środa, 19 lutego 2014

Rozdział 19. - "Powrót Błędnym Rycerzem"

     Dzień przed powrotem do Hogwartu Grimmauld Place odwiedził niespodziewany gość - Profesor Snape. W domu byli wówczas tylko Harry, Natalie, Syriusz i Stworek. Stworek był jakby bardziej przyjazny - nie był już złowróżbny i nieposłuszny. Natalie akurat siedziała na górze, Stworek sprzątał w ich sypialniach, a Harry zszedł na dół, żeby porozmawiać ze Snapem. Okazało się, że wysłał go profesor Dumbledore i Severus chciał z nim porozmawiać sam na sam, ale Syriusz się nie zgodził z racji tego, że jest ojcem chrzestnym Harry'ego. Dumbledore powiedział, że Harry musi zacząć się uczyć oklumencji i będzie chodził na te zajęcia do profesora Snape'a parę razy w tygodniu. Snape powiedział, że absolutnie nikt nie może się o tym dowiedzieć, a już zwłaszcza Wielki Inkwizytor, więc Harry musi mówić wszystkim, że chodzi na zajęcia korekcyjne z Eliksirów, co "nie będzie dla nikogo szokujące, skoro jest tak niedorozwinięty w tej dziedzinie". Syriusz w końcu zdenerwował się na Snape'a i obaj stanęli z wyciągniętymi różdżkami gotowi do pojedynku. W tym samym momencie weszli Weasleyowie, więc Snape opuścił szybko dom, przypominając Harry'emu dzień i godzinę pierwszego spotkania.
     Dzień później Harry, Ron, Natalie, Ginny i bliźniacy wrócili do zamku Błędnym Rycerzem, eskortowani przez Lupina i Tonks. Pierwszego dnia już Gwardia Dumbledore'a wypytywała Harry'ego o pierwsze spotkanie, a on musiał je przełożyć ze względu na "dodatkowe eliksiry". Cho wprowadzając go w błąd, zmusiła go, żeby zaprosił ją do Hogsmeade na wyjście w Walentynki.
     Zajęcia oklumencji wyglądały dla Harry'ego za każdym razem tak samo - Snape najpierw tłumaczył mu czym jest oklumencja - obroną przed legilimencją, czyli odczytywaniem uczuć lub wspomnień osoby. Nie jest to czytanie w myślach, bo one nie są wyryte w czaszce i umysł nie jest księgą, którą można przewertować od tak. Snape napomniał, że do legilimencji jest potrzebny kontakt wzrokowy, ale Zaklęcie Uśmiercające, które Czarny Pan (profesor zabronił Harry'emu wymawiać to nazwisko i zawsze zastępował je tym określeniem, choć używali go tylko śmierciożercy i młody czarodziej nie omieszkał mu tego wypomnieć) rzucił na niego jeszcze w dzieciństwie, dało mu dostęp do jego umysłu bez kontaktu wzrokowego.
     Na każdych zajęciach Snape rzucał zaklęcie legillimens i oglądał najboleśniejsze wspomnienia Harry'ego, który miał sam próbować się bronić, jednak nigdy mu to nie wychodziło. Dopiero po którymś razie udało mu się rzucić Zaklęcie Tarczy i zobaczył parę bolesnych wspomnień profesora. Gdy widział go jako dziecko, płaczącego w kącie, bo jego ojciec wydzierał się na jego matkę, aż żal było mu pomyśleć, że teraz ten chłopiec jest wielkim, pałającym do niego nienawiścią mężczyzną. Często widział w swoich wspomnieniach korytarz z tajemniczymi czarnymi drzwiami, o czym później śnił. Natalie spytała go krótko przed Walentynkami, czy nie miał jakiejś wizji związanej z poplecznikami Voldemorta, ale on nie wiedział, o co może jej chodzić. Nie wdrażała się w dyskusję.

     Walentynki. Harry umówił się przy śniadaniu z Hermioną, że spotka się z nią w Hogsmeade jak tylko będzie mógł, ale przez randkę z Cho, może mu to trochę zająć. Hermiona powiedziała, że musi przyjść koniecznie, nawet z Cho, jeśli będzie taka potrzeba. Ron i Ginny byli wściekli, bo mieli cały dzień trenować Quidditcha. Gdy sowy przyniosły gazety, artykuł z pierwszej strony wywołał wielkie zamieszanie.
     - Masowa ucieczka z Azkabanu! - zawołał Ron. - Avery, Rookwood, Lestrange... Hej, Harry, przecież... Przecież ty w nocy miałeś wizję!
     Natalie stanęła nad nimi z gazetą i zapytała z powagą:
     - Jaką wizję, Harry?
     - Ja... Ja widziałem Avery'ego... On błagał mnie. To znaczy Voldemorta, byłem w jego ciele. Przepraszał za błąd, a Voldemort mówił, że teraz Rookwood pomoże to naprawić. Jednak był okropnie szczęśliwy. Stało się coś cudownego i to musiała być... ta ucieczka! Wiem, że śmiałem się jak opętany, ale Voldemort musiał po wszystkim jeszcze karać Avery'ego, a to mu w ogóle nie popsuło humoru... Wiem, że Rookwood pracował w Departamencie Tajemnic, bo któryś z nich o tym wspomniał. Ale ty pytałaś mnie o wizję! Skąd wiedziałaś, że coś się stanie? Też to widziałaś?
     - Nie. Śnił mi się popłoch wśród dementorów i widziałam miejsce, które od razu odebrałam, jako pilnie strzeżone. Z daleka od wszystkich i wszystkiego. Byli w to zamieszani śmierciożercy... Ale czytaliście następne artykuły? Wiecie, że Bode został zamordowany?
     Ron zakrztusił się sokiem dyniowym.
      - Tutaj piszą - zaczęła Hermiona. - że udusiła go roślina doniczkowa.
      - No i myślicie, że ktoś mu dał diabelskie sidła od tak? Przecież byliśmy wtedy w szpitalu, chłopaki, widzieliśmy go z tym głupim chwastem!
      - Jak mogliśmy tego nie rozpoznać? - zapytał Ron. - Przecież od dawna mieliśmy do czynienia z tą rośliną!
      - Nikt się nie spodziewał jej w szpitalu, a zwłaszcza w doniczce. - zauważył Harry.
      - Właśnie. To było morderstwo, zaplanowane. Prowadzone jest śledztwo w tej sprawie. Bode był pracownikiem Ministerstwa, tak samo jak Rookwood. Avery działał pod wpływem Imperiusa Mal... - ściszyła głos. - Malfoya, bo moja ciotka to widziała.
     - Ale co ma do tego Avery?
     - Podejrzewam, że Bode też działał pod wpływem tego zaklęcia i Voldemort... uspokój się Ron... Voldemort kazał mu znaleźć to, czego strzegł pan Weasley. Włamał się zaraz po akcji z wężem. Pewnie ta broń go zaatakowała albo to, co jej strzegło. Bode po wszystkim nie mógł mówić, pamiętacie? Ta Irma o tym wspominała. Podejrzewam, że po ataku nie działał już pod wpływem klątwy, więc gdyby odzyskał możliwość mówienia, powiedziałby o tym, że Voldemort zmusił go do wykradnięcia broni. Ktoś z jego podwładnych musiał przesłać tę roślinę.
     - To brzmi logicznie. - stwierdziła Hermiona. - Tylko, że Knot zarzuca Syriuszowi, że pomógł im w ucieczce.
     - A to drań! - krzyknął Ron.
     - Idę wysłać list. To... no, nie wiem, czy... ale warto... a tylko ja mogę... spróbuję.
     Hermiona wzięła rolkę pergaminu w ręce i wybiegła z sali. Nikt nie rozumiał, o co jej chodziło. Przy wyjściu spotkali Hagrida, który był wciąż tak samo pokiereszowany, jeśli nawet nie bardziej. Tłumaczył to pracą z kolejnymi stworzeniami na lekcje i przyznał się, że jest na warunkowym, przez tą całą wizytację. Ron zapytał na korytarzu:
     - Myślisz, że nauczyciele coś o tym wiedzą?
     - Nawet jeśli, to wątpię, żeby cokolwiek nam wyjawili. - stwierdził Harry.
     - A zwłaszcza po kolejnym zarządzeniu Umbridge. - rzuciła Natalie.
     - Jakim znowu zarządzeniu? - zapytali równocześnie.
     Odchrząknęła i bardzo oficjalnym tonem wyrecytowała:
     - Na polecenie Wielkiego Inkwizytora Hogwartu zakazuje się nauczycielom udzielania uczniom jakichkolwiek informacji, które nie są ściśle związane z przedmiotami, za których nauczanie pobierają wynagrodzenie. Powyższe zarządzenie wydano na podstawie Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Sześć. Podpisano: Dolores Jane Umbridge, Wielki Inkwizytor.

     Najnowszy dekret stał się obiektem kpin wśród uczniów. Lee Jordan odważył się powiedzieć Umridge, że zgodnie z nowym zarządzeniem nie mogła zbesztać Freda i George'a za granie w eksplodującego durnia w czasie lekcji.
     - Eksplodujący dureń nie ma nic wspólnego z przedmiotem, jakiego nas pani naucza i pobiera za to wynagrodzenie, pani profesor! To nie jest informacja ściśle związana z przedmiotem!
     No cóż, następnym razem gdy Harry widział Lee, wierzch dłoni paskudnie mu krwawił, a Natalie przynosiła mu do wieży wyciąg ze szczuroszczeta.

     Hogsmeade. Harry spotkał Cho przed zamkiem. Przeszli obok stadionu Quidditcha, nad którym szybowali Ron i Ginny. Harry spojrzał z utęsknieniem na miejsce, na którym mógł kiedyś przesiadywać bez opamiętania. Umbridge i Ministerstwo zabrali mu wszystko, co trzymało go jeszcze w Hogwarcie - listy do Syriusza, miotłę, Quidditcha, wolny czas, całą wolność, jaka go cieszyła po wyjściu z domu Dursleyów na King's Cross.
     - Bardzo ci tego brakuje, prawda? - spytała Cho.
     Harry dopiero się zorientował, że ona cały czas go obserwuje.
     - Bardzo... - pokiwał głową. - Chciałbym móc znowu grać.
     - Widzę...
     Wręczyli pozwolenia Filchowi i ruszyli w stronę wioski. Gdy mijała ich grupa Ślizgonek, Pansy Parkinson krzyknęła:
     - Potter i Chang! - a pozostałe dziewczęta roześmiały się. - Coś jest nie tak z twoim gustem, Chang! Cedrik był przynajmniej przystojny!
     Roześmiały się jeszcze głośniej i umknęły szybko. Harry i Cho milczeli, dopóki nie doszli na miejsce.
     - Gdzie chcesz iść? - zapytał ją.
     - Nie wiem... Może po prostu pochodzimy po sklepach?
      Harry przystał na tą propozycję i ruszył z nią w stronę sklepów. Na jednym z nich wisiały listy gończe ze zdjęciami śmierciożerców, którzy uciekli. Cho spojrzała na nie i zapytała:
     - Trochę to dziwne, że nie ma tu dementorów, nie sądzisz? Gdy jedyny Syriusz Black uciekł, dementorów w zamku było całe mnóstwo, a teraz nie ma ani jednego...
     - Tak...
     Cieszył się, że nie było nigdzie wokół dementorów. No bo po co? Przecież wiadomo, że nie są tak głupi, żeby próbować dostać się przez Wrzeszczącą Chatę do zamku, skoro zrobił to wcześniej ktoś inny i pewnie została teraz zabezpieczona. Po jakimś czasie Cho stwierdziła, że jest za zimno na spacerowanie i poprosiła, żeby poszli do herbaciarni pani Puddifoot. Harry nie znał tego miejsca, ale zgodził się na to... i niestety po chwili żałował. Wszystko tam było różowe, czerwone, kwieciste - w stylu Umbridge. Nad stołami latały małe aniołki obsypujące wszystkich różowym konfetti. Zajęli miejsce przy stoliku i wtedy Harry zorientował się, że w miejscu tym siedzą same pary. Duża część ze szkoły właśnie. Najlepszy widok miał na kapitana drużyny Krukonów, Rogera Daviesa, który siedział z jakąś blondynką przy stole i trzymał ją za rękę. Obejrzał się w ich stronę, gdy Cho składała zamówienie, bo wystraszył się, że blondynką tą jest Natalie. Na całe szczęście, nie była to żadna z dziewczyn, jakie Harry miał okazję poznać. Pomyślał teraz, że Cho zabrała go tutaj właśnie dlatego. Wszystkie pary trzymały się za ręce, przytulały, całowały... Pewnie miały być dla niego wzorcem, oczekiwała tego samego.
     - Roger mnie zaprosił. - powiedziała nagle Cho.
     - Słucham?
     - Zaprosił mnie tutaj, chciał przyjść tu ze mną w Walentynki, ale go spławiłam.
     - Mhm... Słuchaj, pomyślałem, że może...
     - Tak?
     - Może poszłabyś ze mną później do Trzech Mioteł? Umówiłem się tam z Hermioną.
     - Umówiłeś się dzisiaj z Hermioną Granger?
     - Nalegała na to. Mówiła, że możesz też przyjść. Chciała o czymś porozmawiać i sama zaproponowała, że jeśli jestem umówiony z tobą, to możemy przyjść razem.
     - No dobrze... - westchnęła.
     Pani Puddifoot przyniosła im dwie kawy, a mały aniołek podleciał i obficie obsypał głowę Harry'ego różowym konfetti.
     - Wiesz, byłam tu rok temu z Cedrikiem... - powiedziała, a zanim zdążył odpowiedzieć, łzy ściekały jej po policzkach.
     - Cho... Nie rozmawiajmy o tym dzisiaj... Nie chcę... I ty też nie najlepiej to znosisz...
     - Ale ja tego potrzebuję! - zawołała rozhisteryzowanym głosem. - Ma-miałam n-nadzieję, że chociaż ty mnie zrozuuumiesz! T-t-ty też tego p-potrzebuuujesz! Byłeś przy nim, gdy zginął!
     - Tak, ale... Ja już rozmawiałem o tym z Ronem i Hermioną...
     - Świetnie! Z Hermioną o tym porozmawiałeś, ale ze mną już nie chcesz, tak? - krzyknęła.
     Roger przestał całować się z blondynką, żeby mogli zobaczyć, co się dzieje. Wszyscy na nich patrzyli.
     - To idź sobie do niej! Ile masz jeszcze po niej randek?!
     - To nie tak!
     Wstała od stołu zapłakana, ubrała płaszcz i odwróciła się w drodze do drzwi, wołając:
     - Żegnaj, Harry!
     Harry nie wiedział, co ma zrobić. Poszedł do Trzech Mioteł, żeby nie narażać się już na spojrzenia pozostałych w herbaciarni. Zastał Hagrida przy wielkim kuflu jakiegoś napoju alkoholowego i z pewnością było to coś mocniejszego niż piwo kremowe. Olbrzym zaczął mówić coś, że są obaj nieudolni, jadą na jednym wózku i "tak to jest, te samotne wilki, my dwaj jesteśmy samotnymi wilkami". Podsumowując, Harry wiedział tylko, że Hagrid był bardzo z Zastanawiając się nad powodem jego złego humoru,nawet nie zauważył, że do pubu weszły Hermiona, Luna i Rita Skeeter. Gdy odwrócił się w ich stronę, zobaczył, że Rita wręcz morduje spojrzeniem Hermionę. Chwilę się sprzeczały i z całej tej rozmowy Harry zrozumiał, że Rita ma napisać darmowy wywiad dla "Żonglera", w którym Harry w szczegółach opisze spotkanie z Voldemortem z czerwca. Zrobił to. Gdy wrócił do Wielkiej Sali na kolację, zobaczył wymęczonych Rona i Ginny oraz Natalie, która jak zwykle biegała od jednej osoby do drugiej, żeby się czegoś dowiedzieć, skarcić za coś, zapytać... Potem wróciła do stołu i sowa rzuciła przed nią plik listów związanych sznurkiem. Tak, magia święta zakochanych - jeden z niewielu razów do roku dostaje się wtedy plik listów, zamiast kilku pojedynczo dostarczonych. Oczywiście nie każdy dostaje tyle, ale w tym wypadku nie ma co się dziwić - Natalie jest ładna i koleżeńska, a już najlepiej dogaduje się z chłopakami. Zamiast rozpakować je przy wszystkich, jak inne dziewczyny pokroju Lavender czy Pansy (o ile Pansy coś dostała), schowała wszystko pod szatę i wróciła do Pokoju Wspólnego, żeby sprawdzić co tam jest. Przy okazji zdążyła porozmawiać z Ginny, która żaliła jej się na zmianę z Ronem, że drużyna Gryfonów jest beznadziejna i akurat w tym roku idzie im najgorzej. Co więcej - pod koniec dzisiejszego treningu Angelina była bliska płaczu!
     Krukonka poszła do Pokoju Życzeń, w którym miała uwarzyć kolejny wyciąg ze szczuroszczeta dla Lee. Wraz ze Lee przyszła tam Hermiona, Ginny, Fred i George. Usiedli w pokoju na miękkich pufkach i obserwowali, jak bucha z kociołka.
     - Jest paskudnie... - mruknęła Ginny. - Jeszcze nigdy drużyna Gryfonów nie była tak słaba!
     - Taa... - burknął George. - Jak Zachariasz Smith będzie grać lepiej niż wy wszyscy razem wzięci, to się zabiję.
     - Lepiej zabij jego - doradził mu brat.
     - I właśnie dlatego Quidditch jest dla mnie rzeczą zupełnie obcą - stwierdziła Hermiona. - Budzi agresję między domami!
     - A nie dlatego, że nie umiesz latać? - zapytał Fred.
     Powiedział to z taką lekkością, że Hermiona wyglądała, jakby dostała w twarz.
     - Moje szczęście, w przeciwieństwie do graczy i fanów tej gry, przynajmniej nie zależy od tego, ile bramek obroni Ron. - fuknęła.
     - Przepraszam bardzo - odezwała się Natalie znad książki. - ale moje szczęście nie zależy od tego, jak gramy. Czy wydaje ci się, Hermiono, żebym potrzebowała antydepresantów od września?
     - Nie, ale czemu...?
     - Bo Cho gra beznadziejnie. Nie mieliśmy gorszego szukającego za mojej kariery w drużynie. Pf... Kariery, ale powiedziałam... - potrząsnęła głową, jakby powiedziała coś zupełnie niezgodnego z prawdą. - Po prostu żal na to patrzeć. Ale po tym, jak Cho spławiła Rogera i musiał szukać sobie inną towarzyszkę do Hogsmeade, na pewno nie będzie mu tak trudno zastąpić jej kimś innym. Zresztą... Co ja tam wiem.
     - Zaprosił ją do Hogsmeade? - zapytała Ginny.
     - Tak, ale dawno. Od jej odmowy zdążył zrobić podejście do mnie i pewnie jeszcze do kilku innych dziewczyn.
     - Roger cię zaprosił na randkę? - zapytał Fred.
     - To takie dziwne? - zapytała Ginny obrzucając go pełnym pogardy spojrzeniem. - Jest świetną ścigającą, jest mądra, to najładniejsza Krukonka...
     - Kto? - zapytała Natalie, myśląc, że przepuściła kawałek rozmowy.
     Ginny, Hermiona, George i Lee parsknęli śmiechem. Fred dalej patrzył na nią zszokowany.
     - Co mu powiedziałaś? - dopytywał.
     - Wiesz, nie zaprosił mnie otwarcie. Tylko po którymś treningu podpytywał mnie trochę o moje relacje z innymi chłopakami, potem o to, co sądzę o Hogsmeade i czy byłam w herbaciarni Puddifoot, a na koniec o to, jakie mam plany na walentynki. Powiedziałam, że Walentynki są głupim świętem i wolę przesiedzieć ten dzień w zamku, pouczyć się... I dobrze zrobiłam, nie, Lee?
     - Oj, cudownie. - potrząsnął głową. - Długo to jeszcze potrwa? Serio to piecze..
     - Dziesięć do piętnastu minut.
     - Lepiej pójdę sprawdzić jak trzyma się Ron po treningu. - Hermiona wstała z miejsca.
     - Pójdę z tobą. - odparła Ginny. - Cześć!
     Pożegnali je i nastała cisza zmącona jedynie bulgotaniem kociołka. W końcu Lee zapytał:
     - I co? Rzeczywiście cały dzień się uczyłaś? Nikt więcej cię nie zapraszał do Hogsmeade?
     Położyła książkę na boku i wetknęła różdżkę do kieszeni.
     - No cóż... Zapraszali mnie...
     - Kto?
     - Jeremy... Duncan dzisiaj zapytał, czy nie chcę gdzieś wyjść, bo cały czas siedziałam gdzieś na uboczu...
     - Seamus cię nie zaprosił? - zapytał Lee.
     - A czemu miałby to zrobić?
     - Choćby dlatego, że chciał cię zaprosić na Bal Bożonarodzeniowy i pewnie znowu chciałby, gdyby była taka okazja. - stwierdził George.
     - Gdzieżby tam - rzekł Fred. - znowu poszłaby ze mną!
     - Nie licz na to - odparła z uśmiechem. - przypominasz sobie o mnie tylko wtedy, kiedy potrzebujesz zadania lub wtedy, gdy wiesz, że nikt inny z tobą gdzieś nie pójdzie.
     - Nieprawda!
     - Nie byłam ostateczną opcją? Jedną z kolejnych? - zaśmiała się.
     Fred uśmiechnął się i nie odpowiedział, patrzył na nią tylko w zamyśleniu. George i Lee, którzy ledwo wytrzymywali, żeby nie parsknąć śmiechem, zaczęli kaszleć i chrząkać, w próbie zamaskowania go.
     - Śmiejcie się, śmiejcie - pozwoliła i tak też zrobili. - Mnie też bawi jego postawa. O! Wiesz co, Freddie? Poszłabym tym razem z Georgem albo Lee. Dla odmiany. - uśmiechnęła się do Freda przekornie.
     - Taa? A mówią, że to faceci zmieniają sobie dziewczyny jak rękawiczki!
     - Może to cię czegoś nauczy!
     - Czego? To miała być jakaś aluzja? Co miałem z tego wywnioskować? Maaatko... - przewrócił oczami zirytowany. - Napisz jakiś podręcznik do obsługi dziewczyn!... Właśnie, tego powinniśmy się uczyć w szkołach!
     - Dokładnie! - zaaprobował mu Lee. - Jesteście czasem kompletnie niezrozumiałe!
     - Nie mam czasu pisać książek i nawet nie wiem, na jakie pytania chcielibyście znać odpowiedź! - odparła.
     - Na przykład dlaczego dziewczyny najpierw krzyczą, pokazują, że są złe, potem nie chcą powiedzieć dlaczego i każą odejść, ale będzie źle jak odejdziemy i jak nie odejdziemy - powiedział George. - Jak odejdziemy to jesteśmy prostakami, chamami i nie wiadomo kim jeszcze. A jak nie odejdziemy, to znaczy, że jesteśmy natrętni i niewrażliwi, bo napastujemy pytaniami. Gdzie tu logika?
     - Sama nie wiem... Ja tak nie robię, ale masz rację, że inne dziewczyny tak robią. - pokiwała głową. - Tak... Luna tak nie robi, Ginny i Parvati też nie... Ale pozostałe dziewczyny owszem. Albo zawsze zastanawiało mnie, dlaczego urządzają sceny zazdrości przy wszystkich i robią z siebie zdesperowane histeryczki, zamiast po prostu powiedzieć co im leży na sercu i na spokojnie to przedyskutować. "Więc umówiłeś się z nią, tak? Ciekawe po co! Może lepiej ci z nią niż ze mną? Zresztą nie tłumacz się, nie chcę tego słuchać! Wynoś się! I co? Nie masz nic sensownego do powiedzenia? Ale zaraz, misiu, czemu odchodzisz? Ja nie chciałam!"... Aż mnie mdli jak to słyszę. - wzdrygnęła się i wyczarowała kilka fiolek. - Chłopaki... Czy ja się też tak głupio zachowuję? - zapytała z trwogą w głosie.
     - Absolutnie! - zawołał Lee.
     - Tylko wyluzuj z tą szkołą wreszcie! - zawołał George. - Ile można ślęczeć nad podręcznikami?!
     - Przerobiłam już podręczniki... - mruknęła. - Teraz idę z lekturą uzupełniającą. Lubię czytać i tyle, to nie jest tak jak z Hermioną, że uczę się, bo chcę być najlepsza! Samo mi to przychodzi... A niedługo skończę wszystkie książki, jakie są w bibliotece w dozwolonych działach i zostanie mi tylko trochę książek, które wzięłam sobie po dziadkach.
     - Trochę - powtórzył George. - Pięćdziesiąt? Dwieście?
     - Maksymalnie trzydzieści i to nie grubsze niż czterysta stron. Muszę tam się zabrać pewnego razu, żeby zostawić to, co już przeczytałam i zabrać inne książki. Kryminały, horrory... Tak.
     - W końcu zmądrzałaś. - pogratulował jej.
     - Ale nie czepiajmy się o to, bo w przeciwieństwie do Hermiony, jest znośna. - porównał Fred. - Nawet więcej niż znośna. Tylko lepiej, żeby przestała próbować robić mi na złość i tak matkować!
     - Co masz na myśli? - zapytała.
     - Fakt, że nie pozwalasz dzieciakom eksperymentować z naszymi produktami. - powiedzieli bliźniacy równocześnie.
     - Pozwalam. Młodszym Ślizgonom pozwalam. Ale moje dzieciaki nie będą dotykać, choćby nie wiem jak mnie denerwowały. A uwierzcie, że są czasem okropnie irytujące...
     - Nie bardziej niż my! - zawołali zadowoleni i dumni z siebie.
     - Z grzeczności nie zaprzeczę.
     Rozlała eliksir do mnóstwa fiolek. Za pośrednictwem czarów zwiększyła objętość swojego kociołka tak, żeby mogła zrobić spory zapas tego wywaru, bo nie zanosiło się na to, że Umbridge przestanie karać w ten sposób uczniów. Dała Lee miskę i posprzątała po sobie i opuścili Pokój Życzeń dwadzieścia minut przed ciszą nocną.

     Ucieczka z Azkabanu powinna trochę upokorzyć Umbridge, ale to wydarzenie sprawiło tylko, że chciała zawładnąć każdym aspektem życia w Hogwarcie. Zresztą to nie było jedynym problemem - Gryfoni przegrali mecz z Puchonami z różnicą dziesięciu punktów. George i Fred mówili, że mimo wszystko Ginny radzi sobie naprawdę świetnie, chociaż nigdy nikt nie pozwalał jej grać w ogródku. ("Jak to nie pozwalaliście?" - pytała ich Natalie. - "Przecież gdy u was bywałam w wakacje, to graliśmy z nią i...", "Masz na myśli te parę razy w życiu, które moglibyśmy wyliczyć na palcach jednej ręki?" zapytał Fred. "Nietoperzu, to w rzeczy samej wiele nie zmienia!" zawołał George i przycisnął ją do siebie, gdy tłuczek świsnął tuż nad nimi podczas meczu). Artykuł o Harrym w "Żonglerze" dość długo nie pokazywał się. W końcu gdy już przyszedł sowią pocztą do Harry'ego, dostał też kilka listów od czytelników - część uważała, że jest stuknięty, a inna po tym mu uwierzyła. Umbridge widząc zamieszanie wokół chłopaka, szybko zorientowała się o co chodzi i za karę odebrała Gryfonom pięćdziesiąt punktów i zdelegalizowała w Hogwarcie gazetę. Nie mogła zrobić niczego lepszego, ponieważ uczniowie zawsze chcą łamać zasady najgorszych nauczycieli! Dlatego artykuł o Harrym przeczytał już każdy i znowu grono tych, którzy mu wierzą, poszerzyło się. Nawet Cho przyszła go przeprosić i powiedzieć, że wierzy.
     Spotkania Gwardii Dumbledore'a owocowały coraz lepszymi efektami, ale nikt jednak nie robił takich postępów jak Neville - zupełnie tak, jakby świadomość o tym, że ludzie, którzy dręczyli jego rodziców, sprawiła, że miał większą wolę walki i zapał do działania. Oklumencja. Snape wciąż denerwował się, że jego postępy są niemal znikome. Denerwowało go, że musiał spędzać tyle wolnych wieczorów z Mistrzem Eliksirów. Podczas jednego ze spotkań, gdy udało mu się obronić przed legilimencją Snape'a, rozległy się na korytarzu krzyki. Wybiegli z klasy, tak samo jak inni uczniowie z sal i innych miejsc, w których przebywali. U stóp Wielkich Schodów stała zapłakana nauczycielka wróżbiarstwa - profesor Trelawney. W ręku miała butelkę Sherry, a dwa kufry leżały poobijane tuż przy niej - zupełnie jakby ktoś je zrzucił sprzed schodów. Stała roztrzęsiona, płakała i krzyczała.
     - Nie! NIE! To niemożliwe, nie zgadzam się! - załkała.
     - Nie przewidziałaś tego? - zapytała drwiąco profesor Umbridge. - A powinnaś, skoro twierdzisz, że masz tak wielkie umiejętności po Kasandrze Trelawney. Dobrze wiem, że nie potrafisz przewidzieć nawet jutrzejszej pogody, a moje wizytacje dowiodły, że brak u ciebie poprawy! Zostałaś wyrzucona z tej szkoły!
     - Nie mooooożesz mnie stąd wyrzuuucić! - zawyła, a łzy spływały jej spod okropnie grubych soczewek okularów. - Nie możesz! Jestem tu od szesnastu lat! Hogwart to mój dooom!
     - To BYŁ twój dom! - poprawiła ją Umbridge. Lavender i Padma, miłośniczki wróżbiarstwa i fanki profesor Trelawney płakały rzewnie. - Już nie jest, bo godzinę temu Minister złożył podpis na twoim wypowiedzeniu! Z łaski swojej, zabieraj się już stąd. Wprawiasz nas w zakłopotanie!
     Profesor McGonagall podeszła do rozpłakanej nauczycielki, poklepała ją dość mocno po plecach i dała jej chustkę do nosa.
     - Masz, Sybillo... Uspokój się... Nie jest tak źle, jak myślisz... Nie opuścisz wcale Hogwartu...
     - Czyżby, pani profesor? - zaskrzeczała Umbridge z uśmiechem. - Z czyjego upoważnienia pozwala sobie pani na takie stwierdzenie?
     - Z mojego - wybrzmiał niski, spokojny głos Dumbledore'a. Dyrektor przeszedł przez tłum uczniów i stanął teraz naprzeciw inkwizytora.
     - Z pańskiego? - prychnęła. - Mam tutaj formalne wypowiedzenie, profesorze. - pomachała jakimś świstkiem. - Na mocy Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Trzy Wielki Inkwizytor Hogwartu ma prawo wizytować, postawić w stan zatrudnienia warunkowego i wyrzucić z pracy każdego nauczyciela, który według jego... to jest mojej... oceny , nie spełnia kryteriów wymaganych przez Ministerstwo Magii. Profesor Trelawney ich nie spełnia. Dałam jej wymówienie.
      Ku zdziwieniu wszystkich, Dumbledore wciąż się uśmiechał.
     - To racja, profesor Umbridge. Ma pani takie prawo. Nie ma pani jednak prawa wyrzucać nikogo z tego zamku. Obawiam się - skłonił się lekko. - że to nadal przysługuje dyrektorowi... to jest mnie. A ja chcę, żeby profesor Trelawney tu została. Profesor McGonagall, proszę odprowadzić Sybillę na górę z jej kuframi.
     Obie kobiety odeszły na górę, prowadząc kufry różdżkami.
     - Przepraszam bardzo - zarechotała Umbridge. - ale co pan zrobi, dyrektorze, gdy przyjdzie nowy nauczyciel i będzie musiał zająć jakiś gabinet? - zapytała przemądrzale.
     - Nowy nauczyciel, którego wybrałem, zgodził się zamieszkać na parterze, więc nie ma problemu.
     - Którego pan wybrał? PAN wybrał? Niech pan pozwoli sobie przypomnieć, że według Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Dwa...
     - ...Ministerstwo Magii przydziela samo nauczyciela na wolną posadę jeśli... i tylko jeśli... dyrektor sam nie jest w stanie tego zrobić. Proszę mi uwierzyć, że byłem w stanie i to zrobiłem. Mogę go pani przedstawić?
     Drzwi otworzyły się i z mroku i mgły wyłonił się mężczyzna, który ruszył przez tłum uczniów, którzy odskoczyli na boki, przewracając się na innych, żeby zrobić mu miejsce. Towarzyszył temu tupot kopyt. Twarz jego była znajoma Harry'emu - jasne, prawie białe włosy, zdumiewająco błękitne oczy, głowa i tors osadzone na bladozłotym ciele konia.
     - To jest Firenzo. - rzekł uradowanym głosem Dumbledore do oniemiałej Umbridge. - Myślę, że uzna go pani za odpowiedniego nauczyciela wróżbiarstwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz