sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 4. - "Medalion Salazara Slytherina"

     Natalie siedziała na parapecie, opierając się o chłodną szybę. Lato stało się po weselu Billa i Fleur jakieś chłodne, brzydkie i nijakie. Ciągle padał deszcz, zimny wiatr uderzał kroplami o szyby, a i nikt nie narzekał na upały. Jesienna pogoda przybyła przynajmniej o miesiąc za wcześnie.
     Pan Weasley był akurat w pracy. Pani Weasley miała odwiedzić państwo Tonks, jej kuzynkę, a ciotkę Natalie, czyli Mary-Jane White oraz jakąś znajomą. Natalie i Ginny zostały wraz z bliźniakami w domu. Ginny poszła do kuchni, żeby przejrzeć "Proroka Codziennego" i wysłuchać w radiu wiadomości. Z jednego pokoju na piętrze dochodziły wybuchy i okrzyki ekscytacji, zażenowania lub zaskoczenia, a z drugiego można było usłyszeć ćwierkanie ptaków, a jeśli ktoś użyłby Uszów Dalekiego Zasięgu, mógłby podsłyszeć nucenie jakiejś melodii - to w pierwszym Fred i George testowali nowe produkty do ich sklepu, a w drugim Natalie kolejny dzień z rzędu zapisywała kompozycje, nie wychylając nosa poza próg pokoju od paru godzin. Odłożyła pergamin i fragment pracy Dumbledore'a na temat zaklęć obronnych. Zeszła na dół, do Ginny.
     - Wszystko w porządku? - zapytała ją młodsza przyjaciółka.
     - Mówili coś w mediach? - spytała, by nie musieć odpowiadać.
     - Nie, nic konkretnego... - pokręciła głową. - Wiadomo tylko, że Voldemort gdzieś jest i że powinno się wszcząć przymusowe kursy samoobrony, bo wielu pracowników Ministerstwa nie potrafi nawet oszołomić śmierciożercy... Czy oni dali ci jakiś znak, kontaktowali się z tobą?
     - Harry, Ron i Hermiona? Nie, nie odzywali się jeszcze ani razu... Ale gdyby coś się działo, na pewno byśmy się o tym dowiedziały. Twoja mama ma przecież te zegary, a skoro Ron nie znajduje się "w śmiertelnym niebezpieczeństwie", to nie ma czym się martwić.
     - Racja... Po prostu wolałabym wiedzieć, gdzie są.
     - Myślę, że wciąż siedzą na Grimmauld Place. Tam jest najbezpieczniej dla nich. - stwierdziła Natalie.
     - Hej, a co myślisz o tym, żeby wyruszyć tam i sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku? - zapytała Ginny półgłosem. - Mogłabyś się ze mną teleportować, a wtedy...
     Krukonka pokręciła głową z powagą.
     - Absolutnie, nie ma takiej możliwości. To zbyt niebezpieczne, Ginny, przecież dobrze o tym...
     - Tak, wiem - przerwała jej Ginny. - Tylko sprawdzałam, bo kto nie próbuje, ten nie wygrywa. Naprawdę przemyśl sprawę, by zostać nauczycielką, bo przypominasz mi strasznie profesor McGonagall, jak tak zakazujesz.
     Natalie w odpowiedzi tylko uśmiechnęła się do niej. Ruszyła do kuchni, zrobiła ciasto i herbatę, a następnie obie zasiadły wypatrując przez okno któregoś z państwa Weasley. Nie dopiły nawet połowy herbaty, a przez drzwi wszedł dziarskim krokiem pan Weasley.
      - Dzień dobry panu! - zawołała Natalie, wstając od stołu. - Jest pan głodny, chce pan czegoś ciepłego do picia?
     - No czuję właśnie jakieś wypieki, na które mam ochotę, a i nie pogardzę dobrą, mocną herbatą! - zawołał z uśmiechem, zdejmując marynarkę i wieszając ją na najbliższym z wieszaków.
     Usiadł na końcu stołu, po bokach Natalie i Ginny. Dostał swoją porcję ciasta, filiżankę i rzekł:
     - Wiecie co? Dzisiaj w pracy były takie cyrki! Mama jest już w domu?
     - Nie - Ginny potrząsnęła głową.
     - No dobra, to jej opowiem później!
     Fred i George zbiegli po schodach z walizkami pełnymi kolejnych produktów.
     - Tato, spadamy do pracy.
     - Tak, wrócimy za dwie godziny, jak skończymy wszystko tam porządkować.
     - Mamy cały sklep do poukładania, sam rozumiesz!
     - Rozumiem, pewnie, że rozumiem, lećcie - kiwnął im, gdy się teleportowali. - No, to słuchajcie, dziewczyny. Najpierw w gabinecie Yaxleya nawaliło zaklęcie pogodowe i miał tam po prostu ulewę, wszystko zaczęło mu przemakać! Zawołał Rega Cattermole'a, żeby mu to naprawił, wiecie, tego, którego żona miała się stawić na przesłuchanie w rejestrze mugolaków i...
     - Hermiona też się pojawiła? - zapytała Ginny.
     - Nie, akurat jej chyba nikt tam nie widział! Ale słuchajcie, co dalej! Poza tą dziwną awarią, podczas przesłuchania żony Rega, ktoś oszołomił Ministra i Umbridge, a następnie wypuścił wszystkich mugolaków na wolność i kazał im się ukrywać. Do tego w tym samym czasie ktoś wykradł magiczne, szklane oko Alastora Moody'ego z drzwi gabinetu Umbridge, więc wyobraźcie sobie, co się działo! We wszystko zamieszani muszą być właśnie Runcorn, Cattermole i Mafalda Hopkirk, bo zniknęli zaraz po całej zadymie, a Reg zabrał ze sobą żonę! Wygarnąłem wcześniej Albertowi Runcornowi, że jest parszywą świnią, bo doniósł na wielu mugolaków, a on wtedy zaczął gadać coś, że jestem obserwowany przez Ministerstwo i podejrzewany o stałe kontakty z Niepożądanym Numer Jeden, czyli z Harrym.
     - Dziwne... - mruknęła Ginny.
     - Ginny, możesz iść ze mną na chwilę na górę? Zapomniałam, że miałam ci coś pokazać. Teraz.
     Przyjaciółka skinęła głową i poszła za nią. Natalie zatrzasnęła za nimi drzwi w jej sypialni i zawołała:
     - Harry, Ron i Hermiona!  Dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Rozumiesz? Oni byli w Ministerstwie!
     - Co? Ale jak to? Skąd wiesz? - zapytała zaskoczona i omal nie oblała się herbatą, którą trzymała w ręku.
     - Oni mają tą misję od Dumbledore'a, prawda? Z pewnością szukali czegoś ważnego w Ministerstwie, a skoro Mafalda, to znaczy Hermiona znalazła się u Umbridge, to znaczy, że to mogło jej dotyczyć. Pewnie miała coś, czego potrzebowali!
     - O rany! - pisnęła Ginny. - Jesteś pewna?
     - Na to wszystko wskazuje. No bo skoro ten Runcorn to taki hipokryta, to nie możemy uwierzyć, że znikąd zacząłby ostrzegać twojego tatę. Podejrzewam, że to Harry i Ron znaleźli jakiś dokument, który świadczył o tym, że Ministerstwo mają go na oku. A jeśli ten drugi uciekł zaraz po wszystkim z żoną, to... Rany kota, po prostu nie mogę uwierzyć! Tylko ciekawe co z nimi teraz się dzieje!
     - Uciekli i byli cali, więc pewnie znowu się ukrywają w starej siedzibie Zakonu.
     - Nie byłabym tego taka pewna. Skoro wszczęto tam alarm po takiej akcji, a na pewno wszczęto, skoro twój tata wrócił szybciej do domu, to pewnie odkryto już, że ktoś działał przeciw Ministerstwu i wiadomo, kto pierwszy przyjdzie im na myśl! Ministerstwo jest już opanowane przez Voldemorta, a nie siedzi za biureczkiem Piusa Thicknesse'a, bo wygodniej mu się ukrywać!
     Ginny rozejrzała się po pokoju.
     - To gdzie mogą być w takim razie?
     - Też chciałabym to wiedzieć...

     Harry zaraz po przebudzeniu ujrzał zielone i złote promienie. Ocknął się całkiem, podniósł się i spojrzał na Rona i Hermionę. Ron leżał na ziemi, a jego bok był cały mokry od krwi, a Hermiona klęczała nad nim i rozdzierała jego koszulę - brakowało pod nią całkiem sporego kawałka ciała.
     - Harry, weź moją torebkę i wyjmij dyptam! - zawołała.
     - T-torebkę? J-już! - pobiegł po małą torebkę obszytą koralikami. Otworzył ją szeroko i zawołał: - Accio dyptam!
     Mała brązowa buteleczka wpadła mu w ręce. Odkorkował ją i oddał Hermionie, a ona cała roztrzęsiona oblała nią ranę Rona, która zarosła świeżym mięsem i zabliźniła się. Nie było śladu po rozszczepieniu. Ron zemdlał.
     - O rany!... Hermiono? Gdzie jesteśmy? To nie jest Zakazany Las, prawda? Myślałem, że wrócimy na Grimmauld Place.
     - Harry, ja... Wybacz mi, tak mi przykro! Na samym początku aportowałam nas przed drzwi Grimmauld Place, ale Ya...Yaxley teleportował się z-z nami, b-bo trzymał mnie za ramię, a ja nie mogłam mu się uwolnić! Byliśmy strażnikami tajemnicy domu na Grimmauld Place po śmierci Dumbledore'a. Ja naprawdę nie chciałam, ale mimowolnie mu ją zdradziłam! Przepraszam, Harry...
     - Nic się nie stało, Hermiono, nie bądź głupia. To moja wina. Ale co teraz zrobimy?
     - Gdzie... Gdzie jesteśmy? - zapytał Ron, który ocknął się.
     - W lesie, obok którego odbywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. To jedyne bezpieczne i ustronne miejsce, jakie przyszło mi wtedy na myśl. Boję się... Boję się, że Yaxley mógł wejść już z innymi śmierciożercami do domu na Grimmauld Place. Dostał się przecież przez barierę zaklęcia Fideliusa...
     - Teraz to nie jest ważne - mruknął Ron. - Musimy znaleźć jakieś inne schronienie...
     Ron nawet nie próbował się podnieść. Nawet nie miałby na to siły. Hermiona wstała, zaczęła rzucać zaklęcia ochronne, a powietrze zadrgało pod ich wpływem. Wyciągnęła namiot z torebki i postawiła go. Wewnątrz wszystko było już urządzone - stały tam łóżka, mała kuchnia, parę innych mebli. Wnieśli Rona do środka i zadecydowali, że pozostaną tam, dopóki nie zadecydują, gdzie powinni iść dalej.
     - Myślicie, że Cattermolowie uciekli? Że są bezpieczni? Trochę martwię się o nich, bo Reg nie jest bystrzakiem. Wiem, bo ludzie zwracali się do mnie prymitywnie, gdy nim byłem...
     Hermionę wyraźnie wzruszyło, że Ron się nimi zainteresował. Spojrzała na niego z taką czułością, że Harry poczuł się, jakby przyłapał ich na pieszczotach.
     - Masz go? - zapytał, żeby przypomnieć jej o swojej obecności.
     - Co mam? - spytała.
     - Medalion! A po co byliśmy w Ministerstwie, hę?
     - Macie go?! - zawołał Ron. - Rany, nikt mi nic nie mówi! Mogliście chociaż wspomnieć!
     - Dopiero co uciekliśmy przed śmierciożercami, Ron - przypomniała Hermiona. - Tak, mam go. Proszę, Harry - podała mu medalion i wyszła na zewnątrz, żeby rzucić jeszcze kilka zaklęć.
     Obaj chłopacy zaczęli oglądać medalion i zastanawiać się nad tym, jak go zniszczyć i czy aby na pewno jest nadal horkruksem. Harry obawiał się teraz o dom na Grimmauld Place Dwanaście. Bo jeśli śmierciożercy do niego wtargnęli, to co stało się ze Stworkiem? Czy udało mu się uciec? A może wcale nie próbował uciekać, tylko powiedział im o wszystkich planach trójki, które podsłuchał? Jeśli próbował się deportować, a Yaxley chwycił go, tak jak Hermionę i znalazł kolejne, sekretne miejsce, w którym mogliby czuć się bezpieczni? To prawda, że mieli teraz spotkać się z magią, o jakiej nawet nie mieli pojęcia. Tak, Lupin miał rację. Ale czemu w takim razie Dumbledore nie powiedział nic więcej Harry'emu na ten temat? Może myślał, że będzie żył jeszcze długie lata? Może nawet i cały wiek?
     Snape już o to zadbał. Zadbał, żeby nie przeżył więcej, niż powinien. Snape, czyli sługa Voldemorta, śmierciożerca, nowy dyrektor. Snape, czyli uśpiony wąż, który...
     - Harry, czujesz to? - zapytał Ron i podał mu medalion.
     - Co mam czuć? - spytał i w tym samym momencie zrozumiał, o co chodzi.
     Albo to w jego żyłach krew aż tak mocno pulsowała, albo w medalionie biło małe, metalowe serduszko. Medalion wielkości kurzego jajka, z literą "S". Żywy medalion, w którym żyła cząstka duszy Voldemorta.
     - Musimy tutaj na razie pozostać - mruknął wreszcie Harry. - Ale musimy się też zmieniać, stać na warcie, bo nie wiadomo, czy nikt nie odkryje naszego położenia.

     Pierwszy objął wartę właśnie Harry. Hermiona i Ron leżeli już na pryczach w milczeniu, a on wpatrywał się w ciemność z różdżką w gotowości. Był śpiący, okropnie zmęczony, czuł, że ledwo daje radę usiedzieć. Nagle blizna zapiekła go mocno. Czoło płonęło mu żarem i przeniósł się w świadomość Voldemorta. Teraz Harry stał z różdżką wyciągniętą przed siebie w białej dłoni o długich, szponiastych palcach.
     - Oddaj mi to, Gregorowicz - syknął wysokim, stanowczym głosem.
     - Nie mam tego! To zostało mi skradzione, przysięgam!
     Stary mężczyzna ze srebrną brodą jak u świętego Mikołaja, wisiał w powietrzu głową do dołu na niewidzialnej linie, skrępowany niewidzialnymi więzami. Krew odpłynęła mu do głowy, wyglądał na wycieńczonego, zbolałego i śmiertelnie przerażonego.
     - Nie kłam Lordowi Voldemortowi! Lord Voldemort zawsze widzi, gdy ktoś próbuje go oszukać... Pokaż mi... Pokaż mi gdzie to jest...
     Przerażone oczy Gregorowicza rozwarły się szeroko, a jego źrenice zaczęły się powiększać i powiększać, aż ich czerń pochłonęła Harry'ego w całkowitości. Musiał użyć legilimencji i wniknąć w jego umysł, bo teraz kroczył za Gregorowiczem, który miał w ręku lampę naftową i szedł w miejsce przypominające jakąś pracownię. Na parapecie niczym ptak, przysiadł blondwłosy młodzieniec. Spojrzał na biurko postawione pod tymże oknem i sięgnął po coś, co na nim leżało. Zabrał to i roześmiał się. Przepełniała go duma z szachrajstwa, którego dokonał. Na jego twarzy mieszał się triumf, rozbawienie i zadowolenie, przez to, czego dokonał. Coś, co Harry bardzo często widywał na twarzach Freda i George'a. Zniknął, zeskakując z okna w euforii.
     Wielkie czarne źrenice Gregorowicza zaczęły się zmniejszać, a Harry znowu widział przed sobą rękę Voldemorta i torturowanego starca.
     - Kim był ten złodziej? - zapytał go wysokim głosem.
     - Nie wiem! Przez wiele lat nie udało mi się tego dowiedzieć! Ale... Nie, proszę, błagam! NIE!
     - Harry! HARRY!
     Harry obudził się i zobaczył nad sobą pochyloną Hermionę. Podniósł się pospiesznie i opuścił rękę, którą odruchowo chciał potrzeć bliznę.
     - Sen... Sen... To tylko okropny sen, jestem bardzo zmęczony... - wybełkotał.
     - Nie kłam, znowu wniknąłeś w świadomość Vol...
     - NIE WYMAWIAJ JEGO IMIENIA! - wrzasnął Ron. - Wiem, co mówił o tym Dumbledore, ale przypomnijcie sobie, że nic dobrego nie wynikło z tego, że nazywał go po imieniu! Okażcie Sami-Wiecie-Komu trochę szacunku...
     - Szacunku? - powtórzył Harry, w którym aż się zagotowało, ale zamilkł, widząc ostrzegawcze spojrzenie Hermiony. Nie powinien kłócić się z Ronem, gdy ten jest w takim stanie.
     - Idź lepiej już się położyć, ja zostanę na warcie - warknęła Hermiona z tak upartą miną, że Harry nie śmiał protestować, by przypadkiem nie wywołać wojny. Wrócił do namiotu i opowiedział Ronowi bardzo ogólnikowo, co zobaczył w wizji. Długo zastanawiał się, czego mógł szukać Voldemort u Gregorowicza, bułgarskiego wytwórcy różdżek. Przecież nie prosił o wytworzenie nowej, ani o żadną poradę - szukał konkretnej rzeczy, czegoś małego, co zwędził Gregorowiczowi jakiś tajemniczy blondyn, którego Harry zdawał się znać. Stało to się wiele lat temu, ale jego twarz była Harry'emu bardzo znajoma...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz