piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 17. - "Ponownie Grimmauld Place 12"

     Harry chodził bardzo ponury po powrocie ze szpitala. Był pewien, że Voldemort go opętał i bał się, że zaatakuje kogoś na Grimmauld place. Tylko co miał zrobić? Rozważał powrót do Hogwartu, ale jeśli tam zaatakowałby Seamusa albo Deana, którzy pozostali na święta... Nie, nie. To zły pomysł. Ale nie może przecież zostać z czarodziejami! Musi powrócić na Privet Drive! Z tą myślą poszedł do pokoju na górze, żeby spakować swoje rzeczy i uciec przy najbliższej okazji, ale jego plany pokrzyżował Fineas Nigellus, który najpierw nazwał go tchórzem, potem powiedział, że jeśli ucieka z rozsądku, to zachowuje się bardziej jak Ślizgon, niż jak Gryfon, a na koniec przekazał mu wiadomość od Dumbledore'a, żeby został w tym miejscu, w którym właśnie przebywa. Harry był wściekły, że dyrektor nie potrafi na niego spojrzeć i powiedzieć mu czegoś twarzą w twarz, a takie rady są dla niego bezużyteczne. Pozostał jednak w domu i usiadł na łóżku.
     Czuł się tak, jakby miał za sobą bardzo długą i męczącą wędrówkę. Wszystko go bolało, a ciało było takie ciążące... Ale nie mógł zasnąć i pozwolić, żeby coś się stało znowu... Chwile spędzone z Cho Chang zdawały się być okropnie odległe, a przecież zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu całował się z nią pod jemiołą... Dumbledore powiedział, że musi zostać tam, gdzie jest... To chyba oznacza, że może spać... Ale tak się bał...
     Zapadał w ciemność i z każdą chwilą tracił poczucie świadomości...
     Znowu było tak, jakby miał w głowie film, który tylko czekał, żeby się wyświetlić. Szedł pustym korytarzem w stronę czarnych drzwi, wzdłuż chropowatych kamiennych ścian oświetlonych mdłym blaskiem pochodni, mijając po lewej jakieś schody wiodące w dół. Doszedł do nich, ale nie mógł otworzyć. Stał i gapił się na czarne wrota, rozpaczliwie pragnąc przez nie wejść. Było za nimi coś, czego pragnął całym sercem... Jakaś nagroda przekraczająca wszelkie marzenia... Gdyby tylko ta blizna go tak nie piekła... Mógłby to wszystko przemyśleć i ...
     - Harry? - dobiegł go z daleka zachrypnięty, bezbarwny Natalie. Miał dziwne wrażenie, że gdy przestał słuchać Tonks, Moody'ego i państwa Weasley, powiedzieli coś i o niej, przez co była teraz przybita. Sądząc po głosie, może nawet płakała, co nie zdarza jej się przecież nigdy... Nie, nie. Po prostu jest smutna, ale nie płakała... Tylko co się stało? - Kolacja jest gotowa, ale jak chcesz poleżeć jeszcze, to odłożymy ci coś.
     Udał, że śpi. Wiedział, że Ron nie chce z nim przebywać sam na sam, bo to on przyszedłby inaczej po niego na kolację. Nie po tym co mówił Moody... Pewnie nikt go tu nie chce, skoro wszyscy już wiedzą, co... a raczej kto w nim siedzi...
     Obudził się dopiero nad ranem. Ron spał w sąsiednim łóżku, a za ścianą spał hipogryf Hardodziob, którego Syriusz ukrywał w tym domu. Harry poczuł ssanie głodu, ale nadal nie chciał zejść na dół. Zobaczył Fineasa Nigellusa w portrecie i pomyślał sobie, że Dumbledore go przysłał, żeby pilnował Harry'ego, aby ten nikogo nie zaatakował. Stwierdził, że może życie na Privet Drive z wujostwem i głupim kuzynem wcale nie byłoby gorsze niż ukrywanie się przed wszystkimi w domu przy Grimmauld Place.

     Kolejne przedpołudnie wszyscy poza Harrym spędzali na strojeniu domu na święta. Co chwila było słychać śmiechy, rozmowy czy śpiewanie kolęd. Syriusz był tak szczęśliwy, że spędzi święta z przyjaciółmi, że cały czas śpiewał, co Harry zdołał usłyszeć przez podłogę zimnego salonu. Słyszał, jak zaczęli śpiewać "Dwanaście dni świąt", każdy po dwie zwrotki. Zaczął Syriusz, potem Ginny, pani Weasley zaśpiewała o piątym i szóstym dniu, Fred i George o siódmym, ósmym i dziewiątym, a Natalie przystały trzy ostatnie, najtrudniejsze dni. Potem znowu Syriusz przekrzykiwał rozmowy śpiewając "Jingle Bell". Przerwał, gdy coś huknęło i rozległ się krótki krzyk i śmiech bliźniaków.
     - Rany kota, jesteście nieznośni! - rozległ się krzyk Natalie.
     - To już wiemy, lepiej powiedz nam coś bardziej oryginalnego. - odrzekł George.
     - Och!... Pomóżcie mi lepiej, a nie tak stoicie. - burknęła.
     Syriusz zaśmiał się, widząc, że stoi owinięta zaczarowanymi lampkami, a Fred zaczepiał jej właśnie bombkę na kolczyku.
     - Tylko poczekajcie, za rok to ja was tak urządzę, że...
     - W tym roku byłaś już bałwankiem... - stwierdził George.
     - ...a teraz jesteś choinką. - skończył Fred. - Do tego urodziłaś się dzień przed Wigilią. Czy to jakieś przeznaczenie?
     - Wy się urodziliście w Prima Aprilis i nikt wam nie wypomina. - burknęła.
     Ginny przybiegła z aparatem Natalie i krzyknęła:
     - Wyszczerzcie się!
     Bliźniacy chwycili kolejne bombki i stanęli tak, jakby wieszali je na "nietoperzej" choince. Gdy skończyli się wygłupiać, Syriusz odczarował lampki, żeby się rozwinęły, a następnie same owinęły się wokół właściwej choinki. Harry znowu usnął i nie słyszał co działo się dalej. Pani Weasley przyszła do salonu z niewielkim tortem czekoladowym, w który wbite były dwie świeczki z cyframi 1 i 6. Świeczki zamiast normalnie się palić, strzelały iskrami - niebieskimi i srebrnymi. Ginny i Syriusz równocześnie zaczęli wyśpiewywać "Sto lat", a pozostali się do nich przyłączyli. Gdy skończyli, pani Weasley podeszła bliżej z ciastem do Natalie.
     - Kochanieńka, nie wiedziałam jakie ciasta lubisz, a...
     - Jakiekolwiek by nie było, niepotrzebnie się pani trudziła - powiedziała Natalie zakłopotana. - Naprawdę nie było trzeba...
     - Och, trzeba było! Jesteś dla mnie jak kolejny członek rodziny, druga córka!
     Natalie spojrzała na nią i uśmiechnęła się słabo.
     - I widzi pani, co pani narobiła? Wzruszyła mnie pani teraz! - zawołała chowając twarz w dłoniach. - Dziękuję bardzo, naprawdę...
     - Dmuchaj te świeczki, bo chcę zrobić zdjęcie! - krzyknęła Ginny.
     Krukonka pomyślała życzenie i zdmuchnęła iskry, które rozpłynęły się nad tortem.
     - Jest czekoladowy z cynamonowym posmakiem. - oznajmiła pani Molly.
     - O mamo, uwielbiam czekoladę i cynamon! - zawołała i klasnęła w dłonie.
     - Zapomniałem na śmierć, że dzisiaj twoje urodziny! - zawołał Fred i podszedł do niej z rozłożonymi ramionami. Zdusił ją mocno i krzyknął jej do ucha: - Wszystkiego dobrego, dużo sukcesów w nauce i rozwoju, czy coś tam!
     George doskoczył do nich i się przyłączył.
     - Tak, życzę ci, żebyś w końcu utopiła Malfoya w kociołku i...
     - George! - wrzasnęła pani Weasley.
     Ginny podbiegła i również uścisnęła Natalie, a po chwili podszedł jeszcze Syriusz.
     - Jak wszyscy, to wszyscy! - zaśmiał się. - Co chcesz na urodziny, krewna?
     - Powietrza! - zawołała.
     Wszyscy od niej odeszli rozbawieni, tylko bliźniacy cały czas ją ściskali.
     - Ja nie wiem, wam czegoś brakuje, czy co? - zapytała.
     - No tylko spójrz na Freda. - burknął George. - Od razu widać, że brakuje mu piątej klepki.
     - A George ma chorobę sierocą i tasiemca.
     - Za to obaj macie Alzheimera!
     Wypuścili ją i spojrzeli zdziwieni najpierw na siebie, a potem na nią.
     - Jak to?
     - A nie? Powiedzcie mi: Jak nazywa się Alzheimer?
     Po chwili zastanowienia odparli chórem:
     - Nie pamiętam.
     - Tak to się właśnie zaczyna. - poinformowała Ginny. - Najpierw zapominacie jak ma na imię Alzheimer, a potem Fred zapomina kiedy urodziny ma jego dziewczyna i to samo George, jak chodzi o jego przyszłą bratową. Nieładnie! - skarciła ich ze złowieszczym uśmiechem.
     - Dziewczyna? - zapytał Syriusz, a pani Weasley aż się zatrzymała w progu i spojrzała na nich ze zdziwieniem. - Związałaś się z nim? - zwrócił się do Natalie, wskazując na Freda.
     - Mamo, jesteś dumna z Freda? - zapytał ją George i objął swojego brata i Natalie.
     - Pewnie, że jest! Ze mnie się nie da nie być dumnym! Zawsze byłem tym najfajniejszym synem, nie mamo?
     - Nie, bo nie pamiętasz o niczyich urodzinach! - zawołała ze złością. - Co za wstyd! Żeby jeszcze tak...
     - Pani jej nie wierzy, pani Weasley! Ona już tak żartuje drugi raz! - pisnęła Natalie. - Ginny, na miłość boską, kiedy tobie się znudzi?! - krzyknęła i zaczęła ją gonić po całym salonie. - Zobaczysz! - rzuciła w nią paczką z brokatem. - Przyślę ci... sedes... z łazienki... prefektów!
     Ginny pisnęła i uniknęła kolejnych ciosów miękkimi przedmiotami, które były pod ręką. Niedługo potem zjawiła się Tonks, Lupin, Moody i ciocia Natalie, Mary-Jane. Ciotka dała Natalie sukienkę, którą uszyła, jakiś "bardzo ważny pakunek z domu Thunderów" i trochę pieniędzy. Tonks powiedziała zaś, że z okazji urodzin Natalie, kupiła jej bilet na koncert Fatalnych Jędz i zabierze ją na niego w wakacje. Jak się okazało - to był właśnie sen Natalie. Tylko, że oprócz nich, na tym koncercie miała być też Ginny, więc Natalie poprosiła, żeby Tonks załatwiła jeszcze jeden bilet i dała jej na to pieniądze. Rozmawiała później z ciocią na ten sam temat, który poruszyła Tonks i Moody w szpitalu - jej "umiejętności magicznych lub psychokinezy oraz wizji". Opisała jej wszystko, cały wieczór od momentu, w którym zasnęła, do momentu, w którym została w gabinecie dyrektora. Ciotka słuchała bardzo uważnie, nie przerwała jej ani razu, bo Natalie nawet nie dała jej dojść do słowa. Chwilę po skończeniu relacji, dziewczyna ją zapytała:
     - Czym są te wizje? Dlaczego ja miałam ją w tym samym czasie, co Harry? To jest przecież nienormalne.
     - Hm... - Ciotka popatrzyła w okno i z powrotem na nią. - A miałaś już coś takiego kiedyś? W ogóle masz cokolwiek wspólnego z wróżbiarstwem, proroctwem? Jak ci idzie ten przedmiot?
     Natalie opowiedziała jej o tym, o czym mówiła Tonks w metrze.
     - Rozumiem... Cóż, trochę długa przerwa... Bo musiałaś odziedziczyć w takim razie po swojej praprababci umiejętność przewidywania przyszłości i umiejętność... tego... nawet nie wiem jak to nazwać. A powiedz mi, jak się czułaś, gdy twoja rodzina zginęła tam, w Beauxbatons?
     - A jak się miałam czuć? Podle, jakżeby inaczej!
     - Nie mówię o tym. Zaraz przed ich śmiercią. Nic nie wskazywało na to, że coś złego się stanie?
     Trzecia klasa, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci rok, styczeń, dwudziesty pierwszy dzień stycznia... Tak, tak, było... Ożeż w Mińsk, Gdańsk i wszystko co kończy się na "ńsk"!
     - No tak. Wiem, że byłam nerwowa, a... A w grudniu śniła mi się walka w obcym zamku, z Francuzami... Ale nie znałam tej drugiej narodowości, która ich na pewno pokonywała. Wtedy myślałam, że to Niemcy. Hmm... Austria... Niemcy... Jedno do drugiego zawsze było dla mnie podobne. W każdym razie śniło mi się to i widziałam... O matko!
     Ciotka Mary-Jane chwyciła jej dłoń w swoją - suchą, pełną wystających żył i ścięgien, wypracowaną i szponiastą.
     - Śniła ci się ich śmierć?
     - Nie, to nie to... Śniło mi się wtedy, że jakiś chłopak, który był na pewno starszy ode mnie, rzucił jakieś groźne zaklęcie na... na nią. Na Ellie. Niewybaczalne. Albo klątwę Cruciatusa albo Zaklęcie Uśmiercające, a wtedy usłyszałam krzyk mamy. Dziadka i babci tam nie widziałam... O świecie, ja nie zasnę już nigdy więcej! Nie chcę tych głupich snów proroczych, jeśli tak to ma wyglądać!
     - One są dobre, Talie. Bardzo dobre. Uwierz, że jeszcze wspomnisz moje słowa, bo sama też jestem prorokiem. - uniosła głowę i wbił wzrok w jakiś punkt ponad głową Krukonki. Zaczęła mówić, ledwo poruszając szczęką, jakby właśnie miała wizję. - Ucieszysz się z tego daru, gdy przyjdzie kres jednego rozdziału w życiu, a jeszcze przed nim czas ostatniego sądu dla wielu. Czarna Armia przyjdzie w miejsce pozornie bezpieczne, widziałam to już. Musisz wypełnić jego ostatnią prośbę, która nie będzie wcale wypowiedziana dosłownie i być może nie przez niego. Wszystko zapisane jest w symbolach...
     - Ciociu, jakiego rozdziału w życiu, jaki czas ostatniego sądu dla wielu, czym jest Czarna Armia i kogo prośbę mam wypełnić? - zapytała na jednym tchu.
     Kobieta spojrzała na nią srogo i puściła jej rękę, którą dotychczas mocno ściskała, aż porobiły się na niej jasne ślady.
     - Wszystko-w-swoim-czasie. Rozdział w życiu, który każdy z nas przechodził, tyle mogę ci wyjawić... Czas ostatniego sądu dla wielu, to zrozumiałe, choć jeszcze przez dwa lata będzie niepojęte... Czarna Armia, Czarna Władza, to wszystko już zmierza w naszym kierunku, to już tu jest, lecz nie wolno ci okazać trwogi... Nie czuj tego. Czuj odpowiedzialność, lecz nie trwogę... Prośba. Prośba będzie jedną z ostatnich, które wyda. I wykonasz to, choć będziesz musiała rzucić wszystko inne. Dla dobra naszego i spokoju. Tak... Muszę już iść. Nie myśl dziś o tym, a wspomnij wtedy, gdy jasne będzie nadejście czasu sądu. Nie dziś. Za rok lub dwa lecz jeszcze nie trzy.
     - Ale...
     - Powiedziałam: Nie myśl o tym! - wstała od stołu i podeszła do pozostałych. - Muszę już wracać do domu. Do widzenia i wesołych świąt wam życzę!
     Pozostali również jej życzyli wesołych świąt i pożegnali się z nią.
     - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego i wesołych świąt, Natalie. Szczęśliwego Nowego Roku.
     - Wszystkiego najlepszego i Szczęśliwego Nowego Roku. - powtórzyła. - Ale ciociu, dlaczego ja potra...
     Nie dokończyła, bo ciotka zniknęła, teleportując się.
     - Nie przejmuj się, jeszcze się zobaczycie i zdążysz ją zapytać o to, o co chciałaś. - uśmiechnęła się Tonks.
     - Wiem, profesorze Lupin, ale naprawdę wolałabym wiedzieć już teraz... Dla świętego spokoju. - westchnęła.
     - To aż takie ważne?
     - Właśnie nie wiem. Dlatego chciałam zapytać, może by mnie nakierowała chociaż. Zresztą... I tak pewnie by nie powiedziała o co chodzi. Nigdy nie mówi, a jak mówi, to nie do końca. Świętej pamięci babcia Janice tak samo robiła.
     - A ty tak nie robisz? - zapytał rozbawiony.
     - Nie, czemu...
     - Zastanawiałem się, czy to nie jest rodzinne! - wyjaśnił. - Może dopiero zaczniesz? W każdym razie, ja też już powinienem się zbierać. Moody, zostajesz jeszcze?
     - Nie, nie. Miałem ci pomóc.
     - Ja też w takim razie znikam. - Tonks wstała z fotela i podeszła pożegnać się ze swoją kuzynką. - Do zobaczenia! Już nie mogę się doczekać koncertu. - uścisnęła ją.
     - O tak! Będzie świetnie!
     - Jeśli tak mówisz, to znaczy, że tak będzie, pani prorok. To co, miałaś tych wróżbitów w rodzinie, czy nie?
     - Miałam... Szkoda.
     - Nie narzekaj na to, bo czasem naprawdę lepiej wiedzieć, co się stanie. - burknął Moody. - Do widzenia wszystkim! Wszystkiego dobrego!
     - Wszystkiego najlepszego, Natalie! Wesołych świąt wam wszystkim! - krzyknął Lupin.
     - Wszystkiego dobrego, do zobaczenia!
     Coś pyknęło trzy razy i goście zniknęli. Natalie pomogła posprzątać pani Weasley i poszła po Harry'ego do jego pokoju.
     - Harry... - Nie poruszył się w ogóle, tylko leżał w łóżku. - Nie udawaj, że śpisz, bo robisz to od paru dni. Nie obchodzi mnie, co powiedział Moody i jak ty to odebrałeś. Przecież z tego powodu nie możesz się głodzić. W salonie mamy jakieś kanapki i pani Weasley napaliła w kominku, więc chodź.
     Harry podniósł się z łóżka. Zrobiło mu się głupio, więc nie odezwał się ani słowem, dopóki nie weszli do salonu i nie zobaczył tam Rona i Ginny.
     - Czemu nas unikasz? - zapytał Ron, gdy usiadł i sięgnął po kanapkę.
     - Ty wy mnie unikacie. - burknął.
     - Może unikacie się na zmianę i to dlatego się nie widzieliście przez parę dni? - zapytała Natalie rozbawiona.
     - Bardzo śmieszne - warknął Harry.
     - Och, dajże spokój! Przestań wreszcie czuć się niezrozumiany przez wszystkich! - ofukała go Natalie. - Dobrze wszyscy wiemy, co Moody powiedział, rozmawialiśmy o tym znowu i...
     - Naprawdę? - zapytał Harry przyglądając się śniegowi gęsto padającemu za oknem. - Stałem się ulubionym tematem rozmów nawet tutaj, tak?
     - Nie pochlebiaj sobie - warknęła Natalie, a Ginny z trudem powstrzymała śmiech.
     - Chcieliśmy porozmawiać - powiedziała, gdy przestała się już uśmiechać. - ale ty wciąż się ukrywasz.
     - Bo nie mam ochoty na rozmowy - odburknął Harry, coraz bardziej zdenerwowany.
     - No to trochę głupio z twojej strony - stwierdziła ze złością Ginny - bo przecież jestem jedyną znaną ci osobą, którą Voldemort opętał przez swój dziennik, i mogę ci powiedzieć, jak to jest.
     Harry zamarł, gdy dotarło do niego, co powiedziała. Odwrócił się do niej.
     - Zapomniałem...
     - Szczęściarz z ciebie - rzekła chłodnym tonem.
     - Przepraszam - odpowiedział szczerze. - Więc... więc myślisz, że jestem opętany?
     Natalie wtrąciła cicho "nie zaczyna się zdania od <więc>".
     - A pamiętasz wszystko, co robiłeś? Masz białe plamy w pamięci?
     - Hm... - zastanowił się krótko. - Nie.
     - To nie opętał cię nikt. Kiedy mnie opętał, nie pamiętałam co robiłam przez całe godziny. Nagle stwierdzałam, że jestem gdzie indziej i nie wiedziałam, jak się tam dostałam.
     Zamilkł. Poczuł teraz prawdziwą ulgę, ale strach go nie opuszczał.
     - A ten sen o wężu i twoim ojcu...
     - Błagam, zachowujesz się tak, jakbyś wcześniej takich snów nie miewał! - żachnęła się Natalie. - Rok temu też miałeś przebłyski tego, co chce zrobić Voldemort, Ron-nie-bądź-żałosny, a jestem niemal pewna, że to się łączy z twoją blizną.
     - To jakim cudem ty też to widziałaś?
     - Ja... A może jednak mam proroków w rodzinie? - zapytała nerwowo. Zirytowało ją jego pytanie zadane tak pretensjonalnym tonem. - Wiesz, zapytałabym, ale wszyscy już nie żyją!
     - Przykro mi...
     - Całkiem niepotrzebnie. Taka jest kolej rzeczy, nie? Tam - kiwnęła głową w stronę sufitu. - jest im dużo, dużo lepiej. I dobrze. Żal mi tylko mamy, siostry, babci i dziadka, bo podejrzewam, że trochę ich bolało, jak zwaliła się na nich wielka ściana. Chyba, że rzeczywiście przedtem oberwali Avadą Kedavrą, a to już wtedy inna kolej rzeczy. - powiedziała chodząc dookoła pokoju. - Ale... No tak. Zapomniałam już... Ciotka Mary-Jane mówiła, że miałam prababcię-prorokinię. Ale nie wiem na ile to prawdziwe. ieważne, chyba chciałeś coś powiedzieć po "przykro mi", więc słuchamy.
     - Bo to... To nie było to samo co te przebłyski w zeszłym roku. Teraz czułem, jakbym był w skórze tego węża. A... A jeśli Voldemort w jakiś sposób przeniósł mnie do Londynu?...
     - Nadejdzie taki dzień, że Hermiona zmusi cię to przeczytania "Dziejów Hogwartu" i dowiesz się, że na terenie Hogwartu mogą teleportować się tylko skrzaty. O ile jeszcze, bo nie wiem, czy tego nie zniesiono. Voldemort nijak nie sprawiłby, że wyfruniesz ze swojego dormitorium.
     - Nie ruszałeś się z łóżka, Harry. - poinformował Ron. - Widziałem, jak rzucasz się po pościeli na dwie minuty przed tym, jak zdołaliśmy cię zbudzić.
     - I gdyby tak było, to ja musiałabym stać w tamtej sali i patrzeć na wszystko z dziury w ścianie... Jakbym siedziała w portrecie.
     Harry zaczął przechadzać się po pokoju. Wszystko to, co mówili, nie tylko przyniosło mu ulgę, ale brzmiało logicznie i rozsądnie... Wziął trzecią już kanapkę i wetknął ją sobie do ust.
     Po dalszej rozmowie wrócili do łóżek. Harry żałował teraz, że chciał opuścić dom przy Grimmauld Place i wrócić do swojej mugolskiej rodziny. Syriusz właściwie skakał przy wszystkich i starał się, żeby czuli się tak dobrze, a może nawet i lepiej, jak podczas spędzania świąt w Hogwarcie. Jego wesoły nastrój udzielał się wszystkim. Szykując się do snu, Harry słyszał, jak Syriusz idzie karmić Hardodzioba i śpiewa "Do szopy, hipogryfy, do szopy wszyscy wtem!". Spał tej nocy bez obaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz