wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 12. - "Pod Świńskim Łbem"

     W następnych dniach przebiegły kolejne wizytacje. Snape podczas swojej był okropnie rozwścieczony pytaniami Umbridge na temat tego, dlaczego nie został jeszcze nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, skoro składa podanie o to co roku. Profesor McGonagall też nie była o wiele lepsza. Traktowała ją jak powietrze, a kiedy już przestawała udawać, że nie widzi kobiety (a nie da jej się zauważyć przez jej rozmiar i krzykliwe, różowe szaty), to mówiła do niej tak, jakby rozmawiała z przymusu z największym wrogiem. Harry był oburzony, że ktoś taki jak ona poucza go, żeby trzymał nerwy na wodzy, a sama nie potrafiła tego zrobić. Profesor Grubbly-Plank była bardzo wychwalana przez Umbridge i szczególnie wypytywana ze względu na to, że nie była kontraktowym nauczycielem w Hogwarcie, tylko tymczasowo zastępowała Hagrida.
     Przez następne dwa tygodnie, żadne z trójki przyjaciół Harry'ego nie odezwało się słowem na temat potajemnych lekcji nauczania Obrony Przed Czarną Magią. Był pewien, że Natalie również wie o tym pomyśle, a być może była jego dawcą, choć zakazała wspominać o tym Hermionie. Wreszcie pewnego wieczora, gdy siedzieli w bibliotece i szukali informacji na lekcję Eliksirów, miała nadejść wkrótce ta chwila.
     - ...I rozumiecie, już miałam wyjść z lochów, a zostałam ostatnia w klasie, bo porządkowałam fiolki, których omal nie potłukł Goyle i... Tak podeszłam po tą swoją torbę, zrzuciłam do niej wszystko i usłyszałam za sobą głos profesora Snape'a: "Panno White...". Odwróciłam się do niego i zapytałam "tak?". A on na to: "Czy rana na ręku...", a ja mu przerwałam, zapytałam: "Zniknęła? Myślę, że już niedługo. Stosowałam wyciąg ze szczuroszczeta, więc powinno pomóc". On kiwnął głową i tym swoim bezbarwnym głosem rzucił: "Rozumiem". Nawet nie macie pojęcia jak się zdziwiłam. - stwierdziła Natalie.
     - O tak, w stosunku do ciebie zachowuje się naprawdę o wiele lepiej. Przez pięć lat nauki nie zauważył, że się z nami przyjaźnisz?
     - Nawet się przecież z tym nie ukrywamy, więc... Ale myślę, że to ze względu na moją babcię, Janice. Uczyła go w końcu przez jakiś czas i mówiła, że był bardzo zdolny, aktywny na lekcjach i w sumie to szło mu najlepiej w klasie. Może ze względu na sympatię do niej, traktuje mnie ulgowo. - rzuciła, układając kolejno książki ze stosu, który nosiła w swoich rękach.
     To naprawdę był mol książkowy, jakich mało. Harry nie widział, żeby ktoś czytał aż tak dużo jak ona, nawet Hermiona zdawała się czytać mniej. W końcu odwróciła się i oparła rękoma na stole, zawisając tuż nad Harrym.
     - To jak, panie nauczycielu? - zapytała z uśmiechem. - Odbędą się lekcje OPCMu, czy nie?
     - Natalie, ja chyba...
     - Od początku uważałem, że to dobry pomysł. - stwierdził Ron, chętnie włączając się do rozmowy, bo Harry zdawał się nie zamierzać na nich krzyczeć.
     - Mówiłem już, że miałem dużo szczęścia? - zapytał ironicznie.
     - Taa... Ale nie udawajmy, że masz największe doświadczenie z naszej czwórki. - stwierdziła Natalie. - Czwórki... Z całej szkoły! Chyba nikt poza tobą nie walczył z Voldemortem, nie? Ron, nie krzyw się tak. - upomniała go, widząc jego reakcję na to nazwisko.
     - Potrafisz się obronić przed Zaklęciem Imperius, wyczarować patronusa, zrobić wiele rzeczy, których niektórzy dorośli jeszcze nie opanowali. - wyliczała Hermiona. - Wiktor zawsze mówił...
     Ron odwrócił do niej głowę tak szybko, że o mały włos nie skręcił sobie karku; rozcierając go, zapytał:
     - Tak? Co mówił Wikuś?
     - Bardzo śmieszne. - rzekła znużonym tonem Hermiona i udała, że nie widzi rozbawionej tym Natalie. - Mówił, że Harry potrafi zrobić więcej niż on, będąc już w ostatniej klasie Durmstrangu.
     Ron spojrzał na nią podejrzliwie.
     - Dalej z nim gadasz?
     - A nawet jeśli tak, to co?
     - Spokojnie, Ron. - rzekła Natalie beztrosko. - Krum zaprosił Hermionę do Bułgarii na wakacje, ale odmówiła. Nie czuj się zagrożony!
     - Ja nie czuję się... Co?! Skąd ci do głowy przyszedł pomysł, że czuję...
     - No? - Natalie przerwała mu, zwracając się do Harry'ego. - Co ty na to, panie nauczycielu?
     - Ale tylko waszą trójkę, tak? - spytał.
     - No... - policzki Hermiony zapłonęły na czerwono. - Tylko się nie denerwuj, Harry, błagam... Uważam, że powinieneś uczyć każdego, kto chce... To znaczy... przecież nam chodzi o to, żeby móc się obronić przed Sa...
     - VOLDEMORTEM! - poprawili ją Harry i Natalie.
     - ...Tak, przed V-Voldemortem i... Och, Ron, nie bądź żałosny... byłoby niesprawiedliwie nie dać takiej samej szansy innym.
     - Wątpię, żeby ktokolwiek chciał uczyć się ode mnie o...
     - A ja nie. - przerwała stanowczo Natalie. - W Ravenclawie znajdzie się na pewno siedem osób. I nie mogę się mylić, na pewno nie mniej, bo już rozmawiałam z innymi na temat nauczania pozalekcyjnego. Co prawda, nie uroniłam słowa na temat tego, że miałbyś to robić ty, Harry, ale Duncan to zrobił. Powiedział: "Jeśli Potter naprawdę tyle dokonał, to podejrzewam, że byłby lepszym nauczycielem niż ta różowa ropucha", a pozostali zgodzili się.
     - Siedem z Ravenclawu. - podliczyła Hermiona. - I to minimalnie siedem. A jeśli z pozostałych dwóch domów też tyle przyjdzie, bo nie liczę Ślizgonów, to będzie dwadzieścia jeden osób do nauczania. To całkiem pokaźna grupka.
     - Moglibyśmy iść do Hogsmeade. - zaproponowała Krukonka.
     - Dlaczego poza szkołą? - spytał Harry.
     Natalie zmieniła swoją szatę na różową, uśmiechnęła się i przyjęła postawę Umbridge.
     - Harry, kochanie, jestem bardzo zadowolona z tego, że przez moją niekompetencję zamierzasz sam prowadzić lekcje obrony przed czarną magią! Nawet załatwię ci dofinansowanie od Knota! - zaskrzeczała dziecinnym głosem i zachichotała.
     Pozostała trójka parsknęła śmiechem.

     Harry w zniecierpliwieniu czekał na wypad do Hogsmeade na pierwsze spotkanie z grupą potencjalnych uczniów obrony przed czarną magią. Ale denerwował się też tym, że Syriusz zbyt długo mu nie odpowiada na jego list. Przyjaciele uspakajali go cały czas, mówiąc, że gdyby coś się stało, to jakiś inny członek Zakonu poinformowałby ich o tym, albo pewnie ciotka Natalie skądś by o tym wiedziała.
     - Masz na głowie za dużo i bez Syriusza. - stwierdziła Hermiona, gdy zmierzali do Hogsmeade. - A czemu Filch aż tak cię sprawdzał?
     - Musiał wiedzieć, czy nie przemycam łajnobomb. Zapomniałem wam o czymś opowiedzieć...
     Harry opowiedział im jak Filch złapał go w sowiarni, bo myślał, że Harry zamawia łajnobomby.
     - Tylko kto mógł naskarżyć, że to niby robisz? - spytał Ron.
     - Nie wiem, może Malfoy... To do niego podobne.
     Minęli kolejny budynek i za jego rogiem zobaczyli ulicę pełną sklepów, pubów, gospód i wielu innych miejsc.
     - Malfoy... - powtórzyła Natalie. - Tak, to możliwe...
     - Gdzie w ogóle idziemy? Do Trzech Mioteł?
     - Nie, to zbyt popularne i tłoczne miejsce. - stwierdziła Hermiona. - Jest tam głośno. Wybrałam Gospodę Pod Świńskim Łbem... To trochę szemrane miejsce, ale uczniowie go nie odwiedzają, więc nikt nas nie podsłucha.
     - Nadal twierdzę, że powinniśmy jednak iść tam... - mruknęła Natalie. - To, że jest tam tłoczno i głośno...
     - O rany... - jęknął Ron, gdy weszli do gospody.
     Było tam ciemno, duszno, śmierdziało starością, wszystko było zaniedbane i przypominało trochę ulicę Śmiertelnego Nokturnu, dzielnicę ze sklepami dla Czarnoksiężników.
     - Jesteście pewne, że możemy tu przychodzić? - zapytał rudzielec.
     - Pytałam profesora Flitwicka. Trzecioklasistki się nad tym zastanawiały. Profesor Flitwick powiedział, że możemy tu przychodzić, ale... lepiej, gdy przynosi się własne szklanki... - dodała ściszonym głosem.
     Weszli wgłąb i zdjęli kurtki, by powiesić je na oparciach krzeseł i kanap. Woleli nie pozostawiać niczego na wieszakach, bo nie wiadomo czego można się spodziewać po ludziach z takiego miejsca. Przy kominku siedziała kobieta w czarnej chuście, odwrócona bokiem. Odkrywała tylko jej szpiczasty nos.
     - Co jeśli to Umbridge? - zapytał Ron.
     - Nie... Jest za szczupła i za wysoka. - stwierdziła Natalie.
     Wysoki, szczupły, stary mężczyzna o groźnej twarzy podszedł do nich zza kontuaru.
     - Co ma być? - warknął.
     - Cztery piwa kremowe. - odpowiedział Harry.
     Facet wyjął spod baru cztery brudne, zakurzone butelki.
     - Osiem sykli.
     - Ja zapłacę - rzekł Harry i położył mu odpowiednią sumę.
     Wrócił do stolika, rozstawił butelki przyjaciołom i usiadł, oczekując na to, co się dalej stanie.
     - Założę się, że ten typ sprzedałby wszystko. - mruknął Ron, spoglądając łapczywie na bar. - Co mu zależy? Nawet nie pytałby o wiek! Zawsze chciałem posmakować Ognistej Whisky...
     - Ron... - wycedziła Hermiona przez zęby - jesteś... prefektem!
     - Och... - uśmiech spełzł mu z twarzy - no tak...
     Drzwi się otworzyły, a kurz, który ujawnił się w słońcu, wpadający przez nie, został przykryty cieniem ludzi, którzy wchodzili kolejno do środka. Neville, Dean, Padma i Parvati Patil z Cho (Harry'emu coś podskoczyło w żołątku), rudoblondwłosa przyjaciółka Cho, Lavender, Luna, Katie Bell, Alicja Spinnet, Angelina Johnson, Colin i Dennis Creeveyowie, Ernie McMillan, Justin Flinch-Fletchey, Hanna Abott, jakaś Puchonka, Anthony Goldstein, Michael Corner z Ginny, Zachariasz Smith, Terry Boot, Jeremy Stretton, Duncan Ingleblee, Lee Jordan oraz Fred i George.
     Fred podszedł do kontuaru, a barman omal nie wypuścił z ust okropnie brudnej fajki, widząc tylu klientów. Bliźniacy przeliczyli szybko wszystkich i Fred powiedział:
     - Czołem! Trzydzieści butelek piwa kremowego prosimy.
     - Tylko każdy się zrzuca, bo nie mamy tyle forsy, żeby wszystkim postawić. - uprzedził ich George.
     Barman rzucił ze złością szmatę na ziemię, jakby przerwano mu niezwykle ważną czynność i zanurkował pod bar, stawiając skrzynki piw na blat. Fred rozdawał je, a George zbierał pieniądze za nim. Wkrótce wszyscy zasiedli na przystawionych krzesłach i oficjalnie wszystko powinno się już zacząć.
     - Co ty im nagadałaś, Hermiono? To jest PARĘ osób? - syknął Harry szeptem.
     - Chcą usłyszeć to, co masz im do powiedzenia, Harry. Ja zacznę pierwsza... - powiedziała i odwróciła się do pozostałych. - No więc... Ee... - jej głos był znacznie wyższy niż zawsze. - Chyba wszyscy wiecie, po co się tu spotkaliśmy... Ee... To znaczy... Każdy... A przynajmniej tak mi się zdaje, że...
     - Hermiono? - syknęła Natalie.
     Gryfonka stała teraz cała blada i mówienie sprawiało jej problem. Natalie powstała, żeby wyręczyć ją.
     - Wiecie wszyscy, że wyszliśmy z inicjatywą nauczania O.P.C.M.-u, ponieważ to, czego naucza nas "Wielki Inkwizytor"... Tego nawet nie da się nazwać nauczaniem, przepraszam. - Ernie MacMillan zawołał "Brawo!", dodając jej otuchy. - Pomyśleliśmy, że czas wziąć wszystko w swoje ręce.
     - Chcesz dobrze zdać suma, prawda? - zapytał Michael.
     - Nie. Chcę, żebym miała tutaj do czego powracać za rok i za dwa lata, kiedy jeszcze zostaną mi dwie klasy Hogwartu. Nie chcę... Nie chcę skończyć jak moja matka, dziadkowie i siostra.- powiedziała wreszcie. Wszystkich aż zatkało, bo wcześniej Krukonka w ogóle nie rozmawiała z nikim na temat śmierci swoich najbliższych. - Myślicie, że w Beauxbatons walczyli tacy sami czarodzieje jak my? Owszem, jeśli nazywacie tak właśnie tych Francuzów. Ale to Austriacy wywołali tę bitwę, a wśród nich byli Śmierciożercy i ich potomkowie. Czarnoksiężnicy. Dlatego chcemy nauczyć się porządnej magii. Pra-kty-ko-wać! Tym bardziej teraz, gdy Voldemort powrócił.
     Marietta opluła się piwem na dźwięk tego nazwiska, Neville zakasłał, a Lavender pisnęła.
     - ON tak mówi. - powiedział jasnowłosy Puchon wskazując na Harry'ego. - Nie mamy na to dowodów.
     - Ty jesteś Zahariasz Smith, tak?
     - Taak. - potwierdził. - No? Jaki jest dowód na to, że on powrócił?
     - Jak dla mnie fakt, że Dumbledore w to wierzy...
     - Chciałaś powiedzieć, że wierzy JEMU. - wskazał na Harry'ego oskarżycielsko.
     - Nie zebraliśmy się tu po to, żeby teraz o tym debatować, Smith. - rzekła tonem bardzo przypominającym profesor McGonagall.
     - W porządku, Natalie. Może jednak trzeba coś wyjaśnić. - Harry również wstał. - Na jakiej podstawie twierdzę, że Sami-Wiecie-Kto powrócił? Bo sam go widziałem. Dumbledore tłumaczył w zeszłym roku wszystkim co się stało i jeśli jemu nie uwierzyliście, to nie uwierzycie też mi, więc nie ma sensu tracić czasu.
     - W zeszłym roku Dumbledore powiedział tylko, że Sam-Wiesz-Kto zabił Cedrika i ściągnąłeś jego ciało do Hogwartu. Nie podał żadnych szczegółów ani dowodów.
     - Dobra... - mruknął Harry. - Jeśli przyszliście posłuchać o tym, jak to jest, gdy Voldemort kogoś morduje... Ja nie chcę rozmawiać o Diggorym, jasne? Jeśli po to tu przyszliście, to możecie się od razu rozejść.
     Spojrzał wściekle na Hermionę. Powiedziała, że to jej pomysł. To ona ich tu ściągnęła i zrobiła z niego widowisko. To jej wina. Jej wina... Ale nikt się nie poruszył. Nikt nie wstał i się nie pożegnał. Wszyscy, nawet Smith, siedzieli na swoich miejscach i się na niego gapili.
     - Czy to prawda, że potrafisz wyczarować patronusa? - zapytała Puchonka z długim warkoczem. - Cielesnego?
     - Ee... - te słowa wzbudziły w nim pewne wspomnienie. - Znasz panią Bones?
     - Pewnie. To moja ciocia. Jestem Susan Bones. Opowiedziała mi o twoim przesłuchaniu. Więc to prawda?
     - Tak, potrafię wyczarować patronusa-jelenia.
     - O kurczę, Harry! - zawołał Lee z podziwem. - Nie wiedziałem!
     - Mama mówiła Ronowi, żeby tego nie rozgłaszał - odezwał się George z szerokim uśmiechem kota z Alicji w Krainie Czarów.
     - Tak, mówiła, że wzbudzasz już bez tego zbyt duże zainteresowanie. - burknął Ron.
     - I miała rację. - wymamrotał ponuro Harry, na co parę osób parsknęło śmiechem.
     Zawoalowana, samotna wiedźma poruszyła się lekko.
     - Prawda, że zabiłeś bazyliszka w drugiej klasie? Powiedział mi to jeden z portretów w gabinecie Dumbledore'a rok temu! - krzyknął Terry Boot, Krukon.
     - Ee... no tak, zabiłem go...
     Justyn Flinch-Fletchey zagwizdał, a Lavender Brown wydała z siebie krótkie: "Uaaauuu!". Harry'emu zrobiło się gorąco w okolicach kołnierzyka. Starał się nie spojrzeć na Cho.
     - A jak byliśmy w pierwszej klasie - powiedział Neville. - to Harry uratował ten cały Kamień Filologiczny!
     - Filozoficzny! - krzyknęła Hermiona. - Kamień Filozoficzny!
     Natalie parsknęła śmiechem, a Duncan i Jeremy, którzy siedzieli po jej lewej stronie, zaraz za Fredem i Georgem, wyszczerzyli się. Chyba pierwszy raz zaśmiała się w głos w towarzystwie nie składającym się tylko z drużyny Krukonów.
     - Talie się rozchorowała! - stwierdził Jeremy wybałuszając oczy.
     Fred, który siedział przy niej, przyłożył jej rękę do czoła.
     - Nie ma gorączki. A może chcesz mieć? Zamierzamy opracować z Georgem nowe cukierki do Bombonierek Lesera, które będą wywoływać gorączkę.
     - Przypominam ci, że masz szlaban do odpracowania, Fred. - powiedziała poważniejąc całkiem. Po chwili znowu zachichotała cicho, przecierając łzy z oczu.
     - No i warto wspomnieć - dodała Cho, a Harry'emu aż zaschło w gardle. - o tych zadaniach w Turnieju Trójmagicznym, gdzie musiał sobie radzić z trytonami, akromantulami, smokami i innymi potworami.
     Rozległ się ogólny pomruk podziwu i aprobaty.
     - Tak, do tego trzeba zimnej krwi!
     - I umiejętności!
     - Ale wszędzie ktoś mi pomagał... - powiedział skromnie Harry.
     - Nie ze smokiem! - przerwał mu Michael Corner. - To był lot! Walka z tym smokiem...
     - I nikt nie pomógł ci, jak tego lata pozbyłeś się dementorów - przypomniała Susan Bones.
     - No dobra, wiem, niektórych tych rzeczy dokonałem sam, ale chodzi mi o to, że...
     - Może nie chcesz uronić przed nami ani jednej ze swych tajemnic? - zapytał badawczo Zachariasz Smith.
     - Mam pomysł! - rzekł głośno  Ron, zanim Harry zdążył zareagować. - Proponuję, żebyś się zamknął, Smith.
     - Przecież wszyscy tu przyszliśmy, żeby się czegoś od niego nauczyć, a on mówi teraz, że nic nie potrafi. - powiedział zaczerwieniony.
     - Wcale tego nie powiedział - warknął Fred Weasley.
     - Może chcesz, żebyśmy ci trochę przeczyścili uszy? - zapytał George, wyciągając z torby z reklamą sklepu Zonka jakiś metalowy instrument, przypominający narzędzie tortur.
     - Albo jakąś inną część ciała, bo specjalnie nam nie zależy, gdzie ci to wsadzimy - dodał Fred.
     Natalie odchrząknęła znacząco i posłała im ostrzegawcze spojrzenia. Obaj pokiwali do niej głowami z litością, gdy się odwróciła.
     - No dobra, do rzeczy... - mruknęła Hermiona nieśmiało. - Czy chcemy wszyscy nauczyć się czegoś od Harry'ego?
     Rozległ się ogólny pomruk wyrażający zgodę.
     - Świetnie. - powiedziała Hermiona zadowolona, że w końcu coś ustalili. - To teraz pytanie: Jak często mamy się spotykać? Spotykanie się rzadziej niż raz w tygodniu nie ma sensu, bo...
     - Zaraz. - przerwała Angelina. - To musi się odbywać tak, żeby nie kolidowało z treningami Quidditcha.
     - O to też zadbamy. - oznajmiła Hermiona ze spokojem.
     - To jest ważniejsze niż cokolwiek innego w tym momencie. - oznajmiła Natalie.
     - Dobrze mówisz! - krzyknął Ernie Macmillan. - Osobiście uważam, że to jest najważniejsze, nawet ważniejsze niż zaliczenie sumów! - rozejrzał się po wszystkich zaczepnie, jakby oczekiwał protestów, ale jednak nikt mu nie odpowiedział. - Nie mam pojęcia, dlaczego ministerstwo wcisnęła nam tak beznadziejnego nauczyciela w tak krytycznym okresie!
     - Wiem, że to zabrzmi idiotycznie - zaczął Harry. - ale i tak większego kretyna z siebie zrobić nie mogę, bo i tak połowa społeczności czarodziei szydzi ze mnie przez "Proroka Codziennego" chociażby... Umbridge nie pozwala nam praktykować, bo... to głupio brzmi, ale ona myśli, że Dumbledore chce z nas zrobić coś w rodzaju swojej prywatnej armii. Myśli, że chcą nas zbuntować przeciw ministerstwu.
     Prawie wszyscy zdawali się być zaskoczeni tą hipotezą. Oprócz Luny Lovegood, która pisnęła:
     - To logiczne. Przecież Korneliusz Knot ma już swoją prywatną armię.
     - Co? - zdziwił się Harry.
     - Tak, ma armię heliopatów - oświadczyła z powagą Luna.
     - Co ty opowiadasz! - prychnęła Hermiona.
     - Właśnie, że ma - upierała się Luna.
     - Co to heliopaci? - zapytał Neville.
     - To duchy ognia. Wielkie płomieniste stworzenia, które pędzą po ziemi, zapalając wszystko przed sobą...
     - One nie istnieją. - burknęła Hermiona. - Nie ma na to dowodów.
     - Istnieją! Jest mnóstwo relacji naocznych świadków, skoro już masz tak ograniczony umysł, że trzeba ci wszystko podetknąć pod nos, bo inaczej nie...
     Natalie wyciągnęła różdżkę i znowu zmieniła swoją szatę na różową.
     - Yhym, yhym - chrząknęła tak dobrze naśladując profesor Umbridge, że kilka osób rozejrzało się ze strachem, a potem wybuchnęły śmiechy. - Zdaje mi się, że powinniśmy ustalić wreszcie częstotliwość naszych spotkań - i zachichotała jak Inkwizytor, odbarwiając swoją szatę. - Raz w tygodniu wystarczy?
     Wszyscy przytaknęli.
     - Świetnie - powiedziała niskim, pozbawionym emocji głosem. - Dzisiaj będziemy warzyć eliksir odtłuszczający włosy. Mnie w życiu nie udało się go nigdy uwarzyć, co widać po dziś dzień....
     Znowu wszyscy się roześmiali z jej parodii profesora Snape'a.
     - Gdzie będziemy się spotykać? - zapytała Ginny wciąż się śmiejąc.
     - W bibliotece? - zaproponowała Katie Bell.
     - Pani Pince nie będzie zadowolona. - mruknął Harry.
     - A w jakiejś nieużywanej klasie? - zapytał Duncan.
     - Rany kota, Duncan! - krzyknęła Natalie. - Który nauczyciel będzie na tyle wyrozumiały i będzie miał taką władzę, żeby nam na to pozwolić?
     Rozległy się chichoty. Powiedzenie "rany kota" było okropnie śmieszne, z czego Natalie musiała zdawać sobie sprawę, ale jako prefekt nie miała możliwości wypowiedzieć się inaczej, choćby i nawet tego bardzo chciała. Duncan nawet nie obraził się na nią, tylko roześmiał się wraz z innymi i przyznał jej rację.
     - Do tego czasu wymyślimy miejsce następnego spotkania. - rzekła Hermiona. - A teraz wpiszcie się na listę... Wpisanie się oznacza, że nie będziecie rozpowiadać nikomu o naszej działalności, bo dobrze wiemy czym to grozi. Zapamiętamy wówczas, komu mamy powiedzieć o następnym spotkaniu.
    Wszyscy się podpisali i opuścili miejsce w małych grupkach. Cho wyraźnie chciała porozmawiać z Harrym, ale Marietta ją poganiała i ciągnęła na siłę do zamku, nie rozumiejąc tego. Ron zapytał Hermionę i Natalie, dlaczego jego siostra pojawiła się z Michaelem Cornerem, a gdy dowiedział się, że są razem, to przez pierwsze pół drogi powrotnej do zamku (wliczając w to wizytę w sklepie z piórami) bombardował je głupimi pytaniami na ten temat i mówiąc, że myślał, że ona buja się w Harrym.
     - Najwidoczniej jej przeszło, Ron. - Natalie zirytowana przewróciła oczyma.
     Od tego momentu nie odzywał się do nikogo, tylko przeklinał pod nosem na Michaela, którego "i tak nigdy nie lubił".
     - Skoro już mowa o Ginny, Michaelu i Harrym, to jak z tobą i Cho? - zapytała Hermiona Harry'ego.
     - Co? Co masz na myśli?
     Jednocześnie poczuł, jak wszystko w nim zamarza i płonie. Czy to aż tak widać? Czy to jest aż tak oczywiste?
     - Ciągle cię chwali. Próbuje z tobą pogadać sam na sam. Nie może oderwać od ciebie wzroku, ot co. - mruknęła Natalie.
     Harry oniemiał. Jeszcze nigdy wioska Hogsmeade nie wydawała mu się tak piękna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz