poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 18. - "Święta na oddziale zamkniętym"

     W Wigilię wszyscy obudzili się z łóżkami obsypanymi prezentami w nogach. Harry i Ron zabrali się od razu za rozpakowywanie ich. Ginny wciąż spała w pokoju, który dzieliła z Natalie, Syriusz pewnie krzątał się po kuchni z panią Weasley, a Natalie wstała i postanowiła się przebrać w sypialni. Wciągnęła spodnie i właśnie przekładała głowę przez podkoszulek, gdy drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Ginny od razu wstała, rzuciła krótkie spojrzenie na Natalie i pisnęła. Krukonka zdążyła ubrać do końca koszulkę i odwróciła się wystraszona. Dopiero wtedy bliźniacy weszli do środka i rozejrzeli się po pokoju.
     - Czy wy nie umiecie pukać? - spytały jednocześnie Natalie i Ginny.
     - Cóż za irracjonalne pytanie? - zapytał George z szerokim uśmiechem.
     - Przecież nikt nie ucierpiał! - zauważył Fred.
     - Fakt, że właśnie się przebierałam i gdybyście się pośpieszyli o ułamek sekundy, to zobaczylibyście za dużo, oznacza, iż ktoś zginąłby w Wigilijny poranek. - oświadczyła Natalie. - Wesołych świąt.
     - Wesołych świąt, siostrzyczki!
     - A to, że zobaczylibyśmy za dużo, to wcale nie powiedziałaś, o jakie "za dużo"...
     - Zamilcz, zanim powiesz za wiele. - zagroziła Ginny.
     - Choć ja tam się z tobą zgadzam. - drugi bliźniak zaaprobował bratu.
     Natalie okręciła głową z niedowierzaniem. Zamknęli za sobą drzwi i Fred oparł się o ścianę, a George usiadł na jej łóżku, wyciągając jedną z czekoladowych żab z jej stosiku prezentów. Spojrzała na nich pytająco.
     - Nie żeby coś, tylko zatrzymujemy was, żebyście jeszcze nie zeszły na dół. - wyjaśnił Fred.
     - Taa, mama płacze. - dodał George.
     - Ojej, a co się stało? - zapytała Ginny.
     - Percy odesłał swój sweter Weasleyów bez żadnego listu.
     - Tak, a do tego nawet nie zainteresował się wypadkiem ojca.
     - Próbowaliśmy ją pocieszyć, mówiąc, że Percy jest stosem szczurzych bobków...
     - ...ale nie poskutkowało. - skończył George. - Lupin ją pociesza.
     - Lepiej jej się nie narażać, dopóki nie przestanie płakać.
     Natalie podeszła do łóżka i cisnęła w Freda czekoladową żabą.
     - A to za co? - zapytał zdenerwowany.
     - Z okazji świąt. Smacznego. - uśmiechnęła się figlarnie i wyjęła paczkę, która musiała być od pani Weasley.
     Wypakowała z niej sweter i od razu go wciągnęła na siebie. Fred podszedł i zaczął z bratem przeglądać niewypakowane prezenty Natalie.
     - Masz tu cegły czy co? - zapytał George.
     Sięgnęła po jedną z paczek, które trzymał na kolanach.
     - Książki. - uśmiechnęła się i wypakowywała każdą po kolei, przeglądając tytuły.
     Odłożyła spory stos książek obok łóżka i sięgnęła po dużą torbę na prezenty, w której były jeszcze prezenty z jej urodzin. Wypakowała paczkę, którą wczoraj dała jej ciocia, a ona zapomniała ją rozpakować. Wyjęła znajomą tkaninę w dotyku przypominającą wodę. Naciągnęła ją na siebie i spojrzała w lustro, w którym ujrzała tylko odbicie bliźniaków. Złapała ich obu za karki, a oni odwrócili się zdziwieni i popatrzyli na Ginny, która pękała ze śmiechu. Ze złością ściągnęli z niej pelerynę i zapytali:
     - Skąd to?
     - Od... - wyjęła liścik, który był do niej dołączony. - ...od Janice i Richarda Thunderów. Trzymali ją dla mnie i ciotka musiała ją zabrać, żeby mi teraz dać! Wszyscy kupują mi podręczniki, a ja chciałabym przeczytać dobry horror albo coś przydatnego w muzyce... Chociaż to, co dostałam, też jest bardzo ciekawe.
     - Skąd wiesz, skoro jeszcze nie czytałaś? - zapytał Fred z przekąsem.
     - Bo widzę czego dotyczą! Zaklęć obronnych i pojedynkowych chociażby!
     - I co? Na spotkaniach GD będziesz zastępować Harry'ego, jak on będzie chodził na randki z Cho? - zapytał Fred.
     - Skąd wiecie, że...
     - Dziewczyny to straszne gaduły. Przeważnie nawet się nie rozejrzą, a zaczną paplać. - stwierdził George.
     - A wy zazdrościcie mu, bo nigdy się nie całowaliście z żadnymi dziewczynami! - zawołała Ginny.
     - Ty się z żadną nie całowałaś! - krzyknął George.
     Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
     - I to nieprawda! Czy widzieliście mnie kiedyś paplającą bez uwagi? W ogóle... paplającą? - zapytała Natalie, wciąż się śmiejąc. - I nie chcę słyszeć, że nie jestem dziewczyną!
     Zaśmiali się znowu, a bliźniacy śmiejąc się kręcili głowami na znak, że wcale nie zamierzali tak powiedzieć. Drzwi się otworzyły i weszli przez nie Ron i Harry, wciąż w piżamach.
     - Syriusz mówił, że na dole już jest bezpiecznie. - oświadczył Ron.
     - Chodźmy. - Natalie wstała z łóżka i ruszyła do drzwi.
     Pozostali chłopacy wyszli za nią, a Ginny została w pokoju, żeby się przebrać. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Na żyrandolach nie wisiały już pajęczyny, tylko gałązki choinek obsypane magicznym śniegiem, który leżał też na wypłowiałych dywanach. Wielka choinka, zdobycz Mundungusa, cała lśniła żywymi elfami i zasłaniała drzewo rodowe Blacków. Nawet wypchane głowy skrzatów w korytarzu były przystrojone w świąteczne czapki i wyglądały przez to od razu... przyjaźniej.
     Zjedli śniadanie i pozostawili Syriusza, żeby udać się do Szpitala Świętego Munga, do pana Weasleya. Londyn był mniej zatłoczony w metrze, ale przy opuszczonej galerii handlowej znowu przechodziły tłumy (Tutaj zawsze jest zamknięte! - mówiła jakaś Azjatka do swojej towarzyszki). Ponownie przecisnęli się do recepcji. Pan Weasley leżał w swoim łóżku i miał założone nowe bandaże. Pani Weasley zapytała go:
     - Arturze, co się stało, że założono ci nowe bandaże?
     - Och, witajcie! Wesołych świąt! Ale się cieszę, że was widzę! Harry, prezent od ciebie jest genialny! Te narzędzia i bezpieczniki są naprawdę fascynujące! Dziękuję ci bardzo!
     - Nie ma sprawy, proszę pana.
     - Arturze, co z tymi bandażami? - zapytała ostro jego żona.
     Lupin odszedł od nich do łóżka samotnie leżącego wilkołaka, który z zazdrością spoglądał na gości pacjenta.
     - Ja... Em... Molly, tylko się nie gniewaj bo... ten uzdrowiciel stażysta, naprawdę wspaniały człowiek, zajmował się trochę medycyną mugoli i... No...
     - Coś ci podał? - zapytała srogo.
     Bill podniósł się z krzesła zakłopotany.
     - Pójdę napić się herbaty na ostatnim piętrze...
     - My też. - oznajmili bliźniacy i wyszli za nim w pośpiechu.
     - Bo wiesz, kochanie... W szpitalu mugoli są takie... Oni to nazywają "szwy" i...
     - To brzmi tak, jakbyś dał im się pozszywać, a nie jesteś tak głupi!
     Wszyscy, którzy przyszli odwiedzić pana Artura, opuścili salę i zanim zdążyli zamknąć drzwi, usłyszeli wrzask:
     - JAK TO "WŁAŚNIE NA TYM TO MNIEJ-WIĘCEJ POLEGA?!"
     Popędzili na górę, żeby nie musieć uczestniczyć w kłótni, ani się jej przysłuchiwać. Ron zapytał, gdzie jest ta herbaciarnia, a Harry przypomniał sobie jak wczoraj przeglądał tablicę informacyjną i odparł, że na piątym piętrze. Ruszyli w tamtą stronę i całą drogę Natalie musiała tłumaczyć Ronowi o co chodzi ze "szwami". Kojarzyły mu się ze "wszami" więc od razu mu się nie spodobały. Nagle jakiś mężczyzna z portretu zaczął wykrzykiwać za nim, że jest chory na jakąś groszopryszczkę i musi koniecznie to wyleczyć. Ron pędził, żeby nie musieć go wysłuchiwać, a uzdrowiciel biegł za nim od ramy do ramy.
     - Ale panie! Jeśli nie wyleczy tego pan, to będzie pan jeszcze bardziej dziobowaty i paskudny niż teraz! Proszę mnie posłuchać!
     - Nie jestem na nic chory!
     - Jedynym lekiem na to... Musi pan o północy, przy pełni księżyca stanąć nago nasmarowany odorosokiem w beczce wypełnionej oczami jaszczurogacka i...
     - Daj mi spokój! - wrzasnął Ron czerwony ze złości.
     - Ale te okropne plamy na twoich policzkach, panie!
     - TO SĄ PIEGI!
     Uzdrowiciel wydał z siebie zdumiony okrzyk i przestał ich gonić. Zatrzymali się na chwilę, żeby odetchnąć i rozejrzeli się dookoła.
     - To już piąte piętro? - zapytała Ginny.
     - Piąte? Nie, czwarte. - oznajmił Harry. - Na czwartym jest...
     Nagle wpadł na nich czarodziej o blond, kręconych włosach i rumianych policzkach.
     - Profesor Lockhart! - zawołała Natalie.
     - Och! Profesor? Znacie mnie? Wspaniale! Rozdam wam autografy? Ile chcecie?
     - Profesorze, co pan tu robi?
     - Gilderoooy! Gdzie się urwałeś, ty niegrzeczny chłopcze? - zapytała kobieta pełniąca funkcję pielęgniarki, choć Harry nie był pewien, czy tak to się nazywa w szpitalu czarodziei.
     Podeszła do niego i objęła go ramieniem, uśmiechając się do niego pobłażliwie.
     - Wybaczcie, ciągle ucieka z oddziału! Nikt go nie odwiedza, dostaje tylko mnóstwo listów! Nie rozumiem dlaczego jest tak samotny, przecież jest taki uroczy! - spojrzała na niego jak na nad wyraz rozwiniętego dwulatka. - Miło z waszej strony, że przyszliście go odwiedzić w święta!
     - Lepiej stąd chodźmy... - mruknął Ron.
     - Och, Irma, oni przyszli po autografy! To moi mili fani! I nawet nie chcą słyszeć o odmowie! Nauczyłem się już łączyć litery, więc to żaden problem!
     - Jest wspaniały! - zachichotała. - Ten tam - wskazała na mężczyznę samotnie leżącego w sali. - jest jego współlokatorem, ale wygląda na to, że szybciej wyjdzie. Bode... Odzyskuje już mowę. A dziś przysłano mu roślinę w doniczce!... Och, pani Longbottom! Już pani wychodzi?
     Kobieta w szkarłatnym płaszczu, wyraźnie stara, prowadziła u boku swojego wnuka - Neville'a.
     - Neville? - zapytali Harry i Ron.
     - Chodź, Gilderoy. Później dasz autografy.
     Irma odprowadziła dawnego profesora OPCMu do jego sali.
     - Dzień dobry, pani Logbottom. Cześć, Neville! - przywitała ją Natalie.
     - Och, dzień dobry? Jak się czujesz, kochanieńka? Tak mi przykro z powodu twojej rodziny, nie miałam okazji jeszcze z tobą porozmawiać, a chciałam cię złapać po pogrzebie... Jak się trzymasz?
     - Naprawdę dobrze... Wie pani, to kwestia przyzwyczajenia. Za wiele czasu z nimi i tak nie spędzałam, bo każdy był zawsze gdzie indziej. Szkoły, praca, a potem ten wyjazd do Francji... No i minęły prawie dwa lata, to całkiem sporo. Ale dziękuję.
     Ron, który oblał się rumieńcem, bo jako jedyny był przy tym, jak Natalie opowiadała o swojej sytuacji w domu, nie odezwał się, a dopiero co cały czas popędzał wszystkich, żeby już iść do herbaciarni.
     - Neville, kogo odwiedzasz? - spytał Harry.
     - Nie powiedziałeś, Neville? - zapytała pani Augusta surowym tonem. - Wstydzisz się swoich rodziców? Powinieneś być z nich dumny! Walczyli z Czarnym Panem bardzo dzielnie!
     - Jestem z nich dumny. - powiedział odwracając głowę na bok, żeby nie spojrzeć nikomu w oczy.
     - Jakoś bardzo dziwnie to okazujesz. Nie opowiadałeś nikomu, prawda?
     - Nie... - mruknął.
     - No cóż. Rodzice Neville'a byli bardzo szanowanymi członkami Zakonu Feniksa i walczyli z armią Czarnego Pana! Torturowano ich klątwami, aż postradali zmysły i dlatego tutaj są. Oboje byli bardzo utalentowani... Tak, o co chodzi Alicjo? - zapytała, gdy kobieta o siwych, martwych włosach i kościstej budowie zaczepiła ją.
     Neville odwrócił się, a ona chwyciła jego rękę i położyła na niej papierek po gumie balonowej.
     - Dziękujemy, Alicjo, to bardzo miłe. - babcia Neville'a uśmiechnęła się do niej.
     - Dzięki, mamo... - Neville schował papierek do kieszeni.
     Pani Alicja nie odpowiedziała, tylko poszła od razu do swojej sali.
     - Wyrzuć go, Neville. Dała ci ich tyle, że mógłbyś poobklejać sobie nimi cały pokój. Ty jesteś Harry Potter, tak? - zwróciła się do Harry'ego.
     - Tak, proszę pani.
     - Neville bardzo dobrze o tobie mówi. Wierzymy ci, chłopcze.
     - Ee... Dziękuję.
     - Wy jesteście dziećmi Weasleyów, tak? Nie znam waszych rodziców osobiście, ale to wspaniali ludzie. Utalentowani, więc pewnie wy również. Nie to co Neville, on nie odziedziczył talentu po swoich rodzicach, to przykre... - rzuciła ukradkowe spojrzenie wnukowi. - Miło było was spotkać. No, ale już lepiej wracajmy. Do widzenia, dzieci.
     - Do widzenia!
     Odeszli i drzwi zamknęły się za nimi.
     - Nie miałam pojęcia... - mruknęła Ginny.
     - Ani ja... - szepnął Ron.
     Natalie pokręciła głową. Wszyscy troje spojrzeli na Harry'ego.
     - Mi powiedział Dumbledore. Ale nie miałem nikomu mówić... Właśnie dlatego Bellatrix Lestrange zesłano do Azkabanu. To ona rzuciła Klątwę Cruciatusa wobec rodziców Neville'a i po prostu stracili zmysły...
     - Bellatrix to zrobiła? - spytała Ginny. - Ta kobieta, której zdjęcie Stworek ma w swoim legowisku?
     Zapadło milczenie, przerwane krótką uwagą Natalie, pełną żalu i ironii:
     - Zawsze wiedziałam, że mam ciekawą rodzinę. A ciocia Bellatrix to już w ogóle mistrzostwo...
     - Słuchajcie! - zawołał zezłoszczony Lockhart. - Chyba nie na próżno uczyłem się łączyć litery, co?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz