piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 5. - "Szlachetny ród Blacków"

     Kolejnego dnia młodzi czarodzieje nie musieli już sprzątać, bo zajęli się tym ci, którzy mogli używać magię. Fred i George zdążyli się od tego wymigać. Po ich wieczornym debiucie z piosenką "A on się wy... A on się wy... A on się wymigał znowu!" pani Weasley nie mogła słuchać słowa "wymigać", działało na nią bardzo źle. Podczas obiadu przyleciały sowy z listami z Hogwartu. Ale tylko do Rona, Natalie i Hermiony.
     - To dziwne... Trzy listy, a jest nas siedmioro. A co, jeśli coś się stało? - zapytała Hermiona.
     - Otwieraj i nie marudź. - rzuciła Tonks i zmieniła swoj wygląd. Teraz zamiast nosa i ust, miała kaczy dziób.
     - Hm... Niedługo trzeba się wybrać znowu na Pokątną. - stwierdził Ron. - Hej, co jest jeszcze w tych...
     - Odznaka prefekta! - zawołała Tonks wyjmując odznakę Natalie z jej koperty. - A to ci dopiero, będziesz prefektem w... Gdzie? W jakim ty domu jesteś?
     - W Ravenclawie. - zaśmiała się Natalie.
     Hermiona i Ron również wyjęli odznaki. Harry rozejrzał się i nie widział listu dla siebie. Pozazdrościł przyjaciołom tego, że oni zostali prefektami, a on nie.
     - Ron! Prefekt! - zaćwierkała pani Weasley dumna i uradowana. - Ojej, już jak każde dziecko w naszej rodzinie, Arturze!
     - A Fred i George to kto? - zapytali bliźniacy. - Sąsiedzi od drzwi obok?
     Natalie i Tonks wybuchnęły śmiechem. Śmiały się niemal identycznie, kiedy były w swoim towarzystwie. Generalnie Ginny i Natalie dzieliły tą samą cechę - zależnie od towarzystwa, śmiech im się zmieniał.
     - Jestem z was wszystkich dumna, naprawdę! - czarownica zignorowała uwagę synów.
     - Gratulacje. - powiedzial Harry i uśmiechnął się nieszczerze.
     Wszyscy zaraz po odczytaniu listów zabrali się za jedzenie. Po posiłku posprzątali i poszli do pokojów na górze, żeby wypocząć. Mama Rona zawołała go po coś. Wrócił niedługo do pokoju, w którym siedziały też Hermiona i Natalie, i oznajmił:
     - Mama chce mi kupić nową miotłę!
     - To świetnie, Ron! Planujesz dołączyć do drużyny? - zapytała Natalie.
     - Akurat jedno miejsce się zwalnia, więc tak, chciałbym. - powiedział dumnie. - Tylko... Hm... Bardzo chciałbym sam wybrać miotłę. Mama będzie za jakiś czas na Pokątnej, bo będzie szła po szatę dla mnie i wtedy ona ma mi wybrać miotłę, ale wiem, że nie kupi mi niczego takiego jak Nimbus Dwa Tysiące chociażby! Ale ostatnio chyba wyszedł nowy Zamiatacz... Tak, powiem jej, że chcę nowego Zamiatacza i że... - wybiegł z pokoju nie domykając za sobą drzwi.
     - Faceci i te ich miotły... - mruknęła Hermiona.
     - Hej, Ron, zaczekaj! - Natalie wybiegła z pokoju ku zdziwieniu Hermiony.
     Dobiegła do Rona, zanim on zdążył powiedzieć mamie o Zamiataczu. Złapała go za ramię i pociągnęła do tyłu.
     - A nie chciałbyś może Nimbusa Dwa Tysiące? - zapytała pół-głosem.
     - Przecież wiesz, że nowy Nimbus...
     - A kto powiedział, że mówię o nowym? - spytała. - Jeśli chcesz, mogę ci odsprzedać mojego. Używałam go ponad trzy lata, więc jego wartość spadła. Sprzedam ci go za osiemdziesiąt galeonów.
     - Osiemdziesiąt?! - zawołał. - Przecież w sklepie nowy kosztuje sto pięćdziesiąt! Ale... A na czym ty będziesz latać?... Odchodzisz z drużyny?!
     - Nie odchodzę! Dostałam nową miotłę od cioci, więc ta nie jest mi już potrzebna. Chcesz czy nie?
     - Ja... Daj mi chwilę, pójdę zapytać mamę. Osiemdziesiąt galeonów?
     Kiwnęła głową. Rudzielec pobiegł do swojej matki i przez parę minut rozmawiał z nią na temat nowej miotły. Natalie poszła do salonu i zerkając bliźniakom ponad ramionami, czytała gazetę, którą trzymali razem, w czasie gdy gadali z Harrym. Nie zauważyli jej.
     - Tylko czym może być ta broń, o której mówił Zakon? - zapytał Harry szeptem. - To jest coś niesamowicie silnego, silniejszego niż Avada Kedavra i być może boleśniejszego niż Cruciatus. A nawet może mieć większe pole rażenia. To musi być wielkie, skoro jest aż tak silne...
     - Niekoniecznie. - stwierdził jeden z bliźniaków.
     - Nie zawsze rozmiary mają się do siły. - To był Fred. Natalie rozpoznała go po tym, że George ma niższy głos.
     - Tak. Wystarczy spojrzeć na Ginny. - rzucił George.
     - Co masz na myśli? - spytał Harry.
     - Jest mała, bo jest dziewczyną, ale zdziwiłbyś się, gdyby rzuciła ci jednego ze swoich upiorogacków! - wyjaśnił.
     - Albo Nat. - wtrącił Fred.
     - Ta jest jeszcze mniejsza niż Ginny, ale ma parę w tych małych łapkach. Raz Oliver po meczu narzekał, bo obronił od niej kafla, ale obtłukł sobie nieźle biodro. Musiał iść do pani Pomfrey.
     -  A jak chodzi o zaklęcia - zaczął Fred. - to widziałem, jak pojedynkowała się z jakimś starszym Ślizgonem i też nieźle go załatwiła. Moody dodał jej za to punkty, bo wiedział, że broniła się, a po kolejnej takiej akcji, gdy po prostu widział, że doprowadzali ją do szału, ale nie rzucali zaklęć i to ona zaczęła w sumie wymianę, obrócił wszystko tak, że jeszcze ubiegał się o podwyższenie jej oceny u Flitwicka. Tylko, że z Wybitnego już się nie dało podwyższyć.
     - Skubana.
     Harry, wiedząc o obecności Natalii, uśmiechnął się. Zrobiła dwa kroki w przód, chcąc wystraszyć bliźniaków, gdy nagle Ron wbiegł do pokoju i wrzasnął:
     - Nie wiem jak ci dziękować! - a potem ukucnął, podniósł ją i obrócił się wokół własnej osi.
     - Ron! - pisnęła i zaśmiała się, gdy ją odstawiał. - Nie ma za co.
     - A co to było? - zapytali bliźniacy.
     - Mesdames et Messieurs! Permettez-moi de vous présenter:...  - Ron zawiesił głos, zastanawiając się, jak powinien powiedzieć zdanie dalej po francusku. - Nimbus Dwa Tysiące! - zawołał w końcu.
     Fred i George wzruszyli ramionami patrząc na siebie.
     - Odkupuję od Natalie miotłę, no! - wyjaśnił.
     - Miotłę? - zapytał Harry.
     - Zarazisz się wampiryzmem! - krzyknął George.
     - Będziesz wisiał do góry nogami na każdym meczu! - nagle udał, że się zapowietrza. - George, przestańmy! Oni są prefektami! Wlepią nam szlabany!
     - Żebyście wiedzieli, że przy najbliższej sposob...
     - Ronald, uspokój się. Póki co, nie jesteś jeszcze prefektem i możesz co najwyżej naobiecywać, że będziesz ich karać za byle co. Do tego czasu mogą ci dać w skórę. - przypomniała.
     - Nat dobrze mówi, posłuchaj jej czasem, a na dobre ci wyjdzie. - powiedzieli równocześnie bliźniacy.
     - Wam też by wyszło na dobre. - burknął Ron.

     Wieczorem Syriusz postanowił pokazać coś Harry'emu. Zawołał swojego chrześniaka i po chwili namysłu poszedł też po Natalie. Poszedł z nimi do salonu i stanął przed jedną z zasłon.
     - Chciałem wam... No nie, źle zaczynam. Z początku chciałem pokazać to tylko Harry'emu, ale po głębszym zastanowieniu pomyślałem, że chyba ty też jesteś tu gdzieś powiązana. - zwrócił się do Natalie. - Jak się nazywali twoi dziadkowie?
     - Richard i Janice.
     Syriusz kiwnął głową ze zrozumieniem. Odwrócił się do nich tyłem i rozsunął zasłony. Ich oczom nie ukazał się wcale kolejny portret... Tylko wielki gobelin z drzewem genealogicznym.
     - Drzewo genealogiczne rodu Blacków. - przedstawił. - Przypatrzcie się temu tutaj, a ty, Natalie, zastanów się, czy czasem nie ma tu gdzieś twojej rodziny.
     - Malfoyowie i Lestrange? - zapytał Harry. - Jesteś kuzynem Bellatrix i matki Draco Malfoya?
     - Jeśli o to już pytasz, to wcale nie poczuwam się ich rodziną. z Bellatrix nawet nie widziałem się od... Odkąd byłem w twoim wieku! Chyba, że liczysz rzucenie na nią okiem w Azkabanie.
     Harry nie odpowiedział. Przyglądał się dalej nazwiskom. Przestudiował pierwsze dwa pokolenia, a gdy dotarł do trzeciego, zauważył, że mężem Dorey Black był mężczyzna o nazwisku Charlus Potter i miał z nią jednego syna, ale jego imię nie zostało podane.
     - Nie wiem, czy chodzi tu o twojego ojca, Harry. - wskazał na miejsce, w którym powinna znajdować się jego podobizna. - Ale to możliwe.
     - Chwila... Charlus Potter ma siostrę, Eve Potter. Eve związała się z synem Callidory i Harfanga Longbottom, skąd mieli syna o nazwisku Stephens...
     - Tylko nie mieliśmy informacji o imieniu. - zaznaczył Syriusz.
     - Ja mam na nazwisko Stephens! - zawołała Natalie.
     - Ste... Nie, ty jesteś White! Swoją drogą, nasze nazwiska to przeciwieństwa. - zaśmiał się.
     - White mam po ciotce, która jest kuzynką pani Weasley.
     Tonks weszła do pokoju i podeszła do nich.
     - Molly miała na nazwisko Prewett, więc też tu jest. - powiedziała i wskazała jej nazwisko.
     Natalie przejrzała rodzinę wokół pani Weasley.
     - Tu jest. - wskazała na wypaloną dziurę, obok której znajdowało się powiązanie z kimś o nazwisku White. Niżej znajdowało się nazwisko Mary-Jane White. - To moja ciotka, dała mi swoje nazwisko, żeby mnie chronić przed ewentualnymi mścicielami z Francji lub Austrii po Bitwie w Beauxbatons w zeszłym roku. Babcia Janice, dziadek Richard, mama i moja siostra tam zginęły.
     - Tu są jacyś... Janice Black i Richard Thunder! - Tonks wytknęła palcem dwa nazwiska.
     - Znalazłam już dziadków Stephens i Thunder. - oznajmiła Natalie i dalej przeglądała pokolenia. - Jest miejsce na moją matkę, ale bez nazwiska... I miejsce na ojca, też bez nazwiska. Pewnie dlatego, że są charłakami.
     - Tu jest miejsce na ciebie i na Ellie. - wskazał Syriusz. - O patrz... Twoja matka też była kuzynką Bellatrix!
     Tonks przyjrzała się szybko całej legendzie.
     - Jesteś moją kuzynką, dalszą rodziną Syriusza, masz powiązania z Longbottomami, Malfoyami i Potterami... A Prewett... Nie, Prewett są zbyt daleko. Twoja ciotka jest ich rodziną, ale ty już nie bardzo się załapujesz. - stwierdziła odgarniając różowe włosy z ramion.
     Natalie zaświeciły się oczy.
     - Mam najfajniejszą rodzinkę na świecie. - objęła ramionami Tonks i Syriusza, pomiędzy którymi stała.
     - No... - Syriusz pokręcił głową. - Chyba nie powiesz, że ciocia Bellatrix jest fajna, co?
     - W każdej rodzinie są czarne barany. - odpowiedziała z zadziornym uśmiechem.
     Wszyscy się zaśmiali.
     - Tak też myślałem, że skądś cię kojarzę... - mruknął. - Babka mieszkała gdzie?
     - W Walii, odkąd pamiętam.
     - Dokładnie! Walia! Byłem kiedyś u twojej babki, Janice. - wspomniał Syriusz. - Miałem stamtąd zabrać coś, co chciała oddać Andromedzie, matce Tonks. Nie dogadywała się z żadną z jej sióstr, ani też z moimi rodzicami. Nie dziwię się, całe to paplanie o "czystości krwi"... Tylko Andromeda nie czuła konieczności przestrzegania tej zasady, ale Janice o tym nie wiedziała i nie chciała się mieszać w znajomości z nikim z młodszych pokoleń, została z Richardem.
     - Ale nie wydziedziczono jej tak jak Syriusza i innych sześciu osób, bo mało kto wiedział, że była źle nastawiona do reszty rodziny i nie respektowała zasady czystokrwistości. - zaznaczyła Tonks.
     - To były jakieś wakacje, a ty u niej byłaś. Taka malutka - Syriusz wskazał nieco ponad półtora stopy. - Pamiętam, że wlazłem do kuchni, a ty byłaś w małym leżaku i akurat nie spałaś. Skojarzyłem cię, bo masz cały czas te same oczy... I tak samo wielkie źrenice. Już wtedy mnie to zdziwiło, skąd u tak małego dziecka źrenice jak spodki.
     Harry i Natalie zaśmiali się.
     - Dlatego ci się przyglądałem w grocie i w szpitalu. Wiedziałem, że skądś cię znam! Miałaś te małe niebieskie oczy, długie białe włosy i drobny nosek. Podlazłem do ciebie, wyszczerzyłem się, jak to mam w zwyczaju i ty też zaraz się zaczęłaś szczerzyć. Nie powiem, żeby twoja babcia się ucieszyła, gdy mnie widziała przy tobie, ale też nie chciała okazać, że ta wizyta jest dla niej smutnym doświadczeniem. Ceniłem to, bo inni zabijali mnie wzrokiem, a ona po prostu zdawała się czuć żal za to, że było między nią i pozostałą częścią rodziny tak, a nie inaczej.
     - Babcia strasznie przeżywała konflikty rodzinne. Żadne inne nie były dla niej aż tak druzgocące, jak te.

     Chwilę potem pozostali się zeszli do salonu i również przyjrzeli się genealogii Blacków, odkrywając nowe powiązania, o których niektórzy nie mieli pojęcia. Przybyli znowu członkowie Zakonu, żeby coś omówić, a Fred i George oraz wszyscy, którzy byli od nich młodsi, musieli pozostać w pokojach na górze.

     Po kolacji Moody został z Harrym przy stole i wyjął z kieszeni mały album. Położył go na stole i rzekł:
     - Tu są zdjęcia byłych członków Zakonu Feniksa. - poinformował. - Gdzieś tu mam zdjęcia, które tobie się na pewno spodobają...
     - Są tam wszyscy byli członkowie?
     - Najprawdopodobniej, a co? - zagrzmiał łypiąc na niego szklanym okiem.
     - Dziadkowie Natalie też chyba przynależeli do zakonu... Thunder, bodajże się nazywali, profesorze.
     - Thunder, Thunder... - mruknął cicho. - White!? - zawołał.
     Krukonka podbiegła do nich od piekarnika, do którego właśnie wstawiła ciasto.
     - Tak, profesorze?
     - Twoi dziadkowie byli w Zakonie. Ta?
     - Tak.
     - Wiedziałem. Siadaj, mamy tu zdjęcia byłych członków, może też gdzieś się tu znajdą. - rozkazał.
     Po kolei pokazywał każde ze zdjęć mówiąc kto na nim jest, czym się zasłużył i tak dalej. Wszystkie były oczywiście ruchome, więc ludzie ze zdjęć machali do nich i uśmiechali się. Były tam nawet zdjęcia rodziny Neville'a, bo wszyscy członkowie jego rodziny byli w tym Zakonie. Trafili w końcu na zdjęcie Lily Evans, Jamesa Pottera i Petera Pettigrew. Natalie rzuciła na nie okiem, westchnęła mówiąc, że mama Harry'ego była naprawdę piękna i po chwili pobiegła zmniejszyć temperaturę ciasta oraz sprawdzić, czy nie jest całkiem surowe w środku.
     Harry wyszedł z pokoju po zobaczeniu fotografii rodziców. Kiedy pomyślał sobie, że duża część tych ludzi już nie żyje, ogarnęła go złość. Na zdjęciach byli młodzi, szczęśliwi, uśmiechali się bardzo wesoło... Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że Voldemort niedługo zginą w mękach. Może Szalonookiego to nie zrażało, ale dla Harry'ego to był okropny cios. Poszedł na górę, gdy Natalie pobiegła zobaczyć fotografię swoich dziadków i wysłuchać długiej opowieści Moody'ego na ich temat. Usłyszał nagle czyjś płacz. Skierował się do salonu, skąd pochodził i zobaczył siedzącą pod ścianą osobę z wyciągniętą przed siebie różdżką. Pani Weasley cała drżała łkając, a przed nią... przed nią leżało... Ciało martwego Rona.
     Harry zamarł. Przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz na swojego przyjaciela. Ron? Martwy? To niemożliwe! On nie może nie żyć!...
     ...No właśnie! To nie jest możliwe o tyle, że Ron przecież siedzi na dole w salonie!
     - R-r-riddikulus! - zawołała. Coś trzasnęło i  bogin zmienił się w martwe ciało Charliego. - Rrr...Riddikulus!
     TRZASK! Martwy pan Weasley. TRZASK! Martwy Bill. TRZASK! Martwi bliźniacy. TRZASK! Martwy Percy. TRZASK! Martwa Natalie. TRZASK! Martwy Harry.
     - Pani Weasley! Niech pani natychmiast opuści pokój! - rozkazał Harry.
     Tuż za nim pojawili się Lupin, Syriusz i Moody. Odepchnęli go z przejścia i Lupin najpierw zmienił bogina w małą srebrną kulę, będącą księżycem, a później całkiem go usunął. Alastor zajął się sekretarzykiem, w którym bogin pomieszkiwał, a Lupin pocieszał panią Weasley.
     - Molly... Nie płacz. To tylko bogin... To tylko głupi bogin... - gładził ją bo głowie, gdy płakała mu w ramię.
     - C-cały cza-as widzę ich maaartwych! - załkała. - T-to mi się śniii!
     - Nie możesz się tak zamartwiać...
     - Pół rodziny w Zakonie! Aaa co-o jeśli c-coś ś-ś-się sta-aaanie? Kto-oo za-ajmie się Ronem i G-Ginny?
     - Wiem, że jest ci ciężko. Ale zrozum, wtedy nie byliśmy przygotowani. Ostatnim razem Zakon nie miał już tyle za sobą i nie zdobył wszystkich potrzebnych informacji, dlatego śmierciożercy wybijali nas jednego po drugim! - podał jej chusteczkę, a ona wytarła nos.
     - Re-emuuusie! - załkała jeszcze głośniej. - Och... Och, proszę, n-nie mówcie n-nic Arturowi!
     - Nic nie powiemy. A poza tym... Myślisz, że dalibyśmy twoim dzieciom umrzeć z głodu? Nie na mojej warcie! Prędzej Tonks pokocha mugoli i ich pedantyczność, niż na pozwolę komukolwiek z twojej rodziny umrzeć z głodu!
     Pani Weasley uspokoiła się trochę i uśmiechnęła się ponad ramieniem Lupina.
     - Ale nawet nie mówmy o tym w ten sposób. Dobrze wiemy, że Zakon jest doskonale przygotowany na wszystko i teraz nie dojdzie do tego, co było wcześniej.
     - Och... Harry, co ty sobie teraz o mnie pomyślisz! Jestem głupia! Nawet nie potrafię sobie poradzić z boginem! - zawołała.
     - Niech pani tak nie mówi, ja tak nie myślę. Wręcz przeciwnie!
     - Harry, idź już lepiej do łóżka. Robi się naprawdę późno.
     - Tak, Harry. Powiedz już Natalie, Ronowi, Hermionie i Ginny, że też powinni się już kłaść. - poprosiła czarownica.
     - Dobrze. Dobranoc!

     Kiedy wszyscy już kładli się spać, Harry pomyślał, że pani Weasley wcale nie jest głupia. Po pierwsze martwi się o to, że tym razem znowu mogą nie być na coś przygotowani i Voldemort to wykorzysta, zabijając kogoś. Po drugie stwierdził, że to w pewnym sensie miłe, że darzy go taką matczyną miłością, że jednym z jej największych lęków jest zobaczenie go martwego. Podczas kłótni z Syriuszem przecież wykrzyczała, że czuje, jakby była jego matką i że Harry nie ma nikogo poza nią. Czuł się wtedy o niebo lepiej, niż wtenczas gdy przebywał z Dursleyami. Wszystko wtedy było inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz