sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 11. - "Nietoperz Stephens"

     Grudzień. Już w pierwszej połowie miesiąca grube połacie śniegu przykryły zamek i jego, nawet najdalsze, okolice. Wszystko wyglądało przepięknie. Natalie napisała na początku miesiąca do babci i dołączyła tam swój list do rodziców. Babci opisała jak się uczy, o jej wyczynach na lekcji latania i o tym, że przez to, że pomogła przyjaciołom w opałach, dyrektor na forum szkoły przyznał jej wiele punktów, tak samo jak i wychowawczyni Gryffindoru oraz jej wychowawca, pan Flitwick. Oczywiście nie opisała tej przygody, ani żadnej innej, żeby babcia nie była zła, że Krukonka naraża się na kłopoty. Rodzicom napisała list, który wyglądał tak:

Cześć!  U mnie wszystko w porządku, nauka mi idzie 
bardzo dobrze.  Trafiłam do szkolnej drużyny sporto-
wej i zbliża się mój pierwszy mecz! Dam wam znać o
tym jak mi poszło. Nauczyciele niedługo będą sporzą-
dzać listę tych, którzy zostają w szkole na święta. Czy
mogłabym też zostać? Oczywiście będę na siebie uwa-
żać! Bardzo mi się tu spodobało, dlatego pytam! A co
do prezentów świątecznych, to prosiłabym was tylko o 
to, żebyście wysłali mi album na zdjęcia. Pozdrawiam!

PS. Po świętach nadam od razu list. Uściskajcie Ellie!
Natalie

     Kiedy jednak poszła do sowiarni, ujrzała list od dziadków. Zdecydowała, że najpierw go przeczyta, a potem nada odpowiedź. Dobrze, że miała ze sobą pergamin i pióro.

Natalie! Twoi rodzice wiedzą już o tym, że jesteś czar-
ownicą. Wszystko im wyjaśniliśmy i mimo tego, że na
początku nie byli za bardzo zadowoleni, że to ukryłam,
to zdążyli się oswoić z tą myślą. Twojemu tacie tłuma-
czyli jego rodzice, przecież też są czarodziejami. Mama
dołączyła zgodę, abyś została w  Hogwarcie na święta.
Nie wysyłaj jeszcze sowy, bo są u nas okropne zamiecie
i na razie będzie to niebezpieczne. Ewentualne przesyłki
otrzymasz od nas w okolicach świąt, a jeśli ty chcesz coś
nadać, to pytaj wychowawcę, dyrektora, albo gajowego.
Będą wiedzieć, czy już jest dobry czas. Ściskamy mocno!

Babcia Janice & Dziadek Richard

     Schowała koperty do kieszeni w szacie i wyjęła zgodę matki na pozostanie Natalie w Hogwarcie na święta. Ślizgając się musiała przejść przez błonia, wiadukt i dziedziniec. Kilka razy o mało nie skręciła kostki, zwłaszcza, że musiała pójść w obuwiu jesiennym, bo to zimowe zatrzasnęło się w kufrze. Weszła do swojego dormitorium, wrzuciła listy, które zamierzała wysłać, do kominka i poszła do gabinetu profesora Flitwicka. akurat otwierał szafę i sięgał coś z dolnej półki, kiedy nagle jakieś duże pudło zaczęło się wychylać i spadło wprost na niego. Spadłoby, gdyby nie szybka reakcja uczennicy.
     - Vingardium Leviosa! - zawołała przestraszając opiekuna.
     Profesor podskoczył i obejrzał się na nią.
    - Och, to ty! Witaj! Wystraszyłaś mnie. - popatrzył w górę i zauważył dopiero, że karton z jego książkami wisi dwie stopy nad jego głową. - O matko, dziękuję ci bardzo! Te książki mnie kiedyś zabiją!
     - Nie ma za co. Profesorze... czy mogłabym już wręczyć zgodę na pozostanie w Hogwarcie na ferie świąteczne?
     - Miałem spisywać listę dopiero od niedzieli, ale skoro tak... Daj, proszę. - odebrał od niej kartkę z wypisanym pozwoleniem. - Dziękuję bardzo. Jak idą przygotowania do ferii świątecznych?
     - Dobrze, nie narzekam. A panu?
     - Ach, jest trochę pracy, ale nareszcie znajdzie się chwila wytchnienia. A jak z całą resztą? Samopoczucie, oceny i tak dalej? Nie chcę być wścibski, ale jestem twoim wychowawcą i powinienem wiedzieć, czy wszystko w porządku.
     - Och, w jak najlepszym! Cieszę się, że zostanę w zamku, samopoczucie i zdrowie bez szwanku... Oceny na razie mam raczej zadowalające...
     - Nie raczej, tylko na pewno! Są rewelacyjne, aż nie chce mi się wierzyć, że nie miałaś o niczym pojęcia aż do pozyskania listu ze szkoły! Oby tak dalej! Jeremy opowiadał mi już jak pomagałaś mu z zadaniem na Zielarstwo i Obronę Przed Czarną Magią. Tęgi umysł, koleżeństwo i poza tym rozwijanie pasji, to coś, czego nam trzeba, a ty naprawdę to masz.
     - Naprawdę miło mi to słyszeć. - uśmiechnęła się. - Nie mam absolutnie żadnych problemów na razie.
     - Cieszę się. W razie jakichkolwiek problemów, możesz przyjść do któregoś z nauczycieli. Czy to do mnie, czy do którejś z pań profesor, do pana dyrektora... Nauczyciel jest przyjacielem, nie wrogiem, pamiętaj to.
     - Och, mam tą świadomość, ja tutaj czuję się naprawdę jak w domu.
     Profesor sprawiał wrażenie nie posiadającego się z radości słysząc coś takiego od ucznia.
     - Dobrze, to zmykaj do dormitorium. Jest środa, więc masz zaraz trening, potem kolację i astronomię.
     - Tak, do widzenia, profesorze! Dobrej nocy! - zamknęła za sobą drzwi i popędziła do biblioteki po kolejne cztery tomy. Szukała z przyjaciółmi informacji na temat tego całego "Nicolasa Flamela". Przejrzeli już setki książek, ale nie mogli znaleźć na jego temat żadnej wzmianki. Gdzieś się spotkałam z tym nazwiskiem... Tylko nie wiem gdzie.

     Tydzień później, gdy pogoda się trochę polepszyła, przyszedł czas na mecz między Hufflepuffem i Ravenclawem. Teraz to Natalie nie czuła się na siłach w ten sam dzień. Trenowała trzy razy w tygodniu, a jednak bała się, że coś pójdzie nie tak. Davies powtarzał jej, że dawno nie mieli tak dobrego ścigającego, że musieli zmieniać go co roku, bo nikt się nie nadawał, a jednak ona sobie radzi póki co świetnie na tym miejscu. Wszyscy Krukoni jej powtarzali "Natalie, nie martw się, poradzisz sobie, to tylko mecz, masz wszystko pod kontrolą". Przejmowała się, gdy ktoś mówił jej, że w razie wypadku rozłożą wielką poduchę albo materac. Nie ma być wypadku! Nie ma żadnego "w razie wypadku"! A co jak Snape odkrył, że Natalie często przebywa z Gryfonami i wie więcej niż powinna? Jeśli na nią też rzuci urok? O nie... Nie ma mowy... Nie... Nie.
     - Nie! - sprzeciwiła się. - Nie chcę jeść, naprawdę!
     Koledzy z drużyny siedzieli teraz przy niej i namawiali, żeby zjadła cokolwiek. Ale z nerwów, nie byłaby w stanie przełknąć niczego. Był czwartek... Wtorkowej nocy nie przespała, ale za to w środę spała już przed kolacją aż do rana.
     - Natalie. - Roger wypowiedział jej imię srogim tonem. - Chcesz zlecieć z miotły z wysokości pięćdziesięciu stóp, bo nie chciało ci się ruszyć nawet jednego tosta z serem na śniadaniu?
     - Przeżyję bez jedzenia, uwierz! Nie-jestem-głodna.
     - Pójdę zaraz po Lee Jordana i bliźniaków, czekajcie. - powiedział Jeremy i wstał od stołu.
     - O matko! - zawołała Natalie i chwyciła najbliższy widelec, nabiła na niego grzankę i wpakowała do ust.
     Koledzy z drużyny wpatrywali się z nią z dumnymi uśmiechami.
     - Na co się gapicie? - powiedziała omal nie dławiąc się. - Jem przecież, nie?

     Godzina siedemnasta czterdzieści. Ławki na trybunach są zapełnione, wszyscy siedzą w grubych płaszczach, niektórzy przynieśli sobie koce, by przykryć nogi. Nauczyciele sprawili, że ławki same się nagrzewały, więc nie było aż tak źle.
     - Taktyka. - rzekł Roger Davies, kapitan, stojąc w szatni. - Wszyscy znają zasady. Ja, Jeremy Stretton i Natalie Stephens, rozstawiamy się w trójkącie. Pałkarze, Duncan i Jason, wy znacie pozycje? Jason, zwracaj bardziej uwagę na Natalie, bo mogą się starać ją sfaulować.
     Natalie przełknęła głośno ślinę.
     - Obrońca, Grant, ty nie wylatujesz poza bramki. No i szukający, Randolph Burrow, ty lataj gdzieś nad stadionem, uważaj na siebie. Jak zobaczysz znicz, to leć od razu, wtedy my pałkarze zajmą się tobą. Wszyscy zrozumieli? - kiwnięcia głowami. - Gotowi? - ponowne przytaknięcia. - Jakieś pytania?
     - Co jeśli zapomniałam spisać testament? - zapytała Natalie.
     Chłopacy zaśmiali się. Była jedyną dziewczyną w grupie. Cho miała grać jako ścigający, ale Randolph powrócił jednak do drużyny i teraz ma boisku mają być drugą dziewczyną na boisku oprócz pani Hooch. Jest jeszcze Heidi Macavoy z Hufflepuffu, pałkarz.
     Wyszli na boisko witani wiwatami. Natalie zobaczyła równie dużo transparentów zagrzewających Hufflepuff do boju, co tych, które pokrzepiały Ravenclaw. No, może trochę mniej tych dla Puchonów, ale to dosłownie kilka, góra dziesięć. Zobaczyła, jak przyjaciele machają do niej, usłyszała gdzieś jak jakaś grupa woła jej nazwisko. Gryffindor podzielił się po połowie jeśli chodzi o kibicowanie. Slytherin również. O dziwo Malfoy i jego kumple byli za Krukonami, ale już Pancy Parkinson, dziewczyna uganiająca się za Harrym, mopsica (tak ją nazywano za jej plecami), kibicowała Puchonom, a zwłaszcza Cedricowi Diggory'emu, który był kapitanem.
     - Czysta, ładna gra. Bez fauli i oszustw. To rozkaz. - powiedziała pani Hooch. - Znacie zasady, więc nie będę tu niczego powtarzać... Proszę dosiąść mioteł.
     Natalie dosiadła swojego Nimbusa Dwa Tysiące.
     Krzyki. Gwar.
     Gwizdy.
     Transparenty. Oklaski.
     Gwizd srebrnego, dużego gwizdka pani Hooch.
     Natalie wzbiła się w górę i obserwowała gdzie jest kafel oraz tłuczki.
     - Proszę państwa, kafel w rękach Rogera Daviesa... - komentował Jordan. - Davies szybuje, wykonuje dziwne manewry dekoncentrując przeciwników... Piękne zagranie pałkarza Ravenclawu, Duncana Inglebee!... Oho! Tłuczek śmignął tuż przy miotle Herberta Fleeta, o mały włos, a rozkwasiłby mu stopę!... Kafel w rękach Malcolma Preece... Preece zbliża się do bramki... Przygotowuje się do strzału i ... OOOCH! CHYBIŁ!... O nie! Jeszcze zebrał tłuczkiem w dodatku... Ale żyje... Kafel w rękach Daviesa... O nie, pędzą do niego dwaj ścigający przeciwników... Puchoni przejęli kafla... GOL DLA PUCHONÓW ZDOBYTY PRZEZ TASMIN APLEBEE!
     Rozległy się krzyki i wiwaty Puchonów.
     - ... Kafel u Daviesa! Zgrabne podanie do... Oho! Natalie Stephens, nowego odkrycia tego roku! To najmłodszy gracz od wieku, bo urodziła się w dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia! Niedługo możecie zacząć więc znosić jej prezenty! Jest równie ładna co szybka...
     - JORDAN!
     - Już jestem cicho, pani Profesor!... Przecisnęła się między ścigającymi Hufflepuffu... Jason Samuels odbił od niej tłuczek, lecz Stephens zdawała się nawet nie zauważać zbliżającego się niebezpieczeństwa!... Nurek pod pałkarzem... IIIII... STRZELIŁA BRAMKĘ! DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA KRUKONÓW!
     Roger krzyknął z radości i pofrunął za kaflem, który przeleciał nad jego ramieniem. Natalie ruszyła drugą połową boiska, żeby miał do kogo podać.
     - Roger złapał kafla, ale ... Uwaga! Oto Randolph Burrow mknie za złotym zniczem! Obaj pałkarze przygotowują się do ochrony... Jeden podążył za szukającym, drugi został na boisku między graczami i ... Kafel powędrował do Natalie... Od Natalie do Jeremy'ego... O nie, Jeremy wypuścił kafla, dostał tłuczkiem! Ale... O TAK! Natalie go złapała i ... DRUGI GOL!
     Z widowni zamiast wiwatów, rozległy się zdumione i przerażone okrzyki.
     - TŁUCZEK RĄBNĄŁ W KONIEC MIOTŁY STEPHENS!
     Natalie zawisła bokiem na swojej miotle, obróciła się wokół własnej osi tak, że zwisała teraz do góry nogami.
     - Ona zaraz zleci! - wrzasnęli bliźniacy.
     - Będzie problem... - syknął Percy. - Trzymaj się!
     - A co właśnie robi?! - krzyknął Ron.
     - GOL DLA PUCHONÓW!
     Jedna noga zsunęła się jej z miotły. Znowu rozległy się okrzyki. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że czterech ścigających podaje w kółko między sobą kafla nie mogąc rozegrać żadnej z akcji, a gdy już udało się dorzucić do bramki, to i tak nie trafiali.
     Krukonka rozbujała się i usiadła na miotle we właściwy sposób.
     - Och, utrzymała się, choć z trudem... Mam nadzieję, że nie będzie miała traumy i jeszcze nie raz zagra na boisku! Szkoda takiej ładnej ścigającej.
     - JORDAN, ZARAZ STAMTĄD WYLECISZ!
     - Przepraszam!... Kafel w ręku w ręku Heidi... Podanie do Malcoma... Czy Puchoni zdobędą punkt? Leci do bramki... Zamach... Znicz pod Diggorym! Znicz pod... ZNICZ ZŁAPANY PRZEZ RANDOLPHA BURROWA! KRUKONI WYGRALI! I niestety bramka Puchonów dwie sekundy po czasie... Sto siedemdziesiąt punktów do dwudziestu!
     Zlecieli na miotłach na ziemię i zostali zasypani oklaskami i okrzykami.
     - Podrzućmy Randolpha! - zawołał Grant Page.
     - O nie! - ten się sprzeciwił. - Podrzucimy Natalie, bo to jej pierwszy mecz, a zagrała świetnie.
     Zanim zdążyła zaprzeczyć, wznieśli ją do góry i podrzucili trzy razy. Wnieśli ją jeszcze do szatni i długo jeszcze krzyczeli z radości. Natalie, jako, że pierwsza się przebrała, wyszła ze stadionu. Krukoni przyszli jej pogratulować i poczekali na resztę drużyny, a ona zaczęła zmierzać do zamku na lunch.
     - Stephens! Ej, Stephens! - zawołał za nią znajomy głos.
     Oj, bardzo znajomy. Tak, że usłyszała go raz w koszmarze sennym. Odwróciła się za siebie niepewnie.
     - Tak, Draco? - spytała. Niech tylko spróbuje z niej zażartować, a udławi go śniegiem.
     - Gratuluję. - spojrzał na nią z czymś, czego nigdy nie widziała w jego oczach. Obawiała się, że to... uznanie. - Naprawdę, poszło ci bardzo dobrze, moje gratulacje.
     - Dzięki...
     Czekała tylko, aż Draco wyjawi o co mu chodzi. Może nagle dopowie coś w stylu "idzie ci prawie tak dobrze jak niezdarom z Gryffindoru" albo obleje ją Wywarem Rozdymającym. Ewenutalnie najzwyczajniej w świecie Crabbe i Goyle zrobią jej myjkę śniegową na jego rozkaz.
     - Crabbe, Goyle, idziemy. - skinął na nich. - Na razie, Stephens.
     - Cześć, Malfoy. - odparła i powlokła nogami będąc w ciągłym osłupieniu.
     - Nietoperzu! - zawołał ktoś za nią. - Natalie-Nietoperz!
     Obejrzała się za siebie i zobaczyła Gryfonów: Harry'ego, Hermionę, czterech Weasleyów, Neville'a, Deana i kilka innych osób.
     - Nietoperz Stephens!
     - Fred, George! - krzyknął na nich Percy poprawiając okulary w śmieszny sposób. - Gratuluję, naprawdę dobre zagrania. - pochwalił ją.
     - Dziękuję, Percy. - zarumieniła się.
     - O tak! To było świetne! - zawołał Neville.
     - Tak, połowy pewnie nie widziałeś, bo szlochałeś w płaszcz Hagrida gdy tak wisiała do dołu głową. - powiedział Ron. - Charlie powiedziałby, że i tak nic by ci się nie stało, gdybyś spadła, bo była pod tobą gruba warstwa śniegu!
     Hermiona pogratulowała jej tego, że zdołała się jeszcze utrzymać na miotle, bo ona sama by na pewno spadła. Ron stwierdził, że Hermiona nawet by się nie wzbiła na miotle, bo to prawda, że szło jej kiepsko z lataniem. Dean i Lee na zmianę komentowali: "Czy widzicie tą dziewczynę? Dziś wisi na kiju od miotły, ale kto wie? Może jutro zawiśnie na choince?" albo coś w tym stylu. Fred i George krzyczeli "miejsce dla kobiety-nietoperza!" i prowadzili ją mówiąc, że nietoperze przecież nic nie widzą i muszą się zdać na echolokację.
     - Nietoperzu, jak to jest być nietoperzem i bać się tracić kontakt z ziemią nie siedząc na miotle? - zapytał Fred.
     - Jak to jest, kiedy ktoś cię podnosi i o mało nie mdlejesz, a na miotle latasz do góry nogami? - pytał George.
     - Jak to jest żyć jako przyszłe ofiary ataku nietoperza? - zapytała. - Jestem wampirem, nie nietoperzem, więc uważaj.
     - Wampirem? Jak dajesz radę na lekcjach z panem Quirrelem, który nosi ze sobą czosnek...
     - Wszędzie, nawet do kąpieli?
     - I w swoim turbanie?
     - Napiszę waszej mamie listę z wymienionymi wszystkimi dniami, w których chcecie mi się naprzykrzać. - zagroziła.
     - Mamie? - zapytali chórem. - Tylko nie to, Nietoperzu!
     - Ja też dorzucę coś od siebie, dobra? - zapytał Ron Natalie pół-głosem.

     Kolację Natalie zjadła w towarzystwie swoich kolegów z drużyny. Nauczyciele gratulowali im, a zwłaszcza Randolphowi i Natalie. Po tym poszli do dormitorium i urządzili sobie imprezę z uczniami wszystkich klas świętując wygraną pierwszego meczu. W nocy Krukonka rozmyślała na temat zemsty na bliźniakach, żeby nie rzucać słów na wiatr... a potem o tym, co powiedział jej Malfoy. Miała wątpliwości czy komuś o tym powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz