wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 1. - "Anglia, Irlandia, Walia"

     Natalie nie miała wiele czasu, więc pożegnała się na stacji z państwem Weasley, Ginny, Ronem i Hermioną. Harry'ego już nie było, został odprowadzony przez pana Dursleya z King's Cross. Z wózkiem pełnym bagażów stanęła niedaleko barierki, prowadzącej pomiędzy mugolskie perony: dziewiąty i dziesiąty, a jej ciotka, Mary-Jane White chwyciła ją pod ramię, w celu teleportowania się. Nagle przypomniała sobie o czymś i wyjęła z torebki brązowy kawałek materiału.
     - Powiększ to. - powiedziała do Natalie.
     - Nie mogę, ciociu. - zaprzeczyła nieśmiało. - Nie możemy używać magii poza...
     - Wiem, wiem. - przerwała jej ciotka. - Tylko sprawdzałam, czy nie będziesz próbowała złamać zakazu. Engorgio.
     Materiał zrobił się teraz tak wielki jak prześcieradło. Ciotka nakryła nim wózek i rzuciła kolejne zaklęcie.
     - Spróbuj zdjąć teraz ten materiał. - rozkazała.
     Natalie chwyciła go i zamachnęła się z gracją w geście, jaki wykonują "magicy", którzy pokazują, że potrafią zdjąć obrus bez zrzucenia z niego naczyń, czy innych rzeczy, które znajdują się na nim. Jednak materiał ani nie drgnął.
     - Trzymał z całej siły wózek, żeby nie wypadł ci podczas teleportacji. Teleportowałaś się już kiedyś, prawda?
     - Naturalnie. - przytaknęła. - Miejmy to z głowy, jeszcze czasem kręci mi się w głowie przy tym, a potem dostaję bólu zatok.
     Mary-Jane przytaknęła i aportowała je do swojego domu położonego w Waterford, w Irlandii.
     - Mieszkam w tej części, gdzie żyją głównie czarodzieje. - wyjaśniła ciotka. - Tam możemy swobodnie rozmawiać o magii. Swoją drogą, strasznie się zmieniasz, za każdym razem gdy cię widzę, wyglądasz inaczej. A kilka razy się minęłyśmy, gdy bywałaś na wakacjach u Janice. Ale teraz opowiedz jak szło ci dotychczas w szkole? Bo po twoim świadectwie z tego roku mogę stwierdzić tylko, że pewnie cały czas zakuwasz. Same Wybitne! Jeszcze pozycja ścigającej w drużynie? Ciekawie.
     - Od trzech lat mam najlepsze wyniki w szkole razem z dziewczyną, której rodzina jest niemagiczna. Nie uczę się może przez cały czas, tylko po prostu łatwo zapamiętuję wiele rzeczy i dość szybko czytam. - stwierdziła, gdy kroczyły przez miasto w stronę domu kobiety. - Lubię książki i każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie. Nauczyłam się przez to materiału na zapas i spędzałam dużo czasu w pokoju wspólnym w Ravenclawie, żeby podsłuchać jak starsi uczą się lub robią zadania. Nie raz musiałam ich poprawiać, a zdarzyło się nawet, że robiłam za nich zadania domowe. To znaczy... Kiedy nie wiedzieli jak się zabrać do referatu, a ja już wiedziałam coś na na podany im temat, to mówiłam wszystko co wiem, a oni pisali. - wytłumaczyła, bo bała się, że ciotka ją zgani za to, myśląc, że robi zadania innym, żeby ich wyręczać lub zarobić.
     - A jaki przedmiot jest najtrudniejszy?
     - Hm... Eliksiry i Transmutacja nie są prostymi dziedzinami, trzeba to przyznać, ale osobiście nie mam z nimi problemów. Historia magii jest chyba najgorsza... Nauczyciel nieciekawie wykłada.
     - A w Quidditcha od dawna grasz? W ogóle jaki kontakt miałaś z magią zanim poszłaś do szkoły, dużo już wiedziałaś?
     Pokręciła głową przecząco.
     - Nie wiedziałam nic o magii, żyłam w przekonaniu, że jestem mugolem. Dopiero półtora miesiąca przed pierwszą klasą dowiedziałam się, że moi rodzice są charłakami. A w miotlarstwem zajęłam się przypadkowo. Była pierwsza lekcja latania i jeden chłopak chciał wyciąć żart koledze, poleciał gdzieś daleko w górę z jego Przypominajką i srebrną kartą czarodzieja z czekoladowych żab. Dobrze latał, bo od początku wiedział, że jest czarodziejem i mógł latać przez Hogwartem. Ja i mój przyjaciel, Harry Potter...
     - Przyjaźnisz się z Chłopcem Który Przeżył? - zapytała kobieta zszokowana.
     - Tak, jego poznałam jako drugiego czarodzieja, z którym miałam chodzić do szkoły. Najpierw poznałam Neville'a Longbottoma.
     - Każ mu pozdrowić ode mnie babcię, gdy go spotkasz.
     - Dobrze, ciociu. Wracając do tematu, Harry i ja po raz pierwszy dosiedliśmy miotły, pani Hooch dopiero pokazała nam tylko jak przywołać ją do siebie. Odbiliśmy się od ziemi i polecieliśmy za tamtym chłopakiem - celowo nie wymawiała jego imienia. - i poza tym, że nauczyciele i uczniowie z innych klas wgapiali się w nas, bo lataliśmy z dużą prędkością i wymijaliśmy zręcznie wieże, to jeszcze ja miałam utrudnienie, bo dwaj chłopacy ze Slytherinu chcieli mi przeszkodzić i zaczęli rzucać we mnie szyszkami. Odbijałam je jakąś gałęzią i złapałam srebrną kartę w locie. Byłam pewna, że nas wyleją, bo nie mogliśmy latać jeszcze, pani Hooch nam nie pozwoliła. Wtedy przyszła pani McGonagall, zaprowadziła nas do kapitanów drużyn Ravenclawu i Gryffindoru i tak oto przyjęli nas do drużyny.
     - Jesteś najmłodszą graczką od wieku. Napiszą o tobie w książce o historii Hogwartu, bo to ewenement.
     - Och, bez przesady, ciociu...
     - No jak nie, jak tak? Pod koniec wieku wyjdzie książka o dwudziestym stuleciu szkoły i będziesz tam, jeszcze wspomnisz moje słowa. A miałaś jakiś wybór co do pozycji w drużynie?
     - Mhm. Roger, kapitan, przez cały wieczór targał mnie po boisku każąc mi najpierw łapać piłeczki wielkości znicza, potem odbijać tłuczki, a jeszcze później stać na bramce. Potem zwołał dwóch chłopaków i ja z jednym z nich byłam ścigającymi, on ścigającym-przeciwnikiem, a ostatni był bramkarzem i sprawdzał, czy dam sobie radę jako ścigająca. Miał dylemat, ale ostatecznie stwierdził, że mogę zostać ścigającą, bo i tak tylko to miejsce zostało, gdy powrócił do drużyny jakiś starszy chłopak. Byłam jedyną dziewczyną w drużynie przez pierwsze dwa lata. W tym roku dołączyła do nas dziewczyna z mojego roku, zastąpiła szukającego. W pierwszym roku zdobyliśmy Puchar Quidditcha, w tym roku także, a do tego zdołaliśmy zdobyć Puchar Domów.
     Czarownica skręciła na posesję, która musiała należeć do niej. Wprowadziła do środka Natalie i pokazała jej pokój, w którym może zostawić na razie swoje rzeczy. W czasie gdy Krukonka poszła się odświeżyć, Mary-Jane przygotowała obiad i poczekała z nim w ogrodzie. Dziewczyna wkrótce dołączyła do ciotki zdziwiona, że ta ma zamiar jeść na zewnątrz, przy stoliku.
     - No co tak patrzysz? - zapytała rozbawiona. - Musisz więcej czasu spędzać na dworze, bo jesteś strasznie blada. Widać, że naprawdę długo ślęczysz nad tymi książkami!
     Natalie się uśmiechnęła i usiadła naprzeciw ciotki, zajmując się posiłkiem.
     - Jeśli nie jesteś zmęczona podróżą, mogę cię dziś oprowadzić trochę po okolicy po obiedzie. Dziś wieczorem będą grali też jakąś fajną sztukę w teatrze, możemy się tam wybrać, o ile masz chęć.
     - Oczywiście, nie jestem zmęczona, a na teatr zawsze znajdzie się czas. - przyznała z uśmiechem.
     Mimo to, że ciotka na razie nie zwracała się do niej niemiło, było po niej widać, że jest ciekawska, dociekliwa i czepialska. Może powstrzymuje się jeszcze, póki nie musi spędzać z Natalie dużo czasu, ale z pewnością gdyby miała ją wziąć do siebie na wychowanie, zamiast podrzucić ją Weasleyom, już od pierwszego dnia wytyczałaby jej reguły. Musisz być w domu przed dwudziestą. Na zakupy będziesz chodzić co rano, listę wręczę ci zawsze wieczorem. Sowę możesz wypuszczać tylko pomiędzy dwudziestą trzydzieści, a dwudziestą drugą. O dwudziestej pierwszej trzydzieści najpóźniej musisz już być u siebie w pokoju i przygotowywać się do snu. Ble, ble, ble. Było po prostu po niej widać, że jest staroświecka.
     Po obiedzie przeszły się do miasta. Okolica była... urocza. Cicha, spokojna, ludzie mili i kulturalni, nie ma zamieszek, są jakieś wydarzenia kulturowe i inne takie. Super. W sam raz dla starzejącej się wdowy. Wieczorem miały wybrać się razem do teatru, ale Mary-Jane była zmęczona i powiedziała podopiecznej, że może iść sama. Ale ma na siebie uważać i nie szwendać się długo po spektaklu. I jak to pozostałe matki, opiekunki, babcie: przypomniała jej, żeby nie wydawała pieniędzy, nie rozmawiała z nieznajomymi itp. W drodze do domu zaczepiło ją kilku chłopaków w grupie, ale uniosła tylko dumnie głowę do góry i nawet nie uraczyła ich spojrzeniem. Nie chciała, żeby ciotka skądś się dowiedziała, że złamała jej zakaz. Po powrocie do domu nakarmiła Nocturnala, wypuściła go na trochę i przygotowała sobie miejsce do snu, ponieważ ciocia już spała, a szkoda było jej ją budzić.

     Następnego ranka obudziła się wcześnie, ponieważ Nocturnal domagał się zwrócenia uwagi. Dziwnie się czuł w nowym otoczeniu, gdzie standardy były dużo niższe. W poprzednich lokacjach miał przynajmniej zawsze jakieś miejsce przy oknie, a tam musiał siedzieć w klatce w kącie zacienionego pokoju.
     - Witam cię, jesteś wnuczką Janice, prawda?
     Natalie podskoczyła słysząc czyjś głos zza swoich pleców. Odwróciła się za siebie i ujrzała portret jakiejś kobiety.
     - T-tak, proszę pani. - powiedziała zdziwiona.
     - Lepiej idź na dół, Mary-Jane już wstała. I szybko się niecierpliwi, a czeka ze śniadaniem.
     Dziewczyna skinęła głową i zeszła na dół. Weszła do kuchni i wyjrzała na ciotkę, która stała przy stole.
     - Dzień dobry, ciociu. - przywitała się cicho.
     - Dzień dobry. Siadaj, śniadania nie musisz jeść na dworze, skoro jesteś jeszcze w piżamie... Przy okazji pójdziemy dziś kupić ci nową, bo ta robi się za mała. - stwierdziła przypatrując się dziewczynie. - Widzę po długości, bo jesteś chuda i pod tym względem jeszcze ci ona pasuje! W dodatku jest zielona... Krukonką jesteś, nie Ślizgonką, powinnaś mieć niebieską! Dziwię się, że cię nie zlinczowały dziewczyny za to! - zażartowała.
     - Akurat one nie przykładały wagi do kolorów! - odparła Natalie z uśmiechem. - Cho, która jest Azjatką, miała jasnożółtą piżamę. Luna miała fioletową. Parvati miała... różową. Pozostałych nie pamiętam. Ale żadna nie miała niebieskiej ani brązowej piżamy, przynajmniej w moim dormitorium.
     - U nas zawsze dziewczyny miały piżamy w barwach domu, lub po prostu białe, siwe. Tak się jakoś przyjęło, mało która nosiła inne. Nieważne, muszę ci powiedzieć, że ja jestem już po śniadaniu, bo muszę iść do mojej przyjaciółki, żeby jej pomóc w czymś. Zejdzie mi do dwunastej, dwunastej trzydzieści, ale proszę cię, żebyś nie siedziała przez ten czas z nosem w książkach, a jeśli już musisz, to na dworze. W ogródku, w mieście... Gdziekolwiek. Ale pamiętaj o swoim bezpieczeństwie. Grunt, żebyś... Ile ty masz lat?
     - Leci czternastka.
     - To żebyś nie powędrowała za daleko. Potrafisz gotować?
     - Potrafię, ciociu.
     - To korzystaj z kuchni śmiało. Naleśniki sobie nawet zrób, cokolwiek. Truskawki zmiksowane są w zamrażalniku. Świeże, tegoroczne. - wyszła do korytarza. - W razie potrzeby idź do pani Finnigan, mieszka zaraz po prawej. Po powrocie lecimy do Walii. Do zobaczenia! - i wyszła nie czekając na odpowiedź.
     Natalie zjadła śniadanie i poszła do pokoju, posiedzieć z sową i narysować coś w międzyczasie. Nie miała może wielkiego talentu plastycznego, ale czasem lubiła coś bazgrolić. Bywało, że wychodziły jej nawet bardzo ładne prace, ale przeważnie tylko wtedy, gdy rysowała coś spontanicznie i na kartkach ubrudzonych, w kratkę czy na serwetkach (zdarzała się i taka twórczość, w Hogsmeade ze trzy razy). Później do powrotu ciotki siedziała na dworze. Zabrały znowu wielki wózek, ale teraz go pomniejszyły zaklęciem Reducio. Wybrały się w końcu do tego miejsca, w którym Natalie jednocześnie pragnęła się znaleźć, ale i bała się tego. W końcu miała właśnie zwiedzić dom zmarłych dziadków i znaleźć tam wszystkie rzeczy po nich, po zmarłej mamie i zmarłej siostrze.

     Ciotka Mary-Jane chwyciła ją pod ramię i deportowały się. Znalazły się od razu przed domem dziadków w Walii. Natalie nie wiedziała, czy kręci jej się w głowie przez teleportację czy przez fakt, że zaraz ma wejść do opuszczonej rezydencji Thunderów.
     - Nie wejdę tam z tobą. To twój czas, to ty powinnaś mieć teraz dla siebie ten dom. Chyba, że uważasz, że nie dasz rady tam wejść sama.
     - Dam radę. - wydukała. - Ale jeśli ciocia chce...
     - Może innym razem. - przerwała jej. - Będę czekać na zewnątrz, tutaj w ogrodzie. Zawsze lubiłam obserwować stąd widoki.
     Krukonka skinęła głową ze zrozumieniem, podeszła pod drzwi domu, wzięła głęboki oddech... i weszła do środka. Panowała tam okropna cisza, która już od progu była nie do zniesienia. Zapaliła światło i poczuła się jak w jakimś horrorze. Ale nie czuła lęku... Tylko żal. Weszła najpierw do salonu i oczami wyobraźni ujrzała babcię i dziadka siedzących na kanapie i oglądających wiadomości. Wyobraziła sobie, jak podchodzi do nich od tyłu i obejmuje, jak to robiła za ich życia. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tam tak pusto... Aż nienaturalnie. Starając się powstrzymać łzy, podeszła do jednej z szafek. Otworzyła ją i ujrzała pustkę - nie było tam żadnych ubrań, jak wcześniej. Otworzyła kolejną szafkę. Pusto. Stały tam niegdyś buty. W kolejnej brak chust, torebek. Wszystko babcia musiała zabrać ze sobą do Francji. Na regale w rogu stało mnóstwo książek różnych gatunków. Te magiczne zabiorę... Kryminały też... Resztę przejrzę i pomyślę co mogłabym z nimi zrobić. - pomyślała. Odwróciwszy się, podeszła do kolejnej szafki. W końcu znalazła coś ważnego. Albumy i pamiątki rodzinne. Odłożyła je do kartonu i przeniosła do holu, żeby potem odnieść to wszystko do wózka. Z salonu skierowała się do kuchni. W niej stały tylko sprzęty kuchenne, meble, rzeczy służące ozdobom. Postanowiła zabrać tylko jeden obraz i zdjęła go ze ściany. Odłożyła do salonu na stół. W łazience znalazła jeszcze w szafce jakąś biżuterię, o której babcia musiała zapomnieć. Wtedy przeszła już na pierwsze piętro.
     Pierwszym pokojem z brzegu, była pracownia dziadka. Weszła tam i ujrzała mnóstwo obrazów, zdjęć, pałkę używaną przez graczy Quidditcha z jakimiś podpisami i mnóstwo książek na regale. Te również postanowiła zabrać, bo wszystkie były niedostępne dla mugoli, czyli jej mogły się przydać. W szafce znalazła kolejne pamiątki rodzinne i albumy. Pakując wszystko do pudła, przeglądała każdą rzecz uważnie studiując ją od każdej strony. Kiedy znalazła zdjęcia, które leżały luzem, jeszcze nie wpakowane do albumu, postanowiła obejrzeć je jedno po drugim. Znalazła tam zdjęcia dziadka ze szkoły, zdjęcia z okresu młodości,  zdjęcia z Lindsay, czyli jej mamą, zdjęcia z podróży... Fotografie rodzinne ukazujące ich, Lindsay, Natalie i jej siostrę, Elizabeth. Ze wzruszeniem odłożyła to wszystko do środka. Nie była już w stanie powstrzymać łez. Przecierając oczy przeszła dalej, do sypialni dziadków. Pusto. Pokój gościnny. Bingo. Jest tu też dużo rzeczy, które na pewno nie są niemagiczne... Znam na tyle zdolności mugoli, żeby to wiedzieć... Spakuję je.
     Przepakowała kolejne rzeczy. Nie było wcale aż tak dużo, jak myślała. Pozostało jej wejść na strych i zejść do piwnicy. Skoro była właśnie na piętrze, wybrała się na strych, bo zwyczajnie było jej bliżej. Miała przy sobie na szczęście latarkę... Zauważyła, że ktoś musiał zadbać o to, żeby nie osadzały się tutaj żadne zwierzęta i docierało świeże powietrze, bo nie było ani czuć przykrych zapachów, ani stado pająków nie przebiegło jej pod nogami, gdy szła zgarbiona  pod pochyłym sufitem. Uklękła nad kartonami i zaczęła przeglądać znajome jej rzeczy. Ubrania matki, które nie były w guście Krukonki, więc nie myślała nad tym, żeby je zostawić sobie na przyszłość. Nawet wymiary się nie zgadzały, bo mama była dużo wyższa i miała mocniejszą budowę. Ubrania Ellie. Tutaj mogłaby się pokusić o dwie koszule, jedną bluzę i torebkę. Biżuteria mamy. Z pewnością ją zostawi. Zdjęcia i pamiątki rodzinne. Nie do wyrzucenia. Podręczniki i inne rzeczy do nauki Ellie. Te powinna sprzedać, przydadzą się komuś innemu. Akty urodzin, małżeństwa oraz inne dokumenty - do przejrzenia. Książki. Nie ukrywajmy, ta część rodziny słynęła z dużego oczytania. Tutaj, poza romansidłami i innymi czytadłami mugolskimi, znajdowały się książki o magii, które pewnie kupiła Ellie, żeby sobie po prostu doczytać różne rzeczy, których nie nauczą jej w Beauxbatons. Nie nauczyliby.
     Przejrzała jeszcze trochę rzeczy i wróciła z kartonami na dół. Zniosła już wszystko do holu, żeby nie musieć biegać po wszystko po kilka razy. W piwnicy nie znalazła niczego konkretnego, poza kartonem rzeczy magicznych swojej babci i kartonami z rzeczami, które należały do niej, ale mama zabrała je do Francji. Zabrała to wszystko ze sobą i zaczęła przenosić do wózka. To, co było cięższe, ciocia Mary-Jane przeniosła za pomocą różdżki. Znowu nakryła wózek materiałem i odwróciła się do Natalie.
     - Czy chcesz coś jeszcze zrobić tutaj? Może po prostu przejść się na spokojnie, zwiedzić jeszcze raz dom?
     Potrząsnęła głową na boki.
     - Wracamy?
     Potrząsnęła głową w górę i w dół... a następnie rozpłakała się, wtulając w ramię ciotki. Kobieta objęła ją i mimo, że czuła się okropnie źle, bo miała trochę dobrych wspomnień z okresu przed szkołą z Janice, uroniła zaledwie jedną czy dwie łzy. 
     - Przepraszam... - powiedziała Natalie odsuwając się od ciotki. Poczuła się głupio, obejmując ją. - Nie powinnam... - Schowała twarz w dłoniach, zalewając się łzami ponownie.
     Mary-Jane White podeszła teraz do niej sama i objęła ją. Bardzo jej współczuła. Nie wiedziała jak to jest, kiedy traci się za razem matkę, siostrę i dziadków, gdy zaledwie rok temu jej rodzice rozwiedli się. Nie miała pojęcia ani o tym, ani o relacjach dzieci z ojcem. Ale wiedziała, że to wszystko musi być okropnym przeżyciem dla dziecka.
     - Każda wylana łza przez ich śmierć oznacza miłość, jaką ich darzysz. Wiedz, że jednak płacz nie pomoże im, ani tobie. Wracajmy do domu, zapakuję ci to wszystko w duży kufer, ale pomniejszę. U Weasleyów rozpakujesz, jeśli będziesz coś potrzebowała, a wtedy Molly ci to powiększy. Trzymaj mocno wózek.

     Powróciły do domu około godziny szesnastej. Natalie nie odzywała się za wiele od tego czasu, musiała sobie po prostu przemyśleć parę rzeczy i uświadomić. Wiedziała jedno - nie zamieszka w tym domu. Zbyt wiele będzie ją to kosztowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz