piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 16. - "Atak na Artura"

     Harry długo nie mógł spać. Rozmyślał ciągle o Cho i o tym, że pewnie teraz ona czuje się podle. Zasnął wreszcie i przyśnił mu się koszmar senny. Śniło mu się, że poszedł do Pokoju Życzeń i Cho również się tam pojawiła. Zaczęła krzyczeć na niego, że zwabił ją tam podstępem, bo obiecał jej sto pięćdziesiąt kart. Harry próbował się tłumaczyć, a wtedy Cho rozpłakała się i krzyknęła, że Cedrik dał jej wszystkie swoje karty i wysypała mu je spod szaty. Nagle Cho stała się Hermioną i powtarzała w kółko "Obiecałeś. Obiecałeś jej, Harry!". Powiedziała w końcu "Powinieneś dać jej coś w zamian. Może na przykład Błyskawicę?". Ale Harry nie mógł jej oddać Błyskawicy, bo Umbridge ją skonfiskowała i też zaczął jej to tłumaczyć. Wtedy sen się przerwał i zaczęło coś, co na pewno nie działo się tylko w umyśle Harry'ego. A to samo odczuwała też druga osoba w zamku, w wieży Ravenclawu. Dwie różne perspektywy. Jedna sytuacja.
     Harry podpełzł do mężczyzny leżącego na ziemi. Był wężem, syczał, był ogromny...
     (Wielki, wstrętny wąż. Mężczyzna. Pokój. Straszny pokój.)
     ... Podpełzł najbliżej jak się dało...
     (Mężczyzna krwawi, o rany, on krwawi i to mocno. Ten wąż. Wąż go atakuje.)
     ... Zaczął kąsać mocno człowieka, a on krzyczał i zwijał się z bólu. Ruda czupryna...
     (Krew, krew, mnóstwo krwi. Panie Weasley, nie! ...Na miłość boską, niech ten wąż przestanie!)
     ... Pan Weasley leżał cały zakrwawiony i skomlał. Pochylił się nad nim po raz kolejny i...
     - HARRY! HARRY, WSTAWAJ!
     - On ma jakiś zły sen! - zawołał drugi realny głos w głębi pokoju.
     - HARRY! Harrry!
     Harry poczuł okropny ból w bliźnie. Odwrócił się na bok i zwymiotował.
     - HARRY!
     - Jemu naprawdę coś jest! Pójdę po pomoc!
     Drzwi trzasnęły. Dean i Seamus szeptali coś w kącie.
     - Harry, to zły sen! Na brodę Merlina...
     - To nie sen... Twój ojciec... On jest ranny, Ron...
     Szepty Deana i Seamusa jeszcze bardziej się ożywiły.
     - Twój ojciec... Ratujcie pana Artura! Słyszysz?... Wąż go zaatakował....
     - Harry, to tylko zły sen!
     - TO NIE SEN! - wrzasnął Harry i znowu zwymiotował, a Ron ledwo zdołał odskoczyć. - Twój ojciec... On jest w niebezpieczeństwie!
     - Harry, zaraz pójdziemy do pani Pomrey i...
     - Nie!
     Drzwi trzasnęły po raz kolejny i wbiegł przez nie Neville, a zaraz za nim profesor McGonagall. O tak, nie był potrzebny zwykły nauczyciel, tylko członek Zakonu Feniksa. Profesor McGonagall to załatwi.
     - Co się dzieje, Potter? - zapytała przerażona.
     - On miał chyba zły sen... - szepnął Ron.
     - To nie sen! Pan Weasley jest w niebezpieczeństwie, ratujcie go, on się wykrwawi!
     - Widziałeś to, Potter? Nie śniło ci się?
     - To nie był SEN! Widziałem go, trzeba go ratować!
     Profesor McGonagall uchyliła okno i spojrzała na Harry'ego.
     - Wierzę ci, Potter. Chodź, idziemy do dyrektora.

     Wbiegli krętymi schodami na górę i zatrzymali się w gabinecie Dumbledore'a.
     - Dyrektorze, Potter ma coś panu do powiedzenia. Twierdzi, że śni...
     - Nie śniło mi się to! Ja to wiem! - wrzasnął i zaczął opowiadać w pośpiechu dyrektorowi całą sytuację. Naciskał na to, że trzeba natychmiast działać. Dyrektor nawet na niego nie spojrzał, wpatrywał się tylko w swoje dłonie.
     - Jak to widziałeś, Harry? - zapytał odwrócony od niego.
     - Nie śniło mi się, po prostu to widziałem!
     - Nie, nie o to pytam. Z jakiej perspektywy?
     - Ja byłem... Byłem tym wężem. Atakowałem...
     - Czy Artur jest ranny?
     - Pan Weasley może się wykrwawić na śmierć, jeśli mu nie pomożemy!
     Dlaczego oni tak wolno myślą? Przecież od początku powtarza to samo w kółko, a dyrektor dopiero teraz wszystko zrozumiał, bo zerwał się na nogi i w ciągu sekundy dobiegł do portretów. Do pokoju wleciała Szara Dama i powiedziała coś po cichu do Dumbledore'a. Kazał profesor McGonagall iść po Weasleyów o Natalie, a on sam rozsyłał ludzi z portretów, żeby sprawdzali w konkretnych miejscach co się dzieje i informowali, gdyby dowiedzieli się czegoś o Arturze. Wysłał Faweksa z wiadomością do Molly, rzucił jakieś nieznane Harry'emu zaklęcie na czajnik i nagle do pokoju powróciła profesor McGonagall z Weasleyami i Natalie. Wszyscy w piżamach i szlafrokach (bliźniacy w takich samych). Ginny wypytywała Harry'ego o co chodzi, czemu ich ojciec jest ranny, a dyrektor uspokajał ich i mówił, że muszą tylko dostać jeszcze informacje od portretu niejakiego Fineasa, żeby wiedzieć, czy na pewno bezpiecznie mogą się przedostać na Grimmauld Place 12. Okazało się, że to prapradziadek Syriusza i ma tam swój portret.
     - Albusie... - szepnęła profesor McGonagall i odciągnęła go na bok. - Panna White wcale nie przebywała w wieży, gdy ją znalazłam... Ona już musiała wiedzieć co się dzieje. Złapała mnie za ramię i zaczęła bełkotać, że wąż morduje pana Weasleya...
     - Pytałaś, skąd to wie, Minerwo?
     - Powtarzała tylko, że widziała... że widziała to. Czy myślisz...
     - Nie mam pojęcia. To pierwszy taki przypadek. Jeśli się powtórzy, trzeba będzie się tym zainteresować, a na razie nie ma potrzeby martwić tym Mary-Jane.
     - Lepiej, żeby Molly o tym wiedziała. Ktokolwiek z Zakonu. I jeszcze jedno... - nachyliła się i szepnęła mu coś do ucha, a dyrektor wybałuszył oczy.
     - Jesteś pewna?
     - Widziałam to na własne oczy.
     - Niesłychane...
     Profesor McGonagall pokiwała głową i stanęła obok. Dyrektor wyciągnął jakiś srebrny instrument i stuknął w niego różdżką, przysłuchując się odgłosom buchającej z niego zielonej pary, która przekształciła się w węża.
     - Oczywiście, oczywiście. - mruknął. - Ale zaiste rozdwojony?
     Wąż rozdwoił się i teraz dwa zielone kłęby obrazujące te bestie, owinęły się dookoła, tworzący przecinające się spirale. Stuknął różdżką z powrotem i schował instrument na jego miejsce. Fineas zawitał ponownie na swój portret i powiedział:
     - Wszystko gotowe. Mój praprawnuk zawsze miał wybredny gust do gości. Myślę, że już czas, Albusie.
     - Dziękuję. Dziękuję jeszcze raz wam wszystkim za pomoc. Uczniowie, czy wszyscy korzystaliście już ze świstoklika? - Każdy z nich pokiwał głową. Dumbledore podał im czajnik, który przemienił przedtem w świstoklika i rzekł: - Gdy odliczę do trzech, chwycicie go wszyscy i przeniesiecie się do Kwatery Głównej. Tam czeka na was Syriusz i dowiecie się wszystkiego o stanie pana Artura, gdy już będzie cokolwiek wiadomo.
     - Albusie, ona wie, że nie ma ich w łóżkach. - poinformowała profesor McGonagall.
     - Zatrzymaj ją, wymyśl coś, Minerwo. - rozkazał dyrektor, a kobieta opuściła gabinet. - No to... Raz... Dwa...
     Harry spojrzał na dyrektora i miał poczucie, jakby znowu stał się tym wężem. Ukąsić, zranić, zamordować, zaatakować mężczyznę...
     - TRZY!
     Wszystko zawirowało i Harry, Ron, Ginny, George, Fred i Natalie stracili kontakt z podłogą. Nagle uderzyli mocno w podłogę i niektórzy z nich stracili równowagę, upadając na podłogę. Rozejrzeli dookoła. Wylądowali w ponurej kuchni domu numer dwanaście przy Grimmauld Place. Portrety zaczęły coraz głośniej rozmawiać, gdy uciszył je wszystkie mężczyzna bardzo zaniedbany, od którego trąciło strawionym trunkiem, tym samym, który zawsze było czuć od Mundungusa.
     - Co się dzieje? - zapytał podnosząc z ziemi Ginny i Natalie, a te pomogły któremuś z bliźniaków i Ronowi. - Fineas Niggelus mówił mi,że Artur jest ciężko ranny.
     - Zapytaj Harry'ego - rzekł Fred.
     - Tak, ja też chcę to usłyszeć - dodał George.
     Bliźniacy i Ginny utkwili w Harrym wzrok. Natalie chwiała się do przodu i do tyłu, a Ron obserwował ją nie wiedząc, czy ma ją zatrzymać, czy lepiej zostawić tak jak jest. Na schodach rozległy się kroki Stworka.
     - To było... Miałem coś... - zaczął Harry i urwał, bo to było gorsze od powiedzenia wszystkiego Dumbledore'owi i McGonagall. - ...wizji i...
     Opowiedział im, co zobaczył, chociaż zmienił trochę wersję tak, jakby patrzył na to wszystko z boku, a nie oczami węża. Ron, wciąż blady jak papier, obrzucił go szybkim spojrzeniem, ale nic nie mówił. Bliźniacy i Ginny obserwowali go jeszcze chwilę po tym, jak skończył. Natalie zapytała:
     - Syriuszu, czy pojedziemy do świętego Munga?
     - Nie możecie się stąd ruszać! I skąd ty wiesz, gdzie leży...
     - Ależ oczywiście, że możemy, jeśli zechcemy - powiedział Fred buntowniczym tonem. - To nasz ojciec!
     - A jak zamierzacie wytłumaczyć skąd wiecie o wszystkim, skoro nawet Molly jeszcze tego nie wie?!
     - Jakie to ma znaczenie? - zaperzył się George.
     - A takie, że nie chcemy zwracać uwagi na to, że dzieciaki widzą to, co dzieje się setki mil od nich, bo Ministerstwo się tym od razu zainteresuje! Czy wy w ogóle macie pojęcie, co by to dla nich oznaczało?!
     - Módł nam powiedzieć to ktoś inny... Mogliśmy usłyszeć nie od Harry'ego...
     - A od kogo? - żachnął się Syriusz. - Wasz ojciec został ranny wykonując zadanie dla Zakonu! Możecie poważnie zaszkodzić Zakonowi!
     - Mamy w nosie cały ten głupi Zakon! - krzyknął Fred.
     - Mówimy o naszym umierającym ojcu! - ryknął George.
     - Wasz ojciec wiedział, co mu przez to grozi i nie byłby zadowolony, gdybyście narażali teraz Zakon na kłopoty. - wyjaśnił Syriusz. - Właśnie dlatego nie jesteście w Zakonie! Nie rozumiecie, że są rzeczy, za które warto umrzeć!
     - Łatwo ci mówić, kiedy tkwisz tu jak kołek! - ryknął Fred. - Jakoś nie widzę, żebyś nadstawiał karku!
     Krew odpłynęła Syriuszowi z twarzy. Natalie wciągnęła powietrze ze świstem i wstrzymała je, zaciskając rękę na różdżce, bo Syriusz wyglądał, jakby miał za chwilę uderzyć Freda.
     - Wiem, że to niełatwe. - powiedział Syriusz ze spokojem w głosie. - Wszyscy musimy działać tak, jakbyśmy byli niepoinformowani. Musimy siedzieć cicho, dopóki nie dostaniemy wiadomości od Molly. Rozumiemy się?
     Fred i George wciąż łypali na niego spode łba, natomiast Ginny i Ron osunęli się na najbliższe krzesła. Harry poszedł za Syriuszem do salonu i spojrzał na bliźniaków oraz Natalie, którzy stali jakby nieprzytomni w korytarzu. Dołączyli do nich, a ojciec chrzestny Harry'ego przywołał siedem butelek piwa kremowego i rozdał je wszystkim. Wszyscy milczeli, pytając tylko co jakiś czas o godzinę. Ron ledwo dawał radę, żeby nie usnąć. Fred już drzemał, wykrzywiony nad ramieniem Natalie, która co chwila sprawdzała, czy zaraz nie spadnie na nią z krzesła. Ginny zwinęła się jak kot, ale oczy miała szeroko otwarte.
     - Ta krew była wszędzie. Wciąż mam w uszach ten dźwięk ugryzień... - wzdrygnęła się Natalie. - Mam nadzieję, że pan Artur wyjdzie z tego cało, bo nie podaruję sobie, że...
     - To ty też to widziałaś? - zapytała Ginny.
     Natalie pokiwała głową. Jej biały szlafrok w ogóle nie różnił się teraz kolorem od jej skóry.
     - I ponoć krzyczałam jak opętana, tak mówiły Parvati i Luna. - uśmiechnęła się, choć w tym uśmiechu nie przejawiała się ani odrobina rozbawienia. - To było straszne... To nawet nie było jak sen, a-ale nie było też w pełni realne. Brzmi głupio, ale taka prawda... To jest jak świadome śnienie, jeśli kiedykolwiek tego doświadczaliście...
     - No chyba zawsze mam świadomość, że śpię i mi się coś śni, ale nie zawsze to zapamiętam. - stwierdził George ponuro.
     - Nie, nie o tym mówię. - potrząsnęła głową i nagle się ożywiła, a na jej twarz wstąpiły pierwsze rumieńce. - Świadome śnienie to pewna umiejętność. Jedni się z tym rodzą, inni uczą, a trzeci doświadczają parę razy w życiu lub wcale. Możesz sam kreować swój sen w całości i odczuwasz wszystko kilkanaście razy mocniej, niż w na żywo. Gdy znajdujesz się w jakimś korytarzu, możesz pomyśleć "drzwi na końcu prowadzą na plażę" i tak właśnie jest. Czasem nie możesz kontrolować wszystkiego. Jest tak, że śnisz świadomie, ale jest jakaś blokada, która nie pozwala ci na zmienienie tego, co cię otacza.
     - Czyli jeśli goni cię potwór, to ze strachu nie możesz sprawić, żeby potknął się o swój długi kinol? - zapytał Ron.
     - Na przykład.
     - A jak śni mi się, że gram w Quidditcha, to mogę sprawić, że wszyscy pospadają z mioteł na raz?
     - Bezproblemowo. - przytaknęła.
     Coś huknęło i nad stołem pojawił się duży płomień. Uleciał z niego list i pióro feniksa. Płomień zniknął ze skrzekiem i Syriusz zerwał się z miejsca, wołając:
     - Faweks! - chwycił list w rękę i spojrzał tylko na charakter pisma. - To musi być od waszej matki, bo Dumbledore pisze inaczej.
     Wcisnął George'owi w rękę pergamin, a on przeczytał na głos:

Tata wciąż żyje. Niedługo będę w Świętym Mungu. Siedźcie tam, gdzie jesteście. Przyślę wiadomość tak szybko, jak to tylko możliwe. Mama

     George spojrzał po wszystkich.
     - Wciąż żyje... - powiedział powoli. - Ale to brzmi, jakby...
     Nie musiał kończyć zdania. Wszyscy zrozumieli to tak, jakby pan Weasley był teraz na krawędzi życia i śmierci. Fred wyrwał list z ręki brata tak gwałtownie, że Natalie podskoczyła, wydała z siebie dźwięk bliższy łapczywemu chwytaniu powietrza po płaczu niż okrzyk przerażenia i objęła się ramionami, podkurczając nogi, bo było jej okropnie zimno. Gdy Fred skończył czytać list, spojrzał po wszystkich z rezygnacją i oddał pergamin bratu.
     Do piątej rano tylko Ginny, Harry, Natalie i Syriusz nie zmrużyli oka. Pozostała trójka zasnęła. Dziesięć po piątej drzwi otworzyły się na oścież i weszła przez nie pani Weasley, budząc Rona, Freda i George'a. Spojrzała na nich wszystkich i uśmiechnęła się blado.
     - Wyliże się z tego. - oznajmiła. - Możemy później do niego pojechać. Na razie czuwa przy nim Bill, mówił, że weźmie urlop.
     George i Ginny wstali, żeby uścisnąć matkę.
     - To co? Śniadanko! - zawołał Syriusz rozweselony. - Stworek! STWOREK!... Ach, do diabła z tym skrzatem! Sami sobie poradzimy! Śniadanie na raz, dwa, trzy... osiem osób!
     Harry i Natalie wstali i ruszyli pierwsi za Syriuszem, żeby nie przeszkadzać Weasleyom, dla których ta wiadomość okazała się zbawienna. Chwilę później pani Weasley przyszła ich uściskać i podziękować, że poinformowali nauczycieli o ataku na jej męża.
     - Przecież mógłby tam zginąć, gdyby nie fakt, że powiedzieliście wszystko nauczycielom!
     - Ale, pani Weasley, ja byłam tam parę minut po Harrym... - powiedziała Natalie z poczuciem winy. Cały czas obarczała się winą za to, że była później. - Zatrzymali mnie w dormitorium i...
     - Byłaś maksymalnie pięć minut po mnie. - przerwał jej Harry. - Zdążyłabyś uratować sytuację i to nie twoja wina, że pozostali cię zatrzymali.
     - Nie darowałabym sobie... Przepraszam. - powiedziała i wzięła głęboki oddech, żeby się nie rozpłakać.
     - Och, moje dziecko... - pani Molly ją przytuliła do siebie. - Nie masz o co się denerwować. Wszystko już jest w porządku... Sądzę, że gdyby Harry'emu się nie udało dotrzeć do dyrektora, to równie dobrze byś sobie poradziła, nawet jeśli byłabyś pięć minut później! Artur będzie wam obojgu równie wdzięczny. Profesor McGonagall mówiła, że wszystko zajęłoby więcej czasu, ale fakt, że potwierdziłaś to, co mówił Harry, oznaczał, że rzeczywiście musi być coś nie tak... Syriuszu! - odwróciła się do niego ze szczerym uśmiechem. - Tobie również muszę podziękować, za to, że się nimi zająłeś przez całą noc! Stąd będzie bliżej do szpitala, ale... A... To oznacza, że będziemy musieli tu zostać na święta...
     - WSPANIALE! - ryknął Syriusz tak szczerze, że pani Weasley od razu bardzo chętnie zabrała się do pomocy w przygotowaniu posiłku.
     - Syriusz? Mogę prosić się na słówko na osobności? Ee... Teraz? - zapytał Harry.
     Ojciec chrzestny poszedł za nim do małej spiżarni. Harry opowiedział mu teraz od nowa całą historię z wężem i panem Weasleyem, ale opowiedział ją tak, jak ją widział w rzeczywistości - czyli tym razem nie pominął faktu, że był wężem w swojej wizji. Powiedział też, że chciał pokąsać Dumbledore'a.
     - Zanim chciałeś go pokąsać, to wiedział już, że to ty byłeś pod postacią tego węża, tak? I co mówił na ten temat?
     - No tak, wiedział... Ale nie mówił niczego. W ogóle się do mnie nie odzywa.
     - Skoro tak, to nie ma o co się martwić. Gdyby coś było nie tak, powiedziałby. A to, że poczułeś się wężem jeszcze w gabinecie, to musiał być jakiś refleks tej wizji i tyle - wyjaśnił. - Wciąż myślałeś o tym śnie, czy co to tam było i...
     - Nie, to nie to - odrzekł Harry, nerwowo kręcąc głową. - To było tak, jakby coś we mnie wyrosło, jakby we mnie był wąż...
     - Musisz się wyspać - powiedział stanowczo Syriusz. - Zjesz śniadanie i pójdziesz spać, a jak się prześpisz, to do drugim śniadaniu odwiedzisz Artura ze wszystkimi. Harry, jesteś w szoku, oskarżasz się o coś, czego byłeś tylko świadkiem, i całe szczęście, że nim byłeś, bo bez tego Artur by umarł.
     - Była jeszcze Natalie...
     - A co jakby ona nie dotarła? Mniejsza o to. Po prostu przestań się zamartwiać. - poklepał go po ramieniu i wyszedł ze spiżarni.

     Przez resztę południa wszyscy spali. Wszyscy - tylko nie Harry, który poszedł na górę do sypialni i oparty o zimne pręty łóżka starał się nie zasnąć, bo bał się, że znowu stanie się wężem i zaatakuje kogoś, tylko, że tym razem będzie to ktoś w domu na Grimmauld Place 12.
     Gdy Ron się obudził, udał, że również dopiero co wstał. Przybyły ich kufry z Hogwartu, więc mogli teraz przebrać się w mugolskie ubrania, żeby dostać się do Szpitala Świętego Munga. Poza Harrym, każdy był w dobrym humorze i paplał wesoło, przebierając się w dżinsy i bluzy. Natalie i Ginny cały czas rozśmieszały panią Weasley, dopóki nie przybyła Tonks z Szalonookim Moodym. Ogólną wesołość wzbudził melonik Moody'ego, który zasłaniał jego magiczne oko; kwpili sobie, że Tonks, która znowu miała różowe włosy, będzie mniej zwracała na siebie uwagę. Zanim wyszli, zmieniała wygląd tak, że najpierw wyglądała jak Ginny z tą różnicą, że miała bordowe włosy, które rzeczywiście pasowałyby jej bardzo ładnie. Potem stała się wierną kopią Natalie i pokazywała jej każdy z kolorów włosów, o jaki ona poprosiła. Chciała pewnego razu wypróbować czar zmieniający kolor włosów, ale wolała nie ryzykować. Tonks poradziła jej jednak, że jeśli będzie chciała trwale zmienić kolor, to lepiej będzie użyć eliksiru zmieniającego barwę włosów. Zabawę przerwał Moody, który oświadczył, że czas już wychodzić.
     Tonks bardzo interesowała wizja Natalie i Harry'ego (a jego to irytowało, bo nie miał ochoty o tym mówić).
     - Harry, czy w twojej rodzinie byli jasnowidzowie? - zapytała z ciekawością, gdy siedzieli w zatłoczonym metrze.
     - Nie było... - odrzekł, a przypomniawszy sobie profesor Trelawney, poczuł się trochę urażony.
     - U Natalie chyba też nie, przynajmniej ze strony Blacków. - odparła. - To dziwne... Bo wy widzicie teraźniejszość, a nie przyszłość! Ale pożyteczne, tak... Chyba, że macie jakieś inne wizje albo dary przewidywania?
     - Przewiduję pogodę... I miewam sny prorocze. - odparła Natalie.
     - Serio? A pogodę jak rozpoznajesz?
     - Nie mam pojęcia! Ilekroć jestem na treningu i chłopacy spierają się o to, czy będzie padać deszcz, śnieg, grad burza, albo kiedy wystąpi dane zjawisko atmosferyczne, moje prognozy sprawdzają się niemal za każdym razem. W ciągu tych czterech lat i połowie piątego roku, pomyliłam się może z sześć do ośmiu razy. Są dni, gdy nawet nie staram się przewidywać, bo wiem, że jest naprawdę ciężko cokolwiek powiedzieć. Taka zaćma... Ale nieczęsto.
     - A te sny prorocze to jak? Śni ci się coś i później kropka w kropkę to się powtarza?
     - Różnie... - odparła zakłopotana. Nie lubiła mówić o takich rzeczach, co Harry od razu zauważył. - Czasem powtarza się bez różnic, czasem różnice są niewielkie. Bywa, że jeśli mi się coś przyśni, to sama lub z sennikiem potrafię zinterpretować ten sen, żeby dowiedzieć się co mnie czeka.
     - Ale bombowo! Śniłam ci się kiedyś? Co mi się stanie? - wypytywała Tonks. - Nigdy w to nie wierzyłam, ale jakoś do ciebie mam zaufanie!
     - Śni... Tak, śniłaś mi się kiedyś. Ale nie powiem ci co tam się działo, bo nie chcę zapeszyć. Ale byłam tam też ja i jeszcze jedna dziewczyna... I dobrze się bawiłyśmy we trójkę. Jak to się już wydarzy, to powiem ci o tym.
     - A jak się nie wydarzy?
     - Wydarzy się najdalej w wakacje. Jeśli nie, to powiem ci zaraz przed wyjazdem do Hogwartu.
     - Trzymam cię za słowo, a pamięć mam bardzo długą. A śnił ci się Harry? Przewidywała ci już coś? - zwróciła się do niego, a on potrząsnął głową.
     - Śniło mi się, że coś go opóźniło w dotarciu na jedno z zadań Turnieju Trójmagicznego, to się spełniło. I śnili mi się dementorzy, z którymi musiał walczyć sam poza szkołą. To też się spełniło... I jak spotykał się z Cho... Harry, czy wy byliście razem w Hogsmeade?
     Harry'emu aż podskoczyło serce do żołądka.
     - N-nie... Czemu pytasz?
     - Być może pójdziecie, tak mi się wydaje, ale... Ee... Och, Tonks, a miałaś już kiedyś niebieskie włosy? - zmieniła temat, bo wyraźnie nie chciała czegoś dopowiedzieć.
     - Tak, próbowałam ostatnio, ale wyglądałam strasznie! Gryzły mi się z cerą i kolorem ust.
     - Dosyć tej paplaniny, wychodzimy. - oznajmił Moody.
     Wyszli i musieli się przepchać przez ogromne tłumy ludzi. Godziny szczytu mają to do siebie, że w Londynie czasem nie da się oddychać, gdy wszyscy tak biegają w kółko i ściskają się w kłębach. Przeszli aż pod wielką galerię handlową, która wyglądała na opuszczoną, a stare, poniszczone wystawy w oknach i brzydka elewacja aż odstraszały. Tonks podeszła do jednej z szyb i zaczęła gadać coś do manekina, który ku ich zdziwieniu, kiwnął głową i poruszył ręką. Tonks, Ginny i pani Weasley przeszły przez szybę, a żaden z przechodniów zdawał się tego nie zauważyć. Następnie bliźniacy przeszli z Natalie, a na koniec Harry z Ronem i profesorem Moodym. Weszli do środka i zdawało się, że tłum wcale nie jest mniejszy od tego na zewnątrz. Wszystko różniło się trochę od szpitala mugoli - a już zwłaszcza pacjenci. Jedni mieli pomarańczową skórę, inni rogi, trzecim wyrosły dodatkowe kończyny ale byli i tacy, którzy po prostu byli potłuczeni, poparzeni i tym podobne.
     Stanęli w kolejce do recepcji, przy której pulchna blondynka o zadartym, świńskim nosie trajkotała co chwila do każdego, udzielając informacji i szczerzyła się nerwowo. Harry ujrzał na ścianie portret czarownicy z dłgimi, srebrenymi lokami, a pod nim napis:

DILYS DERWENT
Uzdrowiciel Szpitala Świętego Munga
1722-1741
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart
1741-1768

     Rozpoznał w niej kobietę, którą Dumbledore posłał po pomoc, gdy dowiedział się o zagrożeniu życia pana Weasleya zaraz po tym, jak wspomniał o wspaniałych zegarach pani Weasley. Miała zegary, które wcale nie wskazywały godziny, a miejsce pobytu danego członka rodziny i stan. Na przykład: Artur Weasley, praca, ŚMIERTELNE NIEBEZPIECZEŃSTWO.
     Czarownica przyjrzała się towarzyszom pani Weasley i uśmiechnęła się do Harry'ego, a następnie zniknęła za ramą.
     - To są doktorzy? - zapytał Harry wskazując na czarodziei i czarownice w żółtozielonych szatach.
     - Doktorzy? - powtórzył zaskoczony Ron. - Masz na myśli tych pokręconych mugoli, którzy patroszą ludzi? Nie, tu są uzdrowiciele.
     Ogonek przesuwał się bardzo szybko. Zatrzymał się na dłużej, gdy przy recepcji stał mężczyzna, który podrygiwał dziwnie, jakby tańczył jakiś taniec paralityka.
     - To te... auu... buty od brata... och!... zżerają mi... AUUU... stopy... proszę spojrzeć, ktoś musiał rzucić na nie jakiś... AUUUU... urok i.... nie mogę... AAAUUUUU... ich zdjął!
     Przeskoczył znowu ze stopy na stopę, jakby tańczył na rozżarzonych węglach.
     - Ale w tych butach chyba można czytać, co? - warknęła czarownica, wskazując na wielkie ogłoszenie na lewo od biurka. - Powinien pan iść na czwarte piętro, to jest na tablicy informacyjnej. Następny!

WYPADKI PRZEDMIOTOWE.....................................parter
(eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy      
 miotlarskie etc.)                                                                     
URAZY MAGIZOOLOGICZNE.................................I piętro
(ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce, etc.)              
ZAKAŻENIA MAGICZNE........................................II piętro
(choroby zakaźne, np. smocza ospa, znikanie epidemiczne,   
 skrofungulus etc.)                                                                  
ZATRUCIA ELIKSIRALNE                                                   
I ROŚLINNE.............................................................III piętro
(wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.)                 
URAZY POZAKLĘCIOWE......................................IV piętro
(uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwie zastosowane         
zaklęcia etc.)                                                                          
SKLEP I HERBACIARNIA                                                    
DLA ODWIEDZAJĄCYCH.......................................V piętro

     Pod tablicą wisiały jeszcze takie ogłoszenia, jak na przykład "zawsze używaj czystego kociołka, aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia niepożądanych efektów po spożyciu eliksiru!" lub "Spożywaj antidota zapisane tylko i wyłącznie przez uzdrowicieli!"
     W końcu przyszedł czas, żeby to pani Weasley zadała pytanie kobiecie.
     - Dzień dobry, przywieziono tutaj mojego męża, Artura Weasleya, miał wypadek i...
     - Pierwsze piętro, drugie drzwi na prawo.
     - Dziękuję.
     Wszyscy wyruszyli we wskazane miejsce i przed wejściem Tonks oraz Moody stwierdzili, że wejdą zaraz po Weasleyach, żeby nie robić zamieszania i nie przeszkadzać. Harry i Natalie w milczeniu dołączyli do nich, bo pomyśleli,, że Weasleyowie powinni teraz mieć chwilę dla siebie.
     - Nie wygłupiajcie się. Artur chce wam podziękować! - pani Weasley wepchnęła ich do środka.
     W sali było tylko trzech chorych, a pan Weasley zajmował ostatnie łóżko, pod oknem. Siedział wsparty na kilku poduszkach i czytał sobie "Proroka Codziennego". Gdy weszli, odłożył gazetę na ciemną, drewnianą etażerkę i rozpromienił się.
     -  Witajcie! Molly, Bill dopiero co wyszedł, bo musiał wrócić do pracy, ale powiedział, że wpadie później.
     - Jak się czujesz, Arturze? - zapytała i uchyliła się, aby go ucałować w policzek. Przyglądała się jego twarzy z pewnym niepokojem. - Wciąż nie najlepiej wyglądasz...
     - Czuję się znakomicie - odpowiedział pan Weasley i wyciągnął zdrową rękę, by przytulić do siebie Ginny. - Gdyby tylko zdjęli mi te bandaże, to wróciłbym do domu.
     - To czemu ich nie zdejmą, tato? - zapytał Fred.
     - No bo jak tylko próbują, to zaczynam okropnie krwawić - odrzekł wesoło pan Weasley i sięgnął po różdżkę, żeby wyczarować sześć krzeseł. - W jadzie tego węża było coś, co nie pozwala się zabliźnić ranom... Mówią, że mieli gorsze przypadki i z pewnością znajdą na to antidotum, ale na razie mszę pić dco godzinę eliksir uzupełniający krew. Ale ten tutaj facet... - rzekł ściszonym głosem, pokazując głową na mężczyznę tępo gapiącego się w sufit. - został pogryziony przez wilkołaka.
     - Wilkołak? Czemu nie jest na osobnym oddziale? - zapytała pani Weasley.
     - Jeszcze dwa tygodnie do pełni, proszę pani. - powiedziała cicho Natalie.
     - Właśnie. Nie wymieniając nazwisk, powiedziałem mu, że znam pewnego wilkołaka, który całkiem nieźle sobie radzi z likantropią i wcale nie jest to aż takie straszne, jak się wszystkim zdaje.
     - A co on na to? - zapytał George.
     - Żebym się zamknął, bo mnie też pogryzie. - zaśmiał się cicho. - A ta czarownica na drugim końcu nie chce powiedzieć, co jej się stało. Coś ją pogryzło, ale za nic w świecie nie chce wyjawić co to, więc domyślamy się, że to coś, co trzyma nielegalnie. Cokolwiek to było, wygryzło jej spory kawał mięsa z nogi, okropny zapach przy zmianie opatrunku...
     - Tato, powiedz wreszcie co się stało. - poprosił Fred, przysuwając krzesło bliżej łóżka.
     - Przecież chyba wiecie? Niewiele jest do opowiadania, Harry i Natalie wam wyjawili wszystko. Miałem ciężki dzień, przysnąłem, a to się podkradło i mnie pogryzło.
     - W "Proroku napisali o tym? - spytał Fred wskazując na gazetę.
     - A gdzieżby tam! Ministerstwo by sobie nie życzyło, żeby każdy dowiedział się o tym, że ohydny wielki wąż dorwał...
     - Arturze! - syknęła ostrzegawczo pani Weasley.
     - ...dorwał... ee... mnie... - dokończył pośpiesznie pan Artur, choć wszyscy byli pewni, że chciał powiedzieć co innego.
     - Gdzie byłeś, jak to się wydarzyło? - spytał George.
     - To moja sprawa. Wiecie co? - sięgnął po gazetę. - Czytałem właśnie o aresztowaniu Willy'ego Widdershinsa. Wiecie, że te zwracające sedesy z zeszłego lata to jego robota? Jedno z zaklęć odbiło się rykoszetem, sedes eksplodował i znaleźli go umazanego od stóp do głów...
     - Byłeś na służbie, tak? - zapytał cicho Fred. - Czy co robiłeś?
     - Nie będziemy tu o tym rozmawiać, słyszałeś? - warknęła jego matka. - Mów dalej, Arturze...
     - No więc nie pytajcie mnie, jak ale został uwolniony od oskarżenia. Pewnie trochę złota przeszło od ręki do ręki...
     - Strzegłeś tego, tak? - przerwał mu George. - Tej broni... Tego czegoś, czego tak pragnie Sam-Wiesz-Kto?
     - George, cicho! - warknęła pani Weasley.
     - W każdym razie - ciągnął pan Weasley podniesionym głosem. - tym razem Willy'ego przyłapano na sprzedawanie mugolom gryzących klamek i już się nie wywinie. Kilku z nich straciło palce, więc przywieźli ich do Świętego Munga, żeby ich wyleczyć i modyfikować pamięć po wszystkim. Tylko pomyślcie: mugole u Świętego Munga! Ciekaw jestem, na którym są oddziale.
     Rozejrzał się wokoło, jakby się spodziewał, że zobaczy drogowskaz.
     - Harry, czy ty nie mówiłeś, że Sam-Wiesz-Kto miał węża? - zapytał Fred, patrząc, jak na to zareaguje jego ojciec. - Takiego wielkiego? Widziałeś go w tę noc, gdy on powrócił, nie?
     - Dość już tego - powiedziała szorstko pani Weasley. - Arturze, Szalonooki i Tonks są na zewnątrz, chcąc cię zobaczyć. Wy poczekajcie na korytarzu, dzieci. - zwróciła się do swoich dzieci, Natalie i Harry'ego.
     Wyszli posłusznie na korytarz, mijając się z Tonks i Moodym.
     - Świetnie - Fred uniósł brwi. Grzebał po kieszeniach, szukając czegoś nerwowo. - Róbcie sobie co chcecie, nic nam nie mówcie, ale jak przyjdzie co do czego i...
     - Szukasz tego? - George wyciągnął kłębek cielistego sznurka.
     - Czytasz w moich myślach - rzekł Fred, szczerząc zęby. - Sprawdzimy, czy w Świętym Mungu rzuca się na drzwi oddziałów zaklęcie nieprzenikalności.
      Bliźniacy rozsupłali sznurek i rozdzielili między wszystkich sześć kompletów Uszów Dalekiego Zasięgu. Harry zawahał się.
     - Nie wygłupiaj się Harry, bierz! To ty i Nietoperz uratowaliście naszemu ojcu życie, więc wam się w sumie najbardziej to należy.
     Wziął koniec sznurka i wetknął sobie go do ucha. Cieliste sznurki skręciły jak długie dżdżownice i wpełzły pod drzwi. Przez kilka sekund nie było słuchać niczego, a teraz dotarł do nich szept Tonks, tak jakby stała tuż obok.
     - ...przeszukali cały teren, ale nigdzie nie było tego węża, zupełnie jakby po ataku na ciebie, Arturze, rozpłynął się w powietrzu... Ale Sam-Wiesz-Kto chyba nie spodziewa się, że wąż wśliźnie się do środka, co?
     - Myślę, że wysłał go na zwiady, bo jak dotąd nic mu nie wychodzi, prawda? - stwierdził Moody. - Sądzę, że po prostu próbuje się rozeznać i gdyby nie Artur, dowiedziałby się czegoś więcej... Więc Potter i White to wszystko widzieli?
     - Tak - potwierdziła pani Weasley. - Wydaje mi się, że Dumbledore spodziewał się tego po Harrym. Rozmawiałam dziś z nim o poranku, sprawiał wrażenie, że się o nich niepokoi, a zwłaszcza o Harry'ego.
     - Nic dziwnego, chłopak widział wszystko oczami węża Sami-Wiecie-Kogo... I nikt nie wie, co to znaczy, ale jeśli Sami-Wiecie-Kto go opętał...
     Harry wyciągnął Ucho Dalekiego Zasięgu ze swojego ucha. Serce waliło mu jak młotem, a potem poczuł, jak fala gorąca rozchodzi się po jego ciele. Spojrzał po innych. Wszyscy zamarli ze sznurkami zwisającymi im z uszu, wpatrując się w niego z przerażeniem. Policzki Natalie zapłonęły teraz i twarz ściągnęła jej się, opadając za szczęką. Chwyciła drżącą dłonią za sznurek i rozejrzała się po innych. Mówiono o niej. Spodziewała się, że wszyscy wyciągną sznurki za Harrym, ale nikt tego nie zrobił.
     - ...McGonagall mówiła, że nigdy nie spotkała się z czymś takim u uczennicy... U nikogo tak młodego... Mówiła, że ta White chyba nie była nawet świadoma tego, że to zrobiła. Nie wiem, czy to przejaw psychokinezy czy ma tak rozwinięte umiejętności...
     - Pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Wątpię, żeby w jej wieku...
     - Silne wrażenia zawsze oddziałują na czarodziei bardzo nietypowo. - stwierdził Moody.
     - Jedno i drugie jest tak samo bardzo możliwe.
     - Ale bez różdżki? - zapytała pani Weasley.
     - No tak, przecież mówiła, że ta różdżka jej wypadła i wtedy to się stało.
     Wszyscy już wyjęli Uszy Dalekiego Zasięgu i teraz popatrzyli zdezorientowani na Natalie.
     - O co im chodzi? - zapytał Ron.
     Natalie nie odpowiedziała. Zwinęła sznurek i oddała go bliźniakom, a następnie przeszukała kieszenie i usiadła z boku w milczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz