sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 1. - "Siedmiu Potterów"

     Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym Harry miał zostać przeniesiony przez Członków Zakonu do miejsca bardziej bezpiecznego dla niego i zapewnić bezpieczeństwo Dursleyom. Skoro Harry już wiedział, że nie wróci do Hogwartu, zaczął się pakować - przerzucał z kufra rzeczy, które mu się nie przydadzą w ogóle, kolejne, których będzie używać często, a na ostatniej kupce rzeczy, które mogą mu się przydać, ale nie muszą. Hedwiga przyniosła mu nowy egzemplarz "Proroka Codziennego". Zajrzał do gazety i znalazł w niej artykuł na temat Albusa Dumbledore'a - w pierwszej jego części, jego stary przyjaciel Elfias Dodge, przedstawiał go w bardzo dobrym świetle. Z kolei w drugiej części był wywiad z Ritą Skeeter, która nawet na pogrzebie Albusa miała ze sobą pióro i notatnik, żeby wszystko opisać. Mówiła głównie o tym, że Dumbledore nie był tak wspaniałym człowiekiem, jak wszystkim się wydaje i udowodni to w swojej książce "Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a", która ma wyjść już wkrótce. Nie opuściła tematu Harry'ego, z którym dyrektor Hogwartu według niej utrzymywał niezdrowe relacje, zbyt zażyłe jak na kontakty czysto zawodowe. Zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście Dumbledore nie był kimś innym, niż wszystkim się wydawało i czy nie został wyidealizowany.
     Zszedł wreszcie na dół, gdy zbliżała się pora odjazdu jego wujostwa. Wuj Vernon wnosił walizki przed schody, ciotka Petunia pakowała torebkę, a Dudley układał swoje gry w kartonie.
     - Zmieniłem zdanie, chłopcze! - zawołał wuj.
     - Ciągle je zmieniasz, wuju - stwierdził Harry. - Co pół godziny.
     - Uważaj na to, co mówisz! Niby dlaczego ludzie... Twojego pokroju... - skrzywił się okropnie. - Mieliby się nami interesować? Kto miałby nas niby atakować?
     - No nie wiem! - zawołał z jadowitą ironią. - Może na przykład ludzie mojego pokroju, którzy za bardzo boją się Voldemorta, żeby mu się sprzeciwić?! A wiesz, że nie mało tchórzy i idiotów zarówno w waszym świecie, jak i w świecie ma...!
     - ZAMILCZ!
     - Dobrze, skoro tak tego chcesz - mruknął Harry. - A mam ci przypomnieć jak zginęła twoja szwagierka? Wyobraź sobie, że jak Voldemort się tu pojawi, żeby was zabić, to nie będzie go obchodziło kim jesteś i co zrobisz, tylko najzwyczajniej w świecie zacznie torturować najpierw Dudley'a, bo wie, że najbardziej wam na nim zależy!
     - Czy ty nam grozisz?!
     - Vernonie! - zaszlochała ciotka Petunia.
     - Nie grożę, tylko mówię, co on zrobi, bo chyba już miałem z nim styczność pięć razy, tak?! Wiem, jak działa! On nie zna litości i znajduje uciechę w czyimś cierpieniu, więc nabierz wreszcie rozumu i daj sobie pomóc! Przecież nie wysyłają do was byle kogo!
     - On ma rację, Vernonie... - załkała ciotka. - Przecież to oni pilnują naszego premiera, tak?
     - Aurorzy? Oczywiście, Kingsley jest cały czas w pogotowiu.
     - To dlaczego ten facet - wuj wskazał na telewizor, gdzie wiele razy go już widywał i zawsze podziwiał go, gdy wychodził z trudnych sytuacji - nie będzie też bronił nas?
     - Bo jest zajęty! Ma już kogoś do ochrony! A jeśli wy zamierzacie dać się zabić ludziom... Ee, jak to było? Ach...Mojego pokroju, to proszę bardzo. Tylko pamiętajcie, że cała wasza trójka na tym ucierpi, bo Voldemort przyszedłby tutaj od razu, żeby dowiedzieć się od was, gdzie jestem. A tak, to Zakon ukryje was w takim miejscu, że nikomu nie przyśni się was szukać. I ani wy, ani Dudley nie stracicie włosa z głowy.
     Zobaczył, że zrobiło to na nich wrażenie. Żadne z nich nie odezwało się już słowem, a wuj poszedł z powrotem po walizki i przestawił je pod drzwi. Zadzwonił dzwonek i do środka weszli Hestia Jones oraz Dedalus Diggle.
     - No? Gotowi? - zapytała Hestia. - Ale macie czyściutkie mieszkanko!
     - Tak! Musimy się pospieszyć, bo czas nas goni, rozumiecie - uśmiechnął się Dedalus. - Pomożemy wam z bagażami i plan jest taki, że pierwsze dziesięć mil będzie pan kierować samochodem panie Dursley, my panu powiemy gdzie jechać... Umie pan kierować samochód, tak?
     - No jasne, że tak! - zawołał, jakby to było bardzo irracjonalne pytanie.
     - Świetnie! - ucieszył się. - Ja osobiście czułbym się zdezorientowany przez te wszystkie przyciski, wajchy, światełka... Tak więc przez pierwsze dziesięć mil będziemy jechać samochodem, a potem go porzucimy i aportujemy się do kryjówki. Macie już wszystko spakowane?
     Ciotka Petunia pokiwała głową rozgorączkowana.
     - Dobrze. Hestio, czy mogłabyś...
     - Nie, nie! - zawołał wuj Vernon, gdy próbowali podnieść jedną z ich walizek. - Sami sobie poradzimy, dziękujemy!
     Nie mógł znieść myśli, że ludzie tacy jak siostrzeniec Petunii mogliby dotykać jego rzeczy, gdy nie jest to konieczne.
     - No dobrze. To... My może was pozostawimy, bo... - mruknęła Hestia, bo pewnie spodziewała się czułego pożegnania rodziny.
     - Nie ma potrzeby - uśmiechnął się Harry. - Żegnajcie.
     - Żegnaj, chłopcze - wuj Vernon po chwili wyciągnął do niego dłoń, ale cofnął ją, bo poczuł, że nie byłby gotów tego zrobić.
     Harry skinął głową i wuj odszedł z bagażami na zewnątrz. Ciotka Petunia stanęła w drzwiach kuchni, a Dudley podszedł do Harry'ego i wyciągnął do niego rękę.
     - Chciałem ci... Eee... Podziękować, za to... wszystko.
     - Nie wierzę - Harry potrząsnął głową. - coś ci się stało, Dudley?
     - No nie... Bo ja... ten... Powinienem podziękować za to, że uratowałeś mnie rok temu w wakacje.
     Ciotka Petunia rozpłakała się w głos i ruszyła w ich stronę pędem, ale ku zdziwieniu Hestii, wyminęła Harry'ego i uścisnęła mocno Dudleya.
     - Mój Dudziaczek, skarbeczek, tak ładnie dziękuje! Ojej! - załkała i ucałowała go w policzek.
     - Słucham?! - zagrzmiała Hestia. - To Harry ratuje mu skórę, a pani zachwyca się tym, że dorosły chłopak nauczył się wreszcie jakiegoś kulturalnego słowa?!
     - Spokojnie, w jego ustach to znaczy tyle samo, co "Kocham cię" - wyjaśnił Harry ze szczerym uśmiechem. - Nie ma sprawy - zwrócił się do Dudleya. - Trzymaj się, wielki De.
     - Trzymaj się, stary - Dudley klepnął go w ramię i zabrał swoje rzeczy.
     Ciotka Petunia spojrzała na Harry'ego zapłakana w progu, ale nie rzuciła nawet "do widzenia". Wszyscy wyszli z domu i pozostawili Chłopca, Który Przeżył, a on odprowadził ich wzrokiem, dopóki auto nie zniknęło z zasięgu jego wzroku. Harry poszedł po swoje rzeczy i zniósł je do salonu. Zawsze, kiedy był sam w domu Dursleyów, siadał przed komputerem Dudleya, w którym było pełno gier albo siadał przed telewizorem i podkradał z lodówki jakieś smakołyki. Teraz poszedł tylko po klatkę z Hedwigą i zasiadł w salonie po ciemku. Po jakimś czasie wstał i powiedział:
     - Pamiętasz, Hedwigo? Tyle tutaj przeżyliśmy... Ten dom to całe moje dzieciństwo.
     Hedwiga wcale nie wydawała się być zainteresowana.
     - Spójrz - rzekł Harry i otworzył drzwi komórki pod schodami. - tutaj mieszkałem, zanim się jeszcze poznaliśmy. Sypiałem tutaj i odkąd pamiętam, co ranek odganiałem dwa lub trzy pająki z mojej kołdry... Tyle się zdarzyło od tego czasu! A tam, w kuchni - ruszył dalej. - Zgredek zrzucił ciasto ciotki Petunii za pomocą czarów i dostałem za to list z Ministerstwa. Gdyby ktoś powiedział mi, że...
     Coś strzeliło. Harry rozpoznał ten charakterystyczny dźwięk. Ktoś aportował się na Privet Drive Cztery. Wyjrzał przez okno i w tej samej chwili przez drzwi weszło kilku członków Zakonu Feniksa oraz Ron, Natalie, Fred, George, Fleur i Mundungus. Tonks wmaszerowała dumnie do salonu witając Harry'ego, przeszła do kuchni, usiadła na blacie przy zlewie i wyciągnęła rękę, na której mienił się pierścionek.
     - Hej, Harry, zgadnij! - krzyknęła.
     Harry przeniósł wzrok z niej na Lupina i uśmiechnął się szeroko.
     - Pobraliście się?! - wrzasnął.
     - Szkoda, że nie mogłeś być na weselu Harry. Było bardzo skromnie, ale jednak.
     - To wspaniała nowina, gratuluję! A... Kingsley, myślałem, że ochraniasz premiera mugoli! - zawołał do czarnoskórego aurora.
     - Przez jedną noc sobie beze mnie poradzi - stwierdził. - Teraz ty jesteś ważniejszy.
     - Dobra, potem będzie czas na pogaduszki! - ryknął Moody i w kuchni nastała cisza. Rzucił worki na podłogę i zwrócił się do Harry'ego: - Jak pewnie już wiesz, plan zmieniliśmy i dlatego wracasz z nami wieczorem, a nie z Dedalusem i Hestią. Przekabacili Piusa Thicknesse;a, a to poważny problem. Wydał rozporządzenie, że podłączenie tego domu do sieci Fiuu, deportacja stąd lub użycie świstoklika będzie poważnym przestępstwem. Niby po to, żeby cię chronić, żeby nie wdarł się Sam-Wiesz-Kto tutaj, ale wiadomo, że zaklęcie twojej matki jest dostateczną ochroną. Chodziło mu naprawdę o to, żeby cię nie wyciągnąć w bezpieczne miejsce. No i kolejnym problemem jest to, że jesteś niepełnoletni, więc wciąż masz na sobie Namiar.
     - Ja nie...
     - Namiar, Harry, Namiar! - powtórzył niecierpliwie. - Zaklęcie, za pomocą którego wykrywa się użycie czarów przez niepełnoletnich! Gdyby ktoś nawet w pobliżu ciebie użył czarów, Thicknesse by o tym wiedział i śmierciożercy też by się o tym dowiedzieli! Namiar przestanie działać w twoje siedemnaste urodziny, a wtedy też przestanie działać ochrona twojej matki, więc nie możemy czekać. Krótko mówiąc, Pius Thicknesse uważa, że ma cię w garści.
     Harry nie wiedział kim jest ten Thicknesse, ale musiał przyznać mu rację.
     - Plan jest następujący: sześć osób zamieni się w Harry'ego za pomocą eliksiru wielosokowego. Każda z tych osób poleci z ochroniarzem do różnych domów członków Zakonu Feniksa, skąd dostaną się do Nory za pomocą świstoklików. Wszyscy fałszywi Potterowie będą lecieć na miotłach i testralach, bo śmierciożercy będą się spodziewać tego, że będziesz lecieć na czymś, na czym czujesz się dobrze, Harry - zwrócił się do niego Moody. - W chwili gdy opuścisz ten dom, już nie będzie działać zaklęcie Lily, ale punkt przewagi jest taki, że Voldemort nie wie, że właśnie dziś cię stąd zabieramy. Bo rozstaliście się z wujostwem, ze świadomością, że nie zamieszkacie razem nigdy więcej, tak?
     Harry skwapliwie skinął głową.
     - Zabieramy cię do domu rodziców Tonks. Kiedy już znajdziesz się w zasięgu zaklęć ochronnych, które tam rzuciliśmy, użyjesz świstoklika i przeniesiesz się do Nory. Jakieś pytania masz?
     - Ee... tak. Może nie będą wiedzieli, do którego z dwunastu domów się udam, ale czy nie stanie się to oczywiste jeśli siedmiu Potterów z ochroniarzami poleci do jednego miejsca?
     - No tak... - westchnął Moody. - Zapomniałem ci powiedzieć o kluczowej sprawie. Każdy rozproszy się w innym kierunku i musisz patrzeć tylko na siebie, nie możesz zawracać. Dbasz tylko i wyłącznie o swoje bezpieczeństwo. A teraz dawaj włosy...
     - Co... Nie! Nie ma mowy! Jeśli myślicie, że pozwolę, by sześcioro osób ryzykowało życie...
     - Jakby to była dla nas nowość - prychnął Ron.
     - A nie mówiłam? - zapytała Natalie.
     - Mówila! - potwierdziła Fleur.
     - Ale udawanie mnie to zupełnie co inn...
     - Wiesz, stary, nam też się to wcale nie uśmiecha - rzekł Fred. - Jakby coś się stało, to już zawsze pozostaniemy małymi, piegowatymi chudzielcami.
     Harry wymusił uśmiech, który wcale uśmiechu nie przypominał.
     - Nie możecie tego zrobić bez mojej zgody! A bez niej nie dostaniecie moich włosów, tak?
     - No rzeczywiście, tu nasz plan siada, to fakt - powiedział George - bo przecież nie zdobędziemy paru twoich włosów bez twojej zgody.
     - No jasne! - zawołała Natalie. - Jest nas tylko trzynaścioro na jednego Harry'ego, któremu nie wolno użyć czarów. Nie mamy szans!
     - To było dobre, przybij piątkę! - zawołał do niej Fred i uniósł rękę.
     Spojrzała na niego pogardliwie, a po chwili się roześmiała i przybiła mu żółwia.
     - Bardzo śmieszne - burknął Harry. - Chyba skonam ze śmiechu.
     - Jak trzeba będzie, to użyjemy siły, bo tutaj wszyscy są już pełnoletni i jesteśmy gotowi na podjęcie ryzyka.
     Harry oddał im w końcu kilka włosów. Moody wymierzał eliksir z włosami Harry'ego. Wszyscy ustawili się w kolejce do Moody'ego, oczekując na swoją porcję eliksiru. Szalonooki przeliczył ich i powiedział:
     - Hej, ich jest pięciu, a nie sześciu...
     - Już jest sześciu - powiedział Hagrid i podniósł Mundungusa za ubranie i postawiła za Georgem.
     - Co? - zapytał Dung. - Nie! Ja byłbym lepszy w ochronie!
     - Już ci mówiłem, ty pozbawiona kręgosłupa glisto, że Sam-Wiesz-Kto nie będzie chciał dostać Harry'ego martwego! - ryknął Moody. - On chce sam się nim zająć, więc nikt nie będzie próbować nas zabić!
     Harry żywił taką nadzieję. Każdy stał już ze swoją porcją Eliksiru Wielosokowego i czekał tylko na wydanie polecenia.
     - Proszę - Moody rzucił im dwa worki z ubraniami. - Ten obok Rona jest dla tych, którzy nagle się skurczą, a drugi jest dla tych, którzy urosną wraz z wypiciem napoju. No, do dna!
     Ron, Fleur, Mundungus, Natalie, Fred i George wypili wszystko z małych szklaneczek i skrzywili się. Dung i Natalie drastycznie podrośli, a Fred, George i Ron skurczyli się. W pokoju stało teraz siedmiu Harrych.
     - Jesteśmy identyczni! - zawołali bliźniacy.
     Przyjrzeli się sobie z uciechą.
     - Ale nowość... - rzuciła Natalie.
     - Nadal sądzę, że wyglądam trochę lepiej - stwierdził Fred.
     - Cóż za skromność. Hej, w końcu nie patrzycie na mnie z góry!
     - Cicho, Niet... - zaczęli obaj, ale zaraz ugryźli się w języki. - Cicho!
     - Bill, nie patrzy na mnie, ja wygląda okhopni! - zawołała Fleur, przeglądając się w czajniku.
     - No dalej, przebierzcie się już, a nie! - wrzasnął Szalonooki.
     Sięgnęli po worki z ubraniami i zaczęli się obnażać w salonie. Harry chciał zwrócić im uwagę, żeby poszanowali trochę jego ciało i prywatność, ale wiedział, że nie ma teraz czasu na to, żeby okupować pojedynczo łazienkę. Wszyscy ubrali okulary, niebieskie bluzy, jeansy i siwe T-shirty, tak jak prawdziwy Harry.
     - Czuję się dziwnie... - mruknęła Natalie. Swoją postawą w ogóle nie przypominała Harry'ego - jej wyraz twarzy był zbyt pogrążony w myślach i miała wciąż bardziej kobiecą postawę.
     - Potraktuj to jak rolę - rzekł Lupin. - Wyobraź sobie, że musisz zagrać Harry'ego i masz po prostu tak realistyczny kostium.
     Od razu zaczęła go bardziej przypominać. Moody ogarnął ich wszystkich wzrokiem.
     - Świetnie. Teraz dobierzecie się w pary. Harry leci z Hagridem na jego motocyklu, a ty, Fletcher, lecisz ze mną.
     Fleur podbiegła do Billa.
     - Och, Bill! Ja poleci z tobą! - zawołała i spojrzała na niego z uwielbieniem.
     Harry miał nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczy na swojej twarzy takiego uczucia, bo wyglądało to... kretyńsko.
     - Fred, ty z Arturem - rozkazał Moody.
     - Jestem George!
     - Przepraszam, George.
     - Spoko, żartowałem, jestem Fred.
     - DOŚĆ! Dosyć tych bzdur! - wrzasnął zezłoszczony. - Ten drugi, Fred czy tam George, lecisz z Lupinem! Ron leci z Dorą, a panna White zabierze się z Kingsleyem. Granger może lecieć z Tonks i Ronem, bo mają miotłę osobową. Tylko Bill z Fleur leci na testralu i Hagrid z Harrym na motocyklu, pozostali na miotłach! Wiecie, co macie robić. Wychodzimy!
     Opuścili dom na Privet Drive Cztery, żeby dosiąść swoje środki transportu. Fleur przycisnęła się z tym samym, głupkowatym wyrazem twarzy, Ron usiadł na miotle za Nimfadorą i spojrzał zaniepokojony na Lupina, zanim objął ją w talii, Fred usiadł ze swoim ojcem na miotle, a George z Lupinem. Natalie usiadła za Kingsleyem z gracją złapała się najpierw trzonka miotły, a potem objęła go, żeby nie zlecieć.
     - Będzie cię eskortować czarodziej, który chroni samego premiera mugoli, Natalie! - zawołał pan Artur z uznaniem.
     - To dla mnie zaszczyt! - rzekła z uśmiechem.
     - O nie, raczej dla mnie - stwierdził Kingsley, odwzajemniając uśmiech. - Trzymaj się mocno i nie martw się o nic. W razie czego, po prostu krzycz.
     - O nic się nie martwię, Kingsley. Byłabym zaniepokojona, gdyby miał chronić mnie Dung, a z tobą nie czuję o nic obaw.
     Mundungus na szczęście nie słyszał jej uwagi, bo znowu krzyczał na niego Moody. Dał znak i wszyscy wznieśli się w powietrze, żeby po chwili wystrzelić w różnych kierunkach. Gdy wszystkie pary rozdzieliły się, lecz po chwili osaczyli ich śmierciożercy. Kingsley przyśpieszył i zaczął wykonywać manewry, unikając kolorowych promieni z ich różdżek.
     - Trzymaj się i nic nie rób! - wrzasnął do Natalie.
     Ruszyli pochyleni nad miotłą najniżej, jak tylko mogli. Auror ciskał zaklęciami i zdążył już zranić dwóch śmierciożerców. Polecieli dalej i nastał spokój, dopóki nie doczepiło się trzech kolejnych. Shacklebolt nie zauważył jednego, który był po ich lewej stronie i omal nie został ugodzony klątwą Cruciatusa. Natalie sprzeciwiła się jego nakazowi i wyjęła różdżkę, żeby zaatakować. Odbiła zaklęciem tarczy kolejny promień i trafiła zaklęciem oszałamiającym śmierciożercę, który zawisł na miotle na jednej ręce i zsunął się z niej na dach najbliższego z budynków, gdzie rozbroiła go i zostawili go w tyle. Droga znów się oczyściła. W połowie drogi Kingsley jęknął pod nosem i Natalie zobaczyła przed nimi zakapturzoną postać, unoszącą się w powietrzu... bez miotły, testrala, motocykla, ani bez żadnego innego środka transportu. Voldemort sunął przed nimi z różdżką wyciągniętą przed siebie i zniknął nagle. Okryci chmurami dolecieli nad jeden z dwunastu specjalnie zabezpieczonych domów i wylądowali w jego ogródku.
     - Prędko, chodź za mną - Kingsley pociągnął ją za rękę do środka i w ostatniej chwili chwycili świstoklik, który przeniósł ich od razu do Nory.
     Wylądowali na ziemi trzymając się kurczowo pogiętego wieszaka. Natalie puściła ramię Shacklebolta i chciała podbiec do Harry'ego i Lupina, którzy stali przed domem. Kingsley jednak złapał ją i powiedział:
     - Poczekaj - wycelował różdżkę w Lupina. - Jakie były ostatnie słowa Dumbledore'a do nas?
     - "Harry jest naszą największą nadzieją. Zaufajcie mu". Jego już sprawdziłem, to ten prawdziwy - wskazał na Harry'ego.
     Kingsley skinął głową, a Natalie podbiegła uścisnąć Harry'ego i przywitać Lupina.
     - Ktoś jeszcze dotarł? - zapytała.
     - Tylko Harry, Hagrid, ja i George - powiedział ponuro Lupin. - Pozostali jeszcze nie wrócili.
     - A gdzie są Hagrid i George?
     - Hagrid siedzi w kuchni, a George... - zaczął Harry.
     - ...stracił ucho. - dokończył Remus.
     Natalie zatkała sobie ręką usta. Pokręciła głową, chwyciła jedną ręką spodnie, które były jej za duże, bo była z powrotem sobą, i pobiegła do salonu. Na kanapie leżał zakrwawiony George, a przy nim siedziała pani Weasley. W kącie stała Ginny.
     - Natalie, jak dobrze, że...
     - Poczekaj, Ginny! - powstrzymała ją pani Weasley. - Kontrola. Jakie jest...
     - Przepraszam, pani Weasley, opowiem pani później o moim głupim ojcu albo zmarłej siostrze, ale teraz nie czas na te bzdury! Czy George... Wszystko z nim w porządku?
     Pani Weasley spojrzała na niego smutno.
     - Nie odtworzę mu ucha, bo został trafiony czarnoksięskim zaklęciem. Poza tym dobrze, żyje...
     Natalie również przyklękła przy łóżku i przyjrzała się okropnej ranie. Harry, Kingsley, Lupin, Fleur i Bill weszli do pokoju.
     - Jak było z wami? Dotarliście bez przeszkód? - zapytał Remus.
     Ginny podeszła uścisnąć Natalie i obie poszły przywitać pozostałych.
     - Ścigało nas pięciu - oznajmił Kingsley. - Dwóch zraniłem, jednego chyba zabiłem... Nie wiem, co się stało z pozostałymi dwoma.
     - Jednego ja strąciłam z miotły na dach... - mruknęła Natalie.
     - Ty? - zapytał Bill z zaskoczeniem.
     - Miałaś nie atakować, mówiłem ci! - zawołał Shacklebolt.
     - On prawie trafił cię Cruciatusem, gdy ty zajmowałeś się dwoma innymi! Do tego w połowie drogi widzieliśmy Voldemorta, ale zniknął w trakcie i nawet nas nie zauważył. On potrafi...
     - Latać - dokończył Harry. - Też go spotkaliśmy.
     - Kingsley, powinieneś podziękować Natalie, a nie jeszcze na nią krzyczeć, że cię obroniła przed Cruciatusem - zaśmiał się Lupin smutno.
     - O tak, jestem naprawdę wdzięczny, nie miałem na myśli niczego złego! Po prostu uważam, że nie powinnaś była się wychylać.
     - Właśnie dobrze zrobiła - powiedział Bill. - Harry potraktował ulgowo Shunpike'a, bo tylko go rozbroił.
     - Mhm - potwierdził Lupin. - Nie chciał go zabić, bo Stan pewnie był pod wpływem Imperiusa albo Confundusa, a oszołomienie go byłoby równoznaczne z zabiciem. Przez to, że go tylko rozbroił, dowiedzieli się, który Harry jest prawdziwym.
     Do pokoju wpadli pan Artur, Fred, Tonks, Hermiona i Ron.
     - Harry, gdzie Hedwiga?
     - Ona... Zginęła - wykrztusił łamiącym się głosem.
     - I nie tylki ona! - zauważyła Fleur.
     - Tak, Szalonooki też zginął... - powiedział Bill. - Dung stchórzył i teleportował się od razu, jak zobaczył Voldemorta, a Alastora zamordowali.
     - Moody nie żyje? - zapytali Hagrid, Ron i Fred równocześnie.
     Fred wszedł wgłąb pokoju i upadł na kolana przy łóżku George'a. Popatrzył na brata z żalem i litością, a następnie spytał cicho:
     - Jak się czujesz, Georgie?
     - Czuję się... - wymamrotał. - uduchowiony...
     - Oprócz ucha, odebrało mu rozum? - spytał Fred matkę.
     - Oduchowiony - powiedział George. - Łapiesz teraz, Fred?
     Pokręcił głową i uśmiechnął się z zażenowaniem.
     - Jest tyle dobrych kawałów o uszach, a ty wyskakujesz z uduchowionym?
     - Uspokójcie się, Moody nie żyje! - skarciła ich pani Weasley.
     Bill wyciągnął szklanki i rozlał do nich Ognistą Whisky. Podał każdemu po jednej, a butelkę oddał Hagridowi.
     - Za Szalonookiego - wzniósł toast i wszyscy napili się.

     Pani Weasley poszła do swojej sypialni, aurorzy rozeszli się, a Bill i Artur ruszyli na poszukiwania ciała Moody'ego. Ron przemycił Ognistą Whisky do pokoju i usiedli przy niej z Harrym, Natalie i Hermioną. Opowiedział przyjaciołom treść przepowiedni Trelawney
     - Mieliśmy jakieś komplikacje - powiedział wreszcie Harry.
     Spojrzał po twarzach przyjaciół, malował się na nich głęboki żal.
     - Zaatakował nas Voldemort - kontynuował. - a moja różdżka sama odnajdowała go i wystrzeliwała zaklęcia.
     - Harry, musiałeś rzucać zaklęcia bezwiednie, bo to jest niemoż...
     - Hermiono, wiem co się działo, więc to jest możliwe - przerwał jej Harry. - Wpadliśmy w prosto do sadzawki w ogrodzie państwa Tonks, tam nas dopiero poskładali i przylecieliśmy tutaj. Do tego kiedy już wylądowałem, miałem wizję... Widziałem Voldemorta, jak torturował Ollivandera.
     - Jak to możliwe, skoro dopiero co nas ścigał?
     - Nie wiem... Ale był i chciał od niego czegoś ważnego, a Ollivander nie wiedział gdzie to jest, nie umiał mu pomóc...
     - Harry, myślę, że to kolejna jego sztuczka - stwierdził Ron.
     - No nie wiem... Powiedziałem o tym Lupinowi, pewnie to sprawdzą - westchnął.
     - No skoro tak, to nie ma powodu, by się martwić. Idźmy spać, bo jutro kolejny ciężki dzień. Dobranoc! - zawołała Hermiona i ruszyła do drzwi, a za nią Natalie.
     Przebrali się, położyli się do łóżek, zgasili światła i zapadła głucha cisza. Harry tak bardzo żałował, że tyle rzeczy się teraz wydarzyło... Tyle złych rzeczy... I nawet nie miał okazji uścisnąć Ginny, ucałować jej, porozmawiać z nią wreszcie. Pewnie ma mu wciąż za złe to, że zerwał z nią po pogrzebie Dumbledore'a. Ona nie rozumie... Nic nie rozumie. Tyle pozostało pytań bez odpowiedzi...
     W końcu nikt nie wiedział, co działo się jakiś czas wcześniej, w domu Malfoyów, który stał się siedzibą Voldemorta. Nikt w Norze nie wiedział, że odbyło się tam zebranie śmierciożerców, gdzie zabito nauczycielkę Mugoloznawstwa z Hogwartu, Lord Voldemort wraz z Yaxleyem i Snape'em debatowali o planach przeniesienia Harry'ego Pottera przez Zakon Feniksa, gdzie Yaxley podsył fałszywą wersję, ale mimo to Lord Voldemort uwierzył Snape'owi. Snape nie mówił o źródle, z którego zna prawdziwą wersję... Ale plan zaatakowania i porwania Harry'ego i tak się przecież nie powiódł...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz