wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 13. - "Sny prorocze"

     Harry wysłał do Syriusza list z opisem tego, co się wydarzyło tego wieczora. Już następnego ranka otrzymał odpowiedź, w której ojciec chrzestny zwymyślał go za nocny spacer z Krumem, jego brak odpowiedzialności i nakazał wzmożoną uwagę. Do tego zakazał mu wychodzić z zamku. Nie był z tego zadowolony, ale przynajmniej teraz nie mógł się wymigać od ćwiczenia z Ronem i Hermioną (od czasu do czasu jeszcze z Natalie) zaklęć, jakie mogą przydać mu się podczas trzeciego zadania.
     W czasie gdy Harry ma lekcje wróżbiarstwa z Ronem, Natalie ślęczy na dziedzińcu nad zadaniami starszych kolegów i pomaga im je napisać. Zarówno Gryfoni z szóstej klasy, jak i Krukoni z tego samego roku, dostali zadania karne z Transmutacji, za to, że zamiast wykonać zadanie od profesor McGonagall, zaczęli przemieniać kamienie w piłki do Quidditcha. Krukonom (w tym również Jeremy'emu, Rogerowi i Duncanowi) nie musiała wiele dopomóc, gdy tylko ich naprowadziła na temat, odeszli ze zwojami i książkami na osobne ławki, żeby napisać to w spokoju. Gryfoni wciąż śmiali się z krzyków pani profesor i oczekiwali, że Natalie podyktuje im całe zadanie.
     - No błagam was, ja mam naprawdę dużo innych rzeczy do roboty... - powiedziała zrezygnowana.
     - To podyktuj nam i będziesz miała spokój! - zawołał Oliver Wood.
     - Hm... Dobra.
     Przybili sobie piątki uradowani.
     - Podyktuję tylko jedną wersję. A to będzie znaczyło, że każdy z was będzie musiał inaczej to zapisać, zmienić kolejność i stracicie więcej czasu, spisując od jednego z was po kolei notatkę. A może i nie zdążycie do jutra, bo któryś przetrzyma ten referat. A wtedy profesor McGonagall się wścieknie i ...
     - To nie dyktuj, tylko już rób jak chciałaś. - westchnął Lee.
     - Tak myślałam. - uśmiechnęła się triumfalnie, ale przestała, gdy tylko zobaczyła ich zmarkotniałe miny. - Naprawdę chciałabym inaczej! Mogłabym za was to wszystko napisać, ale jeśli za rok...
     - Jeśli za rok dostaniemy złe oceny z owutemów, to będziesz czuła się winna. - dokończyli równocześnie.
     - Znamy to już na pamięć. - stwierdzili bliźniacy.
     - Bo często przychodzicie po pomoc! - zauważyła.
     - Fred, powiedz swojej dziewczynie, żeby zluzowała już ze szkołą. - poprosił Lee.
     - Ma dziewczynę? - zapytała Natalie.
     - A nie? - spytał Lee.
     Fred spojrzał na przyjaciela, potem na Natalie i znowu na niego.
     - Ja sam nie wiem! - zawołał i odwrócił się do Jordana. - Co za kit mi znowu wciskasz? Najpierw powiedziałeś mi, że mój brat wraca na święta do domu, a teraz to! Twoje zachowanie jest skandaliczne!
     - O, patrz! Już się rumienią oboje! Coś jest na rzeczy!
     - Piszcie! - pisnęła i odwróciła się, żeby wziąć dwa głębokie oddechy. - Zaklęciami transmutacyjnymi, które poznać można dopiero poza szkołą, są przede wszystkim...

     - ...Jest to zaklęcie trudne do odwrócenia. Kropka, koniec zdania. Wybierzecie sobie jakieś, nauczycie się ich i przedstawicie na lekcji, jeśli pani będzie tego wymagać. Nie są specjalnie trudne, jeśli chodzi o pierwszą połowę, ale wymieniłam je stopniami trudności, co jedno, to gorsze do opanowania.
     - W sumie to i tak podyktowałaś nam w większości tą pracę.
     - Ale kiedy myślałeś jakimi słowami zastąpić moje wyrażenia, utrwalało ci się w głowie.
     - A co to za akcja jeszcze w zeszłym semestrze była, że ktoś na miotłach wleciał do zamku? - zapytał Oliver. - To było na początku grudnia.
     - Słucham? - Krukonka spytała zdziwiona.
     - Ponoć ktoś wleciał tuż nad głowami dyrektora i Filcha. - wyjaśnił Fred.
     Natalie zrozumiała o co chodzi. Przypomniało jej się, że przecież był taki epizod z jej przyjaciółmi z drużyny.
     - Skąd o tym wiecie? - ściszyła głos.
     - A jednak! - zawołali Lee i Oliver.
     - Filch. - wyjaśnił Fred.
     - Gadał do swojej kotki. "Tuż nad naszymi głowami! A dyrektor nic z tym nie zrobił! To był Malfoy i dwóch chłopaków z Ravenclawu".
     - Jak to Malfoy?! - krzyknęła. Jakie szczęście, że Ślizgoni mieli teraz lekcję eliksirów i nie mogli nic usłyszeć. - Czy ja przyp...! - chciała krzyknąć "czy ja przypominam Malfoya?!", ale ugryzła się w język. Jak bardzo cieszyła się teraz, że związała włosy i zarówno Filch i Dyrektor nie rozpoznali jej.
     - No? Czy ty co? - zapytał Lee.
     Zrobiło jej się duszno i znowu zarumieniły jej się policzki. Wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni i używając zaklęcia niewerbalnego wezwała miotłę. Schowała różdżkę z powrotem i udała, że się zakrztusiła. Miotła nadleciała, więc usiadła na nią bokiem, tak jak damy kiedyś jeździły na koniach w swoich sukniach (szata też była utrudnieniem) i rzekła:
     - Chyba mam atak... - wykaszlała. - Na razie! - i odleciała.
   
     Wylądowała przed wejściem do zamku i pobiegła, żeby poczekać przed salą Wróżbiarstwa, po odłożeniu miotły. Wyszedł z niej Harry z Ronem. Ten pierwszy był bardzo blady.
     - Coś się stało? - zapytała. - Znowu widzieliście ponuraka w fusach?
     - Harry odleciał na chwilę. Miał dziwny sen. - wyjaśnił Ron.
     - To był Voldemort. - wybełkotał Harry.
     - Chodźcie usiąść. - poszła w głąb korytarza, zatrzymała się obok jednej z ławek i poczekała na nich.
     Usiedli we troje i Harry zaczął opowiadać swój sen.
     - Byłem... w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Był tam fotel. Odwrócony do mnie tyłem, więc nie widziałem nikogo. Wtedy usłyszałem z niego głos Voldemorta. Mówił coś, że błąd Glizdogona nie zniszczył jeszcze jego planów do końca, ale musi zostać ukarany za niekompetencję. Wtedy poczułem znowu okropny ból w bliźnie.
     - A jak już się obudził, to leżał na podłodze i Trelawney zaczęła skrzeczeć, że pewnie miał proroczą wizję. - dodał Ron.
     - A co jeśli to prawda? - zapytała Natalie. - Spotykałam się już z takimi sprawami i wiem coś na ten temat. - A mówiła mianowicie o Lunie i o sobie.
     Harry mówił, że na lekcji zaprzeczył. Postanowił pójść do Dumbledore'a, więc pozostawił Rona i ją, żeby móc z nim porozmawiać na osobności.
     - Harry? - zawołała jeszcze za nim Krukonka.
     - Tak?
     - Mogę pożyczyć od ciebie pelerynę dzisiaj?
     - Pewnie. Ron, wiesz gdzie leży. - zwrócił się do przyjaciela. - Oddasz mi ją do jutrzejszego południa?
     - Z pewnością. - przytaknęła i poszła z Ronem w stronę ich wieży.

     Harry poszedł prosto do gabinetu dyrektora i usłyszał głosy zza jego drzwi. To Knot i Moody dyskutowali nad losem Croucha.
     Moody otworzył po chwili Harry'emu drzwi do gabinetu.
     - Harry, poczekaj chwilę w moim gabinecie. Ja muszę udać się na moment do miejsca, gdzie pojawił się pan Crouch. - powiedział Dumbledore i wyminął go w przejściu.
     Harry dostrzegł srebrnobiałą substancję wydobywającą się z jednej z szafek. Nie zdążył już zawołać na korytarzu żadnego z mężczyzn, więc podszedł zaciekawiony sprawdzić, czym jest ta substancja.
     Otworzył drzwiczki i zobaczył kamienną misę wypełnioną tą właśnie substancją, o nieznanej mu nazwie. Zastanawiając się nad tym, czym ona jest, pochylił się nad naczyniem w celu zbadania jego zawartości, kiedy substancja wciągnęła go nagle w głąb misy.
     Gdy się rozejrzał, znajdował się w jakimś dziwnym lochu. Siedział w jednej z wielu ław, które były wypiętrzone dookoła, jedna za drugą, przypominając trybuny. Miejsce to było wypełnione innymi czarodziejami. Spojrzał na środek sali. Stało tam krzesło z łańcuchami spływającymi z poręczy. Podskoczył, gdy zorientował się, że obok niego siedzi Dumbledore.
     - Profesorze Dumbledore! Ja nie chciałem... Ja tylko zobaczyłem taką srebrną substancję i chciałem sprawdzić...
     Ale dyrektor nawet na niego nie spojrzał. Zrozumiał po chwili, że wszystko to musi być jakimś... wspomnieniem. Przez przypadek dostał się do wspomnienia Dumbledore'a, przez tą misę właśnie.
     Do sali wprowadzono czworo czarodziejów. Jeden z mężczyzn wymieniał po kolei nazwiska. Gdy doszedł do ostatniego, zatrzymał się na chwilę.
     -Bartemiusz Crouch Junior. - przeczytał w końcu. - Jesteście oskarżeni o sprzymierzenie się z Czarnym Panem. Skazano was na dożywotni pobyt w Azkabanie za torturowanie Alicji i Franka Longbottomów.
     Rodzice Neville'a byli torturowani przez syna Croucha? - pomyślał Harry zaskoczony.
     - Chwila! - wrzasnął Crouch Junior. - Ja... Ja znam nazwiska!
     Na sali rozległy się śmiechy.
     - Jakie nazwiska znowu?!
     - Innych śmierciożerców! Rookwood, Malfoy, Lestrange...
     Malfoy?
     - Nie rozśmieszaj nas. Jesteś po prostu bez...
     - Co ojczulku?! - wrzasnął do niego oskarżony. - Teraz się mnie wstydzisz, co? Wstydzisz się swojego syna, który po tobie zresztą odziedziczył imię i nazwisko?!
     - Ja nie mam syna. - odparł Crouch Senior.
     Nagle wszystko zniknęło za mgłą i zaczęło się rozmywać. Harry ujrzał teraźniejszego Dumbledore'a i oniemiał. Dyrektor zaprowadził go z powrotem do swojego gabinetu z pobocznego pokoju.
     - To, co właśnie zobaczyłeś, to moje myśli i wspomnienia, Harry. - wyjaśnił.
     - Naprawdę nie chciałem niczego...!
     - Wiem, że nie po to przyszedłeś. Jaki jest więc powód twojej wizyty?
     Harry opowiedział mu swój sen. Dyrektor ani razu mu nie przerwał. Spoglądał na niego zaintrygowany przez swoje okulary połówki.
     - Panie dyrektorze, jak pan uważa... - Harry przerwał, by spojrzeć w okno. Deszcz bębnił z całych sił od kiedy wszedł do gabinetu. Był pewien, że na pewno na dworze wszystko rozmokło i wyjście na błonia grozi utonięciem w kałużach błotnych. - Czemu bolała mnie po tym blizna?
     - Cóż... To myślę, ty, Harry, i Voldemort, jesteście w jakiś sposób związani przez zaklęcie, które zawiodło, gdy chciał cię zabić...
     - Ale czy to możliwe, żeby Voldemort odzyskiwał moc?
     - Nie umiem ci odpowiedzieć jeszcze na to pytanie. Jedyne, co mogę ci jeszcze powiedzieć, to to, że chcę, abyś na siebie teraz bardzo uważał. Nie wiadomo, czy rzeczywiście nie była to twoja "wizja prorocza". Zachowaj bezpieczeństwo i nie opuszczaj zamku bez obecności nauczyciela, rozumiemy się?
     - Tak. Do widzenia, profesorze.
     - Do zobaczenia, Harry. - pożegnał młodego czarodzieja u szczytu schodów.

     Natalie potrzebowała peleryny od Harry'ego, żeby udać się do sowiarni i wysłać list do cioci. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją przy tym widział, bo ostatnio każde opuszczenie zamku w pojedynkę stawało się podejrzane dla innych. Wracała teraz wiaduktem, zaklinając pod nosem pogodę. Cieszyła się jedynie, że peleryna odbija deszcz, ale żeby jej nie pobrudzić, podwijała ją tak, że miała odsłonięte nogi. Weszła wreszcie na dziedziniec i pod zadaszenie nad chodnikiem prowadzącym do korytarza przy bibliotece, klasy zielarstwa i głównego wejścia do zamku. Ruszyła więc do głównego wejścia do zamku, czyli najdłuższą drogą. Od jakiegoś czasu szła z odsłoniętą twarzą, żeby lepiej widzieć, a teraz krople deszczu dostały jej się do oczu i kompletnie niczego nie widziała. Zakryła się całkiem peleryną i przecierała nią oczy co chwila.
     - Myślisz, że myśli, że nie widać? - zapytał jakiś głos.
     - Myśli. Myli się.
     Nagle została złapana z dwóch stron pod ramię i poczuła, że ktoś ją ciągnie do tyłu.
     - Au, au, au, au! - zapiszczała cicho, bo czuła, że zaraz upadnie.
     - Au, au, auuuuu! - zawyli udając wilki. Było to kilku chłopaków, lecz nie wiedziała ilu dokładnie. Zaśmiali się, postawili ją przy niskim murze i ściągnęli z niej pelerynę.
     Zobaczyła tylko zamazane kształty, więc przetarła jeszcze raz oczy i spojrzała na nich w przyćmionym świetle.
     - No nie, znowu wy! - jęknęła.
     - Bracia Weasley do usług, miło cię widzieć również. - odparli jednocześnie.
     - Czy wy mnie...
     - Nie śledzimy cię wcale od momentu gdy wyszłaś z zamku. - zaprzeczył George.
     - Śledzimy cię od momentu, gdy na wiadukcie zobaczyliśmy odciski butów z błota.
     - Wtedy postanowiliśmy poczekać na ucznia, który uciekł, żeby go nastraszyć.
     - A możecie przynajmniej...
     - Gdzie się szwendasz w czasie gdy twoi koledzy i koleżanki jedzą kolację?
     - To już kolacja? Niesamowite jak ten czas ucieka! - powiedziała znużonym, ironicznym tonem. - Pójdę zobaczyć, czy coś jeszcze dla mnie zostało. - Odwróciła się i próbowała ich wyminąć, ale jeden z nich nie puszczał peleryny z ręki. - No co? Głodna jestem! Odpuśćcie, dobra?
     - Taa, słyszałeś to, George? Głodna jest!
     - I udaje, że nie wie o wejściu do kuchni, a sami jej je pokazaliśmy.
     - Wydaje ci się, że Zgredek nie przyjdzie do ciebie z jedzeniem, jak usłyszy, że cię nie było?
     - Albo Mrużka.
     - Mrużka się zalewa w trupa piwem kremowym, więc się nie przyniesie aż na wieżę Ravenclawu.
     - Może się teleportować.
     - No racja... To czego chcecie? - zapytała w końcu.
     - Kto wleciał na miotle do zamku? - zapytali równocześnie.
     Znowu zaczęła kaszleć. Fred zabrał jej różdżkę.
     - Hej, oddawaj to! - zawołała i podskoczyła, żeby mu ją wyrwać.
     Nawet kiedy stawała na palcach, mogła sięgnąć mu jedynie do ramienia, więc nie zdołałaby zabrać mu różdżki. Od razu też uniósł do góry swoją, żeby czasem nie wpadła na pomysł, by chcieć mu ją odebrać.
     - Przestałaś kaszleć, to mów. - uśmiechnął się George przebiegle.
     - Jak w pierwszej klasie! - zawołała poirytowana, ale i rozbawiona. - Mam zrzucić wam kocioł błota na głowy?
     - Mamy wyczarować wielką ropuchę, która będzie za tobą biegać po całym zamku? - zapytali.
     Stanęła jak wryta, a po chwili cofnęła się o krok.
     - Nie zrobicie tego znowu.
     - Pewnie, że nie, bo znowu nie będziesz się do nas rok odzywać i... Ała! - Fred szturchnął go w bok.
     - On nie, ale ja tak. Raz się żyje, mała. - pochylił się nad nią, szczerząc się triumfalnie.
     - Nie mów... tak... do mnie. - warknęła, a okiennica za nią huknęła otwierając się i zamykając z powrotem.
     - Jak chcesz.  - Fred rzucił na nią zaklęcie niewerbalne jej własną różdżką.
     Poczuła łaskotanie na całym ciele. Zaczęła się śmiać i nie mogła przestać. Śmiała się coraz głośniej, aż brakło jej tchu, zaczął boleć ją brzuch i zaczęła rzewnie płakać ze śmiechu.
     - Proszę... Przestańcie! Błagam!... Jeremy...
     - Chyba Gred.
     - I Forge.
     - Ej, ona mówi przecież, kto wleciał do zamku na miotłach! - zawołał George.
     Fred zdjął z niej urok.
     - Jeremy... D-Duncan...- zachwiała się i osunęła na ścianę, wciąć się śmiejąc. - ... i ja!
     Pomogli jej wstać i popatrzyli na nią badawczo.
     - I ty?
     - Iiii ja.
     - Nad głową dyrektora?
     - I Filcha?
     - Ja. Znaczy, tak.
     - Nie wierzę. - stwierdzili obaj.
     - Daj mi różdżkę, Fred.
     Podał jej jej własność ostrożnie i trzymał w gotowości swoją różdżkę, bojąc się, że będzie się chciała zemścić.
     - Dziękuję. - rzuciła tonem, który wcale nie wyrażał jej wdzięczności.
     Zawsze, kiedy już udało jej się uporać z bliźniakami po jakimś ich żarcie czy po prostu po udanej próbie dokuczenia jej, działo się to samo - stawała się poważna i wyniosła. W milczeniu odchodziła z nosem uniesionym do góry i powiekami opuszczonymi do połowy. Kiedy ktoś ją zdenerwował, nawet nie okazywała złości. Nie wyrażała kompletnie żadnych emocji i sprawiała tym, że była odbierana dość chłodno w takich momentach. Nie starano jej się wtedy dokuczyć bardziej. Tylko Fred i George kiedyś tak zrobili i pożałowali od razu, bo na ślepo cisnęła książką i omal nie trafiła ich w głowy, gdy siedzieli blisko siebie.
      Właśnie. Tu leżał cały problem. Bo była mądra, kulturalna, czasem naprawdę zabawna, gdy tylko tego chciała. Ale kiedy ktoś jej nie poznał bliżej, sprawiała wrażenie oziębłej, wyniosłej damy. Przeważnie siedziała gdzieś sama, w bibliotece, albo w innym zacisznym miejscu. Miała zawsze najwyższe oceny. To była druga Hermiona Granger. Ale właśnie bardziej zabawna, dużo mniej wrażliwa, świetnie latała na miotle i grała w Quidditcha, szybciej nawiązywała trwałe znajomości, o ile sama tego chciała i była bardziej skłonna by łamać zasady. Do tego Hermiona była mniej ładna. Wystarczało jej, że była zadbana, ale nie przykładała uwagi do swojego ubioru, fryzury czy biżuterii. Nawet takowej nie nosiła, poza wisiorem będącym Zmieniaczem Czasu.
     Była bardzo... zagadkowa. I to sprawiało, że mimo tej "oziębłości" często chciano jednak odkryć, co jest pod tą kamienną maską. A i tak nikt nie rozumiał wszystkiego w pełni, bo nikt nie znał jej historii i prawdy o dzieciństwie. Nawet najbliżsi przyjaciele.
     Ruszyła do zamku rozmawiając z bliźniakami. Przy Wielkiej Sali dołączyli do nich pozostali i wrócili całą grupą do wież. Po drodze wysłuchała Harry'ego, który opowiadał jej o spotkaniu z dyrektorem. W środku nocy dopiero zasnęła, ponieważ wcześniej rozmyślała nad tym, co mogą oznaczać wszystkie te dziwne zachowania Snape'a, Croucha, Karkarowa, Bagmana i znaki składające się na to, że Voldemort powrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz