W dzień przed trzecim zadaniem uczestnicy turnieju bardzo dużo czasu spędzali nad powtarzaniem zaklęć i uroków potrzebnych do pokonania przeszkód w labiryncie, który zostanie utworzony na boisku do Quidditcha. Natalie, Ron i Hermiona długo przygotowywali Harry'ego. Była to sobota, więc mieli na szczęście bardzo dużo czasu. Po obiedzie Natalie opuściła ich. Chciała sprawdzić, czy ciotka odpisała jej na list i nie zamierzała już wrócić do przyjaciół, ponieważ nie czuła się tego dnia najlepiej. Wyszła na główny korytarz i po środku długości między wejściem do Wielkiej Sali i drzwi głównych, usłyszała za sobą wołanie:
- White? - zawołał jakiś chłopak. Przeciągnął strasznie "i" w nazwisku, a odbijające się echo stłumiło "te", więc brzmiało to jak bardzo przedłużone "Why?".
Obejrzała się i zobaczyła Dracona Malfoya. Poczekała aż podszedł do niej i zapytała:
- W czym problem, Draco?
- Nie żaden problem. Mamy do zrobienia projekt na Eliksiry, zapomniałaś? - spytał uśmiechając się lekko.
- A tak. Mam materiały w wieży. Chcesz teraz zacząć, czy...
- Możemy teraz. Pójdźmy do biblioteki, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
A już na pewno nie Potter-Szmotter, który ćwiczy zaklęcia do turnieju z Panną Przemądrzałą i Dzieckiem Weasleyów Numer Sześć. - pomyślał.
- Daj mi chwilę. - wyjęła różdżkę i niewerbalnie wezwała do siebie list od ciotki. Nic nie przylatywało. Wezwała więc materiały do projektu, które zjawiły się pod jej ręką już po chwili. - Chodźmy.
Ruszyli do biblioteki nie wymieniając nawet jednego zdania. Zauważyła tylko, że Ślizgon zmierzył ją wzrokiem, gdy wchodzili przez dziurę z portretem na kolejny korytarz i uśmiechnął się nieprzyjemnie. Zajęli miejsce przy jednym ze stolików i Krukonka rozłożyła listę książek, w których znajdowały się potrzebne informacje.
- Eliksiry dla zaawansowanych. Wielkie wydarzenia czarodziejskie dwudziestego wieku. Wielcy czarodzieje dwudziestego wieku. W poszukiwaniu kwintesencji. Azjatyckie Antidota na wszelkie trucizny. Eliksirotwórstwo Współczesne. Wszystko to chcesz przeczytać? - zapytał Dracon.
- Nie. Nie ja. My to przeczytamy. Ale nie całe oczywiście, tylko poszczególne fragmenty. Mam dopisane przy tytułach poszczególne działy, strony i akapity, więc ty zajmij się książkami, a ja wezmę wszystkie wydania magazynu Eliksirotwórstwo Współczesne i poszukam tam informacji. Na początek pozaznaczaj w książkach ołówkiem te fragmenty, o których powiedziałam, a potem sklecimy z tego referat.
- Skąd wiedziałaś gdzie szukać?
- Przeczytałam je wszystkie.
- Jasne... Robisz coś więcej, poza czytaniem w wolnym czasie?
- Średnio na miesiąc czytam dwadzieścia tysięcy stron książek z własnej woli, nie mówię tutaj o tym, co każą przeczytać nauczyciele. Osiemset pięćdziesiąt stron każdego dnia przez trzy tygodnie w miesiącu, to niewiele. Nieważne, bierzmy się do roboty, bo muszę nadrobić dzisiaj jeszcze końcówkę książki Ukryte moce, o których posiadaniu nie masz pojęcia i z którymi nie wiesz co począć, gdy już zmądrzejesz.
Malfoy pokręcił głową i odszedł z listą między regały. Wertowanie książek zajęło im mnóstwo czasu. Krukonka musiała jeszcze pobiec do profesora Snape'a z prośbą o pozwolenie na przejrzenie jednej z książek w dziale Ksiąg Zakazanych. Powróciła do biurka między regałami i zajęła miejsce naprzeciw Ślizgona.
- To trwa już za długo, Draco. - powiedziała zmęczona. - Ile nam to zajęło dotychczas?
- Samo zdobywanie informacji zajęło nam ponad dwie godziny. Teraz uporządkowanie, zapisywanie... Nawet nie chcę tego liczyć. - odpowiedział i zaśmiał się. Również nie był w najlepszej formie.
- Może przełóżmy to na jutro? Widzę, że idzie nam dziś ciężko. - stwierdziła patrząc na tonę otaczających ich papierów z niechęcią.
- Daj spokój, Natalie. Samo ułożenie scenariusza nie powinno zająć długo. Odwalimy to przedstawienie i będzie z głowy, a poza tym, jutro tym bardziej nie będziemy mogli tego zrobić. Ten cały turniej...
- Racja. Będzie już za późno. Kończmy, zanim ktoś tu przyjdzie i...
- I co? Zobaczy, że siedzisz tu ze mną sama? To rzeczywiście straszne. - uśmiechnął się przebiegle.
- Dbam o reputację. - rzekła odwzajemniając uśmiech. - Ale bądźmy szczerzy. Chodzi mi o to, że w końcu pani Pince pomyśli, że coś kombinujemy. Już i tak dziwi ją fakt, że każdy dzień tu spędzam i pyta czasem, czy ja aby czegoś tu nie knuję, albo może się ukrywam.
Dracon zaśmiał się. Co gorsza, nie był to śmiech szyderczy, taki jak dotychczas wszyscy mieli okazję słyszeć z jego strony. Zwykły, szczery śmiech.
- Racja. A to z reputacją nawet by ci wyszło, gdyby nie fakt, że jesteś zbyt miła, żeby coś takiego komuś powiedzieć ot tak. - Słowo "miła" podkreślił, jakby ciężko mu przechodziło przez gardło.
- To źle?
- Absolutnie. Dopóki będziesz umiała się postawić i czasem nakrzyczeć.
- To pisz wreszcie i przestań ględzić, Malfoy. - warknęła, żeby sprawdzić jego reakcję.
Popatrzył na nią zdumiony i dopiero załapał jej grę. Zaśmiali się i zabrali do dalszej pracy.
Zeszło im aż do kolacji. W końcu wybrali ostateczną formę zakończenia projektu i odłożyli książki na miejsca.
- Chodź, jesteśmy już spóźnieni na kolację. - powiedział do niej.
- Mhm... - mruknęła i wstała od biurka. Oczy same jej się zamykały, a nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa.
Rzuciła zaklęcie Depulso na ostatnią książkę i poszła z nim do Wielkiej Sali. Kiedy usiadła przy stole Ravenclawu, miała wrażenie, że zaraz uśnie na siedząco i chlapnie przy tym twarzą w miskę z zupą. Zjadła jej trochę, wypiła herbatę, wzięła ze sobą jabłko i poszła na górę, żeby dokończyć książkę w pokoju wspólnym, w którym jak zwykle było najcieplej.
Następnego dnia już po obiedzie zaproszono wszystkich do oglądania turnieju. Uczniowie zajęli ławki i oczekiwali na rozpoczęcie. Labirynt był wielki i wyglądał niepozornie, ale to właśnie budziło w nim grozę. Im spokojniej coś wygląda, tym większe podejrzenia budzi. Natalie dobiegła do Rona i Hermiony, którzy stali odwróceni do niej tyłem.
- Cześć! - zawołała zajmując miejsce obok nich. - Jak z Harrym? Jak się trzyma przed zadaniem? Nie zdążyłam z nim za wiele porozmawiać.
- Wszystko z nim dobrze. - odpowiedział Ron, nawet nie odwracając się do niej.
- Powtarzał zaklęcia wczoraj do późna. - rzuciła Hermiona. - Dzisiaj długo odsypiał i z tego co mi się wydaje, nie był za bardzo zestresowany. Zdążył wypocząć.
- A co wy robiliście wczoraj wieczorem z Malfoyem w bibliotece? - zapytał Ron przyglądając się jej badawczo.
- Robiliśmy projekt na Eliksiry. Ale skąd wiesz, że tam z nim byłam? - zapytała zdziwiona.
- Byliśmy wczoraj po książkę z zaklęciami dla siódmoklasistów, żeby coś sprawdzić. - wyjaśniła Gryfonka.
- Nie wyglądało to na robienie projektu. - burknął rudzielec.
- Co... Co ty sugerujesz, Ronald? - zapytała Krukonka oburzona. Przecież nie okłamałaby go!
- Ty mówiłaś do niego, że coś już trwa za długo i chciałaś to przełożyć. On się śmiał, nawet nie chciał liczyć ile wam to "coś" zajęło, ale samo zbieranie informacji pochłonęło parę godzin. Kombinowaliście coś z jakimś... "przedstawieniem".
- Podsłuchiwałeś nas? - zapytała zezłoszczona. - Ron, to jest bezczelne!
- To raczej dziwne, że spędzałaś z nim czas z własnej woli! - przypomniał. - I nie podsłuchiwałem. Szukałem książki w regale za tobą i było słychać.
- Wiedz, że mówiłam o projekcie. Szukanie informacji na temat alchemików i ich odkryć pochłonęło nam dwie godziny. Potem porządkowanie tego zajęło z półtora. Musiałam w międzyczasie iść do profesora Snape'a po zezwolenie na wypożyczenie książki z działu Zakazanego. Siedzieliśmy tam aż do kolacji przez ten projekt, dlatego przyszliśmy na nią spóźnieni. Myślałam, że masz do mnie trochę więcej zaufania.
- Bo mam! - zawołał.
- To dlaczego po prostu nie zapytałeś co robiłam, tylko dorobiłeś sobie teorię, że spiskowałam z Malfoyem?!
- Może i się powtórzę, ale to było naprawdę dziwne, że byłaś tam z nim nieprzymuszona i rozmawialiście jak równy z równym. Śmialiście się. Nie podejrzewałem cię o aż taką tolerancję lub umiejętności aktorskie, jeśli udawałaś, że nie ubolewasz nad jego towarzystwem. - stwierdził
- A jeśli nie ubolewałam, to co? Mi się nie naprzykrza! - zauważyła.
- Ron... - zwróciła się do niego Hermiona. - Natalie ma rację. Nawet jeśli ty masz uprzedzenia do niego, to nie znaczy, że Natalie również będzie rzucać się na niego z pięściami przy najbliższej korzystnej sposobności.
- Nagle mu wybaczyłaś? - zapytał Hermionę w wyrzutem.
- Nie. Ale rozumiem sytuację. Gdybym była w Ravenclawie i miała szansę na to, żeby Snape nie traktował nas z góry, nawet jeśli ceną jest przebywanie z Malfoyem na lekcji bez próby oblania go czymś nieprzyjemnym, to raczej zrobiłabym to. Gdyby oczywiście mnie traktował tak, jak traktuje Natalie.
- Tutaj nawet nie chodzi o to. Czuję do niego wstręt. - stwierdziła Krukonka. - Ale tylko wtedy, gdy jest w towarzystwie swoich przyjaciół, lub ludzi, którymi gardzi, żeby coś udowodnić. On jest... niedowartościowany. Boli go fakt, że Harry ma sławę, Hermiona jest mądra, a nawet nie pochodzi z magicznej rodziny, a ty, Ron, mimo wszystko masz dobre oceny...
- W miarę. - wtrącił. - Nie ukrywajmy tego.
- Dobrze. Masz w miarę dobre oceny, nie masz problemów z nauczycielami, poza Snapem, a do tego masz coś, czego Malfoy nie może kupić i nie rozumie, dlaczego ty to masz bez pieniędzy.
Ron spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Prawdziwych przyjaciół. - oznajmiła. - Bo co on ma, poza tym, że jego rodzice mają pieniądze i poważanie, bo budzą grozę, a zdaje im się, że to respekt ze względu na ich status społeczny?
- ... Nic? - zapytał po chwili namysłu.
Hermiona trzy razy klasnęła bez entuzjazmu.
- Naucz się dostrzegać to, co najważniejsze, zanim to stracisz. - pouczyła go.
- Ja... Przepraszam. - burknął poczerwieniały.
- Chyba wiesz, że bym cię nie okłamała i gdybym coś "kombinowała" z Malfoyem, to tylko po to, żeby obrócić to przeciwko niemu, prawda? - zapytała Natalie rozbawiona.
- Już tak. - uśmiechnął się słabo.
Ludo Bagman jak zwykle wygłosił mowę powitalną. Przypomniano zasady, omówiono trzecie zadanie i rozległ się gwizdek informujący o rozpoczęciu zadania. Harry, Cedrik, Wiktor i Fleur weszli do labiryntu.
Harry już z początku trafił na diabelskie sidła. Za pierwszym rogiem zaatakował go bogin. Potem chochliki kornwalijskie. Ale ze wszystkim na razie sobie świetnie radził. Usłyszał nagle rozdzierający krzyk Fleur Delacour. Udało mu się unieruchomić sklątkę tylnowybuchową i doszedł go krzyk Cedrika. Zrobił za pomocą różdżki dziurę w żywopłocie i zobaczył Kruma stojącego nad Diggorym z wyciągniętą różdżką.
Oszołomił go i pomógł Puchonowi powstać z ziemi.
- Dzięki. Co z Fleur? - zapytał zdenerwowany.
- Nie wiem. Widziałem czerwone iskry, więc pewnie już ją zabrali, musiała wezwać pomoc.
- Rozdzielmy się. - zdecydował Cedrik.
Harry potrząsnął głową i ruszyli dalej. Wszyscy z zaciekawieniem obserwowali zmagania czarodziei.
- Gdzie są teraz? Nie widzę Harry'ego. - powiedział Neville.
- Cedrik idzie okrężną drogą. Spotkał bogina. - odpowiedziała mu Luna.
- Harry jest tam, przy Sfinksie! - zawołała Ginny.
- Musi rozwiązać jego zagadkę. - poinformowała Hermiona.
Zobaczyli, że Harry przeszedł przez tunel w Sfinksie i zatrzymał się, widząc Puchar Trójmagiczny.
- Cedrik już też tam jest!
- I coś go goni!
- Akromantula. - zauważyły Natalie i Hermiona równocześnie.
- Jest ogromna... i obrzydliwa. - wzdrygnął się Ron.
Obaj chłopacy zmagali się długo z pająkiem, aż udało im się go unieszkodliwić. Niestety pojawił się nowy dylemat: który z nich ma wziąć puchar. Zamiast ruszyć w jego stronę, stali i rozmawiali. Wszyscy zastanawiali się, co się stało.
- Dotknijmy go jednocześnie. - powiedział Harry.
- Dobra. Zróbmy to szybko. - Cedrik ruszył biegiem w jego stronę, żeby nie pojawiła się kolejna przeszkoda.
Gdy Harry chwycił za jeden z uchwytów, a Cedrik za drugi, poczuli silne szarpnięcie. Odrywając się od ziemi stwierdzili, że puchar jest świstoklikiem.
- Gdzie oni się podziali?
Upadli na ziemię w jakimś obcym, dziwnym miejscu. Myśleli, że może to kolejna część labiryntu. Obejrzeli się dookoła i zapalili światło różdżek.
- Jesteśmy na jakimś... ciemnym cmentarzu. - stwierdził Cedrik.
- Nie wygląda to dobrze. - mruknął Harry.
Nagle Gryfon zauważył niską, zakapturzoną postać, która mknęła ku nim pomiędzy nagrobkami. W ramionach dzierżyła coś... co przypominało tobołek albo niemowlę zawinięte w jakiś materiał.
- Panie, jest ich dwóch. Co mam zrobić? - zapytała zakapturzona postać.
- Zabij drugiego chłopaka, nie będzie nam potrzebny. - zachrzęścił jakiś bardzo nieprzyjemny, wysoki głos.
Blizna Harry'ego nagle zaczęła potwornie pulsować z bólu, miał wrażenie, że jego czaszka zaraz eksploduje. Ujrzał błysk zielonego światła i Cedrik odleciał do tyłu. Głuche uderzenie towarzyszyło jego upadkowi. Spojrzał na Puchona w przerażeniu. Był już... martwy.
Nie mógł się poruszyć, ponieważ ból nadal go paraliżował. Zakapturzony człowiek podszedł do niego, chwycił go za bluzkę i powlókł za sobą. Postawił chłopaka przy jednej z płyt nagrobnych i przywiązał go do niej.
- Puszczaj! Wypuść mnie stąd! - zawołał Harry.
- Nie bądź ignorantem, Harry. Jesteś na cmentarzu i wisisz nad grobem mojego ojca. - wysyczał ten sam, wysoki głos, który nakazał zabić Cedrika.
Harry spojrzał na nagrobek i odczytał z niego nazwisko - Tom Riddle.
- Glizdogonie, zaczynajmy...
- Tak, Panie... - wyszeptał zakapturzony mężczyzna.
Ściągnął wreszcie kaptur i Harry rozpoznał w nim Petera Pettigrew, animaga podającego się przez wiele lat za szczura Rona. Pettigrew ustawił u stóp grobu wielki kocioł i wyczarował pod nim płomień. Gdy jego zawartość zaczęła wrzeć, piskliwy głos znowu się odezwał:
- Już czas... Już czas, Glizdogonie!
Pettigrew rozwinął zawiniątko i uniósł nad głowę coś przypominającego dziecko o głowie węża, pokryte łuskami, ze szparkami zamiast nosa. Wrzucił je do kotła, a następnie sprawił za pomocą zaklęcia, że ze szczeliny grobu wzbiła się smuga prochów Toma Riddle, biologicznego ojca Voldemorta. Smuga wpadła do kotła. Uniósł teraz swoją prawą dłoń w górę, a lewą wyjął z kieszeni nóż. Harry popatrzył na niego ze strachem. Glizdogon zamachnął się i odciął sobie prawą dłoń. Wrzucił ją do wywaru kwicząc z bólu.
- Teraz ty, chłopcze. Daj mi rękę... - zwrócił się do Gryfona.
- Nie! - chłopak starał się wyszarpać z więzów, lecz na próżno.
Glizdogon chwycił jego rękę, zranił go i wlał do eliksiru krew, która po niej spłynęła.
- Ciało sługi dane z ochotą ożyw swego pana, Kości Ojca dana nieświadomie odnów swego syna i Krwi wroga odebrana siłą wskrześ swego przeciwnika. - wyrecytował Pettigrew.
Wywar zaczął wrzeć i parować. Po chwili wysoka, smukła postać wyłoniła się z niego. To był Lord Voldemort.
Wyszedł z kotła wreszcie w swojej cielesnej postaci.
- Panie... Jesteś znów w pełni żywy! - zaskrzeczał Pettigrew.
Voldemort złapał go za lewą rękę i odwinął m rękaw. Na przedramieniu znajdował się Mroczny Znak. Ucisnął go i po chwili na cmentarzu zjawili się zakapturzeni i zamaskowani czarodzieje.
- Jak dobrze, że jesteście... Jak widzicie, powróciłem do was! I wcale nie zginąłem, jak mogło się komuś wydawać! - zawołał Voldemort. - Nie mam wam przez to za złe, że mnie nie szukaliście. Ale na szczęście w Hogwarcie... Tam jest mój najwierniejszy sługa! I to dzięki niemu dziś... Harry Potter znalazł się tu z nami na cmentarzu! Kiedy był jeszcze małym dzieckiem, a próba jego zabójstwa nie powiodła się, straciłem siły. Kryłem się gdzieś, przyjmując ciała zmarłych zwierząt i tych czarodziejów, którzy mi na to pozwalali, jak na przykład ten nieudacznik, Quirrel. I wiecie co? Dziś zamierzam po raz drugi popełnić zamach na życie Pottera. Teraz ten chłopak jest już pozbawiony ochrony, którą obdarzyła go matka. Mała, głupia Berta Jorkins... To przecież od niej dowiedziałem się o Turnieju Trójmagicznym. I tak nagle zginęła... Nikt mnie o to nie podejrzewa! Ale teraz! Teraz powrócę na karty historii jeszcze potężniejszym i wspanialszym! Zawładnę światem, a wy, moi drodzy słudzy, nie ucierpicie na tym! Jesteście mi lojalni, a to zostanie nagrodzone...
- Mistrzu... A moja ręka? - zapytał Glizdogon.
- Ach, tak. Daj ją, Glizdogonie. Twoje poświęcenie jest bardzo godne zapłaty. Wyciągnij do mnie pozostałości twej ręki.
Pettigrew zrobił to, co Voldemort mu kazał, a ten wyczarował mu nową rękę.
- Panie... Panie! Dziękuję, jest wspaniała! - upadł na kolana i ucałował skraj jego szaty.
- Powstań. Cieszmy się wszyscy, bo oto dziś nastała nowa era... Nasza era. Zaczniemy od... Ach, Harry! Zapomniałbym o tobie! - odwrócił się do chłopca. - Rozwiązać go! Zaraz się okaże, który z nas jest naprawdę potężniejszy.
Glizdogon rozciął sznury Harry'ego.
- Chłopcze, chyba uczyłeś się pojedynkować, prawda? - zapytał go Voldemort. - Podejdź tu do mnie.
Harry ani nie drgnął.
- PODEJDŹ! - warknął czarnoksiężnik i zmusił go za pomocą różdżki, żeby się poruszył.
Harry stanął przed nim i włożył rękę do kieszeni, żeby wyjąć różdżkę.
- Pokłoń się przede mną, Harry Potterze. Pokłońmy się sobie tak, jak to robi się przed prawdziwymi pojedynkami.
Harry znowu nawet nie chciał się poruszyć, więc Voldemort ponownie zmusił go za pomocą czarów. Harry odczuł ból, gdy próbował oprzeć się zaklęciu. Widząc, że Voldemort odchodzi w drugą stronę, zrobił to samo. Stanął za jednym z nagrobków i uniknął pierwszego zaklęcia. Za każdym jednym zaklęciem chował się za następnymi nagrobkami. Voldemort był wściekły.
- Wyjdź do mnie i walcz jak mężczyzna, zamiast się chować! - wrzasnął.
Harry po chwili ominął nagrobek i stanął twarzą w twarz z Czarnym Panem.
- Proszę bardzo! Chcesz tego? - zapytał.
- Chcę widzieć twoją twarz, gdy będziesz umierał w możliwie najboleśniejszy sposób. Gdy będziesz błagał o litość, jak twoja matka, gdy stawała w twojej obronie, a nawet nie potrafiła rzucić na mnie najprostszego zaklęcia. Tylko klęczała i płakała, prosiła bym oszczędził małego Harry'ego, a zabił ją... Wzruszające!
- Zamknij się! - zawołał Potter.
Voldemort najpierw zaśmiał się, a potem wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią w chłopaka.
- Avada Kedavra! - zawołał.
Harry zdążył wypowiedzieć zaklęcie rozbrajające. Promienie z ich różdżek zderzyły się w powietrzu. Czerwony i zielony promień połączył się, przeistaczając w wąski złoty promień światła. Obaj zaczęli się unosić i padli gdzieś za grobami. Złota nić łącząca ich różdżki rozszczepiła się wokół, tworząc kopulastą pajęczynę. Różdżki zaczęły silnie drgać, sprawiając, że stały się trudne do opanowania, ale żaden nie puszczał. Nagle Harry usłyszał śpiew feniksa, który dodał mu otuchy. Na złotej nici zaczęły się ślizgać paciorki światła, a Harry skupił się tak bardzo, jak tylko potrafił, żeby przesunąć paciorki w stronę różdżki Voldemorta. Gdy świetlisty koralik się z nią połączył, z różdżki wydobyła się postać Cedrika Diggory'ego.
- Harry. - zwrócił się do niego Cedrik. - Proszę, oddaj moje ciało moim rodzicom, gdy już tam trafisz, dobrze?
Nim zdążył odpowiedzieć, pojawiły się kolejne widma ofiar Voldemorta, które wspierały go w jego wysiłkach. Na samym końcu wyłonili się jego rodzice.
- Harry, musisz dobiec do świstoklika, gdy tylko zerwie się połączenie między różdżkami. Powstrzymamy go, ale nie wiemy, na jak długo. - powiedziała jego mama.
- Musisz się pospieszyć, nie damy rady go długo utrzymać. - powiedział stanowczo jego ojciec.
Harry skinął głową i wyszarpnął swoją różdżkę. Dobiegł do ciała Cedrika tak szybko jak potrafił.
- Accio puchar! - zawołał, a świstoklik trafił prosto w jego ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz