Natalie spotkała po drodze do Wielkiej Sali zauważyła, że część uczniów nosi przypięte zielone plakietki z napisem "POTTER ŚMIERDZI". Teraz wiedziała, że wszystko poszło za daleko i to dlatego jej przyjaciel chowa się pod peleryną niewidką, gdy wychodzi poza zamek. Chciała z nim porozmawiać, gdy zobaczyła, że biegnie przez korytarz, ale podbiegła do niej Ginny. Przyjaciółka przybiegła się z nią przywitać i pochwalić się, że przyjdzie na Bal Bożonarodzeniowy.
- Tak, Hermiona mówiła mi, że będziesz tam z Nevillem! - powiedziała Natalie ucieszona.
- Właśnie, a mi mówiła, że ty się na bal nie wybierasz! - odpowiedziała Ginny ze złością. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Chcesz przepuścić jedyny taki bal w życiu?! Przecież następny bal będzie za cztery lata. Kiedy ciebie już nie będzie.
- Nie wiem... Mogę jeszcze iść bez partnera i po prostu przesiedzieć tam trochę, rozmawiając z nauczycielami, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda i wrócę do dormitorium. Jakoś mnie to nie kręci, a nawet nie mam sukienki.
- Uszyłabyś! Świetnie szyjesz. Ta spódniczka od ciebie robi szał, dziewczyny ciągle pytają skąd mam taką. Mogłabyś szyć takie i sprzedawać w szkole!
- Nie mam materiałów ani maszyny...
- To ciocia by ci przysłała, a jeśli nie ona, to moja mama. - stwierdziła Gryfonka. - Słuchaj no. - popatrzyła na nią surowo. W tym momencie strasznie przypominała swoją mamę, gdy krzyczała na bliźniaków albo Rona. - Jeśli nie chcesz zobaczyć pod choinką w tym roku sedesu z łazienki Jęczącej Marty, to...
- To? - zapytała Natalie czekając na kolejną śmieszną groźbę w stylu przyjaciółki.
- To musisz przyjąć zaproszenie od pierwszego chłopaka, który cię zaprosi! - zawołała.
- Fuj! - Natalie skrzywiła się wyobrażając sobie najgorszy ze scenariuszy. - Co jeśli to będzie Ślizgon?! - zapytała.
- No fakt... - Ginny również się skrzywiła. - To będzie jedyne usprawiedliwienie! Od każdego innego chłopaka musisz przyjąć zaproszenie i nie ma żadnego "ale".
A jej mina mówiła "Nie chcę słyszeć przeczącej odpowiedzi!".
- Dobrze. Spisałaś mnie właśnie na pewną śmierć.
- Też się cieszę z tego powodu. - Gryfonka rozpromieniła się. - Do zobaczenia na kolacji!
- Do zobaczenia!
Rozeszły się w przeciwne strony. Pod wieżą Gryffindoru Natalie spotkała Harry'ego i Rona ze skwaszonymi minami. Zapytała ich więc, co im się stało.
- Plakietki "POTTER ŚMIERDZI" się stały. I Hermiona. Hermiona jest zła na nas, bo nie chcieliśmy dołączyć do WSZY.
- Do czego? - zapytała zdziwiona.
- W.E.S.Z. to stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. Hermiona je założyła i szuka członków. Zgodzilibyśmy się wstąpić, ale każe nosić te głupie przypinki ze skrótem WESZ!
- Strzeż się, bo ciebie będzie chciała też do tego namówić. - stwierdził Harry. - A do tego jest zła na Rona, bo on zaprosił ją na bal tylko dlatego, że nie miał już żadnej innej opcji.
- Ale ona idzie z Krumem. - rudzielec obrócił oczami.
- No to was pocieszę. - stwierdziła Krukonka. - Wiecie z kim ja idę?
- Pewnie z jakimś przystojnym szósto- albo siódmoklasistą i jesteś z tego powodu prze szczęśliwa.
- Albo z jakimś Durmstrangiem.
- Nie idę wcale! Ale wiecie kto z wami chętnie pójdzie?
- Kto? - zapytali równocześnie zrywając się z miejsc.
- Bliźniaczki Patil. Nie mają nikogo i tylko czekają, aż ktoś je poprosi. - wyjaśniła.
Chłopacy spojrzeli po sobie znacząco. Ron podziękował jej i wbiegł do swojej wieży, żeby od razu zaprosić dziewczynę. Harry poszedł za Natalie i poprosił ją, żeby zawołała Parvati do niego. Zrobiła o co prosił i usiadła w salonie czekając tylko na koleżankę z dormitorium, która na pewno jej się pochwali zaraz czy przyjęła propozycję.
Tak jak przewidywała - Parvati w podskokach powróciła do pokoju wspólnego i oznajmiła dziewczynom "Idę z Harrym Potterem na bal", co spotkało się z ich aprobatą. Natalie zadowolona z siebie powróciła do sypialni i położyła się z notatnikiem w łóżku, czekając na godzinę dziewiętnastą, o której miała odbyć się kolacja.
Po dziewiętnastej zeszła na dół, spóźniona, bo przysnęła na chwilę. Podeszła do swojego stołu, zjadła grzanki z serem i szynką, kiedy podszedł do niej jakiś pierwszoklasista z Gryffindoru.
- Miałem cię poprosić, żebyś poszła za mną. Mam cię do kogoś zaprowadzić. - powiedział.
- Poczekaj momencik. - wypiła resztę ciepłej herbaty waniliowej i wstała od stołu. - Prowadź. - uśmiechnęła się do chłopca.
Chłopak poprowadził ją obok stołu Ślizgonów i Puchonów, minął część stołu przy której siedzieli uczniowie Durmstrangu i poprowadził ją między stół domu Borsuka i domu Lwa, mniej więcej na środek ich długości.
Fred i George odkaszlnęli znacząco, a Lee i Dean zaśmiali się siedząc na przeciw bliźniaków. Chłopiec zniknął gdzieś, musiał powrócić na swoje miejsce. Natalie podeszła do bliźniaków, położyła im ręce na ramionach pochyliła się między nich.
- Chłopiec mówił, że ktoś mnie tu szuka. Macie może pojęcie kto? - zapytała myśląc, że prawdopodobnie zna już odpowiedź.
- Czemu przychodzisz nas o to pytać? - zapytali najpierw.
- Bo intuicja mi podpowiada, że gdzieś tutaj powinnam szukać? Tak więc...?
- Powiedz mi, proszę. - Fred odwrócił się do niej bokiem, a potem wstał. - Z kim idziesz na bal?
Natalie dostrzegła, że Ginny obserwuje ją bez mrugnięcia okiem.
- Z nikim, nie przyjęłam jeszcze żadnego zaproszenia. A czemu pytasz?
Chłopak odkaszlnął, wyprostował się, jedną rękę schował za plecy, a drugą ujął jej dłoń.
- Czy zechcesz iść ze mną na bal? - zapytał uroczystym tonem.
Natalie spojrzała na siostrę rudzielca, która od razu wiedziała po jej minie, o co zapytał jej brat i wyszczerzyła się potrząsając głową twierdząco.
- Hm... - mruknęła Krukonka. - Zastanowię się.
- Że co? - Fred popatrzył na nią zdumiony.
- Żart. Zechcę iść z tobą na bal. - odrzekła i ledwo powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Dean, George i Lee wstali i zaczęli klaskać.
- Brawo! - zawołał George.
- Cóż to za wspaniałe zagranie ze strony pałkarza Gryffindoru! Właśnie uratował swój honor zdobywając za partnerkę jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole, zdecydowanie najładniejszą Krukonkę i najlepszą ścigającą Ravenclawu od wielu lat! - zawołał Lee.
Natalie poczuła, że się rumieni i szybko rozejrzała się tylko na boki, żeby upewnić się, że nikt się na nich nie gapi. Pożegnała się z kolegami, a wracając do stołu Ravenclawu, napotkała Ginny i Hermionę, które wyrosły przed nią jak spod ziemi.
- Idziesz na bal. - powiedziała Hermiona podekscytowana.
- Z moim bratem. - dodała Ginny w szerokim uśmiechu.
- Idę, idę. - potwierdziła i uścisnęły się z przyjaciółkami.
Następnego dnia wieczorem Natalie udała się na trening Quidditcha. Roger, będąc w ciągłej ekstazie po tym, jak Francuzka przyjęła od niego zaproszenie, zapomniał na początku, że jest kapitanem i pomylił pozycje - zawisł przy bramkach i dziwił się, dlaczego jest dwóch ścigających, a graczy mają przecież prawidłowo siedmiu. Trening nie był aż tak wyczerpującym jak zawsze przez to, że Roger co chwila coś mylił, a pozostali, ze śmiechu niemal pospadali z mioteł... No, Natalie spadła, ale z niewielkiej wysokości. Jeremy widząc jej zdziwioną minę, upadł również i zwyczajnie tarzał się ziemi ze śmiechu w sensie dosłownym. Trening dobiegł końca nieco później niż zwykle, ale przynajmniej przerobili wszystko co trzeba. Cho wybiegła pierwsza, Cedrik na nią czekał. Pobiegła do niego, ucałował ją i odeszli razem ręka w rękę. Ścigająca Ravenclawu uśmiechnęła się na ten widok i ruszyła powoli w stronę zamku, w jednej ręce ściskając trzonek miotły, a drugą poprawiając szatę, która opadła jej z jednego ramienia.
- Natalie! - zawołał ją Jeremy.
Odwróciła się i idąc powoli tyłem, czekała aż ją dogoni.
- Co słychać? - zapytali równocześnie i roześmiali się.
- Ty pierwsza.
- U mnie wszystko w porządku. - odparła. - A u ciebie?
- Świetnie. - przyznał. - Nie potłukłaś się chyba po tym upadku z miotły, co?
- Nie, w życiu! Ja.. wiesz. Kobieta ze stali. - zażartowała.
- Tak, chyba ty jako jedyna miałaś tyle upadków, a zaraz po nich wzbijasz się w górę i znowu jesteś najlepsza! Naprawdę twoja postawa jest godna podziwu.
- Przesadzasz. Ty też na okrągło zlatujesz z miotły i zamiast wstać i nakrzyczeć na tego, kto temu zawinił, po prostu tarzasz się po ziemi ze śmiechu. - powiedziała, bo taka była prawda.
- Raz tylko krzyknąłem. - odrzekł po chwili namysłu. - Jak grałem z bratem w naszym ogrodzie, wleciał we mnie i po upadku złamałem lewą rękę.
- Mam zawsze kontuzjowaną lewą rękę.
- Ja też! I jak tylko zleciałem z miotły, to spojrzałem na swoją rękę, łzy stanęły mi w oczach, wstałem z ziemi z głową opuszczoną na dół i zastanawiałem się co dalej. Brat podbiegł do mnie i zaczął wrzeszczeć "nic ci nie jest?!". A ja podniosłem głowę i wrzasnąłem "Złamałeś mi rękę, a poza tym to nic, tępy tłuczku!" i zacząłem się śmiać. Gdyby nie to, że serio złamał mi rękę, dałby mi w łeb.
Natalie wybuchnęła śmiechem odrzucając głowę do tyłu. Jeremy zawsze był niesamowicie zabawny i w przeciwieństwie do Freda i George'a Weasleyów, nie musiał przy tym wyrządzać nikomu krzywdy ani wycinać przykrego kawału. Wiadomo, że (prawie) nigdy nie chcieli nikomu zaszkodzić (no może trochę...), ale ich niedojrzałość po prostu nie przewidywała dopuszczenia rozsądku do zdania.
- Ja raz złamałam, skręciłam, zwichnęłam... Coś tam sobie zrobiłam w rękę, nie wiem co, ale miałam chyba pięć lub sześć lat. Akurat byłam u babci na wakacjach i wdrapywałam się na drzewo, bo jakieś wstrętne kociszcze na nie wlazło i bałam się, że zje moje czereśnie. No cóż... Miałam bliskie spotkanie z ziemią. Siostra zaraz podbiegła i sepleniąc wypytywała czy wszystko dobrze, a ja tylko wstałam, otrzepałam się z brudu zdrową ręką i powiedziałam "głodna jestem. Chodźmy na obiad". I do samego wieczora, dopóki ręka mi nie napuchła do mojego aktualnego rozmiaru, siedziałam cicho i się nie odzywałam na temat bólu.
- Ty?! - zawołał Jeremy pokładając się ze śmiechu. - Wolałaś iść jeść, zamiast leczyć rękę? Nie wierzę!
- Byłam strasznym żarłokiem! Rzecz w tym, że po prostu strasznie dużo się ruszałam i miałam dobrą przemianę materii!
- Nie wierzę... - pokręcił głową. - Nie wiem jak ty, ale ja ze śmiechu już ledwo się ruszam. Co ty na to, żeby ewentualnie narazić się trochę Filchowi i wlecieć do zamku na miotłach?
- Jeremy, jesteś po prostu nienor...
- Kto ostatni, ten sklątka tylnowybuchowa! - zawołał Duncan i wskoczył na swoją miotłę.
Cała trójka ruszyła do zamku i w końcu nie było wiadomo kto pierwszy wleciał, bo musieli wyminąć przy wejściu profesora Dumbledore'a i Filcha. Filch krzyknął coś za nimi, ale zaraz po tym po korytarzu rozniósł się tylko śmiech dyrektora i słowa "Daj spokój, przez tyle lat szkoły nie robili żadnych kłopotów, tyle mogę im wybaczyć!", "Przepraszam, dyrektorze.". Podejrzewali, że ani jeden, ani drugi nie wiedział kto wleciał na miotle, bo pędzili z maksymalną prędkością, ale przynajmniej nikt na tym nie ucierpiał. Usłyszeli przy tym oklaski zdumione okrzyki młodszych uczniów (i kilku starszych, ale chłopaków). Podbiegli do drzwi Ravenclawu, a Szara Dama rzuciła im zagadkę:
- Co było pierwsze? Jajko czy Feniks?
- To koło życia. - odparła Natalie zdyszana. - A koło nie ma początku!
Wejście za portretem ukazało im się i wpadli do środka roześmiani. Opadli na fotele w salonie.
- To było coś! - zawołał Duncan. - A wiecie co jest najlepsze? Nie to, że przeleciałem tuż nad głową dyrektora oraz woźnego i nic mi się nie stało. To, że ten mały, grzeczny kujon to zrobił też! - rozczochrał ścigającą.
- Grzeczny kujon?! Jeszcze mało o mnie wiesz! - uderzyła go lekko miotłą.
Duncan wyszedł z pokoju wspólnego, żeby zostawić miotłę i pójść po rzeczy na przebranie.
- Miałem w sumie zadać ci pewne pytanie. - powiedział Jeremy do Natalie.
- Tak?
- Może chciałabyś iść ze mną na bal?... No wiesz, jako przyjaciele! - dodał po chwili.
Krukonka poczuła się głupio. Jeremy, Duncan i Roger to trzej chłopacy, z którymi się najlepiej dogadywała. Przeważnie z chłopakami miała najlepszy kontakt, mimo, że wcześniej jej jedyną przyjaciółką była młodsza siostra. Pomyślała teraz, że głupio jest mu odmówić, ale nie wystawi też Freda.
- Przykro mi, ale umówiłam się wcześniej z Fredem. Może przy następnej okazji.
- Ach... No pewnie, nie ma sprawy... Może innym razem. - odpowiedział posmutniały.
Drzwi od dormitoriów chłopców otworzyły się z hukiem i wyszedł przez nie Duncan. Zbiegł na dół i podszedł do nich.
- Natalie! Zastanawiałem się, czy nie poszłabyś ze mną...
- Idzie z Weasleyem. - przerwał mu ścigający.
- Którym?! - zapytał zaskoczony.
- Z Fredem. - odparła. - Przepraszam was, naprawdę bardzo chętnie poszłabym z którymś z was, ale rozumiecie, że to byłoby naprawdę nieładne wobec niego! Mam nadzieję, że nie obrazicie się za to, co? - zapytała z nadzieją Natalie.
- Nie, coś ty! - Duncan objął ją ramieniem. - Pod warunkiem, że dasz się wyciągnąć do tańca!
- Z przyjemnością. - uśmiechnęła się do obojga. - Wybaczcie, czas się umyć i biec na kolację. Cześć!
Gdy Natalie zeszła na kolację, postawiono ją po raz kolejny w trudnej sytuacji. Przechodziła obok stołu Gryfonów, w jej stronę akurat zmierzali dwaj Bułgarzy - Gregorij Iwanow i Wiktor Krum. Rzuciła im uśmiech i miała zamiar odejść, gdy Gregorij złapał ją za przegub.
- Dobre wieczor, Nataliia. - powiedział wypuszczając jej rękę ze swojej.
Wiktor cofnął się i stanął obok kolegi.
- Witaj, Natalije. - przywitał ją.
- Dobry wieczór. W czymś mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.
- Ja i moji przyjaciele byli na waszem trenjingu. - powiedział Wiktor. - Slyszaliśmy, że jesteś najmłodszom graczkiem. Dużo ci idzi, ale powinnyś bardzij pućwiczyć nad jakimyś zwodami.
- Na serio? Dziękuję bardzo za radę, Wiktorze, z pewnością wezmę to sobie do serca!
- Ni ma sprawy. Możymy ci pomoc, pójdzisz z nami kidyś na trening i ci pokażym.
- Z miłą chęcią, w razie czego po prostu wołajcie. - uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Natalija. - Gregorij chwycił jej dłoń w swoje i nachylił się. - Czy zechciałybyś pójść ze mnu na bal?
Zobaczyła kątem oka Freda, który stanął w wejściu do sali i popatrzył na nich ze zdziwieniem. Ruszył w ich stronę.
- Niestety już jestem umówiona, Greg... Przykro mi bardzo...
- Co za strata. - powiedział zrezygnowanym tonem. - Równijeż mnie przykro, Natalija. Ale żywi nadziję, że do tańcy ze mnum pójdziesz mimu wszystku!
- Oczywiście, obiecuję! Do zobaczenia na treningu. - pożegnała ich i poszła dalej.
Po kolacji znalazła Deana Thomasa. Wiedziała, że chłopak ma bardzo duży talent plastyczny i dlatego chciała się do niego zwrócić o pomoc. Podeszła do niego z papirusem i powiedziała:
- Mam do ciebie pewną nietypową prośbę, Dean.
Chłopak popatrzył na nią z zaciekawieniem.
- Słucham.
- Mógłbyś mnie narysować? Tylko tak konturowo? Chciałabym mieć wzór, żeby projektować na tym sukienkę na bal dla siebie.
- Narysować? Konkretnie kiedy?
- Kiedy tylko masz czas. - odrzekła.
- Może być teraz? - zobaczył, że Krukonka potrząsnęła głową. - Super. To leć się przebrać, bo jak masz szatę, to nie za bardzo wiem co i jak rozrysować.
Pokiwała głową, zostawiła mu zwój i pobiegła do swojej wieży, żeby się przebrać. Wróciła pod wieżę Gryffindoru i po trzydziestu minutach szkic był już prawie gotowy. Fred i George wyjrzeli przez dziurę w portrecie na nich i zapytali:
- Co tu się wyrabia?
Dean podskoczył na ławce i upuścił zwój oraz pióro. Bliźniacy zeskoczyli na ziemię i zabrali jego pracę, zanim zdążył ją podnieść.
- Rysuję waszą koleżankę, tak jak prosiła. - powiedział i stanął między nimi, żeby przyjrzeć się swojej pracy.
- Po co? - zapytali.
- Bo będzie projektować sukienkę na bal.
Bracia spojrzeli po sobie i się wyszczerzyli. Wskoczyli znowu w dziurę w portrecie i obejrzeli się jeszcze, żeby coś powiedzieć.
- Może być niebieska. Wszystko, byle nie różowa. - zastrzegł Fred.
Natalie się zarumieniła, ale ani nie drgnęła, bo wiedziała, że utrudni pracę Deanowi.
- Znikajcie stąd. - pogoniła ich, a oni zamknęli wejście za sobą. - A ty co myślisz, Dean?
- O czym? - zapytał kreśląc ostatnie szczegóły.
- O kolorze, kroju... Mam do ciebie zaufanie jeśli o to chodzi, masz wrażliwość artystyczną.
- Przede wszystkim powinna być długa. Wszystkie dziewczyny przyjdą w długich kieckach, bo to w końcu bal zimowy. Nie powinna mieć dekoltu pod samą szyję, bo takie nosiło się z piętnaście lat temu i moda na nie na razie nie powraca...
- Na pewno też nie wyjdę w żadnym ciepłym kolorze.
- Złoto to jedyny ciepły kolor, jaki możesz przyjąć na ewentualność.
Omówili wszystkie inne aspekty, umówiła się z nim, że napisze za niego jakiś referat w podzięce, a on obiecał jeszcze, że narysuje dla niej projekt i zdublował sobie pracę. Przez całą noc rysowała w swoim łóżku różne projekty, żeby móc rano wypytać przyjaciółki, który jest najlepszy i poprosić ciocię o przesyłkę z maszyną i materiałami. Otrzymała oprócz tego jeszcze cienką książkę dotyczącą szycia z pomocą czarów i wykonała dla siebie piękną suknię na bal, na niedługo przed samym wydarzeniem. Poprosiła ciocię, żeby wysłała jej konkretne buty, biżuterię i torebkę, wysyłając jej pieniądze na wydatek. Przed samym balem Natalie znalazła salę, w której stały instrumenty, na których będą im przygrywać do tańca. Poprosiła Harry'ego, żeby pożyczył jej pelerynę niewidkę, żeby mogła się tam udać w nocy. On powiedział jej, że jeśli chce, może tam iść parę wieczorów z rzędu, ale pod warunkiem, że będzie mógł jej towarzyszyć. Kilka razy zdarzyło się, że "przypadkiem" ktoś się do nich dołączył, żeby posłuchać. Krukonka po prostu strasznie zatęskniła za muzyką.
Pewnej nocy Harry nie mógł iść z nią, więc dał jej pelerynę i poszła tam sama. Usiadła przy pianinie i zaczęła grać "Nocturne" Chopina, a nagle odezwał się za nią głos dyrektora:
- Pięknie! Mówiłem kiedyś, że muzyka to jeszcze większa magia niż ta, którą na co dzień się tu posługujemy.
Natalie obejrzała się za siebie wystraszona i była pewna, że dyrektor zaraz po tym powie jej coś w stylu "przykro mi, ale mimo tego muszę cię ukarać" i za wychodzenie z wieży po kolacji i oraz wkradanie się do jednej z klas, odejmie mnóstwo punktów Krukonom.
- Graj dalej!
- Ja przepraszam, panie dyrektorze, nie chciałam źle, ale...
- Przecież nie ukarzę cię za to. Wiem, że nie masz możliwości grać, więc korzystasz tyle ile możesz. Mimo tych wszystkich zaklęć zabezpieczających, żeby nikt nie słyszał dźwięków, ja słyszałem to co trzeba przez ścianę od mojego gabinetu. - zaśmiał się. - Słuchałem parę wieczorów z rzędu i byłem ciekaw kto tu przychodzi. Stawiałem na twojego opiekuna, profesora Flitwicka.
- Profesor Flitwick gra?
- Jest dyrygentem. Mógłby zaczarować te instrumenty, żeby grały same i po prostu dyrygowałby nimi. Ale porozmawiam z nim, może udostępni ci salę, dopóki instrumenty nie powrócą na swoje miejsce. Tymczasem mam nadzieję, że może pewnego dnia zacznie działać jakieś koło muzykantów, albo przygotujecie z profesorem obstawę muzyczną na jakieś święto...
- Jeśli profesor Flitwick wyrazi chęć, to dla mnie świetny pomysł. - przyznała.
- Cudownie. Graj
I nadszedł dzień balu. Wszystkie dziewczyny od rana były zestresowane, a chłopacy w większości już cieszyli się na dobrą zabawę. Boże Narodzenie, cudowna impreza, dobre jedzenie, mnóstwo pięknie wyglądających dziewczyn i po prostu dobra zabawa. Natalie ubrała swoją suknię, buty i dobrała biżuterię. Czuła się dziwnie, bo dotychczas chodziła na zmianę w mundurku, stroju do Quidditcha i piżamie, nigdy się nie stroiła, bo nie miała nawet na to czasu. Jako jedyna pozostała w dormitorium, reszta dziewcząt już szykowała się do wyjścia, albo była gdzieś ze swoimi partnerami. Chłopacy z resztą od dawna siedzieli przed wejściem do sali balowej i czekali tylko, żeby dorwać się do jedzenia.
Była gotowa. Wyszła z wieży i pośpiesznie udała się w stronę Wielkiej Sali. Gdy schodziła już spokojnie po ostatnich schodach, zobaczyła, że dziewczyny stały po jednej stronie korytarza, a chłopacy po drugiej. Krocząc po schodach jako ostatnia, przyciągnęła mnóstwo zdumionych spojrzeń. Kilku chłopaków zaczęło gwizdać, zaczęły się szmery i komentarze. Fred wyszedł dumnie z tłumu chłopaków, z którego ze swoim bratem znacznie wyróżniał się wzrostem. Podał jej rękę, ukłonił się i zmierzył jeszcze raz wzrokiem.
- No, to całe ślęczenie nad projektami było warte efektu. - przyznał.
- Już bałam się, że powiesz, że było bezsensowne, bo efekt jest beznadziejny. - powiedziała z ulgą.
- A chciałem ją zaprosić i stchórzyłem! - powiedział Seamus i uderzył się w czoło otwartą ręką zażenowany, nie zdając sobie sprawy z tego, że powiedział to nazbyt głośno. Widząc jej spojrzenie spalił buraka, a koledzy roześmiali się.
- Ten cały Iwanow też cię zapraszał, nie? - zapytał Dean.
- Też. I nie tylko on. Na jego miejsce - kiwnęła głową w stronę Freda. - było pięciu innych, przynajmniej o tylu mi wiadomo.
- Wiedziałem, że mam największe szanse. - przyznał Fred opierając się na jej ramieniu. Po chwili zdjął łokieć z jej ramienia i popatrzył na nią jeszcze raz. - Urosłaś?
Rozdzieliła dwie części dołu długiej, srebrnej sukni, które przerwało wycięcie aż do uda (oczywiście z podszyciem od połowy uda, żeby nie odsłonić za wiele), odsłaniając lakierowane szpilki.
- Dasz radę w nich tańczyć? - zapytał zaniepokojony.
- Ja się urodziłam w szpilkach, Fred.
- W szpilkach... - Powtórzył George.
- Na miotle... - Dodali Seamus i Lee.
- I z książką w ręku. - I skończył Fred. - Tylko w kiecy cię jeszcze nigdy nikt nie widział!
Chciała mu już coś odpowiedzieć, kiedy profesor McGonagall kazała ustawić się parami i ucichnąć.
Krukonka popatrzyła na swojego partnera. Miał ubrany czarny, trochę wyblakły garnitur, białą koszulę, brązową kamizelkę i zawiązaną niedbale czarną wstążkę, która miała się zaraz rozpleść.
- Odwróć się do mnie. - poprosiła.
- Hm? - stanął przodem do niej.
Chwyciła go za koszulę i pociągnęła na dół, żeby się zniżył. Przyjaciele Gryfona skupili na nich wzrok.
- Co tam się święci! - zawołał Lee, a George tylko wyszczerzył się w ciszy.
Natalie zawiązała od nowa wstążkę pod szyją Freda i nieświadomie odwróciła wzrok w stronę jego bliźniaka. Pokiwał głową, jakby z uznaniem i uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ona poczuła jak się rumieni i od razu odwróciła głowę w bok.
- Zachowujesz się jak moja własna matka. - powiedział jej towarzysz.
- Bo nie chciało ci się zawiązać tego dokładnie, albo nie potrafiłeś! - zaczęła się tłumaczyć.
- Proszę wejść do sali! - okrzyknęła opiekunka Gryffindoru.
Chłopak podał jej ramię i ruszyli. Sala była wystrojona tak, że wyglądała, jakby pokryto ją całą lodem, śniegiem, szronem, szadzią... Było pięknie. Nauczyciele stali już przy swoim stole i oczekiwali na główne cztery pary reprezentantów turnieju. Nawet profesor Snape przyszedł popatrzeć (bo wszyscy wątpili, że zamierza tańczyć).
Pierwsza weszła Fleur Delacour w długiej, siwej sukni z Rogerem Daviesem u boku. Następnie wszedł Cedrik z Cho, która miała na sobie tradycyjną chińską suknię. Trzeci weszli Harry i Parvati Patil, która (tak samo jak jej siostra) ubrała różowo-pomarańczową hinduską sukienkę. Ostatni weszli Wiktor Krum i Hermiona w długiej, różowej sukni cieniowanej z góry do dołu. Weszli jako pierwsi na parkiet i zaczęli tańczyć Walca. Niedługo potem zaczęły do nich dołączać kolejne pary, począwszy od Dumbledore'a i profesor McGonagall oraz Hagrida i madame Maxime. Ten i kolejne dwa tańce Natalie oddała Fredowi, czwarty taniec odbyła z Georgem, następnie z Nevillem, Ronem, Deanem, Lee, Harrym, dyrektorem, Seamusem, Jeremym, Duncanem i Rogerem. Mimo tego, że partnerów było dziesięciu po George'u, tańców było pięć, a może i mniej, bo zaczęli się bawić w "odbijanie". Wielu z nich chwaliło jej wygląd. Skończyła ostatni taniec i podeszła do stolika, przy którym Harry i Ron siedzieli od dwóch piosenek popijając sorbet. Nalała sobie do kieliszka i oparła się o stolik wymęczona.
- Jak się bawicie? - zapytała.
Spojrzeli na nią znużeni i nawet nie odpowiedzieli.
- No co wy! Poproście wreszcie do tańca Padmę i Parvati, bo siedzą same i pewnie głupio się czują, kiedy wszyscy partnerzy proszą swoje wybranki do tańca, a wy dwaj usiedliście gdzieś z boku i nawet nie kiwniecie palcem!
- Tak... - mruknęli obaj i siedzieli dalej bezczynnie.
- Gada się z wami jak z gnomami. Można mówić i mówić, a wy dalej swoje. - stwierdziła ze zdenerwowaniem.
- A gdzie zgubiłaś mojego brata? - zapytał Ron.
- Pewnie o mnie zapomniał i tańczy z kimś innym. - odparła.
- Kto? - zapytała zguba nad jej uchem. Oparł rękę na jej talii, a drugą oparł się tak samo jak ona o stół.
- A ty co tak sterczysz jak ten osioł, zamiast wyciągnąć ją do tańca?! - zawołał do niego Ron.
- No przecież po to przyszedłem, nie?! - Fred pociągnął ją za rękę na parkiet i ustawił się, gotów do tańca.
Natalie położyła rękę na jego ramieniu, drugą chwyciła mocniej jego dłoń, wyprostowała się i ... Skończyła się piosenka.
- No ja to mam szczęście! - powiedział poirytowany Gryfon.
- Wiem! - zachichotała Krukonka.
Rzucił jej mściwe spojrzenie. Chwila ciszy. Zaczął się kolejny utwór. Bardziej rytmiczny, ale jednak dalej była to klasyka. Nie ma trzęsienia czupryną jak na koncertach rockowych. Przetańczyli tą piosenkę i Fred opuścił ją, żeby porozmawiać z Georgem i napić się czegoś. Natalie rozejrzała się dookoła i nawet nie zauważyła, gdy pojawił się przed nią Malfoy. Prawie się przestraszyła.
- Zatańczysz? - zapytał kłaniając się przed nią i chwytając jej dłoń.
Oniemiała.
- No chyba nie odmówisz koledze, z którym od czterech lat dzielisz kocioł? - uśmiechnął się szelmowsko.
Skinęła głową i poszła za nim. Ku jej szczęściu Draco potrafił tańczyć i walc wiedeński nie sprawiał im problemu. Tańcząc, zrozumiała, że chłopak budził w niej pewien strach, a przecież nigdy nic jej nie zrobił. Co więcej, nawet jej pomagał. Było to może dziwne, gdyby zwrócić uwagę na jego zachowanie wobec innych, a chyba tylko z Gryfonami miał takie zatargi. Może po prostu Dom Węża i Dom Lwa zawsze będą ze sobą skłócone i nie powinna się przejmować tym, a raczej normalnie odbierać zachowanie Ślizgona? Było to dla niej pytanie do przemyślenia, a tym czasem przełamali pierwsze lody i była zdolna traktować go jak każdego innego chłopaka w szkole, z którym nie ma wiele do czynienia.
- Dziękuję za taniec. - Ślizgon ukłonił się przed nią nisko.
- Również dziękuję, Draco. - dygnęła i rozeszli się w dwie strony.
Zobaczyła, że Harry i Ron przyglądali jej się z dziwnymi minami. Nie zdążyła nawet pomyśleć, żeby do nich podejść, bo poprosił ją do tańca Gregorij Iwanow. W połowie walca angielskiego, on i Krum wymienili się partnerkami i końcówkę utworu ona przetańczyła z Wiktorem, a Hermiona z Gregorijem. Fred zmierzył w jej stronę, a profesor Flitwick zaanonsował w tym czasie:
- A teraz... Tango.
- Potrafisz to tańczyć? - zapytała Natalie.
- Widziałem jak Charlie się uczył. A ty?
- Widziałam w telewizji instruktaż. - powiedziała niepewnie.
Jako, że Tango jest tańcem trudnym, ale pięknym i zmysłowym, tylko najodważniejsi chłopacy podbiegli do najładniejszych dziewcząt i ustawili się w gotowości. Fred i Natalie stali blisko pustej sceny, bo w drugim rogu sali unosiły się w powietrzu skrzypce oraz inne instrumenty i przy asyście dyrygenta przygrywały pięknie. Po ciszy między utworami, przy mikrofonie odezwał się charakterystyczny, bardzo lubiany przez Krukonkę głos.
- W porządku, Hogwart! - zawołał... Myron Wagtail, wokalista Fatalnych Jędz. - Jesteście gotowi na prawdziwą muzykę?! - rozległy się piski i dźwięk odsuwanych krzeseł. - Zapytałem: jesteście gotowi?! Jesteście gotowi?! - Uczniowie rzucili się biegiem pod scenę. Natalie i Fred, ręka w rękę, dobiegli pod samą scenę, od której nie dzieliło ich wiele, gdy zespół się pokazał. - Nie słyszę! - tu wrzaski Hogwartczyków. - W porządku... Pokażcie się, chcę widzieć wasze ręce w górze! Nauczymy się dzisiaj nowego stylu tańca. Więc ruszcie się! Pomóżcie nam, Hogwardzie! Razem możemy to zrobić! Jesteście gotowi? GOTOWI?!
Zaczęło się piosenką "Do the hippogriff", przy której wszyscy skakali i krzyczeli tańcząc, tak jak to było w jej tekście. Stopniowo zwalniano tempo, przechodząc między innymi przez "This is the night". Odkąd Jędze zaczęły grać, Fred i Natalie nie odstąpili się na krok, cały czas tańczyli ze sobą. Wkrótce okazało się, że było tak późno, że byli jedyną parą, jaka pozostała jeszcze na parkiecie. Myron zapowiedział już ostatnią piosenkę - "Magic works". Natalie oparła głowę o tors Freda i powoli bujali się w rytm muzyki objęci. Spojrzenie Natalie spotkało się ze wzrokiem dyrektora i profesor McGonagall, którzy siedzieli przy stoliku, patrzyli na parę i uśmiechali się znacząco.
- Zdaje mi się, czy się z nas nabijają? - wymamrotał uśmiechając się do profesorów.
- Jesteśmy jedyną parą na parkiecie już którąś piosenkę z rzędu, Fred. - przypomniała.
- Tak. I grają głupie piosenki miłosne, więc się z nas śmieją. - zauważył.
- Jeszcze raz powiesz, że są głupie, a będziesz pływać w sorbecie jako szczur. Fatalne Jędze są genialne.
- Wiem, nie są głupie. Oni się z nas przez to głupio śmieją.
- To, że ty byś się w takim momencie z nas nabijał na ich miejscu, to nie znaczy, że oni to robią. Zawsze to samo. Nie mierz wszystkich swoją miarą. Po prostu się do nas nauczyciele uśmiechają, a ty jak zwykle...
- Cicho. - splótł ręce luźno za jej plecami. - Jest tak ładnie, a ty gadasz i gadasz.
Zdumiona zamilkła i również splotła ręce u jego tyłu. Zespół, z racji, że grał ostatni utwór, zagrał przedłużoną wersję. Skończyli, pożegnali się i zeszli ze sceny i pomachali Natalie i Fredowi mijając ich. Wszyscy zaczęli kierować się do wyjścia.
- Czas spadać, nie? - zapytał ją rudzielec.
- Nie wiem jak wejdę aż na siódme piętro, po tak długiej nocy. - powiedziała i objęła go w pasie, bo do ramienia by nie sięgnęła.
Doszli do schodów i ściągnęła buty. Na palcach ruszyła na górę trzymając się Freda. Wszyscy modlili się tylko, żeby Irytek nie wpadł na pomysł, żeby przyjść i zacząć krzyczeć, wyciągać dywany spod nóg i tym podobne. Gdy tylko się pojawił, przyleciał za nim krwawy baron i na szczęście nie zdarzyło się nic szczególnego. Kiedy wchodzili na szóste piętro, Krukonka zatrzymała się i usiadła na schodach, mówiąc, że dalej pójdzie dopiero za dziesięć minut, jak odpocznie.
- Wstawaj, Nietoperzu. - rudzielec ciągnął ją za rękę delikatnie.
- Nie-chce-mi-się. - wyszeptała. - Nie spałam dłużej niż cztery godziny poprzedniej nocy, więc jestem wymęczona.
- Ja za to jestem jeszcze pełen energii. - odpowiedział i podniósł ją z ziemi, wziął na ręce i poszedł dalej.
- Puszczaj! - poprosiła go wystraszona.
- Nie ma szans. Znowu położysz się na ziemi i tyle z tego będzie. - szepnął.
- Wariat, szaleniec, obłąkaniec...
- Nietoperz.
Wniósł ją na górę i zobaczył tylko, jak ostatnie osoby przechodziły przez dziurę za portretem. Zdążył chwycić portret, żeby się nie zamknął i postawił towarzyszkę na ziemi.
- I spokój od tańców przez najbliższe dwa lata... - westchnęła.
- Nie. Powtórka z rozrywki w sylwestra. - zapowiedział.
- Grozisz czy obiecujesz? - zaśmiała się cicho.
- Idź ty już lepiej spać. - kiwnął w stronę wejścia do pokoju wspólnego Krukonów.
- Mhm... Dobranoc. - wspięła się na palce i uścisnęła go.
- Dobranoc. - pogładził ją ręką po plecach zaskoczony, ale i zadowolony.
Harry i Ron wracali z błoni do zamku. Usłyszeli na korytarzu, że nie gra już muzyka, więc bal musiał się pewnie skończyć. Idąc obok kuchni, usłyszeli czyjeś kroki i schowali się za filarem. Zobaczyli Cedrika zmierzającego do swojego dormitorium, więc wyszli z ukrycia.
- O, Potter! Tutaj jesteś, wszędzie cię szukałem. - powiedział chłopak. - Znasz już zagadkę złotego jaja?
- Nie, nie mogłem na razie rozgryźć co zrobić, żeby tak nie wrzeszczało. - odparł Harry.
- Dam ci jedną radę. Łazienka prefektów... Idź do niej i weź z nim kąpiel. Piąte piętro, dla ścisłości.
- Łazienka prefektów... - powtórzył. - Dzięki. Spróbuję.
- Nie ma za co. - skinął im i poszedł dalej.
Harry wiedział już, co zrobi następnego wieczora, gdy prefekci będą zajęci układaniem planu haseł i spotkań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz