niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 4. "Peron 9 i 3/4"

     Babcia Natalie opowiadała jej strasznie dużo o Hogwarcie. Dziadek również. W tajemnicy przed pozostałymi członkami. Natalie zrozumiała wreszcie o co chodzi z magią, konspiracją i całą resztą... Zaczęła nawet czytać podręczniki - głównie ten do wiedzy o Hogwarcie, pochłonęła go niemal od razu. Potem zabrała się za resztę. Dziadkowie zostali też dłużej o tydzień... I zaproponowali, że zabiorą do siebie dziewczynki na trzy tygodnie. Lindsay, zapracowana, zgodziła się na to. A Ed był jeszcze szczęśliwszy. Tydzień przed początkiem roku szkolnego wróciły razem z dziadkami do Londynu... a wtedy ich mama miała okropny natłok pracy, musiała zostawać w pracy po godzinach mimo tego, że już brała na siebie półtora etatu. Dziadkowie zostali kolejny tydzień w Londynie, by pomóc. A Ed wyjechał dwa dni przed powrotem córek do domu i zadeklarował się, że wróci w pierwszy weekend września. Czyli już w pierwszy dzień, bo wypada on w sobotę.

***

     Sobota, ranek. Lindsay poszła obudzić Natalie i zabrała się za przygotowywanie śniadania. Niedługo potem wstali też Richard i Janice. Przygotowali się, żeby móc wyjechać niedługo na dworzec King's Cross, zostawić tam Natalie i wrócić do swojego miasteczka. Lindsay była zdenerwowana, bała się o córkę. Wiedziała jednak, że przez pracę nie może iść z córką na "lotnisko". Bo była pewna, że jej córka wylatuje dziś do Ameryki, prawda?
     - Natalie, będziesz na siebie uważać? Będziesz się uczyć, dbać o siebie, będziesz grzeczna?
     - Mamo, nie zmienię się, będę taka sama jak teraz, jeśli o to ci chodzi. Bo teraz chyba nie masz do mnie żadnych zastrzeżeń!
     - Nie mam, ale... Pisz do mnie listy. Do rodziców, do siostry, do dziadków... Byle byś pisała. Jasne?
     - Tak, mamo.
     - Jest strasznie zdenerwowana. - szepnęła Janice do męża.
     - Zaraz dorzucę jej coś mocnego na uspokojenie do herbaty. - odparł i ruszył do kuchni, gdzie gwizdał czajnik.
     Sięgnął po szklanki, wrzucił do nich torebki z herbatą i zaniósł do salonu. Upewnił się, że nie patrzy na niego nikt poza żoną i rzucił zaklęcie na herbatę córki. Rozstawił szklanki i uśmiechnął się widząc, że Lindsay niemal od razu wypiła swój napój.
     - Wiecie co? Śpiąca się strasznie zrobiłam... Pójdę się zdrzemnąć. - stwierdziła.
     - Idź, my się zajmiemy Natalie. - ojciec poklepał po ramieniu Linds.
     Kobieta dowlokła się do swojej sypialni i opadła bezwładnie na łóżko. Janice poszła za nią, przykryła ją i sprawdziła czy Elizabeth śpi. Rzeczywiście spała. Ale to nie potrwa za długo, więc trzeba się spieszyć.
     - Szybko kończcie jeść i musimy jechać na King's Cross. - zadecydowała. - Lizzie śpi, więc musimy naprawdę się pospieszyć.
     - Będę mogła się z nią pożegnać?
     - O ile zrobisz to nie budząc jej, to tak.
     - No dobrze... Całe szczęście, że pożegnałam się z nią już wczoraj, bo miałam wrażenie, że rano nie będzie na to czasu. - stwierdziwszy to dopiła ostatnie krople soku i poszła odnieść naczynia do zlewu.
     Natalie poszła na górę, żeby się przebrać. Miała na sobie czarną spódniczkę, białą koszulę i czarne buty, tak jak przystało na uczennicę w pierwszym dniu szkoły. Tylko, że pierwszy dzień szkoły w Hogwarcie wyglądał zupełnie inaczej niż w mugolskich szkołach.
     Janice spakowała ostatnie rzeczy swoje i męża. Zeszła na dół i w kuchni zapytała go:
     - Czy nasza córka będzie w stanie pójść dziś do pracy?
     - Tak, ale Ellie musi ją obudzić.
     - Da radę?
     - Pewnie, zaklęcie nie było aż tak silne.
     - Świetnie... Trzeba rzucić zaklęcie na budzik czy na cokolwiek innego, żeby Ellie wstała.
     - Zostaw to mnie. - mężczyzna uśmiechnął się i poszedł dziarskim krokiem do pokoju wnuczki. Po dwóch minutach wrócił uśmiechnięty i poszedł ubrać buty, tak samo jak wnuczka i jej potem babcia.
     Niepozornie udali się na dworzec i przeszli aż do peronu dziewiątego. Po drodze dziadkowie wyjaśnili dziewczynce pojęcie "auror" i powiedzieli, że oni również są aurorami, dlatego ich nauka w Hogwarcie trwała ponad siedem lat. Natalie czuła się dziwnie idąc z kuframi i sową w klatce wpakowanymi w wielki metalowy wózek. Bała się, że ktoś będzie się za bardzo interesował jej bagażami. Na szczęście klatka sowy była zakryta czarnym materiałem. Reszta aż tak nie przyciągała uwagi.
     - Natalie. - dziadek ją zatrzymał. - Tu jest peron dziewiąty. Przez niego musisz przejść sama, my z babcią wracamy. Poczekaj przy bramce aż podejdzie jakiś czarodziej, na pewno cię zaczepi gdy będziesz stać tu sama. On pomoże ci przejść. Jeśli nie, to nauczysz się patrząc na niego. Tylko tu czekaj, jasne? I nie daj się nikomu sprowadzić na manowce. Pilnuj się. Powodzenia.
     - Dziękuję dziadku. - uścisnęła go, a potem podeszła do babci i również ją wyściskała. - Pa!
     - Pa! Gdybyś miała problemy, pani McGonagall pomoże ci na pewno. Zna mnie. - wyjaśniła Janice.
     Natalie pokiwała głową ze zrozumieniem i obserwowała dziadków odchodzących z dworca. Czekała krótko, zanim spotkała pierwszego czarodzieja. Tylko jeszcze nie wiedziała, że nim jest.

     Chłopiec o kruczoczarnych włosach podszedł najpierw do jakiejś kobiety i zadał jej pytanie wychylając się znad swojego wózka upchanego kuframi. Kuframi takimi jakie ma Natalie, a przynajmniej bardzo podobnymi. Kobieta pokręciła głową i odeszła. Wtedy chłopiec zapytał konduktora o coś, czego Natalie nie mogła usłyszeć. Konduktor tylko wzruszył ramionami i zadał mu jakieś pytanie. Chłopiec wtedy obejrzał się dookoła i odszedł zrezygnowany. Był trochę wyższy od Natalie, chudy, blady i nosił okulary. Szedł dalej z wózkiem i uderzył w metalową poręcz. Wtedy brązowy materiał zsunął się na ziemię z jego koszyka i Natalie udało się ujrzeć sowę śnieżną w klatce, zanim chłopak znowu ją schował. Podszedł wtedy i do niej.
     - Czy to jest peron dziewięć i trzy czwarte? - zapytał zawstydzony.
     - Chyba tak. A ty jesteś czarodziejem, prawda? - zapytał Natalie z nadzieją, że chłopiec jej jakoś pomoże.
     - Na to wychodzi. I ty również?
     - Mhm. Ale w sumie to mało wiem o świecie czarodziei... - dziewczynka przyznała smutno. - Dopiero co się dowiedziałam, że jest coś takiego jak Hogwart!
     - Nie jesteś sama...
     - Naprawdę? O mamo, a już byłam pewna, że wszyscy będą się ze mnie śmiać, że tylko ja nie mam o tym pojęcia!
     - Nie, chyba jest nas więcej! - przyznał chłopak. -  Wiesz może jak się dostać do pociągu Express Hogwart?
     - Miałam spytać ciebie o to samo!
     - Kurczę... - obejrzał się dookoła. - To musimy poczekać tutaj aż przyjdzie ktoś inny! A w ogóle to jak się nazywasz?
     - Natalie Stephens, a ty?
     - Harry Potter. - podał jej rękę.
     Uścisnęła mu dłoń.
     - Słyszałam coś o tobie od babci... Ale nic szczególnego, bo nie zapamiętałam. A zawsze pamiętam najważniejsze informacje. - skłamała. Babcia mówiła, że rodzice chłopaka nie żyją, bo zabił ich najpotężniejszy czarodziej na świecie. Drugi najpotężniejszy, bo tym najsilniejszym jest Dumbledore, dyrektor Hogwartu. Po tym jak próbował zabić Harry'ego, sam gdzieś zginął. I okrzyknięto Pottera drugim najsilniejszym czarodziejem.
     - O mnie? - Harry się zdziwił i usłyszawszy jak sowa Natalie popiskuje, zapytał: - Też masz sowę?
     - Och, tak!
     Młodzi czarodzieje wymieniali się swoimi informacjami na temat magii i różnymi innymi spostrzeżeniami. Po jakimś czasie w ich stronę zawitała rodzina, która była naprawdę specyficzna. Wszyscy byli rudzi jak wiewiórki i piegowaci. Była tam matka, najstarszy syn, młodsi bliźniacy, najmłodszy syn i córka. I mieli sowę.
     - Który to miał być peron, chłopcy? - zapytała matka. Dość pulchna kobieta.
     - Dziewięć i trzy czwarte! - pisnęła dziewczynka trzymająca ją za rękę. - Mamo, czy ja też mogę...
     - Jesteś za mała, Ginny, więc przestań marudzić. Percy, idź pierwszy.
     Wyglądający na najstarszego chłopak pomaszerował ku peronom dziewiątemu i dziesiątemu.
     - To chyba nasi! - szepnęła Natalie.
     - Też tak myślę! - odparł Harry.
     Oboje się wpatrywali w Percy'ego. Chłopak przeszedł ... przez ścianę i zniknął! Jak on to zrobił?!
     - Fred, twoja kolej. - poleciła kobieta.
     - Nie jestem Fred. On jest Fred. - wskazał na bliźniaka. - Ja jestem George! Naprawdę, kobieto, i ty uważasz się za naszą matkę?
     - Przepraszam, George, naprawdę nie chciałam.
     - Spoko, i tak jestem Fred, żartowałem tylko. No, George, idź pierwszy! - klepnął brata w plecy i ustąpił mu miejsca.
     Natalie od razu zakodowała, że George to ten w brązowych spodniach, a Fred to ten w ciemnoszarych. George również wbiegł w ścianę i zniknął, a zaraz po nim jego bliźniak.
     - Ron, idź!
     - Przepraszamy - Natalie i Harry równocześnie zwrócili się do kobiety.
     - Och, dzień dobry, kochani - odpowiedziała. - Pierwszoroczni? Ron też jest nowy. - wskazała na chłopca szykującego się do przejścia przez mur. Ten był najmłodszy z czwórki chłopaków. Miał długi nos, był wysoki, przeraźliwie chudy, a do tego nawet jego ręce były piegowate.
     - Tak. - potwierdził Harry. - Rzecz w tym, że nie wiemy jak...
     - Dostać się na peron? - popatrzyła na nich z troską. - Musicie wbiec prosto na barierkę. Nie zatrzymujcie się i nie bójcie, że coś pójdzie nie tak. To ważne. No, idźcie przed Ronem.
     Przytaknęli i popatrzyli po sobie ze strachem. Natalie poczuła od razu, że lubi tego Harry'ego Pottera. I współczuła mu strasznie utraty rodziców. Polubiła też Neville'a Longbottoma. I miała dziwne wrażenie, że oboje też ją polubili, że zrobiła dobre wrażenie, a strasznie się bała odrzucenia przez jej typowo mugolskie przysposobienie do życia. Była ciekawa, czy wszyscy będą tak fajni. Na razie każdy był dla niej miły, ale spodziewała się tego, że uczniowie Slytherinu nie będą tacy.
     Dziewczynka chwyciła mocno swój wózek i zaczęła coraz szybciej dreptać w stronę barierki między peronem dziewiątym a dziesiątym. Zamknęła oczy starając się nie myśleć o tym, że rozbije się o ścianę. Szła dalej i dalej, bojąc się otworzyć oczy, kiedy jednak usłyszała głosy bliźniaków, otworzyła oczy. Nic się nie stało, przeszła. Zobaczyła za sobą Harry'ego, który również kroczył z zamkniętymi oczyma. George podszedł szybko do niej i zatrzymał wózek Harry'ego, który prawie w nią wjechał.
     - Dziękuję. - wybąkała.
     - Nie ma za co. - uśmiechnął się szeroko i pochylił nad nią. Był bardzo wysoki mimo tego, że dzieliły ich tylko dwa lata różnicy. No a Natalie była dość niska jak na swój wiek. - Jestem Fred Weasley. - wyciągnął do niej rękę.
     - Nieprawda. - stwierdziła patrząc ukradkiem na jego spodnie. - Jesteś George!
     - Słucham? - zapytał wybałuszając oczy. Popatrzył na brata i znowu przeniósł wzrok na nią. - Skąd wiedziałaś?
     - Kobieca intuicja, braciszku. - stwierdził drugi z bliźniaków.
     - Kobieca intuicja i fakt, że macie inny kolor spodni. - zaśmiała się po raz pierwszy.
     Bliźniacy popatrzyli na siebie z uśmiechami.
     - Szacun! - zawołali.
     - Dobrze, już znasz nasze imiona i nazwiska, a ty jak się nazywasz?
     - Natalie Stephens. - przedstawiła się.
     Usłyszała gdzieś z boku Percy'ego, który mówił coś do Rona surowym tonem. Nad ich głowami wisiała tabliczka z napisem "Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta", a nad łukiem z żelaza, przez który musieli przejść wchodząc na peron, widniał napis "Peron numer dziewięć i trzy czwarte". Po lewej stronie rozległ się krzyk, Natalie od razu wiedziała od kogo pochodzi ten głos.
     - Babciu, ropucha znowu mi uciekła!
     - Och, Neville... - westchnęła starsza kobieta.
     - Hej! Hej! Wiem gdzie ona jest! - zawołał Fred. Neville podbiegł do niego. - Tutaj. - rudzielec wskazał ręką na podłogę.
     Natalie spojrzała na ziemię i ujrzała u swoich stóp ropuchę.Pisnęła przeraźliwie, na co Harry i Ron zareagowali natychmiastowym zatkaniem uszu rękoma. Dziewczynka skoczyła za plecy George'a roztrzęsiona, ledwo udawało jej się łapać oddech.
     - Co się stało? - pani Weasley podeszła do nich. - Chłopcy, jeśli to wasza sprawka, to przysięgam, że ...
     - Natalie chyba się przestraszyła ropuchy. - powiedziała Ginny, która nie wiadomo skąd pojawiła się tuż obok.
     - Tak? - zapytała pani Weasley.
     Natalie potrząsnęła głową. W sumie cała drżała, więc musiała to mocno zrobić, żeby dało się to odróżnić od drżenia.
     - Przepraszam, Natalie, nie wiedziałem, że boisz się ropuch. - mówił Neville jąkając się.
     - N-nie, t-to nie jesst  t-twoja wina. N-nic ś-się n-nie st-t-ta-tało. - uśmiechnęła się blado.
     Chłopiec podziękował, rzucił koleżance pokrzepiający uśmiech i odszedł do babci.
     - Chłopcy, zaopiekujecie się Natalie i Harrym, gdyby potrzebowali pomocy, prawda?
     - Tak, mamo. - potwierdzili synowie.
     - Molly, zawsze się czepiasz! - zawołał Fred.
     - Jeszcze raz powiesz do mnie po imieniu, to pożegnasz się z Quidditchem! Szanuj matkę, ty niewdzięczny ...
     - Przepraszam, już nie będę! - i odwrócił się by stłumić śmiech.
     - Chodźmy znaleźć pusty przedział. - powiedział Ron.
     Harry, Natalie i Ron przeciskali się przez tłumy, aż weszli do pociągu. Najpierw Natalie i Harry wstawili klatki z sowami, a potem zaczęli dźwigać kufry, co sprawiało im problem ze względu na ich wagę.
     - Może wam pomóc? - zapytali bliźniacy. Bardzo często mówili coś równocześnie.
     - Tak, poprosimy.
     Przy pomocy bliźniaków bagaże stanęły w końcu na swoim miejscu. Harry odgarnął włosy z czoła i podziękował.
     - Hej, a co to jest? - zapytał jeden z braci wskazując na czoło Harry'ego.
     - Czekaj, czy ty jesteś ...
     - To on. Jesteś nim, prawda, chłopie?
     - Kim jestem?
     - Harrym Potterem! - rzekli chórem.
     - Ach, nim... To znaczy... tak, to ja .
     Obaj wybałuszyli na niego oczy, a Harry poczuł, że się czerwieni.
     - Fred, George! Jesteście tam?
     - Idziemy, mamo!
     Rzucili ostatnie spojrzenie na Harry'ego i Natalie, która nadal była blada i spoglądała nerwowo dookoła, a potem wyskoczyli z wagonu. Potter usiadł przy oknie, żeby posłuchać o czym będą rozmawiać z matką.
     - Ronaldzie, masz coś na nosie. - Molly wyciągnęła chusteczkę i próbowała złapać syna, lecz ten jej czmychnął.
     - Ojej, mały Ronuś pobrudził sobie nosek? - zakpił Fred.
     - Zamknij się. - warknął najmłodszy.
     Nadszedł Percy, przebrany w obfite szaty uczniów Hogwartu, a na jego piersi była czerwono-złota odznaka z literą P.
     - Mamo, muszę już iść. - My, prefekci, mamy zarezerwowane dwa przedziały i ...
     - Och, Percy, jesteś prefektem? - zdziwił się jeden z bliźniaków.
     - Wspominał, przecież pamiętam! Raz...
     - Albo dwa...
     - Chwilę temu...
     - Przez całe lato...
     - Zamknijcie się. - wycedził Percy prefekt.
     - A skąd masz nową szatę?
     - Jest prefektem, oni dostają nowe szaty. - wyjaśniła matka. - To pa, Percy, wyślij mi sowę jak dotrzecie. - ucałowała syna w policzek, gdy odchodził. - A wy, Fred i George, macie się dobrze zachowywać w tym roku. Bo jeśli dostanę list od dyrekcji i dowiem się, że wysadziliście w powietrze toaletę...
     - Jeszcze nigdy nie wysadziliśmy toalety w powietrze, mamo!
     - Ale to świetny pomysł.
     Chłopcy przybili sobie piątkę.
     - To Nie-Jest-Śmieszne. Opiekujcie się Ronem.
     - Ronuś jest z nami bezpieczny!
     - Zamknijcie się. - chłopak powtórzył. Był prawie tak wysoki jak bliźniaki.
     - Hej, mamo, wiesz kim jest ten czarnowłosy chłopiec, któremu pomogłaś? - zapytał dumnie Fred.
     - Kim?
     - To Harry Potter!
     - Harry Potter? Myślałam, że to brat tej dziewczynki, która boi się żab!
     - Mamo! - zawołała Ginny. - mogę iść do pociągu i go zobaczyć? Błagam!
     - To nie okaz w zoo, Ginny, już go widziałaś zresztą. Skąd wiecie, że to on?
     - Przedstawił się i ma bliznę na czole. Widzieliśmy ją. Ciekawe czy pamięta jak wygląda Sam-Wiesz-Kto?
     - Zabraniam wam go o to pytać! To wcale nie jest przyjemne rozmawiać o takich rzeczach i to w pierwszym dniu szkoły! - Wybrzmiał gwizdek. - No już! Uciekajcie! - ucałowała ich, a Ginny zaczęła płakać.
     - Nie płacz, Ginny! - zawołał jeden z bliźniaków. - Przyślemy ci sedes z Hogwartu!
     - George!
     - Żartowałem, mamo!
     Pociąg odjechał, a mała (śmiejąca się i płacząca jednocześnie Ginny) stała i machała cały czas braciom.
     Natalie po cichu weszła do przedziału Harry'ego, który siedział sam.
     - Mogę usiąść z tobą?
     - Słucham? - Harry był zamyślony i nie usłyszał co koleżanka do niego mówiła.
     - Czy mogę tu usiąść? Wszędzie siedzą obcy ludzie, a ja znam tylko ciebie, bliźniaków i Neville'a. - wypowiadając to ostatnie imię wzdrygnęła się przypominając sobie o sytuacji z ropuchą. Boże, jak ona bała się żab i ropuch! Bała się teraz, że Harry powie jej coś do słuchu i wygoni, a wtedy ona będzie musiała usiąść z kimś ze Slytherinu.
     - Pewnie, siadaj. - przysunął się bliżej szyby, jednak dziewczynka zajęła miejsce naprzeciw niego, żeby móc obserwować widok zza szyby.
     Harry czuł się dziwnie. Jeszcze nikt nigdy nie chciał z nim siedzieć czy rozmawiać. Zwłaszcza u Dursleyów, jego rodziny.
     - Dziękuję. - rzuciła mu uśmiech.
     Drzwi się otworzyły i do przedziału zajrzał też Ron, a za nim stanęła kobieta z wózkiem. Miała dołeczki w policzkach i kręcone włosy.
     - Wolne? Wszystko jest już... przeludnione.
     Oboje pokiwali głowami.
     - Coś kupujecie? - zapytała kobieta znad głowy Rona.
     Harry i Natalie wstali i wyszli na korytarz, żeby zobaczyć co ma na wózku. Oboje byli bardzo głodni. Jedzenie jakiego się spodziewali to Snickersy, M&M's, czekolady i inne takie, mugolskie słodycze... Ale nic z tego się nie pojawiło. Były za to fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, czekoladowe żaby, paszteciki dyniowe, żelowe ślimaki i mnóstwo innych, dziwnych przekąsek. Wzięli ze wszystkiego po trochu, żeby niczego nie ominąć. Natalie wiedziała, że nie przejadłaby wszystkiego, ale w razie czego podzieli się z kimś lub odłoży coś na później.
     Ron miał ze sobą tylko kanapki i to te, których akurat nie lubił. Długo nie chciał przyjąć od kolegów jedzenia, jednak w końcu się zgodził i zapomniał o kanapkach. Wyjaśnił im o co chodzi z czekoladowymi żabami i kartami dołączanymi do nich. Bliźniacy otworzyli drzwi przedziału i zagadnęli:
     - Co robicie?
     - Patrz, George, mają słodycze!
     - Możemy się na chwilę przysiąść?
     - Nie... - szepnął Ron. - Tylko nie to.
     George usiadł obok Rona, a Fred obok Natalie.
     - Dobrze się czujesz? - zapytał Fred spoglądając na dziewczynę. - Napędziłaś nam stracha!
     - I jesteś biała jak ściana. - stwierdził George. - O nie, teraz masz zaróżowione policzki!
     - Bo dziwnie się czuję gdy się na mnie patrzycie jak na jakiś okaz w zoo! Czuję się dobrze, dziękuję. Częstujcie się - wskazała na torbę ze słodyczami.
     - Co tam macie?
     Natalie i Harry spojrzeli po sobie i powiedzieli równocześnie:
     - Wszystko.
     Bliźniacy z początku nie uwierzyli, jednak gdy zajrzeli do środka, rzeczywiście znaleźli wszystko, co było do kupienia u kobiety z wózkiem. Wzięli po trochu i obiecali się odwdzięczyć wkrótce.
     - Jesteście w Gryffindorze? - zapytała dziewczyna.
     - Och, tak jak cała nasza rodzina, kochaneczko! - Fred naśladował ton swojej matki.
     - Fred! George! Lee Jordan ma obrzydliwą tarantulę, chcecie zobaczyć?! - zawołał ktoś z korytarza.
     - Wzywają nas, nasi mili państwo. Jeśli nas stamtąd wyrzucą, wrócimy tutaj! - zadeklarowali się i poszli oglądać pająka.
     Ron opowiedział więcej o swojej rodzinie. Rozwinął temat, że nie ma trzech braci, a pięciu. Bill i Charlie skończyli szkołę. Oboje byli świetni, Percy jest prefektem, Fred i George mimo złego zachowania mają dobre oceny, a Ron? Od niego wymaga się tego samego. Tylko, że jemu to wisi. On jako najmłodszy z synów ma wszystko po braciach: szaty, książki... a nawet różdżkę ma po Charliem! Szczura dostał po Percym. Ale ten zwierzak jest okropnie nudny, rudzielec stwierdził, że gdyby nawet mu zdechł, to nie zauważyłby tego, bo on cały czas tylko śpi. Wyciągnął różdżkę mówiąc, że próbował ostatnio zmienić kolor sierści Parszywka (bo tak się zwierzak nazywa), ale się nie udawało. Do przedziału weszła dziewczyna o bardzo gęstych, brązowych włosach i przemądrzałym tonem zapytała:
     - Nie widzieliście gdzieś ropuchy? Zginęła Neville'owi.
     - Znowu?! - zawołała Natalie.
     - Tak, niestety. Widzieliście czy nie?
     - Nie.
     - O! - popatrzyła na Rona. - Czarujesz, tak? No to popatrzę! - zajęła wolne miejsce.
     Ron zakłopotany ułożył Parszywka na kolanach i wypowiedział jakieś dziwne zaklęcie w formie wiersza. Brzmiało bardziej jak rymowanka przedszkolaka. I ze szczurem nic się nie stało.
     - Nie rozumiem... - jęknął.
     - Jesteś pewien, że to prawdziwe zaklęcie? Bo jeśli tak, to brzmi głupio, pewnie coś pomyliłeś. A wątpię w to, bo przeczytałam w wakacje wszystkie podręczniki i literaturę uzupełniającą, wiecie, jako lekturę dodatkową. Takiego zaklęcia tam nie było. A właśnie, jestem Hermiona Granger, a wy?
     Wszyscy troje jej się przedstawili, Harry na końcu.
     - Harry Potter? Oczywiście wiem o tobie wszystko! Pisali o tobie w trzech lub czterech książkach, które przeczytałam!
     - Pisali?
     - No pewnie, nie wiedziałeś? Gdyby o mnie tak pisano, wiedziałabym o tym od razu i pozbierałabym wszystkie artykuły. - wstała i podeszła do drzwi. - Lepiej się już przebierzcie, zaraz będziemy na miejscu. Natalie, wiesz gdzie jest dobre miejsce by się przebrać czy cię zaprowadzić?
     - Prowadź, proszę.
     Blondynka i brązowowłosa odeszły gdzieś razem. Harry jeszcze raz spojrzał przez okno. Widok się bardzo zmienił - gdy opuścili Londyn, mijali pola na których było pełno owiec, a teraz otaczały ich góry i lasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz