czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 20. - "Donosiciel"

     - Pewnie teraz żałujesz, że zrezygnowałaś z Wróżbiarstwa, co Hermiono? - zapytała przemądrzale Lavender. Siedząca obok niej Padma podkręcała sobie rzęsy różdżką.
     - Wcale, że nie. Nigdy mnie nie interesowało wróżbiarstwo, a już na pewno nie zacznę się nim interesować tylko dlatego, że mamy nowego nauczyciela - fuknęła.
     - Och, Firenzo jest niesamowity! Musi być świetnym nauczycielem! - zawołała Padma. - Jeszcze chwila i będziemy z nim mieć pierwszą lekcję, cudownie!
     - Myślałem, że ubolewacie nad odejściem pani Trelawney - mruknął Ron.
     - Bo tak jest! Odwiedziłyśmy ją ostatnio!
     - Tak, ja i Padma przyniosłyśmy jej żonkile, ale takie ładne i niegryzące, a nie te, co ma pani profesor Sprout w szklarni.
     - Jak ona się trzyma? - zapytał Harry.
     - No cóż... Nie najlepiej... Ciągle płacze i mówi, że wolałaby opuścić zamek i nie musieć już znosić towarzystwa Umbridge.
     - Nie dziwię się - mruknęła Natalie, która stała tuż nad nimi. Wyjęła z książki jakąś kartkę i wręczyła ją Lavender. - Powiesisz to na tablicy ogłoszeń w waszej wieży?
     - Profesor Flitwick się zgodził?! - zapytały z Padmą.
     - Tak, ale nie jesteśmy pewni, czy spotkania zaczną się od tego roku czy od przyszłego. Zależy też ile będzie chętnych... Nie rozmawialiśmy jeszcze z Umbridge, bo nie wiadomo czy jest w ogóle sens zawracać sobie tym głowę.
     Lavender i Padma wybiegły ucieszone z sali.
     - O co chodzi? - zapytał Ron.
     - Wspaniałe przedsięwzięcie. Coś pięknego! - rzekła podekscytowana. - A do tego profesor Dumbledore mnie poparł i wniósł żebym prowadziła wszystko z profesorem Flitwickiem!
     - Ale co?! - zawołał Harry.
     - Chór szkolny! Jestem ciekawa, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem! Już się nie mogę doczekać! Cześć, chłopaki. - uśmiechnęła się pogodnie do Freda i George'a, którzy właśnie szli w jej stronę.
     Spojrzeli na nią ze zdziwieniem, ale i z zadowoleniem.
     - Nie uciekasz na nasz widok i witasz nas z uśmiechem?
     - Czyżby ktoś ci sprzedał Karmelki Gorączkowe?
     - Będzie prowadzić chór szkolny! - wyjaśniła Hermiona ucieszona. - Wspaniale, gratuluję!
     - My również gratulujemy z Fredem.
     - Tak. I chcemy też cię przeprosić...
     - ...oficjalnie i przy wszystkich... - George wszedł mu w słowo.
     - ...korzystając z tego, że każdy tu siedzi przy śniadaniu. - skończył Fred.
     Natalie wyraźnie się zakłopotała. Spojrzała wokół i zobaczyła, że ci, którzy ich dosłyszeli (czyli też Krukoni z sąsiedniego stołu) obejrzeli się na nich z zainteresowaniem. Zarumieniła się lekko i zapytała cicho, tak że musieli się do niej nachylić i podejść bliżej, żeby słyszeć:
     - Ale nie rozumiem... za co?
     - Ogólnie...
     - ...a w szczególe to chociażby za straszenie cię przy każdej okazji...
     - ...wyczarowanie wielkiej ropuchy na błoniach...
     - ...i nazywanie cię "nietoperzem".
     - Stwierdziliśmy, że jedynymi osobami, które na to zasługują...
     - ...są stary Snape i Umbridge. Na ciebie powinniśmy wymyślić inną ksywkę po tym zwisaniu w dół na miotle.
     Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
     - Gdzie jest kruczek? - zapytała.
     - Kruków tu mnóstwo. Znaczy się... Krukonów. Ale tak w sumie, to planujemy coś, po czym może nie być okazji na przeprosiny, więc robimy to tu i teraz.
     - Ojej... Ale nic się nie stało, p-przecież...
     Popatrzyli na nią jakby oczekując, że powie wreszcie czy przyjmuje przeprosiny czy nie. Ona, zamiast to zrobić, zrobiła coś, czego nikt w tym momencie się po niej nie spodziewał - po prostu podeszła do nich, wspięła się na palce (co i tak wiele nie dało, ponad trzydzieści centymetrów wzrostu różnicy) i uścisnęła oboje na raz.
     - Tylko to zobacz - powiedział Ron z uciechą, do Harry'ego.
     - No... fajnie. - uśmiechał się mimowolnie, patrząc na to. Tak samo jak i pozostali obserwatorzy.
     - Nie to, tylko - szturchnął go i wskazał ręką w stronę stołu Ślizgonów. - to!
     Malfoy również to obserwował. Przestał się drzeć na jakiegoś pierwszoroczniaka z Hufflepuffu i spojrzał teraz na rudzielców i Natalie z wściekłością.
     - Ktoś jest chyba zazdrosny - rzekła z satysfakcją Hermiona, która również dojrzała Malfoya.
     Wybrzmiał dzwonek i wszyscy rozeszli się do klas. Harry i Ron wyszli za Lavender i Padmą na wróżbiarstwo. Ogarnęło ich zdziwienie, gdy skręciły obok schodów na górę.
     - To nie mamy zajęć w wieży? - zapytał Harry.
     Padma obejrzała się na nich przez ramię z pogardą.
     - Niby jak Firenzo ma wejść po drabinie na dwóch parach kopyt? - zapytała. - Klasa jedenaście teraz mu służy.
     Weszli więc do klasy jedenaście, która przedtem była opuszczona i nieużywana przez nikogo, więc wyglądała bardziej jak schowek na miotły. Teraz również nie przypominała klasy. Podłoże porastał mech, wszędzie po bokach były drzewa... Wszystko wyglądało tak, jak w lesie. Rozsiedli się na mchu, pod drzewami, a na środku, gdzie drzew nie było, stał centaur Firenzo.
     - Harry Potter... - westchnął.
     - Ee... Witaj - Harry uścisnął mu dłoń - Em... Dobrze cię widzieć.
     - I ciebie również. Było przepowiedziane, że jeszcze się spotkamy. Usiądźcie - Poczekał, aż zajęli miejsca, klasnął i drzewa rozchyliły korony tak, żeby było widać sufit, który teraz wyglądał jak nocne niebo. - Witam wszystkich. Jestem centaur Firenzo i zostałem waszym nowym nauczycielem wróżbiarstwa. Profesor Dumbledore był tak miły i sprawił, żeby ta klasa przypominała Zakazany Las.
     - Dlaczego nie pójdziemy na lekcje do Zakazanego Lasu? - zapytała Padma opuszczając rękę.
     - Ponieważ... Niestety... Nie mam już tam wstępu. Wiem, że byliście tam na lekcjach i się nie boicie, ale moje stado mnie wygnało.
     - Stado? - zapytała Lavender, która z pewnością pomyślała o stadzie krów.
     Dean Thomas uniósł rękę i zapytał:
     - Czy Hagrid wyhodował was jak testrale czy... - tu zmieszał się trochę. - Przepraszam, nie miałem na myśli, że... nie chciałem powiedzieć...
     - Nie jesteśmy na usługi czy życzenie ludzi - wyjaśnił centaur ze spokojem.
     - A czemu stado pana wygnało? - zapytał kolejny głos.
     - Ponieważ sądzą, że właśnie jestem na usługach u ludzi i że pomoc Dumbledore'owi jest zdradą stada. Zawsze trzymaliśmy się na uboczu. Jakieś jeszcze pytania? Śmiało... Nic? No dobrze. Połóżcie się na plecach i przyjrzyjcie niebu. To właśnie w nim zapisana jest przyszłość naszych ras i...
     - Profesor Trelawney przerobiła to z nami! - powiedziała Padma, której ręka zawisła w powietrzu. - Kiedy Mars znajduje się w takiej odległości kątowej - nakreśliła ręką odpowiedni kąt. - od Jowisza, to znaczy, że powinno uważać się na wszystkie wypadki związane z ogniem. Położenie Saturna mówi, że trzeba uważać przy jakimkolwiek kontakcie z ogniem, bo grożą drobne wypadki domowe.
     - Może i profesor Trelawney jest jasnowidzką, tego nie wiem - odparł profesor ze spokojem, a ręka Padmy opadła na ziemię. Ona i kilka innych osób miało teraz urażone miny. - ale wiem, że jest ona tylko człowiekiem. Ludzie mają niestety tą tendencję, że myślą, iż wszystko co związane z wróżbiarstwem, dotyczy tylko ich. Wszędzie zapisana jest przyszłość dla każdej z ras i wcale nie powinna mówić, o wypadkach z ogniem, tylko o tym, że aktualnie jasno płonący Mars przepowiada zbliżającą się wojnę dla rasy czarodziejów. I przyszłość nie składa się tylko na niebo, bo potrzebne jest do tego palenie pewnych ziół i roślin.
     Firenzo rzeczywiście palił jakieś zioła i rośliny w pewnym naczyniu. Kazał im odczytywać z nich znaki, ale mówił, że nie spodziewa się po nich odczytywania ich nawet z minimalną dokładnością. Centaurom nauczenie się tego zajmuje lata, a co dopiero czarodziejom. Nie tyle starał się nauczyć ich czegoś o wróżbiarstwie, co powiedzieć, że każda nauka, a nawet nauka centaurów, jest mylna. Gdy wybrzmiał dzwonek, wszyscy opuścili klasę ze zmieszanymi minami.
     - Za wiele to nas nie nauczył, prawda? - zapytał Ron. - Mógłby powiedzieć coś więcej o tej wojnie czarodziejów, to mnie bardziej ciekawi.
     - Tak... - mruknął Harry.
     Nim zdążyli wyjść jako ostatni, centaur zawołał za nimi:
     - Harry Potterze, pozwól na słówko! - i spojrzał na Rona, który przyjrzał się im z zaciekawieniem. - Ty też możesz zostać, tylko zamknij drzwi.
     Zrobili to, o co prosił i podeszli bliżej.
     - Jesteście przyjaciółmi Hagrida, tak?
     - No tak... - mruknął Harry.
     - To przekaż mu ode mnie wiadomość, żeby lepiej sobie darował, bo i tak nie przyniesie to żadnych skutków.
     - Żeby sobie darował?... - powtórzył.
     - Bo nie przyniesie to żadnych skutków. - rzekł Centaur. - Hagrid to wspaniałe stworzenie i sądzę, że jestem winny mu to przekazać. Sam bym to zrobił, ale nie mogę się zbliżać do Zakazanego Lasu, rozumiecie... Będzie wiedział o co chodzi. Przekaż mu to, Harry, proszę cię.
     - Dobrze, zrobię to... Do widzenia.
     - Do zobaczenia.
     Jednak przekazanie tej wiadomości nie było wcale tak proste, jak się wydawało. Umbridge wizytowała każdą lekcję Hagrida, bo był wciąż na zatrudnieniu warunkowym. Pewnego razu Harry specjalnie zostawił książkę, żeby wrócić do Hagrida zaraz po tym, jak ona odejdzie. Powtórzył mu całą informację od Firenza i zapytał:
     - Hagridzie, co ty kombinujesz?
     - Nic, to nic takiego, tylko... Firenzo chyba nie wie o czym mówi. Rozumiem go, jest serio inteligentnym facetem, ale tym razem nie wydaje mnie się, żeby miał rację.
     - Jesteś na zatrudnieniu warunkowym, więc musisz na siebie uważać! Umbridge tylko czeka na to, żeby cię przyłapać na czymś albo nie zauważyć poprawy po dłuższym czasie i wtedy zrobi z tobą to samo, co z profesor Trelawney, bo...
     - Są rzeczy ważniejsze niż uważanie na to, czy wyleją cię z roboty. - przerwał mu Hagrid, patrząc na niego opuchniętymi oczyma. Wciąż wyglądał bardzo źle, rany w ogóle się nie goiły. - Jesteś równy facet, Harry, ale teraz już idź. Mam kupę rzeczy do roboty.

     Następnego dnia zaraz po lekcjach Harry, Ron, Hermiona i Natalie spotkali się przed wieżą Gryffindoru, żeby porozmawiać. Gdy przyszła pora obiadu, ruszyli na dół w tłumie innych osób, tuż za nimi schodzili bliźniacy, którzy rozmawiali o jakimś planie dokopania Umbridge.
     - Przepraszam, że się wtrącę, ale co znowu zrobiła? - spytała ich nagle Hermiona.
     - Łazi na każdą Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. To wkurzające. I to czepianie się o byle co, dekrety-srety...
     - Myślałem, że nie chodzicie na ONMSy! - zawołał Ron.
     - Bo nie chodzimy.
     - Ale i tak to jest wkurzające.
     - A teraz zamierzamy przekroczyć granicę.
     - To wy już tego nie robicie od dobrych sześciu lat? - spytała Hermiona.
     - Pewnie, że nie - odparła Natalie. - Zawsze gdy zaczynało się robić nieciekawie, po prostu wycofywali się i unikali większych konsekwencji.
     - Bingo - rzucił George. - A teraz na pewno pójdziemy o wiele, wiele za daleko.
     - Ale ona was wyrzuci ze szkoły! - syknęła Natalie. - Nie możecie!
     - Ty nie rozumiesz, Natalie - stwierdził Fred. - My mamy gdzieś, czy ona to zrobi, czy nie.
     - Nie mamy powodów, żeby tu dłużej zostawać.
     - Owutemy nie są nam potrzebne. Dlatego mamy dla was dobrą radę.
     - Idźcie teraz od razu na obiad...
     - ...i pod żadnym pozorem nie kręćcie się po korytarzu...
     - ...żeby podejrzenia nie spadły na was. Narazie!
     Odbiegli gdzieś, przepychając się między innymi uczniami. Natalie i Hermiona zaczęły debatować na temat tego, co zrobi Umbridge, gdy Fred i George naprawdę przekroczą granicę po raz pierwszy, a Ron tylko oglądał się dookoła zdezorientowany. Usiedli w Wielkiej Sali i Gryfoni obserwowali z końca stołu Umbridge, a Natalie rozmawiała z drużyną o treningach i spoglądała z niepokojem na drzwi, oczekując aż Fred i George wejdą przez nie. Posiłek trwał, nic niepokojącego się nie działo, wszyscy rozmawiali i nikt nie podejrzewał niczego, co bliźniacy mogli wykombinować.
     - Dobrze się czujesz? - zapytała Cho Natalie.
     - Martwi się o coś. Ale nie powie. - wyjaśniła Luna.
     - Nawet nie bardzo wiem, o czym miałabym mówić... - mruknęła. - Wiecie, te SUMy... trochę mnie to przeraża. - skłamała. - Przecież Hanna Abott już dostała napadu histerii na Zielarstwie, pamiętacie?
     - No tak... Ale do owutemów jest jeszcze sporo czasu - pocieszyła ją Parvati. - Zaczną się od przyszłego tygodnia ferie wielkanocne, więc będzie dużo czasu na powtórki.
     - Poza tym ty nie masz o co się martwić - stwierdziła Luna. - Jeszcze będziesz nam dawać korepetycje przed wszystkim, zobaczysz! Albo siódmoklasistom zdającym owutemy!
     - Już mi ostatnio pomagała z transmutacją... - burknął Duncan, gdy wybrzmiał dzwonek. - Ale pomogło. Tylko profesor McGonagall od razu odgadła, że ktoś musiał mi pomóc w pisaniu wypracowania, bo były w nim informacje zawarte ponad materiał, a ja ograniczam się ponoć do minimum, gdy piszę sam.
     Uczniowie przepychali się na korytarz grupkami. Nagle, gdy część już była u stóp schodów, coś zaczęło świszczeć i kolorowe, iskrzące się płomyki zaczęły rozpędzać się po holu i wybuchać pięknymi fajerwerkami. Po chwili całe mnóstwo fajerwerków latało już nie tylko po holu, ale, ku uciesze uczniów, po wszystkich korytarzach i klasach. Umbridge wybiegła z Filchem z Wielkiej Sali i wbiegli na schody, żeby spojrzeć na wszystko z góry. Nagle jeden z płomyków stwierdził, że ma za mało miejsca i ruszył w ich stronę powiększając się z każdą chwilą i wydając z siebie długie "łiiiiiiiiiiii!". Oboje padli na podłogę, gdy płomień, który przetransformował się w ogromną smoczą paszczę, był już tuż nad nimi. Rzucali we dwoje zaklęcia oszałamiające, ale fajerwerki wtedy wybuchały jeszcze głośniej i z większym efektem. Uczniowie stali i śmiali się, a nauczyciele ukrywali tylko uśmiechy przed Umbridge. Harry spojrzał na Natalie, która patrzyła na to wszystko w zdumieniu, bujając się z pięt na palce i z powrotem. Chwycił ją pod ramię i pociągnął za sobą do drzwi, które ukryte były za posągiem jednookiej wiedźmy, gdzie odnaleźli Freda i George'a płaczących ze śmiechu.
     - To jest... - zaczęła.
     - Epickie! - zawołali we troje.
     - Mówiłem, że przejdziemy samych siebie!
     - Niech tylko rzuci zaklęcie spowalniające! Zrobiliśmy tak, żeby wtedy rozmnażały się! - zawołał George, obserwując wszystko przez uchylone drzwi, ponad głowami Natalie i Harry'ego.
     - Tak, z jednej robi się dziesięć! - uzupełnił Fred.
     Jak mówili, tak też się stało. Do końca wszystkich lekcji Umbridge biegała od klas do klas wzywana przez nauczycieli, żeby usunęła grasujące fajerwerki. Bliźniacy w pokoju wspólnym Gryfonów tego wieczora znowu zbili galeony na sprzedaży fajerwerków, których dziś dali pokaz. Potem wszyscy mieli spotkać się w Pokoju Życzeń na spotkaniu Gwardii Dumbledore'a...
     Harry oczekiwał na wszystkich w sekretnym pokoju. Przyszli już Puchoni, kilku Gryfonów i niemal wszyscy Krukoni, brakowało tylko Anthony'ego i Natalie z Ravenclawu. Nagle gdy weszli, Anthony odszedł z przerażeniem wymalowanym na twarzy do Erniego MacMillana i przytkał sobie ucho, słysząc krzyki Natalie. Nie było widać jej, ani osoby na którą krzyczała, bo Pokój Życzeń był zastawiony książkami i różnymi elementami potrzebnych do obrony przed czarną magią, na przykład kartonami z fałszoskopami.
     - Jak mogliście być tacy BEZMYŚLNI?!! - wrzasnęła do kogoś. - Ile wy macie lat? PIĘĆ?!
     - To nie moja wina! - zawołał któryś z bliźniaków Weasley. - Ja wszystkim mówiłem, żeby nie używali z jakimiś napojami gazowanymi!
     Natalie, która była biała na twarzy z wściekłości, drżała z nerwów, gdy krzyczała dalej na drugiego. Groziła mu różdżką i wymachiwała wolną ręką, gdy robiła mu wykład na temat jego zachowania.
     - A ty jakie masz wytłumaczenie, Fred?! - wrzasnęła.
     George przyspieszył kroku i zostawił ich w tyle, gdy ona próbowała zagrodzić drogę jego bratu.
     - Skąd miałem wiedzieć, że ten dzieciak zapije to Colą? W ogóle nie powinien jej mieć w szkole! - tłumaczył się.
     - Nie powinien mieć też twoich głupich Krwotoczków! Nie mogę uwierzyć! A już wczoraj myślałam, że spoważnieliście! - (George odchrząknął) - że spoważniałeś - poprawiła się. - Przepraszam, George... - (Fred zachichotał, przypominając jej o sobie) - Oooch! - zagrzmiała i spojrzała na niego z żalem, rozgoryczeniem i złością zmieszaną z politowaniem.
     Teraz było już ich bardzo dobrze widać, z perspektywy całej grupy. Stali w ostatnich rzędach półek i piętrzących się kartonów - Fred najwyraźniej puszczał wszystko mimo uszu.
     - Jesteś po prostu niedojrzałym, bezmyślnym, nadzwyczaj infantylnym dzieciakiem! - krzyknęła i nie zanosiło się na to, żeby miały być to jej ostatnie słowa w tym temacie, bo już nabrała powietrza, żeby kontynuować.
     Nagle Gryfon nachylił się nad nią bardzo nisko, popatrzył z odległości trzech cali od jej twarzy prosto w jej oczy i z szerokim uśmiechem rzekł:
     - Nawet nie wiesz, jaka piękna jesteś, kiedy się tak gniewasz, White.
     Natalie od razu zamilkła. Spojrzała na niego zszokowana, a po chwili przeciągnęła wzrok na grupkę uczniów gapiących się na nich w zdumieniu, zarumieniła się, opuściła różdżkę i z wściekłością ruszyła obok niego w stronę pozostałych, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek i nie wypowiadając absolutnie żadnych słów, czekając tylko, aż odezwie się Harry. Fred był wyraźnie bardzo dumny z siebie i spoglądał na nią co jakiś czas ukradkiem, żeby zobaczyć, czy zechce w końcu mu cokolwiek odpowiedzieć. Bo przecież nigdy nie zostawiała go bez odpowiedzi. Tym razem było inaczej.
     Zgodnie z planem Harry'ego, przeszli do patronusów. Z początku bardzo trudno było im wydobyć cokolwiek z swoich różdżek, jednak niedługo potem po klasie biegały srebrny zając Luny, wydra Hermiony, łabędź Cho, pies Rona i kilka innych zwierząt lub nieucieleśnionych srebrnych kształtów.
     Duże problemy z zaklęciem miała Natalie. Po raz pierwszy to właśnie ona jako jedna z ostatnich zdołała opanować zaklęcie. Duncan aż zawołał "Nie wierzę, że ona tego nie potrafi! Zgrywa się z nas!". Ale mina Rona zdradzała, że chyba jako jedyny domyślał się w czym rzecz. On jeden znał przeszłość Natalie i jej ordziny. Teoretycznie. W praktyce mogło być inaczej - nikłe były szanse, że nie podzielił się swoją wiedzą z Harrym i Hermioną, na przykład któregoś z samotnych wieczorów w pokoju wspólnym.
     Najlepsze wspomnienia kojarzyły jej się z domem babci, z małą Ellie... - Ellie podrosła i zginęła, a jej babcia (mimo, że się nie zmieniła) zginęła także, a wraz z nią dziadek Richard i matka, Lindsay. W takiej sytuacji przecież przyjaciele ze szkoły nie mogli zaradzić. I choć Hogwart był jej jedynym prawdziwym domem, to nadal nie było to to samo, co dom rodzinny Thunderów. Gdy już udało jej się z trudem wyczarować srebrny obłok, nie mogła go za nic przekształcić w jakiekolwiek zwierzę. Harry pomyślał, że to już i tak duży postęp i wkrótce uda jej się wyczarować jakieś zwierze - gdyby wiedziała jaką postać przybierał patronus kogoś z najbliższej rodziny, pewnie w niego by się przekształcił. Patronusy przeważnie odzwierciedlają nasze dusze lub przybierają postać tę samą, którą przybrało zwierze osoby, którą się kocha. A jeśli dusze są pokrewne, to i patronusy będą w jakiś sposób do siebie podobne - rodzice Harry'ego byli przykładem dusz pokrewnych. James Potter miał patronusa jelenia, a Lily - łanię.
     W momencie gdy Harry oznajmił, że teraz mogą przećwiczyć dowolne zaklęcia, które słabo im idą, Zgredek wpadł do Pokoju Życzeń z okropnym przerażeniem wymalowanym na twarzy.
     - Ona tu... Zgredek nie może powiedzieć... Ale tu idzie! Zgredek nie może ostrzegać, Harry Potter, sir, ale ona już wie!
     - Wie o naszym spotkaniu?
     - ZGREDEK NIE MOŻE NIC MÓWIĆ! - zaskrzeczał skrzat i zaczął uderzać głową o posadzkę, żeby się ukarać.
     Natalie uciszyła goi zatrzymała, Harry wymienił z nim na spokojnie dwa zdania i wszyscy rzucili się do ucieczki, choć niestety złapano kilkoro z nich i oddano w ręce Ubridge. W tym również Harry'ego. Profesor Umbridge przyprowadziła go prosto do gabinetu dyrektora, gdzie byli między innymi: dyrektor, profesor McGonagall, Minister Magii i Percy. Długo męczyli Harry'ego, żeby powiedział cokolwiek na temat "rzekomo utworzonej tajnej grupy do nauki obrony przed czarną magią". Gdy to nic nie dawało, Umbridge próbowała zmusić Mariettę Edgecombe - przyjaciółkę Cho, która wydała Gwardię Dumbledore'a - żeby powiedziała cokolwiek, ale ona nie zrobiła tego, bo z każdym jej słowem na temat Gwardii, napis "Donosiciel" ułożony z pryszczy na jej twarzy, stawał się coraz bardziej widoczny. Ostatnim argumentem było okazanie listy nazwisk, która pozostała w Pokoju Życzeń - listy członków gwardii, której nazwa była wypisana na samej górze. Dumbledore, ku zdumieniu wszystkich, powiedział, że to właśnie on utworzył tą armię na krótko przed wydaniem dekretu zabraniającego formować jakiekolwiek grupy, a teraz chciał zorganizować pierwsze spotkanie. Minister rozkazał swoim podwładnym pochwycić Dumbledore'a, który rozbroił ich robiąc przy tym dużo hałasu, dymu i bałaganu, więc Kingsley Shacklebolt (rzekomy "pomocnik" Ministerstwa, w rzeczywistości auror) dyskretnie zmodyfikował pamięć Marietty. Dumbledore opuścił Hogwart wraz z feniksem Faweksem, a profesor McGonagall odprowadziła uczniów do ich dormitoriów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz