sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 3. - "Słowo prawdy w tłumie kłamstw".

     Następnego dnia, czyli w niedzielę, Lindsay poszła do pracy, a dziadkowie zabrali dziewczynki do miasta. Poszli pozwiedzać Londyn, zajrzeli nawet muzeum figur woskowych, poszli zobaczyć London Eye i całą resztę. Wszystko to było połączone z wypadem na lody, pizzę  i do kina. Było naprawdę ciekawie. Wypad do kina i na pizzę był już z Lindsay, ponieważ akurat wróciła z pracy i od razu przyszła do nich. Po dniu pełnym wrażeń dziewczynki usnęły niemal od razu.

     Janice wstała bardzo wcześnie rano, żeby zostawić mężowi list. Napisała go w języku runicznym, a jego treść brzmiała: "Mężu, dziś jest Poniedziałek. Jak wiesz, PONIEDZIAŁEK, to najlepszy czas. W nocy wysłałam Phoebe do szkoły, na pewno wiadomość już dotarła, więc przyfrunie dziś wieczorem do domu. Zostawiłam jej jedzenie w klatce, o to się nie martw. Zajmij się Lizzie. Idę TAM z jej siostrą. Już czas."
     Kobieta poszła do pokoju wnuczek i podeszła do łóżka Natalie.
     - Nicky? Wstań, proszę. - szepnęła.
     Wnuczka otworzyła oczy i popatrzyła na babcię ze zdziwieniem. Usiadła na łóżku ziewając, przetarła oczy i przeciągnęła się.
     - Coś się stało?
     - Niezupełnie. W każdym razie o nic nie musisz się martwić. Idziemy na wycieczkę, tylko ty i ja.
     - Dobrze. Mam już się przygotowywać?
     - Byłoby świetnie.
     - W porządku. - wstała z łóżka na ziemię i podreptała do szafki z jej ubraniami.
   Wyjęła starannie ułożoną błękitną sukienkę w odcieniu jasnego szafiru z fioletowymi kwiatkami, słabo widocznymi. Poszła do łazienki umyć twarz i zęby, a w tym czasie babcia czesała jej długie blond włosy. Zaplotła jej dwa luźne warkocze i poszły na dół zjeść śniadanie. Wnuczka w połowie schodów stwierdziła, że musi wrócić na górę po małą torebkę, a wtedy Janice pobiegła do kuchni i wyjęła różdżkę. Rzuciła szybkie zaklęcie na produkty przyszykowane na blacie kuchennym i w pięć minut gotowe śniadanie stało na nakrytym stole. Natalie wróciła do kuchni i zaciągając się zapachem tostów z serem i szynką, powiedziała:
     - Pachnie cudownie, babciu. Czy to sok pomarańczowy? - zapytała wskazując na szklankę.
     - Jak najbardziej. Wezmę do torebki nasze jedzenie, a ty w tym czasie idź ubrać buty.
     - Dobrze. - zgodziła się dziewczynka i w podskokach udała się do przedpokoju założyć pantofelki.
     Kolejne machnięcie różdżką i danie było gotowe by zabrać je na wynos. Kobieta ubrała sandały i wyszła z wnuczką z domu ręka w rękę.
     - A tak w ogóle to gdzie idziemy, babciu?
     - Do takiego specjalnego miejsca. Ale musisz mi coś obiecać, dobrze?
     - Oczywiście!
     - Nic nie powiesz nikomu, gdzie z tobą byłam. Tylko dziadkowi Richardowi możesz powiedzieć, bo on też zna to miejsce. Mogę na ciebie liczyć? To nasza tajemnica, tak?
     - Naturalnie! - Natalie potrząsnęła głową energicznie, aż chrupnęło jej w karku.
     - Cudownie. Nie mogę ci jeszcze niczego zdradzić, wybacz, wszystkiego się dowiesz na miejscu. Ojej! - zawołała wystraszona.
     - Babciu, co się stało?
     - Poczekaj, dobrze? - Janice sięgnęła do torebki i podała wnuczce torebkę śniadaniową, a zaraz za nią wyciągnęła list Natalie. - Mam. Już się wystraszyłam.
     - Czy to mój list?
     - Tak. Mam tutaj listę potrzebnych rzeczy. Nie gniewasz się, że go zabrałam w sobotę, prawda?
     - Ależ oczywiście, że nie! - wytłumaczyła się Nicky, zawstydzona trochę. - Po prostu zdziwiłam się, bo pomyślałam, że schowałam go do szafki, albo zrobiła to Lisa.
     - Elizabeth? Tak, pewnie miała taki zamiar.
     - Chcesz, babciu, tosta?
     - Poproszę, słońce.
    Janice była pod ogromnym wrażeniem kultury swojej wnuczki. Wiedziała, że to nie jest na pokaz, bo już w ciągu tych trzech dni coś by wskazało na to, że naprawdę taka nie jest. Będzie w domu Helgi, czuję to.
    Kobiety (a właściwie kobieta i dziewczynka) weszły w uliczkę, zaraz za starszą kobietą z chłopcem, który wyglądał na dość zagubionego. Zwłaszcza się wystraszył, kiedy potknął się przez krzywą płytkę w chodniku i o mało nie upadł. Spojrzał wtedy za siebie i ujrzał Natalie oraz jej babcię. Pobladł, następnie zrobił się czerwony i przyspieszył kroku unosząc wyżej kolana, żeby nie upaść ponownie. Zatrzymali się, kiedy tunel się skończył, a stanęła przed nimi ściana. Ślepa uliczka.
     - Babciu, czy aby na pewno ...
     - Augusto? - zapytała babcie Natalie.
   Starsza kobieta odwróciła się z chłopcem twarzą do nich. Trzymała w ręku różdżkę, która w oczach Natalie nie przypominała niczego więcej poza patykiem.
    - Janice? Janice Thunder! - zawołała kobieta, która była mniej-więcej w wieku babci Nicky. Podeszła uściskać dawną znajomą. - Dobrze cię widzieć! Tyle czasu minęło ... Nie widziałyśmy się chyba z trzydzieści lat!
     - Ponad! To twój wnuk?
     - Tak. A to twoja wnuczka, prawda?
     - Prawda. Na zakupy? - uśmiechnęła się znacząco.
     - Oj tak.
     Janice wyciągnęła różdżkę z kieszeni i uniosła ją przed siebie.
     - Ty, czy ja? - zapytała Augusta.
     - Czyń honory, moja droga. - Janice opuściła różdżkę i przygarnęła do siebie wnuczkę.
     Augusta postukała różdżką w cegłę. Cegły zaczęły zmieniać swoje położenie ukazując przejście na jakąś aleję, czy deptak. Kobiety z wnuczętami przeszły do przodu, a ściana za nimi znowu się "zrosła".
     - Wnuczku, przywitaj się z koleżanką! Będziecie razem w szkole! Janice, powiedz mi proszę, gdzie teraz mieszkacie? - kobieta odciągnęła babcię Natalie na bok pozostawiając dzieci sobie.
     - Jestem Neville Longbottom. - chłopiec wyciągnął rękę w geście powitalnym.
     - Natalie Stephens. - dziewczynka uścisnęła jego rękę. - Więc będziemy razem chodzić do szkoły?
     - Na to wygląda. Pewnie pójdę do Hufflepuffu! - powiedział zrezygnowany.
     - A co to ten Hufflepuff? - Nicky zapytała zdezorientowana.
     - Nie wiesz? A wiesz co to Slytherin, Gryfindor albo Ravenclaw?
     - No... Nie za bardzo...
     - To są... takie cztery domy w Hogwarcie. Slytherin, Gryffindor, Hufflepuff i Ravenclaw. Ale mój kuzyn mówił, że do Hufflepuffu trafiają same niezdary!
     - Ojej! - Natalie krzyknęła. - A te pozostałe domy? Slytherin na przykład?
     - Tam też nie chciałbym trafić! Nigdy, za żadne skarby! Wolałbym już Hufflepuff. W Slytherinie byli wszyscy, którzy wyszli na złą drogę! Do Ravenclaw'u bym się nie nadał. Tam są ludzie mądrzy, sprytni. A w Gryfindorze są ci najwaleczniejsi, jak sam Godryk Gryffindor, założyciel. Wszystkiego się dowiesz wkrótce, a jak potrzebujesz informacji, to zapytaj swoją babcię, rodziców... Ewentualnie moją babcię. To straszna gawędziara!
     - Widzę, że jestem strasznie zacofana jeśli chodzi o wiedzę o Hogwarcie. - przyznała nieśmiało. - A gdzie ty byś chciał się dostać?
     - Mam nadzieję, że dostanę się do Gryffindoru. A ty?
     - Chyba też... Trochę się boję trafić do Slytherinu...
     - Miejmy nadzieję, że tam się nie dostaniemy!
     - Neville! - zawołała pani Longbottom. - Chodź już! Idziemy po twoją szatę!
     - Już idę babciu! Do zobaczenia w pociągu, Natalie!
     - Do zobaczenia, Neville! - Nicky pokiwała mu i poszła do swojej babci. - Gdzie idziemy? Zgaduję, że nie po szatę, prawda?
     - Nie. Teraz idziemy do banku Gringotta. - chwyciła wnuczkę za rękę.
     Rzucając co chwila komuś "witaj!", ruszyła przez długą uliczkę. Przed bankiem stał chłopak z koszem gazet.
     - Prorok Codzienny! Prorok Codzienny! - krzyczał wymieniając co chwila z kimś gazetę na monety.
     - Podejdź tu, chłopcze! - zawołała babcia.
     Młodzieniec podskoczył szybko i wręczył jeden egzemplarz Natalie.
     - Pierwszoroczna? - zapytał wskazując na nią.
     - Tak, jeszcze zupełnie nic nie wie. - stwierdziła Janice.
     - Och, to tym bardziej będzie to dla niej miła niespodzianka! - wziął pieniądze i schował je do kieszeni. - Miłego dnia życzę. Prooorok Codzienny! Prorok! Prrrrrooorrrok Codzieeennyyyy!
     Natalie ze zdumieniem wpatrywała się w gazetę.
     - Babciu, te zdjęcia się ruszają!
     - Jasne, że zdjęcia się tutaj ruszają. To magiczna gazeta. I muszę cię ostrzec - tu wszystko jest magiczne. Więc lepiej uważaj i trzymaj się blisko mnie, bo w banku aż roi się od dziwnych miejsc, rzeczy i stworzeń, jasne?
    Nie czekając na jej odpowiedź pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi. Przy stołkach stało mnóstwo małych, dziwnie wyglądających ludzi. Natalie złapała mocniej rękę babci i ruszyła za nią (dosłownie za nią) do jednego z kontuarów.
     - To są gobliny, dziecko. Nie żartuj z nich, bo są całkiem poważnymi stworzeniami. Zaraz zabiorą nas wózkiem do naszych krypt.
     Goblin popatrzył na nie badawczo i pierwszy zawołał:
     - Pani Thunder! Po pieniądze, tak?
     - Tak. Chciałabym, żebyś mi wymienił funty na nasze pieniądze. Mam osiemset.
     - Nie ma problemu. Mogę dostać teraz? Będzie szybciej, bo maszyna do przeliczania wciąż działa.
     - Nie ma sprawy.
    Goblin odebrał plik banknotów, przeliczył je i wstukał coś do dziwnej maszyny. Wyjął spod kontuaru mnóstwo monet i wrzucił je do sakiewki. Podał sakiewkę babci i kazał iść za nim do wagonu. Wsiadając do niego Natalie miała wrażenie, że będzie to coś jak zjazd w szybie w kopalni... Ale to było bardziej jak straszny rollercoaster, który sprawiał wrażenie rozlatującego się. Dojechali do krypty osiemset osiemnaście i wyjęli z niej kolejne pieniądze... A z osiemset siedemnaście jeszcze następne.
     - Aż tyle nas wyniosą te zakupy?
     - Nigdy nie wiadomo!
    Natalie trochę zemdliło. Ze względu na prędkość wózka i na to, że nie wie już kompletnie o co chodzi. Jaka magiczna gazeta? Gobliny? Czy to jest sen? Uszczypnęła się mocno w przedramię i przetarła oczy. Dalej była w banku Gringotta, gdzie są Gobliny, smoki, tajne krypty, a mężczyzna przed wejściem sprzedaje gazety z ruchomymi zdjęciami. Co to wszystko znaczy?
    Weszli znowu do wózka. Droga powrotna była bardziej komfortowa, o wiele bardziej komfortowa. Znalazły się znowu na górze i wyszły z banku. Janice popatrzyła na listę rzeczy potrzebnych studentowi pierwszego roku w Hogwarcie.
     - Pora kupić ubrania.
     - Ale ja mam ubrania!
     - Specjalne ubrania do szkoły. Takie jakby... Mundurki, rozumiesz? Idziemy do Madame Malkin.
     Madame Malkin okazała się być kobietą ubraną na fiołkoworóżowo, uśmiechniętą, przysadzistą.
     - To czarownica. Tak jak pani Longbottom. Tak samo jak ty i ja. Rozumiesz?
     - Jak to czaro...
     - Nie czas na wyjaśnienia. No witaj, kochana! - babcia ruszyła do Madame Malkin. - Hogwart, pierwszy rok. Wiesz co mam na myśli.
     - Ach, oczywiście! Trzy komplety szat roboczych, czarnych, zwykła szpiczasta tiara dzienna, też czarna. Jedna parę rękawic ochronnych ... Ze smoczej skóry?
     - Naturalnie.
     - I jeden płaszcz zimowy. Czarny, srebrne zapinki. Stań na stołku, dziecinko, zaraz cię zmierzymy. - czarownica zaprowadziła dziewczynkę na stołek nieopodal wielkiego okna wychodzącego na ulicę. Nałożyła jej przez głowę czarną szatę i zaczęła upinać szpilkami, by uzyskać odpowiednią długość. - Hogwart... Też tam byłam. Nie masz jeszcze różdżki, co?
     - Nie, proszę pani.
     - A podręczniki?
     - No n-nie... proszę pani. - Natalie czuła się coraz gorzej nie umiejąc odpowiedzieć niczego bardziej sensownego. Tak, mam już podręczniki, różdżkę, na miotle też latam oczywiście! Jak na wiedźmę przystało!
     - Czyli jestem pierwsza, która cię obsługuje?
     - Tak.
     - Och, a więc to dla mnie zaszczyt! - ukłoniła się teatralnie i obdarzyła dziewczynkę serdecznym uśmiechem.
     Natalie nie wiedziała czy się zaśmiać czy tradycyjnie zaczerwienić się i nic nie powiedzieć. W końcu uśmiechnęła się i nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo czarownica zdjęła z niej materiał i powiedziała:
     - To wszystko, dziękuję. - odeszła z materiałem na zaplecze, a po chwili wróciła z zamówieniem dla młodej czarodziejki. - Życzę powodzenia w nowej szkole!
     - Dziękuję, do zobaczenia! - Natalie trochę weselsza poszła dalej z babcią.
     Janice zamówiła wnuczce lody w pobliskim pubie i usiadły na zewnątrz na jednej z ławek z lodami.
     - Babciu, o co chodzi z tą szkołą?
     - Mama się zgodziła, żebyś poszła do tej szkoły, z której dostałaś list. To znaczy... Nie, niezupełnie. Pokręciłam wszystko... - westchnęła kobieta. - Mama myśli, że pójdziesz do szkoły w Ameryce. Do szkoły dla mugoli. A mugole to ludzie niemagiczni. Ty, moja droga, jesteś czarownicą. Nasz ród to czarodzieje. I ród twojego ojca też.
     - Jak to? Oni nie czarują!
     - Hm... Powiem tak: brałam udział w pierwszej wojnie magicznej i jedna zła czarownica rzuciła urok na nasz ród. Teraz co drugie pokolenie pewnie będzie magiczne. Rozumiesz? To samo się stało z rodem twojego ojca. Twoi rodzice nie mają pojęcia o magii. Żyją tak jak normalni mugole. Ale ty... Powiedz, nie działo się wokół ciebie nic dziwnego? Żadnych "przypadkowych" zdarzeń gdy byłaś smutna, zła, przestraszona... Pomyśl chwilę.
     Natalie sięgnęła pamięcią wstecz i znalazła kilka dziwnych sytuacji z jej życia. Nawet więcej niż kilka.
     - Kiedyś gdy bałam się egzaminu, nauczyciel który miał go przeprowadzić, zatrzasnął się w łazience. A gdy inny miał go poprowadzić jeszcze tego samego dnia, popsuło się ksero. Raz gdy oj... - Natalie zamilkła. Chciała powiedzieć o sytuacji z ojcem... Ale wiedziała,ze babcia nie puściłaby tego płazem. więc nie może wspominać na ten temat. Nie potrzeba im teraz problemów. - Raz, gdy poszłam do fryzjera i chciałam obciąć tylko końcówki, fryzjer uciął mi ponad połowę włosów. Byłam taka zła, że ... że na drugi dzień odrosły mi całkiem. Mama nie zauważyła, bo była strasznie przepracowana. I to nie wszystko, takie rzeczy zdarzały się częściej!
     - O tym mówię. Wykazujesz zdolności magiczne. Jesteś czarownicą.
     - Skoro tak... Ale co z mamą? Nie powiemy jej nigdy co się ze mną dzieje?
     - Och, powiem jej. Jak już będziesz w Hogwarcie. Powiadomię cię o tym. Sową. Pewnie już wiesz, że sowy to nasz magiczny środek komunikacji.
     - Och tak, Ellie prawie zemdlała jak zobaczyła sowę siedzącą na moim ramieniu.
     - Sowa z Hogwartu siedziała na twoim ramieniu? - babcia zdawała się być zdziwiona.
     - No tak. Dała mi list i przysiadła mi na przedramieniu.
     - O holender... Jestem pod wrażeniem. To naprawdę coś, przeważnie ta sowa tylko daje list, a jeśli robi już coś poza tym, to dziobie w ramię i to mocno, skurczybyk jeden.
     Natalie zaśmiała się. Po raz pierwszy w tym dniu. Janice uświadamiając to sobie, poczuła się naprawdę szczęśliwa. Zabrała wnuczkę na dalsze zakupy - dostały wszystkie podręczniki i wyposażenie do nauki, jakie było wypisane w liście. Przyszedł czas na najważniejsze...

     - Olivander się nazywam! U mnie kupisz swoją różdżkę, która będzie ci służyć przez wiele, wiele lat... Tak mi się zdaje, o ile będziesz o nią dbać, słońce! Zaraz coś do ciebie dobierzemy... - rzekł z uśmiechem facet za ladą, kiedy nagle kartony z trzech pólek zleciały i różdżka, która byłam w jednym z nich, wleciała prosto w rękę Natalie.
     - Chyba się znalazła. - stwierdziła Janice.
     - Machnij nią, proszę. - polecił Olivander.
     Natalie chwyciła różdżkę i machnęła nią z góry na dół. Z jej końca wystrzeliły niebieskie iskry wyglądające jak pomniejszona wersja fajerwerków.
     - No cóż, to naprawdę ta co trzeba. Jedenaście i ćwierć cala, bardzo giętka, świerk z dodatkiem jabłoni, rdzeń z serca smoka... To różdżka absolutnie idealna do wszystkiego. Myślę, że nie będziesz z nią miała problemów, czarownico. Idź i baw się dobrze, ale nie nadużywaj jej poza terenem Hogwartu! W ogóle jej nie używaj poza szkołą, bo to zakazane.
     - Kiedy skończysz siedemnaście lat, będziesz mogła jej używać do woli.
     - Całe szczęście. A... Dziękuję panu bardzo i przepraszam za te kartony.
     - Nie przejmuj się, to normalne w mojej pracy! I tak nie było jeszcze najgorzej.
     - To do widzenia, dziękuję jeszcze raz!
     Janice wyszła za wnuczką ze sklepu. Miały już wiele zakupów do spakowania, zanim Lindsay odkryje zawartość bagażu jej córki.
     - Wracamy teraz do domu? Musimy to jeszcze gdzieś schować!
     - Tak, musimy to schować, ale jeszcze jedna rzecz nam została.
     - Przecież wszystko z listy już ...
     Janice odchrząknęła.
     - "Studenci mogą także mieć jedną sową ALBO jedną ropuchę ALBO jednego kota." - zacytowała. - chciałabym ci kupić sowę, tak jako prezent imieninowy.
     - Nie mam dziś imienin!
     - Ale masz kiedy indziej, więc to będzie spóźniony lub przyspieszony prezent imieninowy, dobra? Musisz się z nami jakoś kontaktować! Twoja mama też dostanie sowę gdy już się dowie gdzie chodzisz do szkoły.
     - Kocham sowy... - dziewczynka westchnęła.
     - To w drogę.
     W ostatnim sklepie na ulicy Pokątnej było mnóstwo sów. Płomykówki, pójdźki, puchacze, włochate, śnieżne, uszate, puszczyki... I na tym ostatnim gatunku skupiła się Natalie. Puszczyk. Puszczyk zwyczajny, który w okresie letnim i jesiennym ma bardziej brązową barwę, a zimowo-wiosennym robi się bardziej biały. Piękny. Był to chłopiec, o dużych oczach - największych ze wszystkich puszczyków jakie mu towarzyszyły w sklepie.
     - Jak go nazwiesz?
     - Louie... Chyba tak.
     - A gdybyś trafiła dziewczynkę?
     - Hm... Hiawatha. To naprawdę ładne imię. Albo Whooty.
     - Hiawatha? To tak jak w tym poemacie!
     - Henry'ego Longfellow'a. Tak, bardzo mi się on podoba.
     - Nie wiedziałam, że czytasz takie rzeczy...
     - A ja nie wiedziałam, że jesteśmy czarownicami, babciu! - zawołała Nicole. - Opowiedz mi jeszcze o tym wszystkim, bo zdaje mi się, że tylko ja nie mam pojęcia o co chodzi w tej szkole i ... Całym magicznym świecie.
     - Zgoda, ale po drodze do kolejnego sklepu. Tym razem mugolskiego. Muszę kupić ci walizkę, w którą to wszystko zmieścisz i jakiś plecak, żebyś miała w czym nosić książki i całą resztę. To znaczy... W Hogwarcie nie będzie ci to potrzebne. Ale jakbyś szła na jakąś wycieczkę czy coś w tym stylu, to tak. W drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz