środa, 5 lutego 2014

Rozdział 2. - "Grimmauld Place 12"

     W Norze nie było aż tak gorąco, jak na Privet Drive. Dopóki słońce nie wzeszło wysoko, Natalie i Ginny wyszły na zewnątrz, żeby się poopalać. Leżały i rozmawiały o tym, jak Harry zmienił swój stosunek do Ginny po tym, jak przestała się trząść na jego widok i zaczęła z nim normalnie rozmawiać. Zeszły na temat Cho Chang, do której Harry zdawał się coś czuć w zeszłym roku.
     - Lubisz ją? - zapytała Ginny. - Pytam, bo dzielisz z nią dormitorium i możesz mi powiedzieć o niej więcej, niż pozostałe moje koleżanki.
     - Cho... Jest nastawiona przyjaźnie do każdego. Stara się nie mieć z nikim zatargów Tylko fakt, że przyjaźni się z tą Mariettą, psuje wszystko. Marietta nie jest miła, co widać już na pierwszy rzut oka. Parvati tylko w dormitorium się trzyma gdzieś pomiędzy nimi, a mną i Luną, ostatnio przychodzi częściej do nas. Poza dormitorium zawsze jest ze swoją siostrą.
     - Obgaduje innych tak samo jak Marietta?
     - Nie wiem tego, ale wydaje mi się, że musi. Albo przynajmniej siedzi, przysłuchuje się jej paplaninie i przytakuje.
     - Gdyby nie Luna i Parvati, spałabyś w fotelu w pokoju wspólnym, nieprawda?
     - Żebyś wiedziała! A jak cieszyłam się, gdy okazało się, że Flegma i pozostałe dziewczyny z Beauxbatons jednak nie będą spać w naszej wieży! - stwierdziła. -Wtedy załamałabym się już całkiem...
     - Tak, budziłaby cię w nocy i mówiła "pójdź po profesora Flitwicka! Tu znowu jest za zimno!".
     Natalie usiadła na leżaku, zrobiła taką samą minę jak Fleur i usiadła podobnie do niej.
     - Natalieu! - zapiszczała. - Idzie do profesor Flitwick! Tu są znów za zimni! W Beauxbatons...
     Ginny parsknęła śmiechem. Nagle poczuły na sobie krople zimnej wody i podskoczyły z leżaków, a w tym samym momencie bliźniacy krzyknęli. Stali nad ich leżakami cali przemoknięci, a w rękach trzymali dwa balony z wodą. Dziewczyny rzuciły sobie znaczące spojrzenie i odbiegły, żeby nie stać się ofiarą żartu. Dobiegły do drzwi, w których stał Bill i śmiał się.
     - Co ty im zrobiłeś? - zapytała Ginny.
     Podniósł różdżkę i wykonał nią gest, a balony w rękach jego braci znowu rozbryznęły się same. Byli wściekli.
     - William Artur Weasley! - zawołali.
     - Chodźcie do środka, zanim będą chcieli się zemścić. - powiedział i położył im ręce na ramionach, kierując je do drzwi.
     Schowali się w domu i usiedli przy stole w kuchni, bo wiedzieli, że tam bliźniacy nic nie zrobią z obawy przed ich matką. Natalie wstała od stołu po chwili i odwróciła się do salonu.
     - Gdzie idziesz? - zapytał Bill i obejrzał się w stronę wyjścia na ogród.
     - Ktoś się tu aportował. - powiedziała i wyjrzała przez okno.
     - Jak to? Tata i Percy jeszcze są w pracy... Ale ja nic nie słyszałem! - stwierdził.
    Aportacji towarzyszył zawsze huk. Ten sam, który wywołał zamieszanie na Privet Drive.
     - Ona jest muzykiem, słyszy niemal wszystko. - stwierdził Ron, który wychodził właśnie z kuchni z gazetą, którą wręczyła mu sowa.
     Bill popatrzył na nią i stanął obok niej, wyglądając na podwórko. W tym samym czasie rozległo się pukanie do drzwi i do środka wszedł wysoki mężczyzna o długich ciemnych włosach.
     - Syriusz! - zawołał Ron.
     - Przepraszam za najście. Mam za zadanie przenieść was do domu na Grimmauld Place 12. - poinformował.
     - Coś się stało? - zapytała pani Weasley.
     - Dowiecie się wszystkiego na miejscu. Harry niedługo też tam będzie. Na spokojnie spakujcie się i deportujemy się tam. Artur i Percy dostali już zawiadomienie, nie martwcie się o nic, tylko spakujcie swoje rzeczy.
     Wszyscy kiwnęli głowami. Syriusz wyszedł na zewnątrz, żeby zawołać bliźniaków. Pani Weasley machnęła różdżką i najważniejsze rzeczy zaczęły jej się pakować same do walizki. Pobiegła do sypialni swojej i męża, a następnie sypialni Percy'ego, żeby zapakować również ich rzeczy. Ginny, Ron i Natalie rozbiegli się do swoich pokoi, słysząc podniecony gwar z salonu, gdzie rozmawiali już Syriusz, Fred, George i ktoś jeszcze, kogo jeszcze przed chwilą nie było w domu i znowu nikt, poza Natalie, nie słyszał dźwięku aportacji, więc się go nie spodziewali. Bill kolejno wchodził do pokoi rodzeństwa pytając, czy nie trzeba im pomóc. Wszedł do pokoju Natalie, która właśnie układała do kufra swoje ubrania z szafki.
     - Pomóc ci? - uniósł różdżkę do góry.
     - Nie, dziękuję, nie rób sobie kłopotu. - uśmiechnęła się uprzejmie.
     - W żadnym wypadku, to nie kłopot. - odparł i machnął różdżką, a jej rzeczy same spakowały się do kufra.
     - Dziękuję. - mruknęła nieśmiało.
     - Nie ma za co. - kiwnął głową i odszedł.
     Spakowała pomniejszoną Błyskawicę i gitarę do kufra. Wszystko, czego nie używała na co dzień, albo nie mogła używać tego bez magii, trzymała pomniejszone już w Hogwarcie, dzień przed końcem roku, żeby nie zajmować niepotrzebnie miejsca w domu Weasleyów.

     Dotarli wraz Syriuszem i Remusem Lupinem prosto przed drzwi domu nad Grimmauld Place 12. Był to kilkupiętrowy dom, bardzo obskurny. Ściany i okna były brudne, ponure. Drzwi wewnątrz były poobtłukiwane, czarna farba na ścianach odchodziła już, w niektórych miejscach całkiem odpadła. Wszystko to było bardzo ponure. Nawet srebrna klamka miała kształt wijącego się węża. Nie było żadnej skrzynki na listy, szpary, ani nawet dziurki od klucza. W środku drzwi zostały wyposażone w mnóstwo zasuw, zamków i rygli.
     - Tego domu nie widzą mugole. Zabezpieczyliśmy go w każdy możliwy sposób. - wyjaśnił Syriusz. - Widzą domy z numeracją 11 i 13, więc myślą, że została kiedyś popełniona pomyłka i tyle. Zdejmijcie buty i chodźcie za mną.
     Staroświeckie lampy biegnące wzdłuż ścian zamigały lekko, dając odrobinę światła. Rozbłysł też zakurzony, oblepiony pajęczynami żyrandol. Weszli po schodach na pierwsze piętro, do salonu. Zajęli miejsca przy stoliku i czekali na dalsze instrukcje do Syriusza.
     - Muszę was opuścić. Czujcie się jak u siebie, ale ostrzegam, że niektóre portrety mogą was potraktować jak intruzów... W razie czego po prostu zasuńcie zasłonki, wtedy ucichną. Niedługo powrócę. - I nie czekając na odpowiedź, deportował się.
     - Nie ruszajcie mi się z tego pokoju. - od razu zastrzegła pani Weasley.
     - Ale Syriusz powiedział, że mamy czuć się jak u siebie! - zawołali bliźniacy.
     - Nie denerwujcie mnie nawet. - ostrzegła.
I odtąd zamieszkiwali kwaterę.

     Harry został sam w domu. Jego wujostwo i kuzyn wyszli, żeby odebrać nagrodę za Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Usiadł w salonie zastanawiając się nad ostatnimi wydarzeniami. Dopiero co zaatakowali go dementorzy. Dostał list z Ministerstwa, że został wydalony ze szkoły i niedługo jego różdżka zostanie zniszczona. Potem anulowano nakaz zniszczenia różdżki i przywrócono go do szkoły. Dostał trzeci i czwarty list - od pana Weasleya i Syriusza. Harry ma się stawić na przesłuchaniu, a wujostwo chciało wyrzucić go z domu, tylko, że ciotka Petunia dostała piątym listem wyjca, który ją przed tym przestrzegł. Co on sam ma teraz począć? Minął cały dzień, w salonie było ciemno, a on nawet nie miał ochoty siedzieć przy zapalonym świetle. Nagle w przedpokoju wybrzmiał huk. Ktoś się tu aportował. Harry podniósł się z miejsca z różdżką wycelowaną w osiem... lub dziewięć postaci wpatrujących się w niego.
     - Opuść różdżkę chłopcze i chodź tutaj. - wybrzmiał niski, charczący głos.
     - P-profesor Moody...? - zapytał zdziwiony.
     - Profesor... Za wiele was tam nie nauczyłem.
     Ostatnie dziewięć miesięcy Harry spędził w towarzystwie oszusta podającego się za Moody'ego. Teraz, zanim zrobił cokolwiek, przyglądał się czarnym sylwetkom.
     - Harry, spokojnie, to tylko my. - powiedział inny znajomy głos.
     - Profesor Lupin? To pan?
     - Czy musimy tu sterczeć w takich ciemnościach? Lumos.
     Ostatni głos był mu nieznajomy i należał na pewno do kobiety. Rozbłysło światło, a jego oczom ukazał się najpierw najbliżej stojący profesor Lupin, a zaraz za nim Alastor "Szalonooki" Moody.
     - Właśnie tak sobie go wyobrażałam. - stwierdziła czarownica rzucająca światło na pomieszczenie. - Cześć, Harry! - powitała go dość poufale.
     - Jest niemal kopią Jamesa - stwierdził czarnoskóry łysy czarodziej ze złotym kolczykiem w uchy w kształcie obręczy.
     - Prócz oczu. - stwierdził srebrnowłosy czarodziej.
     - Oczy ma po matce. - powiedział Dedalus Diggle, którego Harry poznał już wcześniej.
     - Jesteś pewien, że to on? - zapytał Szalonooki z kuchni. - Byłby niezły ambaras, gdybyśmy zabrali śmierciożercę przebranego za Harry'ego Pottera. Zadaj mu pytanie, na które może znać odpowiedź tylko Potter. Albo skołujmy veritaserum i...
     - Harry, jaką postać przyjął patronus? - zapytał Lupin.
     - Jelenia.
     - To on.
     Harry schował różdżkę do tylnej kieszeni jeansów.
     - Nie wkładaj tam różdżki, chłopcze! - zagrzmiał Moody. - Co jak się zapali? Wielu straciło już tyłek w ten sposób!
     - A dokładnie kto stracił tyłek? - zapytała fioletowowłosa czarownica.
     - Nie twoja sprawa. Po prostu tak się nie robi, to podstawowa zasada bezpieczeństwa, a wszyscy mają to dziś w poważaniu... - pokuśtykał do kuchni. - Widzę to! - dodał zezłoszczony, gdy czarownica przewróciła oczyma.
     - Macie szczęście, że Dursleyów nie ma w domu... - mruknął Harry.
     - Szczęście! A to dobre! - zawołała. - Sama wysłałam im ten głupi list z zawiadomieniem, że są nominowani do nagrody za najlepszy ogródek! Teraz pędzą po nagrodę, której nie ma.
     Harry już sobie wyobraził minę wuja Vernona, gdy dowie się, że żadnego konkursu nie było.
     - Kiedy dostaniemy znak, zabierzemy cię stąd. Teraz musisz iść się spakować. - oznajmił Lupin. - A właśnie. To jest profesor Alastor Moody. - wskazał na Szalonookiego.
     - Wiem, znam profesora. A właściwie, to gdzie mnie zabierzecie? Do Nory?
     - Nie, musieliśmy znaleźć niewykrywalne miejsce. No tak... To jest Nimfadora...
     - Nie nazywaj mnie Nimfadorą, Remusie. - zastrzegła fioletowowłosa kobieta. - Jestem Tonks.
     - Nimfadora Tonks, która woli, żeby zwracano się do niej po nazwisku.
     - Też byś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nimfadorą. - mruknęła Tonks.
     - A to Kingsley Shacklebolt - wskazał na czarnoskórego czarodzieja, który się ukłonił. - To Dedalus Dodge...
    - My się znamy, Remusie - zaskrzeczał podnieconym głosem upuszczając swój kapelusz o barwie podobnej, do włosów Tonks.
     - Emilia Vance. - Stateczna czarownica w szmaragdowym szalu skłoniła godnie głowę. - Sturgis Podmore i Hestia Jones. - Czarnowłosa czarownica o różowych policzkach, która stała przy tosterze, pomachała mu. Czarodziej z kwadratową szczęką, w szacie o kolorze słomy, mrugnął do niego. - Zadziwiająco duża liczba ochotników chciała pomóc w eskortowaniu ciebie, Harry. - zaśmiał się Lupin.
     - Jesteśmy twoją strażą przednią. - oznajmiła Hestia Jones.
     - Ja nie mogę, ale pedantyczni są ci mugole! - zawołała Tonks. - Tu jest aż nieprzyjemnie, czuję się jak w sklepie z meblami mugoli. Chodź, Harry, pomogę ci się spakować.
     Poszli na górę i gdy tylko Harry zapalił światło w swojej sypialni, Tonks się rozpromieniła. Tutaj na pewno nie było porządku. Książki leżały porozrzucane po ziemi, klatka Hedwigi od dobrego tygodnia aż krzyczała o wyczyszczenie (niedosłownie, w gwoli ścisłości), a szaty i ubrania wręcz wylewały się z kufra.
     - No, tu jest dużo lepiej! - zawołała i stanęła przed lustrem, przyglądając się sobie krytycznie. - Hm... Ten fiolet, to nie mój kolor. Jak myślisz, Harry?
     - Em... - czarodziej zbierał właśnie książki na kolanach.
     - Tak, zdecydowanie. Pora to zmienić - zamknęła oczy, skupiając się na czymś i po chwili jej włosy z fioletowych zmieniły się w różowe. - Teraz jest dużo lepiej. - stwierdziła przyglądając się swojemu dziełu z każdej strony.
     - Jak pani to zrobiła? - zapytał czarodziej. - Można się tego nauczyć?
     Tonks pocmokała.
     - Chciałbyś pozbyć się blizny, co?
     - Nie, nie przeszkadza mi - odwrócił się na bok, bo nie lubił, gdy ktoś na nią patrzył. O, ironio.
     - Jestem metamorfomagiem. Mogę zmieniać swój wygląd kiedy chcę, i jak chcę. Z tym się urodziłam, inaczej nie da się tego posiąść. Zwykli czarodzieje używają różdżek i eliksirów do zmiany wyglądu. Podczas kursów na aurora miałam najwyższe oceny z maskowania się, a nawet się tego nie uczyłam. Ale mi zazdrościli!
     - Jest pani aurorem?
     - Tak. Shacklebolt też, ale jest ode mnie trochę lepszy, wcześniej nim został. Ja miałam problemy, bo jestem trochę niezdarna... Chyba słyszałeś, jak stłukłam talerz przy wejściu, prawda?
     Harry uśmiechnął się. Ciotka Petunia by ich zadusiła gołymi rękami za to.
     - Nie bądź głupi, ja się tym zajmę - spojrzała na kufer. - Pakuj!
     Wszystkie rzeczy powędrowały na machnięcie różdżką wprost do kufra.
     - Chłoszczyść! - klatka Hedwigi się oczyściła. - Hm... Nigdy nie wychodziły mi zaklęcia gospodarskie, więc w twoim kufrze pewnie nic nie jest poukładane. Moja mama zawsze robiła to tak, że nawet skarpetki same dobierały się w pary i składały schludnie. Locomotor kufer!
     Kufer się uniósł i Tonks poprowadziła go różdżką na dół, schodząc po schodach. Harry zszedł za nią z miotłą w ręku.
     - Ojej! To Błyskawica? Ja sama dosiadam jeszcze Kometę Dwa Sześćdziesiąt! - pokiwała głową przyglądając się jego miotle. - Szczęściarz. Pewnie dobrze latasz, co?
     - To mistrz. - stwierdził Lupin. - Na miotłach odlecimy do tego właśnie miejsca.
     - Co się właściwie dzieje, czy Vol...
     - Zmilcz! - wrzasnął Moody. - Nie możemy rozmawiać tutaj o niczym, to niebezpieczne. Jeszcze tylko chwila.
     Lupin podszedł do stolika i zostawił na nim małą kopertę.
     - Zostawiam twojemu wujostwu kopertę, żeby się nie niepokoili...
     - Nie będą. - zapewnił go Harry.
     - ...żeby wiedzieli, że jesteś bezpieczny...
     - To ich właśnie pogrąży w rozpaczy.
     - ...i że wrócisz do nich na wakacje, w przyszłym roku.
     - Naprawdę muszę?
     Lupin rzucił mu uśmiech i nie odpowiedział. Wyszli na zewnątrz i Moody przedstawił im plan oraz szyk w jakim będą lecieć. Dosiedli miotły i czekali tylko na pierwszy znak. Czerwone iskry wystrzeliły na niebie i wyruszyli w drogę.

     Straż przednia przeniosła Harry'ego do domu na Grimmauld Place 12. Weszli do środka nie odpowiadając na ani jedno z pytań czarodzieja, a zadał ich całe mnóstwo. Nagle po schodach zbiegła pani Weasley.
     - Och, Harry! Jak się cieszę, że cię widzę! - zawołała. Była szczuplejsza i bledsza niż miesiąc temu, gdy widział ją na dworcu. - Natalie, Hermiona i moje dzieciaki już też są! Chodź na górę!
     Zabrała go do salonu, a Lupin zajął się jego bagażami. Na ścianie obok schodów wisiały głowy wyschniętych, skurczonych skrzatów domowych.
     Wysoki, długi pokój, którego ściany, oliwkowozielone, pokryte zostały wyniszczonymi gobelinami, nie stanowił wcale kontrastu od ponurego, przygnębiającego wyglądu domu w każdej innej jego części. W oknach wisiały stare, brzydkie, aksamitne zasłony, a podłogę okrywał zakurzony, wyliniały dywan. W był jakiś przestarzały sekretarzyk, a pomiędzy kanapą i zapadniętym fotelem ustawiono stolik o długich, wrzecionowatych nogach. Po obu stronach kominka postawiono niegdyś piękne, oszklone serwantki, pełne wielu drogocennych przedmiotów, które dziś wyglądały jak z muzeum, do którego nikt nie zaglądał od wieków.
     Gdzieś musiało stać pianino lub fortepian, przy którym to zapewne Natalie siedziała i grała coś, co przynosiło Harry'emu na myśl marsz pogrzebowy, mimo tego, że wcale nim nie było. Jedynie atmosfera panująca w tym miejscu, sprawiała, że wszystko było smutne. Nie słyszała jego przybycia, będąc zajęta graniem. Popatrzył teraz na przyjaciół, którzy podeszli go przywitać.
     - HARRY! Och, Harry! Ron, on już jest! - krzyczała Hermiona. - Jak się masz? Wszystko dobrze? Jesteś na nas zły, za te beznadziejne listy, prawda? Ale Dumbledore kazał nam przysiąc, że nic ci nie powiemy! Tyle teraz mamy ci do powiedzenia! I ty nam też... o tych dementorach i całej reszcie! Sprawdziłam wszystkie dokumenty z Natalie i nie mogą cię wyrzucić! Po prostu nie mogą, bo w Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepełnoletnich Czarodziejów jest klauzula, która pozwala na użycie czarów, gdy...
     - Hermiono, daj mu odpocząć. - powiedział Ron, zamykając za nim drzwi. Znowu urósł o parę cali, ale jego twarz pozostała przez ten miesiąc taka sama.
     Hermiona wypuściła Harry'ego z objęć i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Hedwiga wylądowała na jego ramieniu, szczypiąc go lekko w ucho. Harry pogłaskał ją czule.
     Nastąpiła szybka wymiana zdań. Harry był wściekły, że przyjaciele nie powiedzieli mu nic o tym miejscu i nie mówili nic o tym, że Harry jest śledzony przez członków reaktywowanego Zakonu Feniksa, a jak się okazało, dowiedzieli się o tym od samego Dumbledore'a po niecałym tygodniu od opuszczenia szkoły. W końcu wybuchnął, zaczął krzyczeć na przyjaciół.
     - Może mi ktoś powie chociaż, gdzie jesteśmy? - zapytał.
     - W Kwaterze Głownej Zakonu Feniksa. - odpowiedział Ron.
     - A może wyjaśnicie co to jest, bo...
     - Tajne stowarzyszenie kierowane prze Dumbledore'a. To on je założył. Należą do niego ci, którzy ostatnio walczyli z Sam-Wiesz-Kim. Spotkaliśmy około dwudziestu członków, ale musi być ich więcej.
     - No więc?
     - Co no więc? - zapytał Ron.
     - VOLDEMORT, TAK?! - wrzasnął Harry, a Ron i Hermiona skrzywili się na dźwięk tego nazwiska. Dalej nie chcieli go wymawiać i słyszeć. - Jakie plany, jak go powstrzymamy?
     - Nie wpuszczają nas na posiedzenia, mamy tylko ogólny zarys tego, jak wygląda cały Zakon i nic poza tym. - wyjaśniła Hermiona.
     - Fred i George wynaleźli Uszy Dalekiego Zasięgu - powiedział Ron. - Mama odkryła wszystko i zakazała ich używać, ale zdążyliśmy się dowiedzieć tego i owego.
     - Czyli?
     - Jedni zajmują się szpiegowaniem śmierciożerców, drudzy rekrutacją, kolejni pilnowaniem czegoś...
     - Może chodziło im o mnie?
     - To bardzo możliwe. - stwierdziła Hermiona.
     Natalie weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
     - Cześć, Harry. Powiedzcie mi, czy... AAACH!
     Dwa razy coś huknęło i tuż przed nią pojawili się bliźniacy.
     - Zawsze musicie mi to robić?! - zawołała obrażonym tonem.
     - Nie marudź, Nietoperzyku. - oparli się na jej ramionach. Nie dość, że była drobna, to nawet nie sięgała im do ramion, więc krępe olbrzymy sprawiły, że ugięły się pod nią kolana. Poza tym, uderzającą zmianą było to, że ich włosy nie sięgały już do ramion, a były krótko ścięte. Ron mógłby się założyć, że Natalie jest z tego bardzo zadowolona i pewnie pogratulowała już Tonks tego przedsięwzięcia, bo to jej robota. Tylko najpierw ktoś oczywiście musiał ich do tego namówić. - Witaj, Harry!
     - Wydawało nam się, że słyszeliśmy twój słodki głosik - powiedział George, szczerząc zęby najszerzej jak mógł.
     - Nie duś w sobie złości, jeszcze nie wszyscy ludzie w promieniu pięćdziesięciu mil słyszeli cię. - dodał Fred, również się szczerząc.
     - Wybacz, Harry, ostatnio wyostrzył im się dowcip. - burknęła Natalie.
     - To co, macie już licencje na teleportację? - spytał Harry niepocieszony.
     - Zdaliśmy testy z odznaczeniem - oznajmił Fred. Trzymał w ręku coś, co wyglądało na bardzo długie, cieliste sznurowadło.
     - Wejście po schodach zajęłoby wam trzydzieści sekund więcej.
     - Mówiliśmy to samo Nat, ale ona nas nie posłuchała i nie chciała się z nami aportować tutaj.
     - Im mniej czasu spędzam z wami, tym jest to dla mnie bardziej bezpieczne. - mruknęła. - I nie mówcie do mnie Nat.
     - Nie ma sprawy, Nietoperz. - rzekł Fred. - Ale czas... Cenne trzydzieści sekund... Czas to galeony, Ronald!... Zagłuszacie nam odbiór, tyle chciałem wam powiedzieć. Uszy Dalekiego Zasięgu...
     Drzwi otworzyły się i o mało nie grzmotnęły ich, bo zdążyli odskoczyć, tylko Fred oberwał w piszczel.
     - AŁA!
     - Dobrze ci tak! - zawołała Natalie, chowając się za Georgem.
     - Uszy nie zadziałają! - oznajmiła Ginny. - Witaj, Harry. - obdarzyła go uroczym uśmiechem. - Mama musiała rzucić Zaklęcie Nieprzenikalności.
     - To samo chciałam wam powiedzieć. - mruknęła Natalie. - Gdybyście nie aportowali się, tylko poszli ze mną schodami, to Tonks powiedziałaby wam, jak to sprawdzić. Rzucacie byle czym w drzwi, a jak to nawet do nich nie dolatuje, to znaczy, że są nieprzenikalne.
      - Albo, że jest się tobą. Ty jesteś za słaba, żeby przerzucić coś chociażby na dwa metry. - oznajmił Fred.
      - Nieprawda, kto zdobywa najwięcej punktów wśród ścigających dziewcząt w naszej szkole? - zapytała Ginny. - W każdym razie, rzucałam w drzwi łajnobombami, ale tylko odskakiwały, więc Ucho Dalekiego Zasięgu nie przeciśnie się pod drzwiami.
     Fred westchnął głęboko.
     - A już się cieszyłem, że dowiemy się, co kombinuje staruch, Snape.
     - Co?! Snape? Jest tutaj? - wykrzyknął Harry.
     - A jest - odrzekł George i usiadł na łóżku pomiędzy Natalie i Ginny, spychając siostrę na brzeg. Z drugiej strony usiadł Fred i z bratem przycisnęli z dwóch stron Nietoperzyka White.
     - Gnojek - burknął Fred, a Natalie ledwo się powstrzymała od śmiechu.
     - Jest po naszej stronie - przypomniała Hermiona.
     - I tak jest gnojkiem - stwierdził George.
     - Jak on na nas patrzy! - zawołał Ron.
     - Bill też go nie lubi. - powiedziały równocześnie Natalie i Ginny.
     - To on jest tutaj? - zapytał Harry, opadając na drugie łóżko. - Nie siedzi w Egipcie?
     Nie wiedział, czy przestał się już wściekać, ale na pewno ciekawość brała teraz górę.
     - Wystąpił o przeniesienie do pracy biurowej, bo chciał działać na rzecz Zakonu - odparł Fred. - Tęskni za grobowcami, ale tutaj... - uśmiechnął się złośliwie. - znalazł już sobie inne rozrywki.
     - To znaczy? - zaciekawił się Harry.
     - Nie zapomniałeś chyba Fleur Delacour? - zapytał George. - Poszła do pracy w Gringotta na pół etatu, żeby poprawić "swoi ęgilski"...
     - A Bill daje jej prywatne lekcje - dokończył Fred.
     Coś trzasnęło bardzo głośno. Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, tylko Natalie wpatrywała się w swoje ręce.
     - Co to było?
     Krukonka uniosła rękę i gwałtownie ją zgięła, a jej kości wydały z siebie bardzo głośny, suchy trzask.
     - Ale czadowo! - zawołali bliźniacy, a pozostali skrzywili się z obrzydzeniem.
     - Jak ty to zrobiłaś? - zapytał Ron.
     Wzruszyła ramionami.
     - Nie wiem... - mruknęła. - Samo tak wychodzi. To samo mam z palcami, kolana mi trzeszczą i kark chrupie mi tak, że gdy raz przechyliłam głowę pod odpowiednim kątem na Eliksirach, to nawet Snape-gnojek wzdrygnął się, pobladł i skrzywił.
     - Pokaż! - rozkazali bliźniacy.
     - Potem.
     - Charlie też jest w Zakonie - przerwała Ginny. - ale siedzi w Rumunii, bo Dumbledore chce wyciągnąć pomocników z całego świata. W wolne dni Charlie nawiązuje nowe kontakty.
     - Czemu Percy tego nie robi? Pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, prawda?
     Wszyscy Weasleyowie i Natalie popatrzyli po sobie ponuro.
     - Nie mów o Percym przy naszych rodzicach. Pod żadnym względem. - wypowiedział Ron napiętym głosem. - Mama wybucha płaczem, a ojciec tłucze lub łamie to, co ma akurat w rękach.
     - To okropne - westchnęła Ginny.
     - Straciliśmy brata na zawsze, tak mi się wydaje - stwierdził George. Na jego twarzy pojawiła się dziwna zaciętość.
     - Co się wydarzyło? - zapytał Harry.
     - Dostał awans na młodszego asystenta ministra, samego Knota. - stwierdził George. -To świetna posada jak na kogoś, kto przed rokiem ukończył Hogwart i miał postępowanie ze względu na to, że pracował najpierw na usługach Croucha.
     - Jak to się stało?
     - Wrócił zadowolony z siebie bardziej niż zwykle i powiedział ojcu, że awansowano go. - odparł Ron. - Też nas to zadziwiło. Myślał, że ojciec się ucieszy.
     - Ale tak nie było. - mruknęła Ginny.
     - Czemu? - zapytał Harry.
     - Bo Knot lata po całym ministerstwie i zabrania kontaktowania się z Dumbledorem. - oznajmiła chłodno Natalie.
     - Wiesz, Dumbledore nie jest dobrze odbierany w ministerstwie, bo twierdzą tam, że za dużo miesza oznajmiając powrót Sam-Wiesz-Kogo.
     - Voldemorta. - poprawiła Natalie, a Fred szturchnął ją lekko, wzdrygając się.
     - Knot powiedział, że każdy kto poprze Dumbledore'a, ma nie przychodzić już do pracy. Podejrzewa ojca, bo wie, że od dawna przyjaźni się z dyrektorem i uważa go za dziwaka. Ty i Natalie wiecie, że ma bzika na punkcie mugoli. - stwierdził George.
     - Tylko co to ma do Percy'ego?
     - Ojciec twierdzi, że Knot chce, aby Percy nas szpiegował w domu i donosił o Dumbledorze.
     - Nigdy nie widziałem ojca tak wściekłego. - stwierdził Fred. - Zazwyczaj to mama wrzeszczy.
     - Całkowicie Percy'emu odbiło. - stwierdziła Ginny.
     - Mówił... okropne rzeczy mówił. Stwierdził, że od początku pracy w ministerstwie cały czas stara się naprawić reputację ojca, że tata nie ma ambicji i to właśnie dlatego my zawsze żyjemy w... no nie mamy za dużo forsy... - mruknął Ron.
     - Że co?! - zawołał Harry. Aż go zatkało. Ginny prychnęła jak rozjuszona kotka.
     - Taa... Ale to nie koniec. Powiedział, że ojciec jest wariatem, skoro trzyma z Dumbledorem i gdy ten będzie miał kłopoty, to wciągnie w to tatę, i że on, Percy znaczy się... - Ron urwał na chwilę. - że wie, wobec kogo powinien być lojalny, dlatego wybiera ministerstwo. I jak mama i tata chcą być zdrajcami ministerstwa, to on oświadcza im właśnie wszem i wobec, że już nie jest członkiem naszej rodziny.
     - Spakował się i wyjechał tego samego wieczora... Teraz mieszka w Londynie. - oznajmił George.
     Harry zaklął cicho pod nosem. Nigdy nie wyobrażał sobie, że Percy będzie w stanie powiedzieć coś takiego o własnej rodzinie, a zwłaszcza o rodzicach. Co prawda, lubił go najmniej z całego rodzeństwa Rona, ale tego by się po nim nie spodziewał.
     - Mama jęczy, szlocha... Pojechała z nim rozmawiać, a ten dureń zamknął jej drzwi przed nosem. Pewnie jak widzi się z tatą w pracy, to udaje, że go nie zna. - stwierdził Ron.
     - Percy przecież musi wiedzieć o powrocie Voldemorta. - powiedział powoli Harry. - Nie jest aż tak głupi, żeby pomyśleć, że twoi starzy będą ryzykować tyle, nie mając nawet dowodów.
     - Tylko, że podczas tej kłótni... no wiesz... padło twoje nazwisko. Percy powiedział, że jedynym dowodem na powrót Sam-Wiesz-Kogo - Fred szepnął do Natalie "nawet nie próbuj". - jest twoje słowo... no nie wiem, chyba uważa, że to za mało.
     - Percy wierzy w to, co pisze "Prorok Codzienny", prawda? - zapytała zgryźliwie Hermiona.
     Pokiwali głowami.
     - A co w nim znowu piszą?
     - Nie czytałeś go?
     - Nie od deski do deski. Jakby było coś o Voldemorcie, to napisaliby o tym na pierwszej stronie.
     Weasleyowie i Hermiona znowu się wzdrygnęli. Natalie wstała opuściła pokój bez słowa.
     - Co jej się stało? - zapytał George.
     - Nie mam pojęcia. - mruknęli Harry i Ron. Hermiona wzruszyła Ramionami.
     - Lepiej za nią pójdę. - Ginny podniosła się z łóżka.
     - Ty zostań. My i tak musimy coś sprawdzić z Fredem. - rzekł George i wstał, kiwając na brata, żeby ten poszedł za nim.
     Opuścili pokój i pozostali w nim już tylko Ron, Hermiona, Harry, Ginny i kot Hermiony, Krzywołap...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz