przeciwnym kierunku.
     - Co to miało znaczyć? Mają już pieniądze na sklep? - zapytała Hermiona.
     - Myślicie, że ten rok rzeczywiście będzie aż tak trudny? - zapytał Harry, zmieniając temat.
     - Oczywiście. Sumy są rozpatrywane przy wnioskach o pracę i całej reszcie. - oznajmiła Hermiona.
     - Pod koniec będziemy mieć doradztwo zawodowe, Bill mi opowiadał. - dodał Ron. - Żeby wiedzieć, jakie owutemy musimy wybrać w przyszłym roku.
     - Wiecie już, co chcecie robić po skończeniu Hogwartu? - spytał Harry.
     - Nie. - mruknęła Natalie.
     - Chyba... no... bo... - zająknął się Ron i lekko zaczerwienił.
     - No? Co? - przycisnął go Harry.
     - Bo... Fajnie byłoby zostać aurorem. - wykrztusił.
     - Pewnie! - jego przyjaciel przytaknął z entuzjazmem.
     - Tylko, że aurorzy to elita, trzeba być świetnym... A ty, Hermiono?
     - Cóż... Gdybym mogła dalej rozwijać W.E.S.Z...
     Harry, Ron i Natalie nawet na siebie nie spojrzeli. Na szczęście Krukonka narzuciła kolejny temat.

     Historia Magii. W całym Hogwarcie panowała już powszechna opinia, że to absolutnie najnudniejszy przedmiot w całym czarodziejskim świecie. Natalie mówiła zawsze, że byłby ciekaw, gdyby nauczyciel inaczej wykładał, ale Ron miał wrażenie, że sama nie wierzy w swoje słowa. Profesor Binns, jedyny duch wśród grona pedagogicznego, miał tak okropnie znużony ton, że po dziesięciu (kiedy było ciepło, to po pięciu) minutach, wszystkich ogarniała śpiączka. Zwykle na zmianę koledzy z ławki szturchali się, notując po połowie jego wykładów. Byli i tacy, co wcale nie notowali i spisywali notatki od ludzi pokroju Hermiony i Natalie, które notowały dosłownie wszystko. Kiedy tematy im się pokrywały, Ron i Harry brali notatki od Natalie, żeby nie denerwować już Hermiony.
     W tym samym czasie gdy Harry, Ron i Hermiona mieli Historię Magii, Natalie miała Eliksiry, dwie godziny ze Ślizgonami. Weszła niechętnie do klasy i zajęła miejsce obok Anthony'ego i Luny. Jej niechęci nie budził wcale przedmiot, ani nauczyciel, tylko oczywiście Ślizgoni i fakt, że ma z nimi ten przedmiot już trzeci rok. W drugiej klasie mieli z Gryffonami, a w trzeciej z Puchonami.
     - Dzień dobry. - powitał ich chłodno Snape, wbiegając do klasy. Wcale nie było potrzeby wydawania polecenia, aby się uciszyli, bo gdy tylko usłyszano trzask otwieranych drzwi, ucichły wszystkie pomruki. - Zanim zaczniemy pierwszą lekcję w tym roku, uważam za stosowne przypomnieć wam, że w czerwcu piszcie bardzo ważny egzamin, między innymi z mojego przedmiotu i nikt się od tego nie wymiga. Niektórzy piątoklasiści wykazują jeszcze cechy skretynienia - Ślizgoni zarechotali. - ale mam nadzieję, że wszyscy zasłużą na zaliczenie egzaminu, jeśli nie chcą zasłużyć na mój... gniew. Po ukończeniu tego roku pewnie pożegnamy się ze znaczną większością uczniów. Do owutemowej klasy przyjmuję tylko najlepszych. Żywię nadzieje, co do niektórych z was, bo wyniki tych paru osób zapowiadają się całkiem obiecująco. - tu jego wzrok przemknął po Ślizgonach i natrafił ukradkiem jeszcze na Natalie. - Pytania.
     Isobel Macdougal podniosła rękę.
     - Słucham. - burknął Snape.
     - Czy pozostaniemy w następnych klasach w takim samym szyku? Mam na myśli to, że Gryfoni będą się uczyć z Puchonami, a Ślizgoni z Krukonami?
     - Postanowiłe, że tak, ponieważ poziom skretynienia jest najniższy w tych dwóch domach. - spojrzał na wszystkich uczniów w klasie. - Gdybym miał nauczać Gryfonów i Ślizgonów razem, to albo Gryfoni niczego by się nie nauczyli, albo Ślizgoni cofali by się przez nich w rozwoju. Prawdopodobne jest też to, że chętni do nauki Eliksirów wykruszą się i pozostanie mi połączyć wszystkie domy w klasach owutemowych. A jeśli chodzi o to, w jakich pracowaliście parach dotychczas, to chcę, abyście pozostali w nich do końca. Macie siadać w nich od początku lekcji, żeby nie robić szumu z zamianą miejsc.
     Natalie poczuła, jak coś podskoczyło w jej żołądku.
     - Dziś pozostaniecie tak, jak właśnie siedzicie. Od następnych zajęć macie siedzieć w dawnym porządku. A teraz... - oznajmił po krótkiej przerwie. - będziemy sporządzać eliksir, który często pojawia się podczas zaliczania Standardowych Umiejętności Magicznych. Eliksir Spokoju, który uśmierza lę, stres i niepokój. Ale ostrzegam, że jedno zadrżenie ręki może sprawić, że osoba, która wasz wywar wypije, może nie wybudzić się ze snu, w jaki zapadnie. Jak Wywar Żywej Śmierci.
     Bradley Chambers jęknął.
     - Ingrediencje i sposób sporządzania eliksiru - tu Snape machnął różdżką - są wypisane na tablicy - (spis ingrediencji i sposób pojawiły się na tablicy) - wszystko, co am będzie potrzebne - znowu machnął różdżką - znajdziecie w tym kredensie (drzwi jego otworzyły się z trzaskiem) - macie półtorej godziny... Start.
     Natalie w parze z Anthonym wykonywała dokładnie wszystkie polecenia. "Dodaj sproszkowany kamień księżycowy, zamieszaj trzy razy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, gotuj przez siedem minut, a następnie dodaj dwie krople syropu z ciemiernika czarnego".
     - Z waszych kociołków powinna unosić się teraz srebrna para. - powiedział Snape, gdy zostało jeszcze dziesięć minut.
     Z kociołka Crabbe'a i Goyla buchała czarna para, z Cho i Marietty strzelały zielone i złote iskry, a pod kociołkiem Malfoya i Pancy gasły płomienie, więc Malfoy co chwila syczał do niej, żeby coś z tym zrobiła. Wkrótce kazał przelać wszystko do fiolek i opuścić salę, zadając dwanaście cali pergaminu na temat zastosowania kamienia księżycowego przy sporządzaniu eliksirów i jego właściwości. Dla Gryffonów przyszedł czas na lekcję wróżbiarstwa z profesor Trelawney.

     - Witam was po długiej przerwie! - zawołała. - Cieszę się, że wszyscy wróciliście. Oczywiście wiedziałam, że nikogo z was nie ubędzie! Zbliżają się sumy, wszyscy o tym dobrze wiemy. Nie obchodzą mnie one za bardzo, bo jeśli ktoś naprawdę potrafi przepowiadać przyszłość, to żadne kwitki potwierdzające, lub zaprzeczające temu, nie będą ważne! Ale profesor Dumbledore kazał, to też do nich podchodzicie. Będziemy pracować teraz nad sennikami. Na waszych ławkach spoczywają senniki,Polega to na tym, że musicie przypomnieć sobie swoje sny, a potem za pomocą głównych symboli tych snów będziecie mogli odczytać ich znaczenie. Wiadomo, że sny prorocze są jedną z najpopularniejszych i najlepszych metod na czytanie przyszłości!
     - Co ci się ostatnio śniło? - zapytał Ron Harry'ego.
     - Nie mam pojęcia, stary... - mruknął. Dobrze wiedział co mu się śniło. Cmentarz. Cmentarz, Voldemort i śmierć Cedrika Diggory'ego. - A tobie?
     - Nigdy nie pamiętam snów...
     - Przeczytajcie wstęp o tym, notatkę instrukcyjną, ciekawostkę i przyjrzyjcie się swoim własnym snom!
     Do końca lekcji w klasie panował spokój. Wszyscy byli zajęci książkami lub udawaniem, że je czytają. Chwilę przed tym, gdy wybrzmiał dzwonek, profesor Sybilla Trelawney ogłosiła:
     - Jako zadanie domowe musicie przez miesiąc prowadzić sennik. Do zobaczenia!
     - Ale chała, będę musiał zmyślać... - burknął Ron. - Teraz dwie godziny Obrony Przed Czarną Magią?
     - Ta... - jęknął Harry. - Mamy o tyle szczęścia, że z Krukonami, a nie ze Ślizgonami, jak rok temu.

     Wszyscy uczniowie w zniecierpliwieniu czekali na profesor Umbridge w klasie. Chcieli mieć już za sobą jej towarzystwo. Część z nich miała nadzieję, że się spóźni i lekcja będzie przez to krótsza. Kobieta weszła do klasy z tym samym sztucznym uśmiechem, co przy śniadaniu dzień wcześniej.
     - Czy ona ma ten wyszczerz nawet wtedy gdy śpi? - zapytała Natalie Harry'ego i Rona, którzy omal nie parsknęli śmiechem.
     - Dzień dobry, moi drodzy! - zawołała.
     W klasie rozległ się pomruk odbijającego się około dwadzieścia parę razy "dzień dobry". Zacmokała z niesmakiem i skrzywiła się lekko.
     - Coś wam nie wyszło, więc spróbujmy jeszcze raz. Dzień dobry, moi drodzy! "Dzień dobry, profesor Umbridge!".
     - Dzień dobry, profesor Umbridge! - zawołał chór.
     - Od razu lepiej. - uśmiech powrócił na jej twarz. - Schowajcie różdżki, wyjmijcie książki, pergaminy i pióra!
     Uczniowie wymienili zaniepokojone spojrzenia.
     - Nauka Obrony Przed Czarną Magią bez używania różdżek? - zapytała Hermiona szeptem.
     - Pierwsze słyszę... - odparła Natalie.
     Kobieta wyjęła niezwykle krótką różdżkę i machnęła w nią stronę tablicy.
     - Na tablicy możecie zobaczyć cele nauczania w tym roku oraz punkty, w których zostaną one zrealizowane. Przeczytajcie je - stanęła przy biurku i obserwowała po kolei każdego. Po jakimś czasie poruszyła się wreszcie. - Czy już przeczytane? Wszyscy mają przed sobą odpowiednie podręczniki?
     Znowu rozległ się pomruk mówiący, że tak.
     - Ojojoj! Jeszcze raz! "Tak, profesor Umbridge!" albo "Nie, profesor Umbridge!".
     - TAK, profesor Umbridge!
     - Cudownie. Zacznijcie czytać na stronie piątej pierwszy rozdział.
     Wszyscy otworzyli książki. Jedynie Hermiona nie tknęła swojego egzemplarza. Jej ręka wystrzeliła w górę i oczekiwała w ciszy, aż profesor Umbridge ją zauważy. Po paru minutach ignorowania jej, powiedziała wreszcie:
     - Tak?
     - Mam do pani pytanie. - powiedziała Hermiona.
     - Czy to pytanie jest związane z rozdziałem?
     - Nie, ale...
     - Teraz czytamy. - przerwała z jeszcze szerszym uśmiechem.
     - To pytanie dotyczy punktów programu celu nauczania. - odezwała się, nie dając za wygraną.
     - Sądzę, że są jasne, panno...
     - Granger, Hermiona. Dla mnie nie są. Tam nie ma nic o praktykowaniu zaklęć obronnych.
     Umbridge się skrzywiła, a policzek zadrżał jej tak, że było widać, iż to stwierdzenie wyprowadziło ją z równowagi.
     - A po co praktykować zajęcia obronne, panno Granger? Ministerstwo...
     - Bo w rea... - zaczął Harry.
     - Ręka w górę, panie...
     - Potter. - i podniósł rękę do góry.
     - Słucham cię, chłopcze.  - powiedziała wtedy, choć niechętnie.
     - Powinniśmy praktykować te zaklęcia, bo w realnym świecie grozi nam niebezpieczeństwo.
     - To jest szkoła, a nie realny świat, panie Potter.
     - To co? Mamy tylko czekać, aż Voldemort wyjdzie z ukrycia i nas zaatakuje?
     Uśmiech spełzł jej z twarzy.
     - Za podnoszenie głosu Gryffindor traci pięć punktów. On nie powrócił! Nie wiem kto wam naopowiadał takich bz...
     - Sam z nim walczyłem! - wrzasnął Harry. Aż się w nim gotowało, ręce mu drżały ze złości. - Widziałem go na własne oczy! My o tym wiemy, Ministerstwo o tym wie i pani też dobrze o tym wie!
     - Harry-Potter-ręka-w-górę-Gryffindor-traci-przez-ciebie-kolejne dziesięć-punktów! To... Kłamstwo!
     - To pani kłamie! Sądzi pani, że Cedrik Diggory umarł na własne życzenie?!
     Po chwili dotarło do niego, że wcale nie chciał tego powiedzieć. Obejrzał się w bok, wyszukując wzrokiem Cho, ale zanim zdążył się dobrze rozejrzeć, kobieta mu odpowiedziała:
     - Dosyć tego. Masz tygodniowy szlaban u mnie. Widzimy się w moim gabinecie od jutra, o wpół do ósmej wieczorem - odparła i z uśmiechem wypisała coś na różowej kartce, którą zaczarowała, żeby zamknęła się w rulonik i położyła na ławce Harry'ego. - Zanieś to, proszę, pani McGonagall.
     Harry wstał, zrzucił ze swojej ławki wszystko do torby, ustawił ją przy krześle i wyszedł z kartką. Poszedł prosto do gabinetu profesor McGonagall, a zastał ją stojącą przed jego drzwiami.
     - Co się stało, Potter? Czemu nie jesteś na lekcji?
     - Miałem to pani przekazać od profesor Umbridge. - wręczył jej różowy rulonik.
     Czarownica otworzyła go z pomocą różdżki, przeczytała i kazała mu wejść do swojego gabinetu. Usiadła w fotelu, wskazując mu miejsce naprzeciw niej i sięgnęła po metalową puszkę z ciastkami.
     - Weź sobie ciasteczko. - rzuciła mu ją i popatrzyła badawczo.
     Harry wyjął jedno ciastko, podziękował i odłożył pudełko na biurko.
     - Czy to prawda, że przeszkodziłeś profesor Umbridge w lekcji?
     - Tak... - mruknął Harry.
     - I nie trzymałeś nerwów na wodzy? Krzyczałeś?
     - Tak.
     - I zarzuciłeś jej oraz Ministerstwu kłamstwo?
     - Zarzuciłem.
     - I sam skłamałeś?
     - Nie skłamałem! Lord Voldemort powrócił!
     - Nie krzycz, Potter. - syknęła. - Wiesz kim jest i dla kogo pracuje. Nie możesz przy niej wybuchać! Trzymaj nerwy na wodzy, bo zaszkodzisz sobie, klasie, całemu Gryffindorowi, szkole i Dumbledore'owi. Czy słyszałeś co mówiła pierwszego dnia szkoły?
     - O postępie w nauce... I o tym, że niepotrzebne praktyki zostaną zniesione. A to znaczy, że Ministerstwo miesza się w sprawy szkoły.
     - Hm... Cieszę się, że słuchasz przynajmniej panny Granger i panny White, które musiały ci o tym powtórzyć oraz panu Weasleyowi. Jesteś strasznie porywczy, kierujesz się emocjami, a to do niczego nie prowadzi! Do tego Gryffindor traci przez ciebie punkty. - przypomniała.
     - Wiem o tym - warknął, a po chwili zorientował się, że powiedział to nieodpowiednim tonem dla opiekunki jego domu, więc dodał: - pani profesor.
     - Masz mi nawet nie pokazywać się z kolejną kartką od profesor Umbridge. Weź sobie jeszcze jedno ciasteczko.
     - Nie chcę.
     - Nie bądź głupi! Weź ciasteczko! - rzuciła mu puszkę na kolana. Harry znowu się poczęstował. - Teraz wracaj, bo za trzy sekundy będzie dzwonek.
     Rzeczywiście dzwonek wybrzmiał w tym samym czasie. Harry wstał i odszedł, mając nadzieję, że ktoś zabrał jego torbę, żeby nie musiał już oglądać nauczycielki w tym samym dniu.

     Zaraz po lekcjach Natalie poszła do pokoju wspólnego. Spotkała tam Jeremy'ego, Jasona, Duncana, Rogera oraz Granta.
     - Gdzie jest Cho? - zapytał Roger.
     - Nie wiem, widziałam ją ostatnio gdy wychodziłyśmy z klasy. Może poszła gdzieś z Mariettą Edgecombe. - stwierdziła Natalie. - Jakby co, to przekażę jej potem wszystko.
     - Niedobrze. - burknął Roger. - Treningi zaczynamy od dzisiaj. Możemy iść nawet teraz. Zawsze będziemy trenować w soboty, poniedziałki i czwartki. Macie być punktualnie, a nawet przed czasem, żeby już o siedemnastej trzydzieści wejść na boisko. Wraz z czasem zimowym będziemy wybierać wcześniejsze pory. Byłem dziś przemęczyć trochę Bradleya Chambersa, tego naszego rezerwowego, żeby sprawdzić, czy nadal się nadaje. Jest w świetnej formie, więc nie ma problemów.
     Nagle Cho dołączyła do nich.
     - Jest zebranie? - zapytała nieśmiało.
     - Tak, wczoraj przypominał nam wieczorem Roger. - fuknął Grant.
     - Nieważne. - uciął kapitan. - Idźcie po miotły i stroje. Idziemy na boisko od razu.
     Wszyscy przytaknęli i pobiegli do dormitoriów po potrzebne rzeczy. Natalie bardzo się cieszyła, że pokaże w końcu wszystkim z drużyny swoją Błyskawicę. Mówiła w zeszłym roku tylko, że będzie miała lepszą miotłę, ale nie pokazała jej drużynie, a Wiktorowi Krumowi i Iwanowiczowi. Hermiona też ją widziała, ale z pewnością nie zauważyła różnicy między Błyskawicą, a Nimbusem.

     Po wyczerpującym treningu powrócili do pokoju wspólnego. Wszyscy się gdzieś rozeszli - Jeremy, Jason i Duncan jak zwykle wyłożyli się przed kominkiem, Grant poszedł spać u siebie, a Cho wróciła do koleżanek. Natalie podążyła w stronę kanapy, żeby usiąść pomiędzy Duncanem i Jeremym, kiedy nagle Roger pociągnął ją za rękę do tyłu.
     - Miałem dla ciebie to specjalne zadanie i mam je cały czas. - oznajmił półgębkiem.
     - To dobrze, ale czemu jesteśmy w konspiracji? - szepnęła.
     - Bo to na razie tajemnica.
     - Puść moją rękę, Roger. - poprosiła.
     Spojrzał w dół i puścił ją szybko.
     - Wybacz. Jesteś w drużynie rok krócej niż ja, wiesz o tym. Już od początku zapoznawałaś się z zasadami i miałaś duże pojęcie na temat wszystkiego, co w grze. Szybko to po prostu chłonęłaś. Kiedy zostawałem po treningach, żeby obmyślić taktykę, pomagałaś mi. Masz głowę do strategii i umiesz to zastosować w praktyce. A dążę do tego, że to mój ostatni rok w Hogwarcie i potrzebujemy zastępcę na kapitana drużyny. Chciałbym, żebyś to ty nim została.
     - Ja? - wybałuszyła oczy.
     - A mamy lepszy wybór? Grant jest dobry w tym co robi, ale w niczym więcej. Zostaje jeszcze rok. Pozostali, poza tobą i Cho, odchodzą razem ze mną w tym roku. Ty jesteś dłużej niż Cho i masz już mniej-więcej pojęcie na temat tego, jak wygląda bycie kapitanem, bo od takiego grzdyla - ręką wytyczył jej wzrost, gdy była w pierwszej klasie. - latasz za nami z miotłą i uczysz się wszystkiego mimowolnie. Chyba mi nie złamiesz serca i nie powiesz, że nie chcesz być kapitanem?
     - Co? Pewnie, że chcę! Ale to duże wyzwanie, więc po prostu się boję...
     - Nie masz czego. To tylko strasznie wygląda, ale z twoim doświadczeniem nie masz czego się obawiać. Pięć lat w drużynie nie poszło ci na marne.
     Uśmiechnęła się i zarumieniła.
     - Na wszystkich zwołam i zapytam o to, co myślą na temat tego, żebyś została moim zastępcą, w razie czego.
     - Oczywiście, a...
     - DRUŻYNA! - zawołał Roger, wchodząc w głąb pokoju.
     Jeremy, Jason, Duncan i Cho obejrzeli się na niego. Cho odeszła od Marietty i stanęła teraz bliżej.
     - Iść po Granta? - zapytała Natalie.
     - Byłbym ci niezmiernie wdzięczny. - przyznał.
     Pobiegła na górę, do dormitoriów chłopców i wbiegła do jego pokoju. Leżał na łóżku w białej bluzce, jeansach i koszuli w kratkę. Podeszła do niego i zaczęła nim trząść. Grant był typem człowieka, który wiecznie chodzi zaspany, nie wie nigdy o co chodzi, chyba, że pytają go nauczyciele (jakimś cudem zapamiętuje wszystko z lekcji) i śpi bardzo dużo, bardzo długo i bardzo, bardzo mocno. W trzeciej klasie przespał uroczystość zakończenia roku szkolnego.
     - Grant! Graaaant, Roger cię woła!... GRANT! - wrzasnęła mu do ucha. Dalej nic. Wyjęła różdżkę i rzuciła na niego zaklęcie Levicorpus.
     - Co, na brodę Me... -  gdy zawisł do góry nogami. - Chcę na dół!
     - Liberacorpus.
     Chłopak opadł na łóżko.
     - Na dół, Roger cię woła. Czy jest jakiś sposób, żeby cię obudzić bez czarów?
     - Naleśniki... Kocham naleśniki. - mruknął zaspany. - A poza tym, to Roger i Duncan coś na pewno na ten temat wiedzą, ja tam nie wiem, jak mnie budzą, bo jestem wtedy jeszcze nieprzytomny.
     Zeszli na dół i dołączyli do reszty drużyny.
     - Słuchajcie. Nadchodzi moment, w którym ja, obaj pałkarze i jeden ścigający będziemy mieli roboty potąd. - machnął ręką tuż nad swoją głową. - Owutemy. Wiecie, że nie będzie łatwo nam godzić treningi i naukę, więc chciałem coś zaproponować. Miałem wybrać swojego zastępcę, który... Jeśli okaże się dobry, zostanie moim następcą. Nietoperz Ravenclawu jest z nami w drużynie od pięciu lat i ...
     - Zaraz rzucę na ciebie upiorogacka. - zagroziła Natalie.
     - Ooo! Nie radzę! - zawołał Duncan spoglądając na Natalie i Rogera zaskoczony.
     - Dobra. Natalie jest w drużynie od pięciu lat, czyli odkąd przyszła do tej szkoły. Zna się na taktyce i zasadach, bo pomagała mi czasem, jak już nie wiedziałem co z wami zrobić. - zaśmiał się. - Ma w tym roku sumy, ale wiadomo, że nie ma czym się martwić. Proponuję więc, żeby to ona weszła na razie na okres próbny. Czy ktoś ma zastrzeżenia lub chce zgłosić inną kandydaturę? Przypominam, że w klasie nie-owutemowej jest jeszcze Cho i Grant.
     Wszyscy popatrzyli po sobie, ale nikt nie miał na twarzy cienia wątpliwości.
     - Mi tam pasuje. - stwierdził Duncan.
     - Mi też. - powiedzieli Cho i Jason równocześnie.
     - Mi również. - rzucił z uśmiechem Jeremy.
     Grant ziewnął przeciągle, kiwając głową na znak, że również się zgadza.
     - Super. To by było na tyle. A ciebie proszę - zwrócił się Roger, do swojej nowej zastępczyni. - żebyś na kartce wymieniła mi jakieś nowe pomysły, projekty, zastrzeżenia... Cokolwiek wymyśliłaś, jeśli chodzi o naszą drużynę. Przedstawisz mi to do...
     - Najdalej w poniedziałek. - ucięła.
     - Dobrze. - kiwnął jej i odszedł z powagą, za grantem.
     Natalie odprowadziła go wzrokiem i gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, krzyknęła z radości i uścisnęła Cho, która stała najbliżej.
     - Gratulacje! - zawołała Cho ściskając ją. - W razie gdybyś potrzebowała w czymś pomocy, to wiesz gdzie przyjść!
     - Dziękuję, będę pamiętać! - odparła podekscytowana.
     Podbiegła do Duncana, Jasona i Jeremy'ego. Najpierw uścisnęła Jasona, potem Jeremy'ego, a na koniec Duncana i wskoczyła mu po chwili na plecy.
     - Nietoperzu, uspokój się! - zawołał roześmiany.
     - Wiem, zaraz nie będę miała tylu powodów do śmiechu, bo sumy i ta cała reszta... - zeskoczyła mu z pleców. - O właśnie, mam przecież zadanie na Historię Magii, Eliksiry, Mugoloznawstwo i ...
     - Po co ty chodzisz na to mugoloznawstwo, skoro pochodzisz z mugolskiej rodziny? - zapytał Jeremy.
     - Nie z mugolskiej - pokręciła głową. - tylko z czystego, szlachetnego rodu, bla, bla, bla... Moi rodzice byli charłakami przez urok jakiejś staruchy podczas wojny czarodziejów.
     Przez okno wleciał Nocturnal, zatoczył kółko w powietrzu i wpadł na Natalie. Na szczęście nie jest dużą sową, bo ma trzy czwarte stopy wzrostu, więc uderzenie nie było mocne.
     - Chyba się nawalił. - stwierdził Jason.
     - Leciał z Irlandii przez Anglię do Szkocji. - wyjaśniła i odebrała od niego przesyłkę. Usiadła z sową blisko kominka, żeby ta się ogrzała, bo na dworze panowała zawierucha, bębnił deszcz i niebo było przysłonięte całkowicie chmurami. - Będzie burza... Pioruny i grzmoty. - przepowiedziała, otwierając przesyłkę. Wezwała pergamin, tusz i książki za pomocą różdżki.
     - To my lepiej idźmy zamknąć okna i spać, bo jak się rozgrzmi, to już nie zaśniemy.
     - Aż tak źle być nie powinno, chociaż nie jestem pewna czy wszystko skupi się nad naszą wieżą, wieżą astronomiczną czy sowiarnią.
     - Gdyby Trelawney to słyszała... - burknął Jason.
     - Już jej z Duncanem mówiliśmy.
     - I teraz pyta mnie o prognozę po każdej lekcji. - oznajmiła Natalie, odprowadzając ich wzrokiem.
     Zniknęli za drzwiami, a ona otworzyła list od pani Weasley.

Witaj, Natalie!  Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku
i obowiązki prefektów nie przeszkadzają wam aż tak bardzo w
nauce.  Twoja ciocia odwiedziła Londyn i spotkałam ją w tym
samym miejscu,  z którego odbieraliśmy Cię rok temu w waka-
cje.  Kazała przekazać Ci coś poufnego.  Powiedziała, że Ty bę-
dziesz wiedziała jak to otworzyć i co z tym zrobić. Nie mogę Ci
nic więcej powiedzieć, sama wiesz czemu. Kontrola. Gdyby coś
się działo, nieważne komu, informuj nas o wszystkim. Ściskamy
mocno i pozdrawiamy!
                                                                          M. & A. Weasley

PS. Gdyby któryś z naszych synów sprawiał problemy, nie oba-
wiaj się ukarać ich jako prefekt.  Im potrzebna jest dyscyplina!

     Natalie odłożyła z rozbawieniem list. Noctrunal odleciał z jej ramienia przez okno i wyjęła pergamin, który nie pokazywał z początku niczego. Stuknęła w niego różdżką, a pojawiły się na nim niedbale zapisane słowa:

Jeśli jesteś osobą, do której skierowane jest to pismo, to musisz
znać odpowie na następuce pytanie:
Co zrobił piorun, żeby zaimponować ciemni?

     Pytanie to było banalnie proste. Piorun jest bliskoznaczne do słowa "grzmot".Ciemnia zaś do "czerń"*. Chodziło więc o dziadków Natalie. Dla osób niewtajemniczonych mogło to brzmieć jak jakaś zagadka o nocnym niebie podczas burzy. Chwyciła pióro i nabazgroliła odpowiedź:

Próbował wskocz w lin wieku

     Słowa rozpłynęły się, jakby ktoś rozmoczył je z pomocą wody. Pojawiły się następnie zdania, jedno po drugim, ponumerowane. Natalie odczytała kilka z nich i zorientowała się, że to właśnie są rzeczy, których nie wiedziała o swojej rodzinie, a babcia obiecała jej przepisać. Całe mnóstwo ciekawostek, takich jak na przykład lista uczniów, których uczyła, informacja na temat tego, co ciekawego może znaleźć w domu dziadków w ich pudłach, gdy już umrą, o tym, że ciotka Mary-Jane jest Strażnikiem Tajemnicy domu Thunderów i ona jako jedyna będzie wiedziała czym się zająć, jeśli Natalie będzie chciała sprzedać dom. Był Wiadomość o spokrewnieniu z Blackami (tylko jedno zdanie, brzmiące właśnie: "Jesteśmy spokrewnieni z tymi Blackami"), ale była tak nabazgrana, jakby Janice miała nadzieję, że może Natalie tego nie odczyta. Przedostatni punkt brzmiał: "Jesteś 1/8 wilą lub 1/16, ze strony Stephensów. Nie mamy pewności, czy twoja prababcia była wilą, czy praprababcia". O nie! - pomyślała. - Mam coś wspólnego z Flegmą!
     Gdzieś pod koniec listy rzucił jej się w oczy punkt, wypisany większymi literami, z wyszczególnionymi niektórymi słowami. Mówił: "Przez urok Twoi rodzice są charłakami. Nie mamy niestety możliwości dowiedzieć się, czy to była klątwa jednopokoleniowa, czy może obejmować co drugie pokolenie chociażby, stąd powinnaś przeprowadzić małe dochodzenie w tej sprawie, gdy będziesz planować rodzinę". Przeraził ją trochę ten fakt, więc odłożyła zwój, zaczarowując go z powrotem, według instrukcji i zabrała się za odrabianie prac domowych. Gdy skończyła już pisać, odesłała wszystko zaklęciem depulso na swoje miejsce, czyli do jej szafki, która otwiera się tylko właścicielowi lub nauczycielowi z odpowiednim uprawnieniem i wiedzą. Usłyszała jakieś krzyki z dormitorium chłopców około północy, a chwilę później Anthony Goldstein wyszedł wściekły stamtąd.
     - Możesz mi pomóc? Muszę ogarnąć dwóch małych żartownisiów, a ich koledzy z dormitorium twierdzą, że dwóch chłopaków z innych domów umówiło się na pojedynek za trzecim albo drugim piętrze.
     - Pójdę w takim razie ich poszukać... - mruknęła i wstała z miejsca.
     Poprawiła szatę, chwyciła mocno różdżkę i ruszyła przez korytarze skrótami. Dotarła na trzecie piętro, przeczesując każde miejsce na korytarzu, gdy usłyszała za sobą czyjś głos:
     - Co tutaj robisz, moja droga? Jest stanowczo za późno na spacery!
     Odwróciła się i zobaczyła profesor Umbridge, w różowym szlafroku i nadal z szerokim uśmiechem.
     - Ja...Ja słyszałam, że jakieś dzieciaki biegają jeszcze po zamku i ...
     Umbridge znowu zacmokała.
     - Niestety, ale chyba muszę cię ukarać! Przykro mi!
     - Słucham? Nie, nie może pani, profesor Umbridge! - powiedziała przerażona.
     - Dlaczego? - zapytała z posmutniałą miną.
     - Jestem... Jestem prefektem! Prefekci mają przyzwolenie, żeby chodzić po całym zamku o każdej porze, jeśli jest to uzasadnione!
     - Nie, nie, nie... Na pewno coś ci się pomyliło, wątpię, żebym to przeoczyła. Nie będę odbierać ci punktów, po prostu przyjdziesz do mnie na szlaban jutro wieczorem. Zaraz po panu Potterze. Do zobaczenia! - zachichotała i odeszła.
     Natalie poczuła jak ogarnia ją złość. Mogła zignorować prośbę Anthony'ego albo powiedzieć, że to ona zostanie z chłopcami w dormitorium, a on w tym czasie poszedłby znaleźć tych dwóch chłopców umówionych na pojedynek. Ruszyła ze złością w stronę drugiego piętra i pod jedną z sal zobaczyła, że jeden chłopiec stoi odwrócony plecami do drugiego, a tamten celuje w niego różdżką. Wyciągnęła swoją różdżkę i rzuciła na niego zaklęcie Petrificus Totalus. Ten drugi odwrócił się i widząc ją, podskoczył i rzucił się do ucieczki, ale na niego również rzuciła owe zaklęcie. Następnie rzuciła mobilicorpus na jednego i na drugiego, żeby ich przyciągnąć do siebie. Finite Incancatem - i Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała przestało działać.
     - Macie pojęcie która jest godzina? - zapytała groźnie.
     - Po północy... - mruknął jeden z chłopców.
     - Dlaczego przyszliście tu o tej porze?
     Obaj milczeli.
     - O co ten cały pojedynek? - zapytała bardziej precyzyjnie.
     Nagle obaj zaczęli się przekrzykiwać, więc rzuciła zaklęcie Silencio.
     - Jak nie wyjaśnicie tego mnie, to pójdę do waszych opiekunów. Najpierw jeden powie o co chodzi, a potem drugi, zobaczymy na ile pokrywają się wasze wersje zdarzeń. I nie krzyczcie, bo zawołam Iryta.
     Sonorus.
     Mały Puchon przetarł usta i zapytał:
     - Kto to Iryt?
     - Poltergeist. Bardzo, bardzo wredny. Nikogo się nie boi, tylko jednego ducha. To o co chodzi?
     - Bo on powiedział, że skoro jestem w Hufflepuffie, to pewnie jestem fajtłapą!
     - Bo jesteś. - burknął mały Ślizgon.
     - A co ma do tego przynależność do domu? - zapytała poirytowana. - W twoim domu też są fajtłapy. Znasz Crabbe'a i Goyla? Takie dwa wielkie goryle.
     Ślizgon pokiwał głową.
     - To są dopiero fajtłapy. - burknęła. - A Puchoni wcale nie są gorsi od was w niczym!
     - Właśnie! - zawołał mały Puchon.
     - Cicho bądź. - fuknęła do niego. - Idziemy, odprowadzę was do waszych dormitoriów. - prowadziła ich w stronę lochów. - Wszyscy są równi, więc nie chcę słyszeć nawet takich kłótni, a tym bardziej nie możecie się pojedynkować z takiego powodu.... Poza tym, obaj tracicie po pięć punktów dla swoich domów. Powinnam odjąć tobie dodatkowe pięć. - zwróciła się do Ślizgona.
     - Za co? - oburzył się.
     - Za prowokację i za to, że chciałeś rzucić na niego zaklęcie, gdy był od ciebie odwrócony plecami. Nie masz za grosz honoru. Wstyd i hańba! Który wymyślił cały ten pojedynek?
     - Ja... - wymamrotał Puchon.
     - No to tobie też powinnam odjąć. Znajcie mą łaskę i dobre serce, a nie powinnam wam go okazywać, bo przez to, że szłam tu po was, oberwało mi się za łażenie po zamku po nocach.
     - A czasem to nie jest przyzwolenie dla prefekta? - zapytał Ślizgon.
     - No właśnie jest!
     - To dlaczego dostałaś za to karę?
     - Nie mam bladego pojęcia.
     - To nie fair. - oznajmili równocześnie oburzeni postawą nauczycielki, która ją ukarała.
     Podczas dalszej drogi nadal rozmawiała z nimi, bo uważała, że samo odjęcie punktów niczego ich nie nauczy. Nie robiła też wykładów i nie poniżała ich, tylko podeszła do tego w sposób psychologiczny, jak robi to profesor McGonagall. Ale dużo łagodniej. Gdy byli już nieopodal kuchni, a zarazem wejścia do domu Puchonów, w głębi korytarza odezwał się czyjś głos:
     - Vaisey! Gdzie się szwendałeś?
     Puchon pociągnął ją za rękaw, a ona skinęła na niego, oznajmiając, że może już iść.
     - Widzę, że niezbyt dobrze się spisałeś, Malfoy. - pokręciła głową.
     - Za to ty spisałaś się wspaniale, White. Po matczynemu to rozegrałaś, odprowadzając obu niemal pod same dormitoria. - uśmiechnął się z przekąsem. - Vaisey, za karę...
     - Już jest ukarany. - wtrąciła Krukonka. - Miał przeprosić.
     - Nie mia...
     - Tak, Vaisey. - przerwała chłopcu z naciskiem. Nie kazała mu wcale przepraszać. Nie chciała po prostu mówić Malfoyowi, że odjęła pięć punktów Ślizgonom, ale też nie miała zamiaru narażać chłopca na dodatkową karę. - Miałeś przeprosić, więc druga kara nie będzie potrzebna.
     - A, racja...
     - Do łóżka. Ale już! - Malfoy w mroku najpierw wskazał na nich palcem, a potem w stronę wejścia do ich dormitorium.
     Chłopiec kiwnął jej głową i odbiegł.
     - Żeby mi to był ostatni raz, bo wtedy nie będę patrzył, czy już byłeś ukarany czy nie. - zagroził Draco, posyłając chłopcu groźne spojrzenie. Gdy tamten zniknął z pokoju wspólnym, spojrzał na Krukonkę i znowu się wyszczerzył.
     - Teraz ty zagrałeś po ojcowskiemu. - zauważyła.
     - Ty lepiej wracaj lepiej do dormitorium, zanim Iryt cię dopadnie albo jakiś nauczyciel.
     - Trochę się spóźniłeś. Ale czy ty właśnie dajesz dobre rady? Aż nie wierzę, masz gorączkę, czy co?
     - Rekompensata za znalezienie za mnie tego dzieciaka, tak to nazwijmy... No. Mam cię odprowadzić, czy na co jeszcze czekasz? - zapytał nie przestając się uśmiechać szyderczo.
     - Nie, sama trafię, dzięki. Dobranoc.
     - Dobranoc. - odwrócił się na pięcie i odszedł.
     Natalie ruszyła na górę i powiedziała tylko Anthony'emu "złapałam ich", a następnie poszła spać, wściekła na pracownicę Ministerstwa.

*Grzmot - po ang. "Thunder". Czarny, czerń - po ang. "Black". Dziadkowie Natalie to Richard Thunder i Janice, której nazwisko panieńskie brzmiało Black.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz