piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 1. - "Cud w ogrodzie Stephensów".

     Natalie siedziała właśnie w ogródku z książką w ręku. Był początek lata, właśnie skończyła niedawno dziesięć i pół roku życia. Mało, ale cóż, tyle mi wystarcza, żeby powiedzieć, iż nie mogę się doczekać dorosłości. - pomyślała. - Niby nie jest to nic dziwnego u dziecka w moim wieku, ale kiedy zna się moją historię - a nikt jej dotychczas nie znał - to wiadomo o co mi chodzi. Wcale nie o to by móc prowadzić już samochód, pracować, pić alkohol, oglądać filmy dla dorosłych, wracać do domu kiedy mi się zechce i nie musieć chodzić do szkoły. Szkoła jako tako zdaje mi się być potrzebna, no bo co poradziłaby nasza Królowa Anglii, gdybyśmy wszyscy byli tutaj wykształceni najniżej jak się da? Potrzeba nam ludzi z pasją, z każdym wykształceniem, a nie wszystkich w jednym konkretnym - nawet jeśli jest to właśnie wykształcenie najwyższe. Bo na co tysiące lekarzy, gdy nie ma nawet jednego, dobrze wykształconego do swojego zawodu elektryka czy budowlańca?
     Samochody są spoko. Ale nie uważam, że są niezbędne, więc nie musiałabym posiadać swojego i takowym dojeżdżać do pracy. Ruch to zdrowie! Alkoholu i papierosów nie mam zamiaru dotykać. Nawet na spróbowanie. Nawet tych papierosów z kolorowym dymem, choć wyglądają fajnie! Filmy dla dorosłych... Przeważnie nie są fajne. Wolę filmy od lat dwunastu, gdzie nie ma przekleństw, od czasu do czasu są tylko "lekkie wulgaryzmy". To dlaczego chcę być dorosła? Otóż...
     ... Mam młodszą siostrę, Ellie. Ellie jest przecudowna, wiem co mówię. Zdarza nam się na siebie obrazić, ale naprawdę rzadko i na chwilkę. Będąc od niej starsza o dwa lata, czuję się zobowiązana do bronienia jej przed tym co złe.
     Co jest złe? Mój ojciec. Mój ojciec, stary facet, który stracił pracę i zapał, by szukać następnej, dlatego wyżywa się na nas. Dotąd żyliśmy na poziomie, ale kiedy on podupadł, podupadła też nasza sytuacja finansowa. Mama tyra teraz za nich oboje na półtora etatu, a on zmywa z domu kiedy tylko jej nie widać na horyzoncie. Ale zanim wyjdzie z domu, potrafi przyjść do naszego pokoju (nawet o świcie) i jeśli zobaczy w jednej szafce choćby najmniejszy nieporządek, wywala rzeczy z tej i dwóch innych, budzi mnie i siostrę, zamyka drzwi i drze się, że mamy to układać, pomyć szafki zanim zrobimy w nich porządek i umyć podłogę. Pod meblami też. A jak już skończymy to dokłada następne prace. Jak twierdzi, że idzie nam za wolno, to dokłada jeszcze więcej. Nie raz, widząc, że chcę chwilę odpocząć i przysiadłam gdzieś "bez jego zezwolenia" dostałam przez łeb. Ellie nie. Gdy widzi, że takie rzeczy dzieją się mnie, udaje, że niczego nie widziała i staje tak, żeby mogła swobodnie się wypłakać, a żeby ojciec nie zauważył. Wtedy zbiłby też ją. Zrozumiałabym to, że denerwuje się, wysypie coś z jednej szafki i każe to ułożyć. Ale żeby robić to nawet w środku nocy, bo nie może spać i się wścieka? bo to przecież NIENORMALNE, że nie mamy ochoty sprzątać w tak dziwnych godzinach. Jak ma lepszy humor, albo co innego do roboty, to przeważnie każe tylko zrobić sobie coś do jedzenia (obiady robię ja, skoro mamy nie ma w domu. Śniadanie i kolację przeważnie tylko dla mnie i dla siostry) i nie odzywa się, dopóki znowu mu nie odstrzeli. Gdy go nie ma w domu, jeździ gdzieś motorem z kolegami, idzie na piwo, czy cholera wie co robi... A mama nawet nie ma czasu, żeby zorientować się, że coś jest nie tak. Żal mi cokolwiek jej mówić, bo wiem, że i tak ma wystarczająco dużo zmartwień. Szkoda mi tylko małej Liz, że musi na to patrzeć. Ellie, Liz, Lizzie, Lisa - używając tych zdrobnień cały czas mówię o swojej siostrze Elizabeth. To imię można zdrabniać na tysiące sposobów, ale te podobają mi się najbardziej.
     No więc, ojciec zły, mama dobra, Ellie na tym cierpi, a ja nie mogę nic na to pomóc. I ten dzień - ten piękny dzień lata, który wyjątkowo nie zaczął się awanturą (czasem nawet rodzice się kłócą z rana, bo ojciec nie potrafi już z nikim w domu rozmawiać normalnie), zdarzyło się coś wspaniałego. O czym nikt nie mógł mieć pojęcia, poza mamą i dziadkami z obydwóch stron... Choć ci od strony ojca leżeli już parę metrów pod ziemią od ośmiu lat.
     Siedziała właśnie w ogródku z książką w ręku - to był "Mały Książę", którego pożyczyła od sąsiadki - pani Myers. Starsza pani, siwe włosy i pajęczyna zmarszczek na twarzy, ale bardzo sympatyczna i wciąż w pełni sprawna. Chyba, że zaczną ją boleć plecy, wtedy dużo rzeczy sprawia jej problem, ale próbuje tego nie okazywać. Niewykluczone, że wie co się dzieje w domu państwa Stephens. Wie o wiele więcej niż się wszystkim zdaje ... A Ed Stephens jej nie lubi, to daje do myślenia.
    Zraszacze krążyły podlewając ziemię, w której usadzone były warzywa. Było okropnie gorąco, dlatego Natalie siedziała w cieniu pod drzewem mając nadzieję, że ojciec już wyszedł i jej nie zaskoczy mówiąc, że ma wysprzątać piwnicę, w której roiło się od jego gratów i pająków. Nienawidził, gdy ktoś siedział bezczynnie, w czasie gdy on mógł się wylegiwać ile zechce. Elizabeth w kuchni robiła lemoniadę, miała zaraz dołączyć do Natalie z kubkiem i jak zwykle zerkać tylko przez jej ramię do książki, aby mi nie przerwać. Wtedy usłyszała coś jak ...
     ... jak trzepot skrzydeł. Tak, trzepot skrzydeł. Spojrzała w górę i ujrzała nisko krążącą sowę, tuż nad jej drzewem. Jako, że uwielbia sowy, gatunki miała już wtedy w małym palcu i rozpoznała, że to Puszczyk. Sowa zaczęła zataczać coraz mniejsze okręgi opadając lekko na dół. Sfrunęła tuż przede Natalie i zawisła w powietrzu z jasną kopertą dziobie. Dziewczynka zaniemówiła z wrażenia. Wyciągnęła do niej dłoń, a sowa przysiadła na jej przedramieniu.
     - Witaj. - wybełkotała w końcu. Podsunęła dłoń pod jej dziób, a wtedy ona upuściła mi kopertę.
     Natalie usłyszała za sobą jakieś głuche uderzenie. Obejrzała się za siebie i zobaczyłam Ellie, przed którą leżał jeden z tych kolorowych, plastikowych kubków. Lemoniada właśnie wsiąkała w ziemię, a jej siostra spoglądała na nią z takim przerażeniem, jakby zobaczyła ducha... Ducha popełniającego jakiś brutalny mord, albo co... Gdy się jeszcze poruszyła, chcąc odwrócić się prosto do siostrzyczki, ptak odleciał z jej ramienia zostawiając je w osłupieniu.
     - Ja pójdę drugi... nalać drugi kubek... - poprawiła się Ellie i odeszła do kuchni, zaraz po moim skinięciu głową.
     Starsza dziewczynka popatrzyła na list w swojej ręce. Koperta była lekko pożółkła, różniąca się bardzo od tych, które jej rodzice otrzymują na co dzień. Była na niej pieczęć lakowa i jej adres wypisany pięknymi ozdobnymi literami...

Natalie Stephens
pokój na pierwszym piętrze, na końcu korytarza
Bellamy Road, budynek 42b
London, E4 9NB
Wielka Brytania

     Na pieczątce znajdowała się litera "H", a nad nią jakiś herb. Przez jakiś czas obracała kopertę w ręku, a Ellie powróciła i drżącą ręką podała picie.
     - Dziękuję. - mruknęła Natalie odbierając od niej plastikowy kubek. Całe szczęście, że piją z plastikowych, bo gdyby potłukły któryś ze szklanych... sami wiecie co by było.
     - A więc to nie było złudzenie? Nie oszalałam? - Liz popatrzyła na kopertę.
    - Jeśli tak, to obie oszalałyśmy... W co mogłabym wątpić, choć różnie by to mogło być przy naszym szczęściu. - Upiłam łyk lemoniady i postawiła kubek obok tak, aby się nie wywrócił.
     Chwyciła kopertę oburącz z zamiarem złamania pieczęci, a wtedy Elisabeth krzyknęła:
     - Nie! Nie rób! Nie otwieraj tego!
     - Przecież to zwykła koperta, o co chodzi? - Natalie zapytała zaskoczona.
   - Zwykła koperta przyniesiona przez zwykłą sowę, tak? Tu jest nawet napisane w którym pokoju mieszkasz! To po-dej-rza-ne! - Jak na smarkulę była bardzo kumata.
     - Uspokój się. - rozkazała starsza z dziewcząt.
     Młodsza popatrzyła na nią ze zrezygnowaniem tymi swymi dużymi oczyma, na które opadały luźne kosmyki poskręcanych włosów. Choć były siostrami, bardzo się różniły - Natalie jestem blondynką, ma dość jasną karnację i morskie oczy, a Lizzie ma brązowe oczy, ciemniejszą karnację i włosy koloru cappucino (odsyłam do wujka Google, bo to dość nietypowy kolor, może nie skojarzylibyście go z tą nazwą. TU). Mimo to, w rysach twarzy było jakieś podobieństwo. Natalie była podobna do swojej mamy, a Ellie do babci ze strony ojca.
    Natalie rzuciła siostrze przepraszające spojrzenie i otworzyła kopertę. Zawartość składała się z dwóch załączników. Pierwszy wyglądał tak:

HOGWART 
SZKOŁA 
MAGII I CZARODZIEJSTWA 


Dyrektor: Albus Dumbledore 
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, 
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów) 

Szanowna Panno Natalie Stephens, 
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. 
Rok szkolny rozpoczyna się 1 wrzeœśnia. Oczekujemy pańskiej sowy nie póŸniej niż 31 lipca. 
Z wyrazami szacunku, 

Minewra McGonagall, 
zastępca dyrektora 

     Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Rodzice zapisali mnie do jakiejś nowej szkoły? Nie... Wtedy list przyszedłby do nich. Ale jaka szkoła "magii i czarodziejstwa"? I "mojej sowy"? Nie mam sowy!

HOGWART 
SZKOŁA 
MAGII i CZARODZIEJSTWA 

UMUNDUROWANIE 
Studenci pierwszego roku muszą mieć: 
1.Trzy komplety szat roboczych (czarnych) 
2.Jedną zwykłą szpiczastą tiarę dzienną (czarną) 
3.Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry alba podobnego rodzaju) 
4.Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne) 
UWAGA : wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w naszywki z imieniem. 

PODRĘCZNIKI 
Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł: 
Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk 
Dzieje magii Badhildy Bagshot 
Teoria magii Adalberta Wfflinga 
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha 
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore 
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera 
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleŸć Newta Scamendera 
Ciemne moce: Poradnik samoobrony Quentina Trimble'a 
POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE 
1 różdżka 
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2) 
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek 
1 teleskop 
1 miedziana waga z odważnikami 
Studenci mogą mieć także jedną sowę ALBO jednego kota ALBO jedną ropuchę. 

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ.

HOGWART 
SZKOŁA 
MAGII I CZARODZIEJSTWA 

     Wtedy usłyszały, że ktoś podjeżdża pod ich dom. Lisa wyrwała siostrze list z ręki i pobiegła, myśląc, że to mama. Jednak okazało się, że nie była to ani mama, ani ich ojciec.
     - Babcia! Dziadek! - zawołała Lizzie skacząc przy drzwiach wysokiego jeep'a. Odsunęła się, żeby dziadek mógł wyjść ze środka i rzuciła mu się na szyję.
     Natalie poszła tymczasem do babci. Gdy zamieniały się miejscami z Lisą, ta wskoczyła na babcię i pokazała jej list, krzycząc:
     - Babciu! Patrz co Natalie dostała!
     - Och, a co to? - wzięła od niej kopertę i przyjrzała się dokładnie. Oddała ją zaraz mężowi, pytając: - Richard... Czy to jest...?
     Dziadziuś popatrzył na kopertę, na pieczęć i pomruczał coś pod nosem.
     - Hm... - oddał list żonie. - Dziewczynki, ktoś jest w domu? - zapytał wesołym głosem.
     - Nie! - Liz podskakiwała wciąż w miejscu jak mała piłeczka.
     - To wejdźmy do środka. Mama ma przyjechać niedługo. Tata wyszedł dawno? - dopytywał.
     - Przed dziewiątą trzydzieści.
     - Mhm... To prowadźcie! - polecił i pogłaskał Natalie po głowie.
     Wprowadziły dziadków do salonu i poszły zrobić więcej lemoniady. Chwilę po tym, jak zaniosły napoje i ciasto do salonu, rozległo się pukanie do drzwi. Babcia poszła otworzyć. Zjawiła się mama. Ucałowała dziewczynki, zapytała jak minął dzień i spytała dziadków, dlaczego są tacy markotni. Zaprzeczyli, powiedzieli, że są tylko zmęczeni podróżą i że chcieliby porozmawiać z nią na osobności, bo mają do niej jakąś ważną sprawę. Natalie i Liz zostałyśmy w kuchni przy otwartych drzwiach. Nic nie mogły dosłyszeć. Przeraża mnie ta sytuacja - to ich debatowanie w konspiracji... Kto wie co z tego wyniknie? Mama ciągle tylko potakiwała albo kręciła głową i wtrącała urywki zdań, a po chwili uciszała się z powrotem, rezygnując z tego co powiedziała.
     - I mówisz, że ta szkoła jest w Ameryce, tak? - zapytała Lindsey.
     Mała Ellie podskoczyła i zapytała cicho:
     - Szkoła magii i czarodziejstwa w Ameryce?
     - Cicho, bo cię usłyszą. - upomniała ją Natalie. - Nie żadna magia i czarodziejstwo, to jakaś ściema.
     Przysiadła się bliżej drzwi, tak, żeby jej nie widzieli. Ellie usiadła tuż za nią.
     - Tak. W Phoenix, to porządne miasto. Jest tam internat, a ta dyrektorka, moja przyjaciółka, bardzo chętnie przyjmie ją pod swoje skrzydła. Wisiała mi nie małą przysługę i stwierdziła właśnie, że czas się odwdzięczyć. Chciałam ci tylko zrobić niespodziankę, dlatego zeskanowałam świadectwo, wysłałam jej skan, a ona zajęła się resztą ... - babcia miała głos, jakby miała się zaraz rozkleić.
      - No tak, tak... Ale jakie są koszta?
     - Szkoła jest opłacana przez kogoś tam w Ameryce, jakiś rząd albo co. Uczniowie zza granicy, którzy zostawiają swoje domy by się tam uczyć, mają dofinansowanie. Internat wyniesie cię 800$ za cały rok, ale masz tam wtedy wyżywienie i inne takie. - powiedział Richard. - Tylko muszę cię ostrzec, że zabraniają używania komórek. Jeśli chcesz się skontaktować z dzieckiem, to tylko listownie.
     - Lub e-mail'em, Lindsay. - Dodała Janice, babcia dziewczynek. - Wtedy e-mail jest przekazywany do dyrekcji i dyrekcja powiadamia dziecko o wiadomości. Prawdopodobnie jest to drukowane i przekazane dziecku. Będą mieli możliwość przystąpić do komputera, żeby odpisać na list i tyle. Nie mają tam czasu wolnego przy elektronice, nie chcą robić dziecku wody z mózgu. Ponadto, nie płacisz za żadne wycieczki, jest to opłacone przez organy zewnętrzne. Ta moja przyjaciółka, to naprawdę obrotna kobieta!
     - Chciałam to właśnie powiedzieć... A jeśli będę chciała tam dać też Elisabeth?
     - Lisa może tam przyjść za dwa lata.
     - Richard ma rację. Tam dziecko może iść do internatu dopiero w czwartej klasie.
     - Ach, rozumiem... No nie wiem. Wszystko wygląda naprawdę ciekawie! Ale ...
     - Kupiłaś już książki Natalie do następnej klasy?
     - Nie, nic nie ma, miałam jej kupić już nowy plecak i ...
     - To kochanie, masz czas dopóki nie odjedziemy. Ja muszę przydzwonić do dyrektorki i z nią wszystko załatwić. A poza tym, chciałabym cię wyręczyć i iść z dziewczynkami na zakupy, żeby załatwić im wszystko do nowej szkoły.
     - Dla Ellie już wszystko mam.
     - No to widzisz!
     - Hm... - Lindsay westchnęła ciężko i wstała, żeby otworzyć okno. - Poczekajcie aż wróci Ed, muszę to jeszcze z nim omówić.
     - Ten bufon się zgodzi. - burknął Richard, a Janice kopnęła go mocno pod stołem. Lindsay na szczęście nic nie usłyszała.
     - Dziewczynki! - kobieta zawołała swoje córki.
     Ellie i Natalie przybiegły z kuchni i wskoczyły zaraz na kolana dziadkom.
     - Ktoś jest głodny?
     - Ja! - ręka Natalie wystrzeliła w górę.
     - Ja też! - Ellie powtórzyła po niej gest.
     Uśmiechnęła się widząc ucieszone buzie pociech.
     - Świetnie. - rzekła. - To ja może zrobię kurcza...
     - Nie zaprzątaj sobie głowy obiadem, Linds. - przerwał Rich. - Pójdziemy do restauracji coś zjeść.
     - Do "Olly'ego"!
     - Może być do "Olly'ego". - zgodził się dziadek. - Idziemy? Bo ja też już umieram z głodu!
     - Idziemy. - Linds zgodziła się ostatecznie, choć nie do końca chętnie. Wiedziała, że rodzice będą upierać się przy tym, żeby zapłacić. Jeśli im pozwoli, to będzie jej głupio, że brała od nich pieniądze. Jeśli jednak nie pozwoli, będzie im przykro i też jej się zrobi głupio. Co za paradoks...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz