środa, 5 lutego 2014

Rozdział 1. - "Kłopoty"

     Natalie i Ginny wyniosły swoje kufry z pociągu z pomocą Neville'a Longbottoma i Jeremy'ego Strettona. Hermiona wyszła ze swoim wózkiem i podbiegła je uścisnąć na pożegnanie, ponieważ musiała się spieszyć do rodziców. Wszyscy żegnali się z uśmiechami na ustach, bo wiedzieli, że wkrótce znowu się zobaczą i kolejny rok szkolny upłynie im na wspólnym spędzaniu czasu.
     - Dziewczynki, jak dobrze was widzieć! - pani Weasley podbiegła do nich i uścisnęła ja mocno.
     - Mamo, dopiero co widziałaś się z nami w szkole. - zauważyła Ginny.
     - Ach tam, widziałam, ale przez dziesięć miesięcy w roku spędzacie czas gdzie indziej! Macie świadectwa?
     Obie podały świadectwa z ocenami.
     - No, bardzo ładnie. - pochwaliła. - Natalie, twoja ciocia powiedziała, że mam przekazywać jej świadectwa tylko wtedy, kiedy coś się zmieni! - zaśmiała się.
     - Mówiła coś, czy będzie w Londynie w te wakacje?
     - Och, na pewno cię odwiedzi! Arturze, chodź tutaj wreszcie!
     Pan Weasley właśnie stał kawałek dalej i rozmawiał o czymś z Billem. Gestykulował i bardzo entuzjastycznie potrząsał co chwila głową, gdy Bill coś wtrącał. Gdy zaczęli zmierzać w ich stronę, Fred, Ron i George dołączyli do swojej matki, siostry i Natalie.
     - O mamusiu! Widziałaś to? - zapytał Fred.
     - Co znowu? - zapytała zdziwiona.
     - Nasza siostrzyczka ma znowu same Wybitne! Powinnaś być z niej bardzo dumna! - zawołał George wskazując na świadectwo Natalie.
     - Może nawet zostanie prefektem w tym roku?
     - Nie zdziwiłbym się. - odezwał się Ron. - Stawiam na to, że Natalie zostanie prefektem w Ravenclawie, a Harry i Hermiona w Gryffindorze.
     - Taką mam zdolną siostrę! - uśmiechnęła się Ginny i objęła ją ramieniem.
     - Siostrę? Mamy nową córkę? - zapytał pan Weasley z uśmiechem.
     - Witaj, tato! - mruknęła Natalie rozbawiona.
     - Kto to jest? To moje ósme dziecko? Ono nie jest moje. Nie jest rude! - zawołał i zabawnie złapał się za głowę, aż chrupnęło mu w karku.
     - Arturze, nie błaznuj, tylko pomóż z bagażami. Bill, mógłbyś też pomóc? - poprosiła pani Molly.

     W końcu zebrali się z bagażami i wyszli z dworca. Fred i George w kółko przedrzeźniali Natalie, co denerwowało bardzo ich mamę. Gdy dotarli do Nory i zanieśli swoje rzeczy do pokoi, zeszli do salonu, żeby podzielić się ewentualnymi obowiązkami na ten dzień. Gdyby nie fakt, że nie było Charliego, cała rodzina była w komplecie. Teraz Natalie też rozumiała, co pani Weasley miała na myśli, gdy zawsze rozmawiała z kimś o Billu i mówiła "to taki przystojny chłopak, a wciąż kawaler!". Bo rzeczywiście był bardzo przystojny. Miał nietypową, ciekawą urodę i ubierał się chyba najlepiej ze swoich braci. Był też najspokojniejszy z nich wszystkich i bardzo uprzejmy.
     - Kto tym razem ma odgnomiać ogród? - zapytali bliźniacy.
     - Gnomy? W naszym ogrodzie? - zapytała pani Weasley udając zaskoczenie. Odwróciła się do Natalie i uśmiechnęła się do niej znacząco.
     - No? Przecież co roku w wakacje musimy się tym zajmować. - rzucił Fred znużonym tonem.
     - Ja już od dziewięciu miesięcy nie widzę żadnych gnomów w naszym ogrodzie. A ty, Arturze?
     - Ja też nie, kochanie.
     Rodzeństwo popatrzyło po sobie ze zdziwieniem. Jedynie Percy nie był zaskoczony.
     - Przecież mamy wozaka od Natalie. Nie ma już gnomów od tego czasu. - powiedział zza swojej gazety.
     Bliźniacy wydali z siebie okrzyki radości i przybili sobie piątki.
     - Dzisiaj odpocznijcie. Jak będziecie chcieli, będziecie mogli pomóc mi przy kolacji. A teraz idźcie na dwór albo do swoich pokoi.
     - To... Kto idzie rozegrać mecz Quidditcha? - zapytał Bill.
     Jego młodsze rodzeństwo (poza Percym) od razu wstało z miejsc, Natalie również. Wyszli do pokoi po miotły, a następnie do ogrodu, żeby odegrać razem mecz. Krukonka celowo nie brała ze sobą Błyskawicy, tylko Nimbusa Dwa Tysiące, ponieważ wiedziała, że Błyskawica jest teraz najlepszą i najdroższą miotłą, więc mogłaby sprawić przykrość przyjaciołom, który mają miotły gorsze niż sam Nimbus.

     To lato należało do najbardziej upalnych, jakie Harry pamiętał w całym swoim życiu. W tej części Anglii, którą on zamieszkiwał z wujostwem i kuzynem, panowała susza. Zakazano mycia samochodów czy podlewania ogródków. Na Privet Drive nawet wieczorem nie było nikogo poza domami. Wszyscy chowali się w zimnych pokojach, czekając przy otwartych oknach na chociażby jeden chłodny powiew wiatru. Nie było poza domem nikogo, poza jedną osobą. Leżała w ogródku, pod krzakiem hortensji. Piętnastoletni chłopak, który wyglądał, jakby urósł bardzo dużo w krótkim czasie. Zaniedbany, budzący odrazę wśród mieszkańców ulicy, którzy sądzili, że za sam wygląd powinno się ludzi zamykać w więzieniu. Harry Potter leżał pod krzakiem hortensji, który rósł zaraz pod oknem salonu jego wujostwa. Słuchał wiadomości, które wuj Vernon i ciotka Petunia oglądali razem, raz po raz komentując (spiker mówił o romansie jakiegoś aktora z reżyserką, a ciotka Petunia krzyczała "A co nas obchodzą te ich obrzydliwe romanse!", choć od miesiąca przegląda wszystkie szmatławce w poszukiwaniu informacji na ten temat). Ktoś by zapytał, czemu chłopak nie pójdzie obejrzeć telewizji w towarzystwie rodziny, nawet jeśli nie ma z nią dobrych kontaktów. Tylko, że z nimi nie dało się oglądać. Zabijali go wzrokiem i piłowali zębami tak, że nie było słychać telewizora. A Harry tylko czekał na jakiś znak. Na najmniejszy znak, jakieś zaginięcie, śmierć, cokolwiek. Coś, co być może nie mówiłoby wiele mugolom, ale dałoby do zrozumienia czarodziejom, że coś się stało. Jutro Harry będzie musiał znowu zapłacić sowie za prenumeratę Proroka Codziennego. A może czas przestać kupować tego szmatławca? Przecież i tak nie piszą w nim nic sensownego. Spoglądał ostatnio na pierwszą stronę i ciskał gazetę w kąt.
     - Upały wciąż dają o sobie znać. - powiedział spiker. - Nie wiadomo kiedy będziemy mogli znowu funkcjonować tak, jak wcześniej, ale wciąż nakazuje się wstrzemięźliwość od podlewania ogródków czy mycia samochodów...
     - Miejmy nadzieję, że ten pacan spod dwudziestki to słyszy i przestanie podlewać ogródek o trzeciej nad ranem! - zawołał wuj Vernon.
     Znowu nic. Kolejna głupia wiadomość, nie mówiąca o niczym ważnym dla czarodziejów. Dalej mówiono o papudze jeżdżącej na nartach wodnych, strajku meksykańskich pracowników na lotniskach i tym podobnych. Nagle, w trakcie ogłaszania ostatniej z wiadomości, coś na ulicy huknęło tak głośno, że ludzie wokół pozrywali się na równe nogi. Harry również podskoczył i wyciągnął z kieszeni różdżkę, ale niestety od razu przyłożył głową w parapet. Poczuł na swojej szyi serdelkowate paluchy wuja Vernona, który mówił do niego przez zaciśnięte zęby:
     - Schowaj... to... zanim... ktokolwiek... zobaczy!
     - Puszczaj! Puść... mnie! - Harry próbował mu się wyszarpać.
     Nagle uścisk osłabł i dłonie odsunęły się gwałtownie od szyi siostrzeńca Petunii.
     - Ale huknęło! - zawołał wuj Vernon do sąsiadów, którzy łypali już oczyma z okien w ich stronę. - Aż nas z Petunią poderwało do góry!
     Sąsiedzi znowu pozasłaniali okna w obawie przed kolejnymi hałasami. Obok Vernona wyrosła przy oknie jego żona, równie wściekła jak on.
     - Co ty niby tutaj robisz? - zapytała.
     - Słuchałem wiadomości. - wyjaśnił.
     - Słuchał wiadomości! - zawołał wuj z irytacją.
     - Nie myśl sobie, że jesteśmy aż tak głupi, jak ci się wydaje! - zaskrzeczała ciotka.
     - O ludziach twojego pokroju...
     - Vernon, ciszej!
     Wuj ściszył głos do szeptu.
     - O ludziach twojego pokroju nie mówi się w naszych wiadomościach, do jasnej cholery. - wycedził przez zęby.
     - Przecież wiemy, że te twoje durne sowy przynoszą ci wszystkie wiadomości, więc lepiej nas nie okłamuj!
     - Nie przynoszą. - mruknął Harry.
     Naprawdę nie przynosiły. Jedyne co otrzymywał, to nic nie mówiące listy od Rona i Hermiony, oraz trochę bardziej sensowne listy od Syriusza i Natalie. Ci pierwsi pisali tylko:

Harry, wiesz, że nie możemy pisać o sam-wiesz-czym, bo być
może listy są teraz kontrolowane. Mam nadzieję, że wkrótce
się spotkamy. Uważaj na siebie i nie pakuj się w kłopoty.

     Ale to "wkrótce" nie było nigdy sprecyzowane. Przy kartce urodzinowej Hermiona również napisała "Być może niedługo się spotkamy". I znowu nie napisała kiedy będzie to "niedługo". Syriusz pisał zaś do tego jakieś rady, na przykład właśnie o tym, żeby słuchał wiadomości i wyłapywał informacje o zdarzeniach, które mogą sugerować, że coś się dzieje w świecie czarodziejów. Natalie mówiła mu o tym, czego dowiadywała się od ciotki. Ona miała przecieki co do ważnych informacji i powiedziałaby swojej podopiecznej, gdyby coś się działo. Sugerowała też, że oprócz niej, jest jeszcze Hermiona u Weasleyów. Oczywiście pisała pewnym szyfrem, nie widocznym i niezrozumiałym dla kogoś, komu go nie wyjaśniła.
     Poza tym, żadne listy do niego nie docierały i nikt nie mówił mu o niczym ważnym.
     - Lepiej przygotuj sobie inną dobrą wymówkę, bo...
     Harry odwrócił się na pięcie i nawet nie słuchał, co do niego mówiono, tylko przeskoczył niski płotek i ruszył przed siebie. Dźwięk, który zerwał wszystkich na równe nogi, był dźwiękiem towarzyszącym aportacji. Jakiś czarodziej musiał pojawić się na Privet Drive. Ale czemu się nie odezwał do Harry'ego? Nie zabrał go z posesji Dursleyów? Poszedł ulicą, w stronę, w którą mógł udać się czarodziej. Przeszedł przez ciemną uliczkę, w której po raz pierwszy ujrzał swojego ojca chrzestnego. Dalej nic. Ani cienia czarodziejów. Poszedł więc na najbliższy plac zabaw w parku. Usiadł w cieniu drzew na jednej z huśtawek i objął ramieniem łańcuch. Trawa była wypalona, nikt nie przychodził już tutaj wypocząć. Susza zabiła wszystko w mieście. Nagle zjawili się Dudley i reszta jego bandy. Wmawiał zawsze rodzicom, że jest zapraszany do któregoś z przyjaciół na podwieczorki, a tak naprawdę biegał z kolegami po mieście, palił papierosy i rzucał kamieniami w samochody i dzieci. Taki był ich wspaniały "Dudziaczek".
     - O! Beksa przyszła sobie popłakać sama w parku! Czekasz na księcia z bajki, który przyjdzie cię stąd wyrwać? - zapytał go kuzyn, a jego koledzy zarechotali głupio.
     - Odwal się, Dudley. - warknął Harry.
     - Może pobujać się z tobą na huśtawce i porozmawiać o problemach? Widzę przecież, że coś jest z tobą nie tak!
     Czarodziej nawet nie odpowiedział. Był wściekły, ale wiedział, że cokolwiek nie odpowie, Dudley wyskoczy z jakąś głupią odzywką i będzie się cieszył uznaniem równie głupich kolegów.
     - Odebrało ci język w paszczy?
     - Może i tak. Tobie za to odebrało ptasi móżdżek.
     - Coś ty powiedział?
     Nagle na niebie zaczęły pędzić czarne chmury. Zrobiło się dziwnie chłodno... Wszyscy nagle poczuli smutek, żal i narastający strach. Jakby całe szczęście odebrano za jednym ruchem ręki. Koledzy Dudleya cofnęli się trochę.
     - Ja muszę już spadać. - powiedział pierwszy z nich.
     - Ja też. - dodał prędko drugi i pobiegł za nim.
     - Czekajcie na mnie! - krzyknął za nimi trzeci i uciekli przerażeni.
     - Co ty znowu zrobiłeś? - zapytał Dudley zły i wystraszony jednocześnie.
     - Co? Ja nic nie zrobiłem. - odparł Harry. - Spadajmy stąd.
     Ruszyli w stronę jednego z tunelów. Harry usłyszał jakiś dziwny dźwięk za sobą i zobaczył czarną plamę na niebie, zbliżającą się w jego stronę. Przyspieszył i dotarł z kuzynem do tunelu. Nagle z obu stron wlecieli dementorzy. Zaczęli się do nich zbliżać, chcąc wyssać z nich dusze. Harry wyczarował patronusa, który przybrał postać jelenia i odpędził zjawy, ale sam ledwo pozostał przytomny. Pojawiła się wtedy ich sąsiadka - Pani Figg.
     - Ty czarujesz. - powiedziała do niego.
     Harry spojrzał na nią nieprzytomnie i potrząsnął głową.
     - Przecież widziałam. Czego chcieli od was dementorzy?
     - Skąd pani wie...
     - Nieważne. Pomóż mi dźwignąć tego grubasa i pójdziemy do mnie, muszę doprowadzić go do stanu używalności.
     Harry pomyślał, że to wcale nie jest konieczne, ale pomógł jej i podążył z nią do jej domu.

     Dowiedział się, że pani Figg jest charłakiem. Pomogła Dudleyowi i odprowadziła chłopaków do domu, jednak nie chciała pozostać, żeby pomóc wytłumaczyć się Harry'emu. Oni i tak by nie zrozumieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz