sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 23. - "Odpowiedzi"

     Harry doznał wybuchu rozpaczy po śmierci Syriusza. Dumbledore posadził go w swoim gabinecie i powiedział:
     - Wiem jak się teraz czujesz, Harry...
     - Nie! Nie wie pan! - wrzasnął na dyrektora.
     - O! I tak to jest z dzieciakami! - zawołał Fineas Nigellus z portretu. - Zawsze wolą być niezrozumiane i wielce pokrzywdzone!
     - Wystarczy, Fineasie. - przerwał mu Dumbledore.
     - GDYBY NIE SNAPE...
     - Profesor Snape, Harry.
     - ... mógłbym uratować Syriusza! Byłem w gabinecie Umbridge! A on...
     - Harry, profesor Snape wszystko mi opowiedział! Zaraz po tym, jak wykrzyczałeś mu, że złapano Syriusza, pobiegł do swojego gabinetu i skontaktował się z pozostałymi członkami Zakonu Feniksa. Od razu powiadomił nas o wszystkim i dlatego zdążyliśmy sprawdzić co się dzieje, zebrać wszystkich i wyruszyć wam na ratunek!... Czas, żebym wyjaśnił ci wszystko, Harry. Tyle rzeczy zostało niedopowiedzianych, a ty siebie za wszystko obwiniasz... To nie twoja wina, że Syriusz umarł. Co więcej, jest to moja wina, bo nie wyjaśniłem ci wszystkiego na samym początku i masz prawo mnie za to znienawidzić.
     - NIE CHCĘ PANA SŁUCHAĆ! - ryknął i ruszył do drzwi. Nacisnął na klamkę, ale wrota nie ustąpiły. - Proszę... mnie... wypuścić!
     - Najpierw mnie wysłuchasz, Harry.
     Chwycił jakąś figurkę z kamienia, która stała na szafce dyrektora i cisnął nią na ziemię, a ta rozleciała się na kawałki.
     - NIE! NIE CHCĘ! - wrzasnął.
     - Wysłuchasz mnie wreszcie, Harry, a wtedy możesz zniszczyć cały mój gabinet - odparł spokojnie starzec. - Nie robi to na mnie wrażenia. Mam tu całe mnóstwo rzeczy do zniszczenia, trochę ci to zajmie. Ale na razie posłuchaj... To długa opowieść, więc lepiej usiądź w fotelu.
     Harry spojrzał na niego z wściekłością, ale zrobił to, co mówił. Usiadł w fotelu i wbił wzrok w biurko.
     - Wiem, że zastanawiało cię, dlaczego musiałeś wracać do Dursleyów każdego roku. Dlaczego w ogóle cię u nich zostawiłem... Harry, to wcale nie było takie proste, jak tobie się wydaje. Pewnie wiesz, że od momentu, w którym przeżyłeś mordercze zaklęcie, stałeś się bardzo sławny i pewnie wiele rodzin czarodziejskich wychowałoby cię, traktując cię jak króla. Miałbyś wszystko czego byś zapragnął, włącznie z miłością... Ale brakowałoby ci ochrony.
     Chłopak spojrzał na niego zaintrygowany.
     - Twoja matka oddała za ciebie życie. Rzuciła na ciebie zaklęcie, które chroni cię i będzie chronić aż po dzień, w którym ukończysz siedemnaście lat... Lub do dnia, w którym przestaniesz nazywać dom Dursleyów swoim domem. Bo ilekroć tam wracasz, właśnie tak go zwiesz. Twoja ciotka, pani Petunia, przyjęła cię i zapieczętowała zaklęcie swojej siostry, Lily...
     - Ale mnie nie kocha, nie dałaby za mnie złamanego grosza - burknął Harry.
     - Mylisz się. Przyjęła cię do swojego domu, a nie musiała tego zrobić. Przypieczętowała właśnie tym zaklęcie Lily. Więzy krwi, które je łączą, sprawiają, że możemy podtrzymać zaklęcie ochronne, które leży w tobie i twoim sercu. Dlatego wybrałem Dursleyów, bo tylko oni ci pozostali. Najbliższa rodzina.
     Harry nie odpowiedział. To zdawało się być logiczne, nie mógł do niczego się przyczepić.
     - A teraz przepowiednia... Tyle razy zbierałem się, żeby ci o tym opowiedzieć! - zerknął na niego znad okularów-połówek z łagodnym uśmiechem. - Szesnaście lat temu, gdy przyjmowałem tutaj pewnego nauczyciela, zdarzyło się coś niesamowitego. Samo spotkanie nie było niczym szczególnym - od razu wiedziałem, że Sybilla nie odziedziczyła swoich umiejętności po Kasandrze Trelawney. Powiedziałem jej, mam nadzieję, że dość grzecznie, że nie przyjmę jej na stanowisko nauczycielki wróżbiarstwa. Pożegnaliśmy się i ruszyłem do wyjścia, gdy nagle... Zresztą, sam powinieneś to zobaczyć.
     Dyrektor wstał, podszedł do jakiejś małej, srebrnej misy i zabrał ją, a następnie wyciągnął z szafki małą buteleczkę ze wspomnieniem. Położył misę na biurku, wlał do niej wspomnienie i machnął różdżką, a w kłębach pary pojawiła się kobieta owinięta szalami, w okularach tak grubych, że jej oczy były okropnie powiększone, Wyglądała na co najmniej lekko obłąkaną. Profesor Trelawney wypowiedziała zduszonym, ziemistym głosem:

OTO NADCHODZI TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA... ZRODZONY Z TYCH, KTÓRZY TRZYKROTNIE MU SIĘ OPARLI, A NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA... A CHOĆ CZARNY PAN NAZNACZY GO JAKO RÓWNEGO SOBIE, BĘDZIE ON MIAŁ MOC, JAKIEJ CZARNY PAN NIE ZNA... I JEDEN Z NICH MUSI ZGINĄĆ Z RĘKI DRUGIEGO, BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA, NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA...

     Sybilla zniknęła i z misy wydobywały się teraz tylko szare opary. Dumbledore odłożył naczynie na bok i zamilkł na chwilę.
     - Teraz rozumiesz? - zapytał. - Jeden ze szpiclów Voldemorta siedział akurat w pubie i podsłyszał połowę przepowiedni, bo w połowie właśnie wywalono go z baru, gdy go odnaleziono. Voldemort nie wiedział, że przepowiednia dotyczy dwóch chłopców z tego samego rodu.
     - Jak to dwóch? - warknął.
     - Tak, że w twojej rodzinie urodził się jeszcze jeden chłopiec pod koniec siódmego miesiąca. Ty przynależysz do rodu Blacków tak samo, jak Neville Longbottom. I on również narodził się pod koniec miesiąca, a jego rodzice byli aurorami, więc również wymigiwali się Voldemortowi. Jego ta przepowiednia dotyczyła tak samo, jak i ciebie. Ale tobie przypada zabić Voldemorta.
     - Dlaczego mnie, a nie jemu?
     - Nie słuchałeś przepowiedni? "Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie...". To, co masz właśnie na czole, świadczy o tym, że naznaczył cię jako równego sobie. Nie wysłuchał całego proroctwa, więc zaatakował twoją rodzinę, a nie rodzinę Neville'a i to ty zostałeś naznaczony. Może nie rozumiesz jeszcze wszystkiego, więc pytaj.
     - Bo... Panie profesorze... Tam w tej przepowiedni było coś takiego na końcu, że "żaden nie może żyć..."
     - "...gdy drugi przeżyje", tak.
     - Czy to... To znaczy, że któryś z nas musi zginąć? Muszę zabić Voldemorta, by żyć?
     - Tak.
     Nastała cisza. Długo nic nie mówili, tylko wpatrywali się gdzieś w przestrzeń, dając sobie czas na zrozumienie i przemyślenie.
     - Jestem ci winien jeszcze jedno wyjaśnienie, Harry - rzekł cicho dyrektor. - Byłeś zapewne ciekaw, dlaczego to nie ciebie wybrałem prefektem. Wiedziałem po prostu, że masz już i tak za dużo na głowie...
     Spojrzał na profesora Dumbledore'a i zobaczył łzę płynącą po jego policzku, niknącą w długiej, srebrzystej brodzie.

     Ron i Hermiona zostali wyleczeni ze swoich dolegliwości. Knot publicznie ogłosił przed rzecznikami prasowymi, że Voldemort rzeczywiście powrócił i przystał na wszelkie warunki Dumbledore'a. Harry po południu postanowił wyjść na błonia, żeby nie musieć z nikim rozmawiać. Szedł po schodach do wyjścia z zamku, gdy natknął się na Malfoya.
     - Zapłacisz za to, co zrobiłeś mojemu ojcu, Potter - zagroził.
     - Co, stary kumpel twojego ojca, Voldemort, nie wynagrodził mu tego?
     - Ostrzegam cię! - Malfoy wyjął różdżkę i wycelował w Harry'ego, a on zrobił to samo.
     Snape wyszedł mu z naprzeciwka i wrzasnął:
     - Co to ma być, Potter? Pojedynki na korytarzu? Odejmuję twojemu domowi dzieś... Ach, nie ma już z czego odejmować, prawda?
     Rzeczywiście, Gryffindor został pozbawiony wszystkich punktów przez Brygadę Inkwizycyjną.
     - Sądzę jednak, że trzeba przyznać trochę punktów Gryfonom, profesorze Snape - głos profesor McGonagall poniósł się echem po korytarzu.
     - Minerva? Wróciłaś już ze Świętego Munga!
     - Na to wygląda! Przyznaję każdemu, kto brał udział w walce w Departamencie po pięćdziesiąt punktów, a to oznacza, że Gryffindor zyskuje dwieście pięćdziesiąt punktów. Ach, profesorze Snape, chciał pan odjąć dziesięć punktów panu Potterowi, tak?
     Dziesięć szkarłatnych kamyczków powróciło na swoje miejsce. Dwieście czterdzieści pozostało tam, gdzie było.
     - No! Chyba nie zamierzacie tu tkwić w tak piękny dzień! Marsz na błonia, chłopcy! Ale już! - pogoniła ich i rzuciła uśmiech Harry'emu.
     Wieczorem, gdy przyszedł czas na ucztę pożegnalną, Harry pozostał w wieży Gryffindoru. Wcale nie chciał słuchać Dumbledore'a, który mógłby wspomnieć na jego temat lub na temat Syriusza. Za bardzo bolało go to, że jego ojciec chrzestny zginął. Pakował swoje rzeczy na wyjazd do domu i przypomniało mu się, że na dnie kufra spoczywał pewien prezent od Syriusza. Miał go użyć, gdyby chciał spotkać się z ojcem chrzestnym, porozmawiać z nim. Wyjął papierowe opakowanie, rozwinął je i chwycił w dłonie krótki list.

Drogi Harry,
To jest specjalne lustro, które należało kiedyś do twojego ojca.
Kiedy mieliśmy szlaban, korzystaliśmy z niego, żeby się zobacz-
yć. Dziś ty możesz zajrzeć do mnie, a ja na pewno ci odpowiem,
bo zobaczysz w nim nie swoją, a moją twarz. Mam drugie, takie
same, więc też będę cię widzieć. Odezwij się wkrótce.                
                                                                                          Syriusz

     Ogromna łza spłynęła mu po policzku na rękę. Chwycił lustro i pomyślał, że może rzeczywiście zobaczy zaraz w nim uśmiechniętą twarz Syriusza. Ogarnęła go fala ekscytacji i spojrzał w szkło. Ujrzał w nim jednak tylko i wyłącznie dobrze znaną sobie, swoją własną twarz. No tak, Syriusz w końcu nie miał ze sobą lustra, gdy wpadał za kotarę w Departamencie Tajemnic...
     Cisnął lustro do kufra, gdzie zapewne rozbiło się o jego dno. Zacisnął pięści i wpadł mu do głowy pewien pomysł. Przecież ludzie powracają na ziemię jako duchy, tak? Tak! Prawie-Bezgłowy Nick powrócił!
     Harry wybiegł z wieży i popędził korytarzami i schodami w poszukiwaniu Nicka. Odnalazł go wreszcie i zawołał:
     - Sir Nicholasie! Nick!
     Duch odwrócił się i poszybował do niego.
     - Tak? Dlaczego nie jesteś na uczcie?
     - Możemy porozmawiać? To bardzo ważne!
     Nick spojrzał na niego zagadkowo.
     - Hm... Wiedziałem, że będziesz chciał porozmawiać. Chodźmy do jednej z klas. Za mną.
     Poszedł za duchem do pustej klasy i zamknął za sobą drzwi.
     - Nick, jak to jest z duchami? Czy wszyscy ludzie mogą powrócić na ziemię?
     - Tak, spodziewałem się tego pytania... - pokiwał głową, mówiąc jakby do siebie. - Każdy może wrócić, Harry. Ale... mało kto wybiera taką drogę. To nie przychodzi od tak.
     - Ale przecież... Co trzeba zrobić? Jak...
     - On nie wróci, Harry. Ja wróciłem, zgadza się - dodał, widząc jego minę. - ale to dlatego, że za życia strasznie bałem się śmierci i aż do końca wolałem pozostać tutaj, na ziemi. Nie wiem, czy dobrze wybrałem. Jestem wciąż gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią i czasem to przeświadczenie jest bardzo bolesne. Przykro mi.
     - Mi również, Nicholasie... Dziękuję. Dzięki wielkie - pokiwał głową ze zrozumieniem i wyszedł z sali, gdy tylko Nick wyfrunął przez ścianę.
     Na trzecim piętrze spotkał Lunę, która spacerowała sama po korytarzu.
     - Czemu nie ma cię na uczcie? - zapytał.
     - Nie miałam ochoty tam iść. A poza tym pochowali mi wszystkie moje rzeczy i muszę odnaleźć je, zanim odjedziemy z zamku. Harry... Bardzo przeżyłeś śmierć Syriusza, prawda?
     Tak bardzo unikał rozmów na ten temat, nie pozwalał nikomu się do niego odezwać na temat jego ojca chrzestnego, nawet Ronowi i Hermionie, którzy spędzali z nim cały czas... Ale teraz nie czuł w ogóle żalu do Luny za to, że chciała z nim o tym porozmawiać.
     - To był mój ojciec chrzestny... - wyznał.
     Złapała go za rękę, żeby go pokrzepić.
     - Rozumiem, Harry. Wiem, jak się czujesz.
     - Luno...
     Wypuściła jego dłoń ze swojej.
     - Tak? - spytała cicho.
     - Czyją... Czyją śmierć widziałaś, skoro widzisz testrale?
     - Mojej mamy - mruknęła. - Umarła gdy byłam jeszcze mała... Ale nie jest źle, mam jeszcze tatę, tak? - uśmiechnęła się lekko.
     Harry odwzajemnił uśmiech.
     - Pomóc ci może w szukaniu rzeczy przed odjazdem?
     - Nie trzeba. Dam sobie radę sama, dziękuję ci bardzo. Do zobaczenia, Harry.
     - Do zobaczenia, Luna.

     W pociągu Harry, Ron i Hermiona zasiedli razem w przedziale, w czasie gdy Natalie biegała między przedziałem Luny, Ginny i Neville'a oraz przedziałem starszych Krukonów, kończących już Hogwart. Były śmiechy, łzy wzruszenia, piękne pożegnania... Każdy żył tym, co zacznie się już po wakacjach. Ron i Hermiona byli bardzo przejęci tym, czy zostaną znowu wybrani na prefektów, a Natalie bardziej przejmowała się tym, czy Żabi Chór Hogwartu będzie dalej funkcjonował, bo bardzo ją wciągnęło to wszystko i zaangażowała się mocno w występy na ucztach i świętach. Nawet na uczcie końcoworocznej mieli swój udział w oprawie muzycznej.
     - Harry, rozmawiałeś z Natalie? - spytała Hermiona, a Ron szturchnął ją. - No co?! To jest ważne! Ja nie zamierzam go ciągnąć za język, ale...
     - A co z Natalie? - przerwał Harry, zanim Ron się odezwał.
     - No wiesz... Ona też była rodziną Syriusza... I nie najlepiej to zniosła. To znaczy nie wiem jak teraz się ma, ale w pierwszym momencie wygadywała jeszcze, że to na niej ciąży jakieś fatum, bo giną jej wszyscy z rodziny, począwszy od siostry, mamy i wszystkich dziadków... a teraz Syriusz... Ja przepraszam, nie powinnam się wtrącać ani nakazywać ci, żebyś coś zrobił, ale pytam, bo nie wiem, czy mówiła ci coś... czy mówiła cokolwiek.
     Harry chciał odpowiedzieć, ale wybrzmiał gwizdek i do przedziału wpadli Ginny i Neville.

     Pociąg zatrzymał się, a Natalie została dłużej, żeby pomóc młodszym wynieść bagaże - wciąż poczuwała się w roli prefekta, choć już dziś nie musiała pełnić jego obowiązków. Wpadła w międzyczasie do przedziału Gryfonów, żeby się z nimi pożegnać - uściskała Harry'ego i Hermionę i pożegnała Seamusa, Deana i Lee, którzy wychodzili zaraz za nimi. Żegnając się z Lee, dla którego ten rok był już ostatnim w Hogwarcie, o mało się nie rozpłakała. Pobiegła po swoje bagaże i wyszła na zewnątrz. Wzrokiem odnalazła znajome jej twarze - Moody, Lupin i Tonks oczekiwali na stacji i właśnie skończyli rozmawiać z panem Dursleyem, który był purpurowy na twarzy ze złości.
     Oprócz nich, ujrzała kilka rudych głów w tłumie. A ponad nimi, znacznie wyróżniały się wzrostem dwie... Fred i George. Mieli na sobie kamizelki z zielonej, smoczej skóry. Bardzo drogiej. Rozmawiali właśnie o czymś z Ronem. Chciała wrócić do pociągu, pod pretekstem tego, że czegoś zapomniała, a w rzeczywistości ukryć się na chwilę i wypłakać się. Nawet nie wiedziała czemu tak zareagowała na ich widok, ale ogarnął ją taki smutek, że nie potrafiła tego nawet opisać słowami. Drzwi zamknęły się jednak i ujrzała ją Tonks. Teleportowała się tuż przed nią i wyściskała ją mocno.
     - Cześć, kuzynka! - zawołała wesoło. - Jak się trzymasz?
     - Całkiem nieźle, a ty?
     - Dobrze, jakoś idzie!
     Obie mówiły o tym, jak czują się po śmierci Syriusza i dobrze o tym wiedziały. Rzeczywiście, zdążyły już trochę się oswoić z tą świadomością. Ruszyły z uśmiechami w stronę Weasleyów - Natalie bardziej z wymuszonym uśmiechem i modliła się w duchu, żeby bliźniacy deportowali się z dworca, zanim tam podejdzie. Pani Weasley uratowała ją, wołając:
     - Natalie, kochanie! - podbiegła ją uściskać. - Jak się czujesz?
     - Bardzo dobrze, dziękuję, a pani?
     - Och, cudownie, bardzo się za wami stęskniłam! Czy ciocia Mary-Jane mówiła coś, że przyjedzie?
     - Nie, nic do mnie nie pisała już od miesiąca...
     Pani Weasley pokiwała głową.
     - No dobrze, to znaczy, że jest tak jak mówiła. Kazała przekazać, że jeśli się zobaczycie jeszcze w tym roku, to najwcześniej na święta, bo wiesz jak to jest teraz, gdy powrócił Sam-Wiesz-Kto i wszystko nagłośniono... Pomaga też Zakonowi, więc nie ma za dużo czasu.
     - W porządku - pokiwała głową ze zrozumieniem. - Dzień dobry, panie Arturze!
     - Dzień dobry, Natalie! Jak podróż?
     - Spokojnie, bez problemów.
     - To świetnie! Fred, czy widziałeś gdzieś może...
     Natalie przywitała się z Moodym i Lupinem, a następnie odwróciła się szybko w stronę pociągu. Zobaczyła zmierzających w ich kierunku Duncana i Rogera, więc pomachała do nich i się uśmiechnęła. Odmachali jej, odwzajemnili uśmiech i ruszyli dalej. I nie zobaczy ich więcej w przyszłym roku. Nie będzie wspólnych nasiadówek w pokoju wspólnym i treningów... O tak, miała wytłumaczenie na cieknące jej po łzy. Przetarła rękawem twarz i poszła za Weasleyami w stronę peronu dziewiątego i trzy czwarte. Fred i George odwrócili się do niej i spojrzeli zaniepokojeni, gdy nerwowo ścierała łzy z policzków i nie podnosiła głowy znad wózka. Zwolnili, gdy kolejno wszyscy przechodzili przez bramkę i George podszedł do niej:
     - Co się stało? - zapytał cicho.
     Podskoczyła wystraszona i zacisnęła mocniej palce na wózku.
     - Och, to ty... Cześć... Ja tylko... Alergia, rozumiesz...
     - Też tak reaguję na widok George'a - stwierdził Fred z uśmiechem.
     Chciała się uśmiechnąć, a zamiast tego, rozpłakała się jeszcze bardziej. Obaj podeszli do niej, żeby ją uścisnąć.
     - Co jej zrobiliście? - warknęła pani Molly.
     - My? Nic! - zawołali obaj, a Natalie potrząsnęła głową między nimi.
     - To pewnie przez to, że w tym roku połowa drużyny Krukonów odchodzi - stwierdził Ron.
     - Mhm - przytaknęła Ginny. - Duncan, Jeremy, Roger, do tego Lee... Nie wypytuj mamo, po prostu bez nich w szkole będzie nudno! - zawołała. - Dlatego już kombinujemy co zrobić, żeby podtrzymać poziom Freda i Georga! Już udało nam się wyciąć pewien kawał i wstrzymaliśmy ruch na trzech korytarzach głównych na piętrze Umbridge, a teraz...
     - Ginerva!
     Natalie dawno nie czuła takiej wdzięczności wobec Ginny, a naprawdę wiele razy już jej pomagała. Tylko pytanie, czy Ginny choćby w najmniejszym stopniu zdaje sobie sprawę z tego, co wprawiło Natalie w tak podły humor... I na ile z tego sprawę sobie zdają Fred i George.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz