piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 21. - "Ucieczka do Ministerstwa"

     Wydawało się, że wiadomość o opuszczeniu Hogwartu przez dyrektora, miała być najgorszą, jaką kiedykolwiek uczniowie usłyszeli... do momentu w którym to okazało się, że nowym dyrektorem zostanie profesor Dolores Jane Umbridge - tak, stała się przez to jeszcze bardziej nieznośna. Kolejnym zmartwieniem Harry'ego było to, że jego lekcje oklumencji ustały i teraz sny z wyobraźni Voldemorta pojawiały się w jego głowie częściej. Nie wyjaśnił jednak nikomu przyczyny tego, że przestał już się uczyć zamykać swój umysł. Nie mógł. No bo niby jak miał powiedzieć komuś, że widział w myślodsiewni Snape'a jedno z najgorszych jego wspomnień, które ściśle było związane z Syriuszem Blackiem, Lupinem, Jamesem Potterem, Glizdogonem i Lily Evans? Nikt pewnie nie słyszał o tym, że zaraz po napisaniu SUMów James Potter popisywał się najpierw swoim złotym zniczem, którego ukradł, a następnie - żeby zapewnić rozrywkę Syriuszowi, bo powiedział, że się nudzi - poszedł dokuczać Snape'owi dla zabawy i zawiesił go na błoniach do góry nogami, ukazując jego szare gacie w pełnej okazałości. Lily Evans przybiegła mu na ratunek, a James śmiał się z niego, że musi bronić go dziewczyna. Wtedy stało się coś okropnego - Snape powiedział, że nie potrzebuje pomocy od takiej... szlamy. Doszło do kłótni między nimi wszystkimi i w efekcie końcowym James zadecydował, że zdejmie gacie Severusowi. Harry nie dowiedział się, czy rzeczywiście to zrobił, bo Snape wyciągnął go w tej chwili i wygonił ze swojego gabinetu. Stwierdził wtedy, że nie wie już, czy powinien być dumny z tego, że ludzie przyrównują go do swojego ojca. Zawsze słyszał o nim i o trójce jego przyjaciół, Huncwotach, że są typem szkodników takich jak Fred i George. Ale jakoś nie potrafił wyobrazić sobie, żeby byli aż tak aroganccy, popisywali się szukając aprobaty i wszystkich, a zwłaszcza u dziewcząt i żeby ściągali komuś majtki na błoniach dla zabawy.

     Umbridge rzucała szlabanami na lewo i na prawo, utworzyła "Brygadę Inkwizycyjną" składającą się wyłącznie ze Ślizgonów i mogli oni odejmować punkty nawet prefektom, co też chętnie czynili, a zwłaszcza jeśli chodziło o Gryfonów. Poprosiła w końcu Filcha, żeby znowu zaprosił Harry'ego do jej gabinetu dyrektorskiego (gargulec strzegący wejścia do gabinetu Dumbledore'a jej nie wpuścił, więc musiała zadowolić się swoim dawnym lokum) i po raz drugi próbowała z niego wyciągać informacje przy pomocy Eliksiru Prawdomówności, veritaserum, którego dolała dyskretnie do jego herbaty. W pewnym momencie, gdy Harry po raz czwarty udawał, że pije z filiżanki, do gabinetu wbiegł jeden z członków Brygady Inkwizycyjnej i powiedział, że ktoś utworzył magiczne bagno na całym czwartym piętrze, więc pobiegła tam, zostawiając Harry'ego samego. Minęła się w drzwiach z Filchem, który przybiegł tam po to, by znaleźć jakiś artykuł pozwalający na chłostanie uczniów w ramach kary. Gdy wybiegł z kwitkiem, Harry również opuścił gabinet i ujrzał niemal wszystkich uczniów zgromadzonych na korytarzu przed głównym wejściem do zamku. Na samym środku, jako kozły ofiarne, stali Fred i George. Harry stanął za grupą Krukonów i obserwował wszystko z góry.
     - Więc myślicie - wybrzmiał piskliwy głos Umbridge. - że utworzenie sztucznego, magicznego bagna na całym piętrze jest zabawne? Śmieszne?
     - Tak - odparł Fred bez cienia lęku czy zwątpienia. - Tak sądzimy.
     - Wyobraźcie sobie, że wcale tak nie jest! - zaskrzeczała.
     - To widzę, że mamy różne poczucie humoru.
     - Doprawdy... - uśmiechnęła się triumfalnie. - No cóż, jako że to ja jestem dyrektorem, pozwolę sobie zastosować nową karę. Na pewno wasz ojciec, pracownik Ministerstwa, nie pochwaliłby tego! Ale teraz udowodnię wam, że Dumbledore nie potrafił utrzymać władzy w prawdziwy sposób.
     - Chyba się o tym nie przekonamy - stwierdził George. - Fred, myślę, że wyrośliśmy już ze szkoły.
     - Doszedłem właśnie do tego samego wniosku.
     - Accio miotły! - krzyknęli obaj, a ich miotły, które wcześniej ukryte były w gabinecie Umbridge, przyleciały teraz robiąc dziurę w jej drzwiach.
     Wezwali szybko swoje kufry i skinęli głowami do Lee Jordana, zapewne dając mu do zrozumienia, że ma przesłać im pozostałe rzeczy, jeśli nie zajmie się tym ktoś inny.
     - Jeśli komuś spodobały się nasze artykuły - zaczął Fred.
     - ...takie jak na przykład to bagno, którego prezentacja odbywa się na czwartym piętrze - wtrącił George.
     - ...to zapraszamy do lokalu "Magiczne Dowcipy Weasleyów" na Ulicy Pokątnej dziewięćdziesiąt trzy! - krzyknął Fred. - Każdy, kto obieca dokopać z ich pomocą staremu nietoperzowi - kiwnął z odrazą w stronę Umbridge. - otrzyma zniżkę!
     - Filch, łap ich! - rozkazała cała czerwona ze złości.
     Harry usłyszał śmiechy. Nawet nauczyciele byli dumni z bliźniaków. Pomiędzy tym wszystkim dostrzegł jedną sylwetkę w tłumie nieopodal niego, która była kompletnie rozdygotana i przed chwilą przecierała oczy i policzki rękawami szaty.
     Miotły wzbiły się w górę, a Irytek zbliżył się do nich.
     - Irytku - rzekł uroczyście Fred. - zrób jej piekło w naszym imieniu.
     Poltergeist Iryt po raz pierwszy był dumny z uzyskania jakiegoś polecenia od ucznia. Wypiął pierś, zasalutował i obserwował z powagą, jak Fred i George wylatują przez Drzwi Główne w stronę niesamowicie malowniczego, zachwycającego zachodu słońca. Harry otrząsnął się szybko i pobiegł po Natalie, która, wciąż drżąc, spoglądała ponad głowami pozostałych w stronę drzwi i bezgłośnie płakała.
     Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą, żeby nie narazić jej na głupie pytania pozostałych albo próby pocieszenia bezsensownymi tekstami, w których nie było nawet ziarnka prawdy. Nie było pewne, czy dzień dobiegnie końca, kiedy Voldemort był na wolności, więc nikt jej nie mógł obiecać niczego. Zabrał ją na ukryty korytarz prowadzący do Hogsmeade, gdzie zatrzymali się i ona wypłakiwała mu się w ramię, a on niemal przez cały czas milczał i przyciskał do swojego ramienia, gładząc po plecach i włosach. Rzucał co chwila wzrokiem przez wejście, żeby zobaczyć, czy wszyscy już wrócili do dormitoriów, a potem, po spokojnej rozmowie, odprowadził ją i rozeszli się na półpiętrze, z którego szły schody prowadzące do Ravenclawu i Gryffindoru.

     Na miejsce największych rozrabiaków w szkole pojawiło się teraz mnóstwo chętnych. Uczniowie próbowali wszystkiego, żeby utrudnić życie Umbridge i zwolennikom jej oraz Ministerstwa. Nawet Natalie na lekcjach obrony przed czarną magią nie dawała spokoju wstrętnej dyrektorce, choć w taki sposób, żeby nie mogła jej za to ukarać. Była zdruzgotana tym co się stało, ale miała zamiar odpłacić się różowej ropusze za to, co zrobiła. Nikt nie pamiętał już nawet, że bliźniacy jakiś czas temu wsadzili pewnego Ślizgona do szuflady zniknięć i nie pojawiał się od dawna zupełnie nigdzie. Nie było jednak nikogo, kto byłby w stanie przebić Irytka - jako poltergeist mógł robić absolutnie wszystko i właśnie też to robił - był w stanie wywołać nawet niewielki pożar w Wielkiej Sali, co doprowadziło do szału Filcha. Natalie i Harry zaprzysięgali się, że gdy Iryt chciał odkręcić główne kurki, żeby z każdego możliwego źródła popłynęła woda w szkole, profesor McGonagall pouczała go, że odkręca nie w tą stronę co trzeba i uśmiechnęła się do nich, gdy ją na tym przyłapali, bo wiedziała, że zrobiliby to samo.
     Dzień ostatniego meczu w sezonie. Mecz Ravenclaw-Gryffindor. Przed nim Harry znowu śnił, że jest Voldemortem, ale nie zamierzał się przyznać nikomu. Wyszedł z przyjaciółmi i zagrzewał Rona do meczu, aż do samego końca. Wreszcie rozeszli się - on z Hermioną na trybuny, a Ron i Natalie na boisko. Piętnaście mioteł wzbiło się w górę po raz ostatni w tym semestrze i rozpoczął się mecz. W trakcie gdy Krukoni strzelili już trzy gole Gryfonom, Hagrid wybrał się na stadion i poprosił Harry’ego i Hermionę, żeby poszli z nim do Zakazanego Lasu, bo musi im tam coś pokazać. Myśleli, że najgorszym co ich tam spotka, było napotkanie rozwścieczonych centaurów, które nie chciały nikogo widzieć w "ich" puszczy i mówiły, że widzą już co Hagrid w niej chowa i nie zamierzają długo tego tolerować. Hagrid wybronił się, że to jest puszcza tak samo jego jak i centaurów, a poza tym powinni być wdzięczni Dumbledore'owi, że pozwolił im tu pozostać. Chcieli już zaatakować, kiedy jeden z centaurów powiedział, że nie mogą zrobić absolutnie nic Harry'emu i Hermionie. "Źrebiąt nie atakujemy. Nie są niczemu winne i są słabsze". Rozeszli się w przeciwne strony i nareszcie uczniowie dowiedzieli się, co chce im pokazać gajowy.
     Pośrodku polany siedział olbrzym, którego twarz wyglądała tak, jakby była z plasteliny i ktoś, kto nie posiadał żadnych umiejętności, zabrał się za jej ulepienie. Miał około szesnaście stóp wzrostu, nie potrafił mówić, a jego ulubionym zajęciem było wyrywanie drzew większych od niego. Hagrid im go przedstawił jako swojego brata - Graupa. Powiedział, że to jeden z niższych olbrzymów i przez to inni go potępiali, więc musiał przygarnąć przyrodniego braciszka i się nim zająć. Teraz jednak miał znowu wyruszyć w podróż, a jego wolą było, żeby Harry, Hermiona, Ron i Natalie w tym czasie doglądali Graupa i uczyli go angielskiego. Hermiona chciała protestować, ale Harry namówił ją, żeby zgodziła się na to. Wreszcie, ku uciesze Hagrida, obiecali mu spełnić jego prośbę i wrócili przed stadion, gdzie wybrzmiewała pieśń "Weasley jest naszym królem", lecz w wersji Gryfonów, która rzeczywiście wychwalała Rona. Wynieśli go triumfująco z boiska, mówiąc, że wygrali mecz. Mimo wszystko nie mieli szans, żeby zdobyć Puchar Domu, bo był to jedyny przegrany mecz Krukonów, a ich już kolejny. Aczkolwiek Ron poczuł się wreszcie bohaterem.
     Harry i Hermiona powiedzieli Ronowi i Natalie o Graupie. Ta ostatnia przyjęła tę wiadomość tak, jakby powierzono jej właśnie opiekę nad porzuconym dzieckiem i postanowiła, że nie mogą zaniedbać olbrzyma. Przy tym wszystkim musieli powtarzać jeszcze do sumów. Sumy... Gdy nadeszły, rzeczywiście połowa uczniów była już po lekkim załamaniu nerwowym. Rozłożono je na dwa tygodnie, a jeszcze przed nimi odbyły się porady zawodowe, na których Umbridge kłóciła się z McGonagall o to, czy Harry będzie aurorem czy nie. Opiekunka jego domu stała po jego stronie i zaręczała, że nawet jeśli pomoc Harry'emu w pozostaniu aurorem będzie miała być ostatnią rzeczą jaką zrobi, to nie zawaha się nawet przez chwilę.

     Pewnej nocy, kiedy Harry i Ron szykowali się już do snu, znajoma im sowa zaczęła dobijać się do szyby w ich dormitorium.
     - Co tutaj robi Nocturnal? - zapytał Ron.
     - Skądś ja tą sowę znam... - mruknął Seamus do Deana.
     - Ładna jest - stwierdził Dean. - Narysowałbym ją.
     - Poproś Natalie, to jej - poinformował Neville.
     Harry podbiegł do okna i wpuścił sowę Natalie do środka. Wleciał do środka, zatoczył koło nad ich głowami i przysiadł na ramieniu Deana, upuszczają po drodze list Harry'emu.
     - Ta sowa jest bezbłędna! - zawołał Dean.
     Ron podszedł, by odczytać ponad ramieniem Harry'ego wiadomość:

Czekam na was obok posągu jednookiej wiedźmy przed północą. Weźcie pelerynę.

     Skinęli głowami porozumiewawczo i spojrzeli na zegarek. Brakowało dwadzieścia minut do północy, więc oznajmili pozostałym, że idą do pokoju wspólnego i wyszli tam w niewidką w pogotowiu. Przez chwilę słyszeli jeszcze rozentuzjazmowane okrzyki Deana, Seamusa i Neville'a nad temat sowy. Odczekali parę minut i upewniwszy się, że jest to bezpieczne, wyszli, podążając we wskazane miejsce.
     Natalie czekała za posągiem i wyszła do nich, żeby schować się razem z nimi pod peleryną. Poprowadziła ich do jednej z opuszczonych klas, o której nawet nie mieli pojęcia.
     - Co chcesz nam pokazać? - zapytał Ron.
     - Zobaczycie. Chcą to przenieść jutro w nocy gdzie indziej, więc to ostatnia szansa. Nie odwiedzałam tego odkąd... Odkąd Fred i George opuścili szkołę, byłam tam dwa dni przed tym zdarzeniem po raz ostatni. To tutaj - zatrzymała się i zaklęciem otworzyła drzwi.
     Pchnęli drzwi i weszli do środka. Zamknęli je za sobą i weszli wgłąb klasy. Natalie uniosła różdżkę i zapaliła światło na jej końcu, dzięki czemu ujrzeli pobłyskujące, duże szkło w rogu sali.
     - Zwierciadło Ain Eingrap - przedstawiła. - Widzieliście je już kiedyś?
     Popatrzyli na siebie, co odczytała od razu jako potwierdzenie.
     - Ach, mówiliście mi kiedyś o nim! Zapomniałam. Jest świetne, nie? - spytała ucieszona.
     - Natalie, nie jestem pewien czy powinniśmy... Dumbledore zakazał mi go szukać.
     - Przecież go nie szukałeś, Harry - przypomniała. - Nie mów, że nie chcesz w nie raz spojrzeć... I tak nie będziesz go szukać, bo nie jesteś idiotą. Od jutra ma go przecież nie być w zamku...
     Nie miała tej pewności, ale wolała skłamać, w razie gdyby jednak przyszło mu do głowy szukać zwierciadła.
     - AIN EINGARP acreso gewtela z rawtąwt ein maj ibdo... - przeczytał Ron napis z ramy obrazu. - Co to znaczy w końcu? Jakiś stary język runiczny albo co, ja się tam nie znam, ale...
     - A czytałeś to od tyłu, Ron? - spytała. - Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia. No dalej, raz spójrzcie i zmykamy, nie prowadziłam was tutaj przecież na marne! Przecież chcesz zobaczyć swoją rodzinę, Harry. A ty, Ron? Na pewno masz też jakieś marzenia. Wiecie, zawsze to może dodać nam otuchy i jakoś podnieść na duchu przed SUMami, prawda?
     Harry przemógł się i spojrzał w zwierciadło pierwszy.
     - A w ogóle to co z Nocturnalem, że nie wraca? - spytała zdziwiona.
     - Siedzi i zabawia Deana, Seamusa i Neville'a w naszym dormitorium. Spodobał im się - stwierdził Ron i zajął miejsce Harry'ego. Uśmiechnął się szeroko i zaraz też odszedł, gdy Harry chrząknął znacząco.
     Natalie podeszła do lustra i popatrzyła w nie tak, jakby ujrzała ducha.
     - A ty co widzisz? - spytał Harry.
     - No, wiesz już co my widzimy - dodał Ron, jakby bał się, że nie powie im.
     - Widzę... rodzinę - mruknęła.
     Bo przecież nie powiedziałaby im, co widzi naprawdę... Od jej ostatniego przybycia, zdarzyło się coś ważnego. Coś, co zmieniło jej największe pragnienie. Zdecydowanie nie może powiedzieć tego Ronowi czy Harry'emu... Nikomu. Nikomu...

     Same egzaminy podzielono na części pisemne i praktyczne, gdzie pisemne odbywały się przed południem, a praktyka po. Oczywiście astronomię zaplanowano no późny wieczór, żeby uczniowie mogli spokojnie badać niebo. Najgorzej miały chyba te osoby, które wybrały sobie dużo przedmiotów dodatkowych - Natalie uczęszczała na wszystkie przedmioty, a Hermiona na wszystkie poza wróżbiarstwem. Ponoć największym utrapieniem były dla nich runy, ale pewnie nawet z tym poradziły sobie "Wybitnie". Niesamowite szczęście ogarnęło Harry'ego gdy przyszedł czas na egzamin praktyczny z OPCMu, bo miała być na nim Umbridge i nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć jej minę po tym, jak wszyscy członkowie Gwardii Dumbledore'a dostaną najwyższe wyniki. Natalie, jako, że jej nazwisko zaczynało się na "W" była jedną z ostatnich, których egzaminowano. Została wyczytana wraz z Ronem, gdzie wykonywali poszczególne polecenia egzaminatorów (czarodziejów i czarownice spoza szkoły) i na sam koniec usłyszała, jak naradzali się, co jeszcze im rozkazać.
     - Hm... Może... A co ciekawego potraficie?
     - Patronusa na przykład - powiedział szybko Ron i dopiero po chwili zrozumiał, że nie zrobił niczego dobrego. Spojrzał przepraszająco na Natalie i przełknął głośno ślinę.
     - Wspaniale! - krzyknął egzaminator. - Zademonstrujcie!
     Ron jako pierwszy wyciągnął różdżkę i udał, że się zastanawia, żeby dać czas Natalie. Zaczęła przeszukiwać wszystkie wspomnienia tak, żeby znalazła choć jedno naprawdę szczęśliwe i niezwiązane ze zmarłymi. Nie mogąc znaleźć nic konkretnego, wyobraziła sobie pewną scenę, do której od jakiegoś czasu powracała, gdy było jej źle. Ron wyczarował swojego patronusa, a zaraz za nim pobiegł potronus Natalie. Ucieleśniony. Sowa bardzo przypominająca zarówno Nocturnala jak i sowę Ellie. Ron obejrzał się na nią z szerokim uśmiechem zmieszanym z okropnym zdziwieniem. Egzaminator zaklaskał i zapiał, a następnie powiedział, że mogą opuścić salę i pożegnał ich niskim pokłonem. Wyszli z sali i Natalie uścisnęła przyjaciela mocno, a on uniósł ją, odstawił na ziemię i poklepał po ramieniu.
     - Nie było tak źle, prawda? - zapytał ucieszony.
     - Było świetnie! Jeśli się nie mylę, własnie zdaliśmy sumy na "Wybitny", Ronaldzie - wyszczerzyła się szeroko i to całkiem szczerze.
     - Znakomicie. Teraz chodźmy powtarzać na astronomię z Harrym i Hermioną, bo nas zabiją!
     Pobiegli do swoich przyjaciół, porozmawiali z nimi krótko na temat dotychczasowych testów i rozeszli się w najcichsze zakątki zamku, żeby spokojnie powtórzyć wszystko.
     W nocy, następnego dnia, Gryfoni i Krukoni pojawili się na wierzy astronomicznej w celu zdania Standardowej Umiejętności Magicznej z Astronomii. Wszystko szło dobrze, dopóki któryś z uczniów nie krzyknął:
     - Patrzcie! - i wskazał na Zakazany Las.
     Wszyscy skierowali swoje teleskopy na ziemię, zamiast w niebo. Usłyszeli krzyki i dojrzeli wreszcie bardzo wysokiego, brodatego mężczyznę prowadzonego przez dwóch o połowę niższych czarodziejów.
     - Hagrid! - pisnęła Hermiona.
     - Panno Granger, to jest sprawdzian, proszę o ciszę! - krzyknął egzaminator. - Powróćcie do swoich zadań.
     - Mój Boże, czemu oni go tak ciągną?!
     - Panno BROWN!
     Krzyki stawały się coraz bardziej wyraźne i okazało się, że Hagrida właśnie zwolniono z pozycji nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Szedł wściekły i krzyczał na czarodziejów. Nagle z zamku wybiegła jakaś wysoka, smukła postać w długiej szacie i szykownej tiarze.
     - Zostawcie go! Zostawcie go, nie macie prawa go zabierać! - zagrzmiała profesor McGonagall.
     Dwa fioletowe promienie trafiły ją prosto w pierś i upadła na ziemię.
     - KREATURY! WSTRĘTNI TCHÓRZE! - wrzasnęła Natalie, a wszyscy aż podskoczyli wystraszeni. - CO ZA HAŃBA! JAK MOŻNA ZAATAKOWAĆ NIEUZBROJONĄ CZAROWNICĘ?!
     - WSTYD! KOMPLETNY BRAK HONORU! - wrzeszczał tym razem egzaminator, który był aż purpurowy na twarzy z wściekłości. - TCHÓRZE, DOKŁADNIE!
     Hagrid zaczął krzyczeć jeszcze bardziej, zaczął wymachiwać różdżką i pokiereszował dwóch podwładnych Umbridge. Dwie osoby wybiegły z zamku i zabrały ze sobą profesor McGonagall, a na wierzy astronomicznej wynikła wielka dyskusja.
     - Proszę was, macie jeszcze dwie minuty, zajmijcie się zadaniem! - zawołał egzaminator i wrócił na swoje miejsce.
     Dwie minuty? Harry nie miał nawet połowy swojej mapy! Rozejrzał się po wszystkich i usłyszał, jak co niektórzy przeklinają pod nosem. Opuścili miejsce testu i zaczęli debatować na temat profesor McGonagall.
     - O matko... Żeby tylko nie stało się najgorsze... - wymamrotała Natalie.
     - Najgorsze? - zapytał Seamus.
     - No wiesz... - mruknęła. - W jej wieku dwa oszałamiacze prosto w pierś mogą być naprawdę groźne...
     Wszystkim miny zrzedły całkowicie i nikt już się nie odezwał. Jakiś czas później Lee powiedział, że wnieśli McGonagall do Skrzydła Szpitalnego, ale stamtąd odesłano ją prosto do Świętego Munga. Hermiona na tę wiadomość rozpłakała się i pobiegła powiedzieć o tym Natalie.

      Ostatni dzień egzaminów. Została im tylko historia magii, więc tutaj nikt nie musiał zdawać testu praktycznego. Usiedli w Wielkiej Sali, która na potrzeby sumów i owutemów była oczyszczana ze stołów i wszystkiego, co mogło zabierać dużo miejsca, żeby postawić pojedyncze ławki, przy których uczniowie załamywali ręce nad pergaminami z mnóstwem pytań. Usiedli po raz ostatni w tym roku nad arkuszami testów i zaczęli skrobać odpowiedzi na pytania. Harry żałował, że Hermiona powstrzymała jego i Rona od kupienia pewnych "wspomagaczy" koncentracji i pamięci, których rynek niesamowicie rozszerzył się wśród klas piątych i siódmych. Nie mógł przypomnieć sobie odpowiedzi na wiele z nich. Zamknął oczy i zaczął rozmyślać nad odpowiedzią na jedno z ostatnich pytań, gdy jego oczom ukazał się znajomy korytarz z Ministerstwa i usłyszał wysoki, okropny głos:
     - Powiedz nam gdzie to jest, albo inaczej pożegnasz się z życiem...
     - NIGDY! Nawet gdybym wiedział, to bym nie powiedział! - wrzasnął mężczyzna o długich ciemnych włosach.
     Mężczyzna drżał, wyglądał na bardzo zmęczonego i zbolałego. Różdżka podniosła się wraz z białą dłonią, której palce przypominały wstrętne szpony. Zaklęcie Cruciatusa ugodziła Syriusza prosto w pierś i zaczął się wić, skomleć z bólu.
     - Harry... Harry! PANIE POTTER!
     Harry ocknął się. Dotknął ręką czoła, na którym blizna zdawała się na na nowo stać się świeżą raną. Ujrzał nad sobą egzaminatora od historii.
     - Czy wszystko w porządku? - zapytał.
     - Tak, ja... Ja miałem sen... Koszmar.
     - Chodź, chłopcze, na zewnątrz nie jest tak duszno, musisz chwilę odetchnąć, a potem wrócisz tu, żeby odpowiedzieć chociaż na ostatnie pytanie.
     - Nie... Już i tak nic więcej nie wymyślę, więc lepiej oddam kartkę, proszę pana - odpowiedział i podsunął mężczyźnie arkusz.
     - Jak wolisz... - odesłał egzamin na biurko, gdzie przejął go drugi opiekun.
     Odprowadził Harry'ego i pozostał z nim przez parę minut, podtrzymując rozmowę na temat tego, że powodem jego koszmaru był pewnie stres związany z egzaminami i wielu już przez to przed nim przechodziło. Wkrótce gdy odszedł, Natalie podeszła do niego i zapytała:
     - Gdzie jest Hermiona? Coś się stało, że szybciej opuściłeś salę?
     - Hermiona i Ron są na sali, a ja...
     - Miałeś wizję! - dokończyła. - Co widziałeś? Voldemort znowu kogoś atakuje?!
     - On... On torturuje Wąchacza. Muszę dostać się jakoś do Departamentu Tajemnic, oni tam są i jeśli szybko nie przyjdziemy go uratować, on może nawet umrzeć!
     - Departament Tajemnic? Harry jesteś pewny? Niby jak on się miał tam dostać bez niczyjej wiedzy?
     - Mnie o to pytasz?! Skąd mam to wiedzieć?! Wiem tylko, że mój ojciec chrzestny jest w wielkim niebezpieczeństwie i muszę go ratować natychmiast!
     - Harry, ale... Sam pomyśl! To dość nierzeczywiste! Wąchacz miał nie opuszczać Grimmauld Place, a Voldemort nie mógł od tak wejść w środku dnia do Departamentu Tajemnic, to nierealne!
     - Ach tak? - zapytał zirytowany. - A więc świetnie! Pójdę go ratować i tak!
     - Kogo ratować? - zapytali Ron i Hermiona, którzy opuścili właśnie salę.
     - Harry mówi, że Lord Jakmutam torturuje Wąchacza w Departamencie Tajemnic - oznajmiła Natalie.
     Ron i Hermiona popatrzyli na siebie zdezorientowani. W ich oczach kryło się niedowierzanie, ale nie chcieli tego ot tak okazać Harry'emu.
     - Co? Wy też nie wierzycie? - zapytał wściekle.
     - Bo wiesz, Harry... - zaczęła nieśmiało Hermiona. - ... ty... Ty masz pewną manię bycia bohaterem i...
     - Tak? Ach, rzeczywiście, sam prosiłem Voldemorta, żeby zabił mi rodziców i próbował mnie zabić przy najbliższej okazji, gdy tylko stanie się coś złego! - krzyknął.
     - Nie mówię o tym! - wytłumaczyła się. - Bo tylko pomyśl... Zaprzestałeś lekcji oklumencji, a twoje wizje trwają. Voldemort wie o tym i wie też, że zawsze masz potrzebę ratować kogoś, gdy coś jest nie tak! Tak jak na przykład wtedy, gdy ratowałeś niepotrzebnie tą małą Gabrielle Delacour.
     - Hermiona ma na myśli, że Voldemort może chcieć specjalnie wywołać u ciebie taką wizję, żeby cię zwabić do siebie.
     - TO JEST PRAWDA! - wrzasnął Harry.
     - No już dobrze... Tylko co mamy zrobić? - zapytał Ron. - Przecież nie można się teleportować poza teren zamku.
      - Ja jednak nakłaniam, - zaczęła Krukonka. - żebyśmy skontaktowali się z Syr... z Wąchaczem, zanim cokolwiek zrobimy.
      - To znaczy? - spytał Harry ponuro.
      - Kominek Umbridge - odrzekła Natalie. - Ron, ty idź po Iryta... A nie, idź po prostu po Umbridge i powiedz jej, że Iryt rozrabia w klasie transmutacyjnej, bo to na drugim końcu szkoły. Hermiono, ty potroluj środkowy korytarz, a ja wezmę korytarz główny i powiem, że rozprzestrzeniono gaz paraliżujący, więc nikt nie może tamtędy przechodzić. Wtedy Harry będzie miał czas, żeby włamać się do gabinetu Umbridge i przez kominek zajrzeć na Grimmauld Place.
     Zaskoczyła ich szybkość, z jaką zdołała wymyślić tak wiarygodne kłamstwo i plan godny Freda i George'a lub Huncwotów poprzedniego pokolenia.
     - Potrzebujemy kogoś jeszcze, żeby patrolował trzeci korytarz i stanął po jego drugiej stronie... - powiedział Ron. - Ale przecież...
     - Potrzebujecie w czymś pomocy? - zapytał Neville. Tuż obok niego stały Ginny i Luna.
     - Nie, nie potrzebujemy, nic się nie...
     - Ależ oczywiście, że potrzebujecie - odparła Luna. - Przed chwilą to powiedzieliście. Poza tym, Harry, widzę przecież, że jest coś nie tak i jesteś bardzo zdenerwowany oraz zależy ci na czasie, więc daj sobie pomóc, a na wyjaśnienia przyjdzie później czas.
     Nie, nie przyjdzie. - pomyślał Harry i spojrzał pytająco na Natalie.
     - Wspaniale - klasnęła w dłonie. - Ron, biegnij, chłopie. Przeprowadź ją moim korytarzem, czyli...
     Ron wskazał ręką w kierunku odpowiedniego korytarza.
     - Stoi na jego końcu, więc nie będzie problemu. Do zobaczenia potem! - odbiegł w tamtą stronę.
     Neville, Luna i Ginny stali teraz zaintrygowani i gotowi do działania.
     - Harry, na co czekasz? Biegnij! - pogoniły go Hermiona i Natalie.
     - A co my mamy robić? - zapytała Ginny.
     Natalie przedstawiła im plan. Stali na swoich miejscach i oczekiwali tylko na moment, w którym Harry przybiegnie do nich z jakimiś wiadomościami albo Ron nadejdzie z Umbridge. Nagle grupa trzecioroczniaków podeszła do Natalie.
     - STOP! - zawołała, a oni aż odskoczyli. - Nie ma przejścia! Na korytarzu unosi się gaz paraliżujący!
     - Niby jaki gaz? - zapytał któryś z chłopców. - Przecież nic tu nie widać!
     - Bo jest bezbarwny! - obróciła oczami.
     - Jasne - burknął sarkastycznie.
     - Jeśli nie wierzysz, to proszę bardzo! Twoje ciało będzie przestrogą dla każdego kretyna, który zdecyduje się tam wejść po tobie, bo ja nie pójdę cię stamtąd wyciągnąć!
     Odeszli stamtąd, a towarzyszył temu pomruk trwogi i zażenowania. Harry zdążył już wejść do pustego gabinetu, który nie był wcale zabezpieczony (mimo tego, że wrzucono tu ostatnio dwie łajnobomby) i podbiegł do kominka, krzycząc:
     - Grimmauld Place Dwanaście!
     Ogień trochę przygasł i pojawiła się w nim twarz Stworka.
     - Stworek wita pana Pottera - powiedział ze złowróżbnym uśmieszkiem.
     - Stworku, gdzie jest Syriusz?!
     - Pan wyszedł z domu i nie powiedział Stworkowi gdzie się wybiera, sir.
     Obejrzał się po pustej kuchni domu Blacków.
     - Jak to wyszedł? Przecież nie może! - zawołał Harry.
     - Stworek nie wie i nie interesuje się tym.
     - Ale wiesz, gdzie on jest, prawda? Wiesz to Stworku! Powiedz mi!
     Skrzat uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego złowieszcze spojrzenie omiatało teraz cały pokój.
     - Stworek może teraz w końcu skontaktować się ze swoją panią - mówił najpewniej o Bellatrix albo Narcyzie Malfoy. - więc Harry Potter nie powinien włazić tu do kominka. Pana nie ma teraz w domu, Pan wyszedł i nic Stworkowi nie mówił. Może jest w Departamencie Tajemnic, może nie... Tak, jest tam.
     - Syriusz jest w Departamencie Tajemnic?! Hej, Stworku, zaczekaj, nie znikaj!
     Ale było już za późno. Języki ognia pochłonęły jego twarz, a za plecami Harry'ego drzwi się otworzyły i wbiegła tam Umbridge. Za nią weszło kilku członków Brygady Inkwizycyjnej i wprowadziło Rona, Ginny, Natalie, Hermionę, Lunę i Neville'a. Malfoy wyszczerzył się w szerokim uśmiechu na jego widok i zacisnął mocniej uścisk na ramieniu Natalie nieświadomie.
     - Draco! - syknęła i szarpnęła go za rękaw.
     Popatrzył na nią z przerażeniem, poluzował uścisk i Harry byłby skłonny uwierzyć, że powiedział do niej coś w stylu "przepraszam", ale... to w końcu Malfoy, jemu takie słowa nie przechodzą przez gardło.
     - Z kim chciałeś się skontaktować? - zapytała szyderczo Umbridge.
     - Z nikim - odpowiedział szybko Harry, a Malfoy zaśmiał się cicho.
     - Jak to? Nie okłamuj mnie, Potter! Po co tu przylazłeś?!
     - Ja chciałem... Chciałem wziąć moją miotłę, to tyle! - zmyślił szybko.
     Uśmiech zszedł jej z twarzy i uniosła różdżkę.
     - Łżesz! Dobrze wiesz, że twoja miotła jest w lochach, zamknięta na cztery spusty! - wrzasnęła.
     Harry nie wiedział co może powiedzieć. Zmienienie wersji byłoby równoznaczne z przyznaniem się do kłamstwa, ale nie miał już pomysłów, co innego mógł robić w jej gabinecie. Oglądać wystrój? Tak, zdecydowanie te talerze z wymalowanymi kotami i różowymi kwiatami przemawiały do jego duszy...
     Drzwi otworzyły się po raz drugi i wszedł przez nie profesor Snape. Omiótł wzrokiem pomieszczenie i uśmiechnął się szyderczo, gdy zobaczył Gryfonów. Kiedy dostrzegł jednak Natalie, uśmiech na jego twarzy wygasł i szybko odwrócił się do Umbridge.
     - Wzywała mnie pani.
     - O tak, profesorze Snape - uśmiechnęła się łagodnie. - Czy ma pan dla mnie coś, co pomoże wyciągnąć z młodego Pottera parę cennych informacji?
     Uniósł brwi i splótł ręce za plecami.
     - Nie, nie posiadam już nic takiego w swoich zapasach, profesor Umbridge - powiedział znużonym tonem.
     - Jak to? Nie posiada pan? - zaskrzeczała.
     - Mówiłem pani, że trzy krople veritaserum wystarczają do jednego napoju, a więc najwidoczniej nie posłuchała pani mojego zalecenia lub używała go pani za często.
     - Może pan uwarzyć go jeszcze? - spytała z nadzieją.
     - Chyba nie powątpiewa pani w moje możliwości? Eliksir będzie gotów za pół miesiąca.
     - Pół... MIESIĄCA?! Ja go potrzebuję teraz!
     - On dojrzewa przez całą fazę księżycową, a więc kolejny nakład będzie gotów dopiero za pół miesiąca, nie da się tego w żaden sposób przyspieszyć, bo nie biorę pod uwagę, że chce pani otruć Pottera, a zaręczam, że nie miałbym nic przeciwko. Veritaserum będzie gotowe za minimalnie dwa tygodnie.
     - SŁUCHAM? - zapytała. Wyglądała, jakby postradała zmysły. - Od... Od dzisiaj jest pan na warunkowym, panie Snape! Za to, że umyślnie utrudnia mi pan pracę!
     Nie wyglądało na to, żeby zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Uśmiechnął się łagodnie, skinął głową i jeszcze raz rzucił niespokojne spojrzenie na Krukonkę, gdy odchodził.
     - ONI MAJĄ ŁAPĘ! - wrzasnął do niego Harry. - Trzymają Łapę tam, gdzie to jest ukryte!
     - Łapę? - zapiała Inkwizytor. - Co to jest ta łapa, Snape? O czym on mówi?!
     - Nie mam pojęcia. Jeśli masz zamiar wciąż ględzić bez ładu, Potter, dam ci wywar z blekotu, żebyś przynajmniej miał do tego powód. Tymczasem żegnam.
     Odszedł i nastała cisza, którą przerywały tylko odgłosy trzaskającego drewna w kominku. Nagle Natalie rozpłakała się w głos.
     - O nie... Ja muszę powiedzieć! Nie dam rady dłużej siedzieć cicho! - załkała.
     Malfoy puścił ją od razu i wyglądał tak, jakby chciał ją objąć, czy zrobić cokolwiek, żeby przestała płakać ale nie bardzo wiedział co i nie chciał tego zrobić na oczach innych uczniów. Położył jej rękę na ramieniu, a ona ukryła twarz w dłoniach i dalej płakała.
     - Co? Co chcesz powiedzieć, dziewczyno?! O czym ci powiedzieli? Chcesz ich wkopać, tak?! No mówże, wreszcie! - zapiszczała Umbridge rozpromieniona.
     - Bo... Ja nie wiem kto dokładnie... Ale parę członków Gwardii Dumbledore'a miało pilnować tajnej broni Dumbledore'a! I mnie w też w to wciągnięto, a ja się tak bałam... I przystąpiłam do tego... A ta broń przecież nie powinna tu być, ona jest groźna!
     - Broń? Tajna broń Dumbledore'a? Gdzie ona jest?!
     - Nie powiem pani! Nie tutaj, przy wszystkich! Hermiono... Ty wiesz! Ty i Harry, wy wiecie! Miejsce, w którym wielcy kłócą się z pół-końmi, a drzewa wypadają! Herma... Wiecie!
     - Drzewa wypadają? Pół-konie? O czym ty do nich gadasz, dziewczyno?!
     Przebłysk w oczach Hermiony zdradził, że wie, o czym mówi Natalie. Szyfr był dla Harry'ego niezrozumiały, dopóki nie usłyszał "Herma". Teraz nawet on wiedział o co chodzi.
     - Więc panna Granger i pan Potter zaprowadzą mnie do tego miejsca, a wy zostaniecie tutaj i poczekacie! - zarządziła Umbridge i sięgnęła po różdżkę, którą przed chwilą odłożyła na biurko wraz z różdżką Harry'ego i Hermiony. - No, dalej! Prowadźcie!
     Harry i Hermiona ruszyli w stronę Zakazanego Lasu tak szybko, że Umbridge ledwo nadążała za nimi na swoich krótkich nogach. Gdy weszli już do Lasu, odwrócili się do niej i zapytali:
     - Możemy dostać nasze różdżki, skoro musimy iść przodem?
     - Las jest niebezpieczny za dnia, a im później, tym gorzej, a trzeba przyznać, że godzina nie jest młoda!
     - Nie ma mowy! - zawołał. - Przykro mi, ale śmiem sądzić, na moim życiu zależy Ministerstwu bardziej, niż na waszym!
     Ruszyli dalej z nadzieją, że prędzej czy później nadejdzie pomoc. Byleby nie za późno. Harry próbował odezwać się do Hermiony, ale nie mógł tego zrobić, bo Umbridge cały czas ich bacznie obserwowała i chciałaby wiedzieć, o czym rozmawiają. Nagle spomiędzy drzew wyskoczył przed nich centaur Zakała, z łukiem w ręku. Umbridge zaskrzeczała i wyjęła różdżkę, a wtedy pozostałe centaury wyszły z ukrycia i osaczyli ich ze wszystkich stron.
     - Kim jesteście i czego chcecie w naszej puszczy? - zapytał Zakała.
     - Ja - powiedziała z dumą Umbridge. - jestem Dolores Jane Umbridge, Wielki Inkwizytor i dyrektor Hogwartu.
     - Czego tutaj chcecie? To nasza puszcza, ostrzegaliśmy już, żeby nikt się tu nie pałętał!
     - Wypraszam sobie! Ministerstwo na pewno nie przydzieliło wam tego obszaru, a wy, nędzni pół-ludzie o inteligencji zwiezęcej...
     - Zniewaga! - zawołał ktoś z tyłu. - Mądrość centaurów jest dużo większa niż ludzka!
     - Centaury są stokroć mądrzejsze od czarodziejów, czego jesteś przykładem, kobieto! - zawołał Zakała.
     - Zgładzić ich za splamienie nas!
     - Zabić!
     - Nie! - Pisnęła Hermiona, a centaury chwyciły Umbridge. - My też jej nie lubimy! Nie jesteśmy z ministerstwa, jesteśmy uczniami, przyjaciółmi Dumbledore'a! Mieliśmy nadzieję, że nam pomożecie!
     Hermiona nie mogła powiedzieć niczego gorszego. Centaury poczuły się bardzo urażone.
     - Myślisz, że będziemy odwalać za was czarną robotę i jej się pozbędziemy, tak?!
     - Nie użyliśmy wobec was magii! I mówiliście przecież - zaczął Harry. - że nie zabijacie źrebiąt!
     - On ma rację, to jeszcze młodzi czarodzieje, uczniowie! - krzyknął któryś centaur.
     - Daj spokój, on jest już prawie mężczyzną, nie są źrebiętami! - odparł Zakała.
     Zbliżyli się do nich i nie zauważyli, że Umbridge wypuściła przez przypadek ich różdżki. Hermiona udała, że się potknęła i podniosła je obie. W tym samym momencie nadeszła odsiecz - olbrzym Graup przyszedł im na pomoc, budząc przerażenie wśród centaurów. Kilkadziesiąt strzał w jednej chwili wystrzeliło z łuku i utkwiła w jego ciele. Wielkie strugi krwi pociekły na Harry'ego i Hermionę, a Graup zaczął przeganiać centaury, które odbiegały już razem z Umbridge w siną dal.
     W tym czasie, w gabinecie Umbridge, Natalie przestała udawać już, że płacze. Wszyscy członkowie Brygady Inkwizycyjnej mieli dziwne miny, ale nikt nie odezwał się ani słowem, tylko wbili wzroki w sufit, ściany czy podłogę. Natalie wyjęła różdżkę i to samo zrobili Ginny, Ron, Luna i Neville. Kilka różnokolorowych promieni wystrzeliło i troje Ślizgonów leżało na ziemi oszołomionych, jeden został spetryfikowany, a Malfoya Natalie tylko rozbroiła i rzuciła zaklęcie Fumos, które wytwarza zasłonę dymną. Ron podbiegł do niego i korzystając z tego, że go nie widzi, uderzył go pięścią w twarz, a on osunął się na ziemię i chyba stracił przytomność. Wybiegli z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z pomocą czarów, aby nikt się już stamtąd nie wydostał. Pobiegli za Natalie do Zakazanego Lasu...

     - Herma! - zagrzmiał Graup. - Gdzie jest Hagger?!
     - Hagger? - zapytała Hermiona.
     - On ma na myśli Hagrida - pouczył Harry.
     - Nie mam pojęcia gdzie on jest, Graupku! Przykro mi! Niedługi wróci!
     - Tymczasem my powinniśmy ruszyć już do Departamentu Tajemnic, bo możemy nie zdążyć - powiedziała Natalie, a za nią spomiędzy drzew wyszli Ron, Ginny, Neville i Luna.
     - My? - zapytał Harry. - Nie "my", tylko "ja". Ja idę tam sam, bo nie pozwolę ci się...
     - Och, zamknij się! - warknęła Ginny. - Przecież nie pozwolimy ci tam lecieć samemu, jeśli Syriusza mogą pilnować śmierciożercy i Lord Jakmutam! Lepiej przestań się gorączkować i lepiej powiedz, jak tam się dostać!
     - Ginny, jesteś za młoda! - krzyknął Harry.
     - Jestem trzy lata starsza niż ty, kiedy walczyłeś z Voldemortem!
     - Testrale - rzekła Luna pogodnie.
     - Że co? - zapytał Ron.
     - Dostaniemy się do Departamentu na testralach - wyjaśniła. - Są bezpieczne, posłuszne, nie są prześwietlane w Ministerstwie i będą najszybszym środkiem transportu, jeśli chcecie porównać je na przykład do mioteł, bo na nich też ewentualnie moglibyśmy się wybrać.
     - Świetnie - burknęła Hermiona - tylko niby jak je zwabić?
     - Cali ociekacie krwią Graupa, Hermiono - przypomniała Natalie.
     - Tak, a Hagrid mówił, że je przyciąga zapach krwi i mięsa! - zawołał Neville. - Harry, Luna, spójrzcie! Tam są! - wskazał w stronę drzew.
     Dobrali się w grupy - Ron i Hermiona z Luną, Natalie z Nevillem, Ginny z Harrym, a następnie dosiedli trzy testrale, chwycili się mocno zwierząt lub towarzyszy i oczekiwali. Harry zawołał:
     - Do Londynu! Ee... Jeśli wiecie, gdzie to jest!
     Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle wszystkie trzy testrale rozłożyły skrzydła tak szybko, że omal nie strąciły ich ze swoich grzbietów. Zwierzęta przypominające czarne, wychudłe konie ze smoczym pyskiem i skrzydłami wzbiły się w powietrze. Luna przez całą drogę siedziała po damsku na swoim testralu, z nogami przełożonymi na jedną stronę i śmiała się, jakby była na karuzeli, którą zna już bardzo długo i wie, że nic jej się na niej nie stanie. Hermiona ściskała mocno Rona i przez cały czas krzyczała na zmianę ze szlochem, Ron po prostu wyglądał, jakby miał za chwilę zginąć, Ginny w milczeniu przyciskała się do pleców Harry'ego, a Natalie trzymała mocno Neville'a i obserwowała ponad jego ramieniem drogę.
     - Babcia mnie zabije... - mruknął.
     - Mnie ciotka Mary-Jane też! - pokiwała głową i chwyciła go mocno, bo testral skręcił gwałtownie. - O Merlinie, zginiemy...
     - Babcia zabije mnie jak zginę! - wrzasnął.
     - Hej, spójrz, London Eye... Jesteśmy w Londynie!
     Rzeczywiście byli już nad Londynem i testrale zaczęły zwalniać, lądując nad Ministerstwem. Zeskoczyli z ich grzbietów, a stwory schowały się na uboczu i zasnęły. Czas zmierzyć się z Voldemortem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz