Epilog I - Fred

     Dwa dni po Bitwie. Życie czarodziejów wróciło do normy - czarodzieje wyszli na ulicę by świętować zaraz po śmierci Voldemorta - tak samo jak tego dnia, gdy zginęli rodzice Harry'ego i rzekomo sam Tom Riddle junior. Nie było już strachu o to, że gdy się wyjdzie na dwór i zrobi choćby jeden fałszywy ruch, śmierciożercy wezwą dementorów i tamci drudzy wyssą duszę z czarodzieja nieświadomego popełnienia jakiegoś błędu. Wszyscy, którzy tylko mieli możliwość, wrócili do Hogwartu, by pomóc odbudować szkołę i dać szansę swoim dzieciom na ukończenie szkoły. A zbiorowe pogrzeby z uroczystościami zaplanowano na trzy dni po Drugiej Bitwie o Hogwart.
     Natalie do czasu pogrzebów nie była w stanie zrobić za wiele. Leżała wyczerpana w Norze, gdzie opiekowała się nią pani Weasley. "Nie pozwolę ci się zamknąć w szpitalu ani w sama w domu w Walii!" - krzyczała. Nie wyobrażała sobie wypuścić ją z domu, gdy traktowała ją jak własną córkę i wiedziała, że jest w nie najlepszym stanie. Nie najlepszym, jasne... Tak źle z jej zdrowiem nie było jeszcze nigdy!
     Tak więc siły Natalie odzyskała dzień przed pierwszymi zbiorowymi pogrzebami poległych. Wszystko wróciło do normy. Dosłownie - nawet kłóciła się z Fredem tak samo, jak i przed Bitwą, co okropnie denerwowało panią Weasley i przez to krzyczała na Freda za każdym razem, żeby przestał dyskutować. Nigdy nie przyznawała mu racji.

     Pięć dni po bitwie - właśnie odbył się ostatni pogrzeb. Natalie wróciła z Weasleyami do Nory i wszyscy zabrali się za przygotowywanie kolacji, sprzątanie w domu. Byleby tylko oderwać się od myśli o pogrzebach, które trwały od wtorku do czwartku. Czwartek właśnie umykał. Po kolacji Hermiona i Ron pakowali się (Hermiona pakowała też rzeczy Harry'ego, bo planował się z nimi wybrać) na podróż do Australii, by odnaleźć państwo Granger, pan Weasley poszedł do składzika, żeby coś zreperować, George i Charlie z Percym sprzątali strych, Bill z Fleur wrócili do pracy po pogrzebie (w Gringotta był duży bałagan, trzeba było teraz wyrabiać nadgodziny, żeby się we wszystkim nie pogubić), pani Weasley sprzątała sypialnie, Harry z Ginny ogarniali salon, a Natalie z Fredem okupowali kuchnię, gdzie wspólne sprzątanie znowu zamieniało się w kuchnię. Nagle coś trzasnęło.
     - Ktoś się tu aportował? - zawołał Harry, wchodząc do kuchni.
     - To musiało być na dworze - odparła Natalie i spojrzała na ziemię. Ów trzask przestraszył ją i stłukła szklankę.
     Wszyscy zeszli się na dół, wyszli do przedpokoju, a Natalie wciąż kłóciła się z Fredem, nie słysząc, że ka do domu wszedł gość. Złożyła szklankę za pomocą czarów i rzuciła Fredowi karcące spojrzenie.
     - Co, za to też mnie obwinisz? - burknął.
     - Czy wyglądam na głupią? Wystraszyłam się tego trzasku, więc nie będę ściemniać, że to przez ciebie!
     - No ja myślę, bo masz dziwną tendencję do zrzucania winy na wszystkich wokół, a sama do swojej nie potrafisz się przyznać! Tobie zawsze wszystko musi się udać, nie wolno ci wytknąć żadnego błędu!
     - Och, wytknąć to mi wolno, ale na pewno będziesz ostatnią osobą, która dostanie do tego prawo!
     - Może ten twój Malfoy dostał je ot tak?!
     - A co cię on obchodzi?! I wyobraź sobie, że to jest mój kuzyn, więc przestań coś insynuować!
     - Wydaje mi się, że nie bardzo obchodzą cię więzy krwi w takim razie!
     Ciotka Mary-Jane stała dalej w przedpokoju. Wszyscy się rozeszli i wrócili do pracy, tylko Molly z nią została. Kobieta powiesiła torebkę pod kurtką, na wieszaku i popatrzyła na kuzynkę, a potem na wejście do kuchni, skąd wciąż dochodziły krzyki.
     - Oni tak cały czas? - zapytała.
     - Bez przerwy - westchnęła pani Weasley.
     - Myślałam, że wreszcie skończyli. Przynajmniej widziałam, że mają przestać, ale nie wiem kiedy... Na pewno w tym roku.
     - Oby. To jest nienormalne! Ile można się tak kłócić? Fred nigdy nie daje za wygraną, a tysiąc razy mu mówiłam...
     - Och, Natalie też ma temperament - przerwała pani White. - Przepraszam cię najmocniej, ale muszę z nią poważnie porozmawiać.
     - Zabrać stamtąd Freda? Będzie przeszkadzać?
     - Nie, nie trzeba. Może to lepiej, jeśli tam zostanie przy tej rozmowie...
     Mary-Jane wyszła do przedpokoju z zawiniątkiem w rękach. Popatrzyła srogo na Freda i Natalie, a potem spojrzała wymownie w sufit i zawołała:
     - Na miłość boską, zachowujecie się jak dwójka rozkapryszonych, snobistycznych dzieciaków! Będziecie sobie na upór udowadniać coś? Co najwyżej swoją głupotę, bo żadne nie potrafi ustąpić!
     Natalie popatrzyła z wyrzutem na kobietę.
     - Dobry wieczór - mruknęła Krukonka, zakładając ręce.
     - Cześć, ciocia, też nam miło cię widzieć - burknął Fred.
     - Och, ja się bardzo cieszę, że was widzę. Żywych i nie połamanych! Żałuję, że mnie tam nie było, ale sabotowałam śmierciożerców i dementorów gdzie indziej.
     Natalie dopiero teraz dojrzała, że zawiniątkiem, które trzymała ciotka, było dziecko. Jej syn chrzestny, Teddy. Dziecko Nimfadory i Remusa. Chciała już o niego zapytać, już otworzyła usta, żeby się odezwać, ale ciotka uniosła rękę z różdżką, uciszając ją samym gestem. Jej surowe spojrzenie mówiło, że nie powinna nawet próbować teraz zrobić nic wbrew jej woli.
     - Siadać - rozkazała i różdżką odsunęła krzesła przy stole.
     Natalie usiadła na jednym końcu stołu, Fred na drugim, a ciotka Mary-Jane stanęła po środku. Podeszła z dzieckiem i podała je Natalie.
     - Z tego co wiem, to ty masz największą władzę nad Teddym w tym momencie. Ty i Harry, ale wiadomo, że matki, nawet te chrzestne, mają więcej do powiedzenia niż ojcowie i facetom to na rękę. Musicie pomyśleć z Harrym o dalszych losach Teddy'ego, ale to później... - zajęła miejsce pomiędzy Natalie i Fredem. - Ja rozumiem, że u waszej dwójki sytuacja po Bitwie ma się tak a nie inaczej. Że Nat musi się zając się Teddym i do tego, moja droga, powinnaś zrobić tak, abyś w najbliższym czasie zdała jakieś kursy do pracy czy cokolwiek. Bo nie wiem, czy zamierzasz wrócić na siódmy rok do szkoły. Zamierzasz?
     - Jeszcze nie wiem. Z Teddym to raczej będzie ciężko, co? - zapytała z ironią w głosie.
     - No to musisz ukończyć jakieś kursy, żeby móc pracować i wynająć opiekunkę. I rozumiem, że to wszystko przytłacza was oboje, bo ty, młoda, masz teraz dużo na głowie: musisz zająć się szkolnictwem, odbudowaniem szkoły, pracą, dzieckiem i zorganizować sobie mieszkanie, a ty - zwróciła się do Freda. - musisz pomóc w domu, pomagasz odbudować zamek, trzeba zająć się pracą i wcale nie masz mało do roboty przez to wszystko. Do tego ta żałoba, ludzie kochani, tyle krwi się przelało... No ale po co przysparzacie sobie sami kłopotów? Drzecie się na siebie, jedno drugiemu nawymyśla, a przypomnijcie sobie, co myśleliście podczas Bitwy. Jeśli któreś z was choćby słyszało pogłoski, że drugie nie żyje, to żal was nie ścisnął, że tyle ze sobą koty darliście? Co?
     Jedno łypnęło na drugie spode łba, ale nikt nie odpowiedział. I Natalie myślała, że Fred umarł i Fred widział ją umierającą, więc oboje mieli chwilę napadu histerii w tych momentach. Było im żal czasu straconego na kłótnie, ale teraz zdawali się o tym zapomnieć.
     - Róbcie co chcecie, ale przestańcie sobie na wzajem truć chociażby do momentu, w którym sobie wszystkiego innego nie poukładacie. Jak wam zabraknie problemów, to możecie zacząć znów się kłócić. A teraz radzę wam się uspokoić. Ty - popatrzyła na Natalie. - drzesz mordę, a nie upewnisz się, czy masz rację. Już z góry zakładasz, że scenariusz, jaki przyjdzie ci na myśl, jest prawdziwy i zaczynasz awanturę, zanim wysłuchasz prawdziwej wersji.
     - Dokładnie - fuknął Fred.
     - Ty zamknij się, bo lepszy wcale od niej nie jesteś. Nie patrzysz w ogóle na konsekwencje, a jak zaczyna się jakaś kłótnia, to zamiast próbować ją zakończyć w normalny sposób, podkręcasz drugą osobę i wychodzi jeszcze większa awantura! Powiedzcie sobie raz co wam leży na wątrobie, bez krzyków i rzucania na siebie klątw, a wszystko samo się uprości, do cholery.
     Znowu jej nie odpowiedzieli. Natalie utkwiła wzrok w śpiącym Teddym.
     - Nie mam zamiaru - burknęła i wstała od stołu.
     Teddy zaczął się wiercić i rozpłakał się w głos.
     - Ja też nie zamierzam - Fred wstał i ruszył do sypialni swojej i George'a.
     Mary-Jane popatrzyła z wyrzutem na Natalie. Wstała, wyszła do przedpokoju, wzięła stamtąd jakąś torbę i rzuciła ją na stół.
     - Tu są podstawowe rzeczy dla Teddy'ego. Weź stamtąd jego przytulankę i mu daj, bo nie przestanie płakać.
     Krukonka wyjęła pluszaka - coś w rodzaju pieluszki z miłego, futerkowego materiału, na środku której przyczepiona została głowa misia i jego ręce. Jasnobrązowo-błękitny. Malec zaczął ślinić głowę misia i ucichł.
     - Co planujesz? - zapytała kobieta.
     - Nie wiem. Dotychczas miałam po prostu zostać tutaj, pomagać pani Weasley i codziennie wracać do Hogwartu, żeby pomóc odbudować zamek. Pan Weasley, Percy, Bill i Fleur wracają do pracy, Ron z Hermioną i Harrym lecą do Australii, więc ja, Charlie, pani Weasley i Ginny mieliśmy zająć się zamkiem. Bliźniacy od czasu do czasu mieli pomóc.
     - Mhm... Wiem, co zrobimy. Chcesz pomagać w tym zamku, czy nie?
     - Chcę. Powinien być gotów do sierpnia.
     - No to zostaniesz tutaj albo w Hogsmeade i będziesz pomagać. Ja będę wieczorem, o wyznaczonej godzinie, odwiedzać cię codziennie z Teddym. Masz Zmieniacz Czasu?
     - Mam, zapomniałam oddać profesorowi Flitwickowi...
     - To pogadam z nim, żeby pożyczył ci go jeszcze na chwilę. Za każdym razem, jak przywiozę ci Teddy'ego, cofniesz czas i zaopiekujesz się przez nim od momentu, od którego opuściłaś dom, aż do godziny, w której będę miała po niego wrócić. I tak codziennie, żeby się do ciebie przyzwyczaił, bo na razie najbliżsi są mu Lupinowie i państwo Tonks.
     - Mhm... No dobra. To od dzisiaj mam zacząć?
     - Nie. Dzisiaj ja zostanę tutaj jeszcze na trochę, bo mam do pogadania z Molly i Arturem. Zabiorę go i od poniedziałku zaczniemy. O której wracacie z zamku?
     - Jeszcze nie wiem... Wyślę patronusa z wiadomością, tylko czy ten adres z Irlandii jest nadal aktualny?
     - Tak. To czekam na wiadomość i w tedy będę o tej samej porze zawsze ci go przynosić.
     - Super... - mruknęła. - To już wszystko? Nie żeby coś, ale chciałam porozmawiać z Ronem, Hermioną i Harrym, zanim wyruszą...
     - Wszystko, idź.
     Odwróciła się na pięcie z Teddym i torbą pełną jego rzeczy. Ruszyła do wyjścia z kuchni ze zrezygnowaniem i złością. Szlag... Szlag by to trafił!
     - Natalie?
     - ... Tak?
     - A poza tym... to wszystko w porządku? - kobieta zapytała nieśmiało.
     - W porządku? - powtórzyła. - Tak, w porządku... U pani również?
     Pani... - pomyślała. - Nie widziała mnie prawie wcale przez ostatnie dwa lata, więc oduczyła się mówić "ciotka". W sumie to nie jesteśmy prawie spokrewnione, a ona dorosła... Wyrosła już pewnie z mówienia "ciociu". Nie mogę się dziwić.
     - Od osiemnastu lat nie było aż tak dobrze - uśmiechnęła się lekko.
     Dziewczyna skinęła głową i wyszła. Teddy wpatrywał się w nią ze spokojem. Miał już równo miesiąc i dwa dni, bo urodził się piątego kwietnia. Natknęła się na Percy'ego, który schodził właśnie na dół.
     - O rany! To jest mały Edward Lupin, tak? - zapytał podekscytowany. - Co za kolor włosów! Cały czas mu się zmieniają? Jest metamorfomagiem, jak Dora?
     - Tak, jak ostatnio go widziałam, miał białe włosy, a teraz... No, znowu niebiesko-fioletowe - zaśmiała się.
     - Rusz się, Percy! - zawołał Charlie, schodząc do nich. - O proszę, a kogo my tu mamy?
     - To jest Teddy Lupin! Syn Dory i Remusa! - zawołał Percy.
     Charlie podszedł bliżej i pogłaskał malca po głowie.
     - Ale świetny... Malutki, ile on ma? Miesiąc? dwa?
     - Miesiąc i dwa dni - odparła Natalie. - Jak tylko skończymy odbudowę zamku, muszę szukać sobie własnego mieszkania, kursów i pracy, bo będę się nim opiekować...
     - O rany, nie za dużo na raz do roboty? - spytał Charlie, przyglądając jej się ze zmartwieniem.
     - Zawsze jak będzie trzeba, my ci pomożemy. Tylko powiedz!
     - Dzięki, Percy - uśmiechnęła się blado.
     Już kolejny raz ktoś proponuje jej pomoc. Najpierw Malfoyowie, później państwo Weasley, a teraz ich synowie. Po chwili pan Weasley dołączył do nich, przywitał chłopca i poszli na dół po narzędzia. Natalie zapukała do drzwi bliźniaków, mając nadzieję, że spotka tam tylko George'a. Równocześnie oba głosy zawołały:
     - Wejść!
     Łokciem nacisnęła klamkę i weszła do środka, a George gdy tylko ujrzał chłopca na jej rękach, podszedł go zobaczyć z bliska. Wyszczerzył się do niego szeroko i nachylił się.
     - Cześć, mały! Mogę go wziąć na ręce? Proszę!
     - Ale uważaj, jest malutki i strasznie kruchy, trzeba na niego bardzo uwa...
     - Wiem, wiem, będę uważać! Chodź do wujka George'a - wyciągnął ręce po niemowlę i wziął je w swoje ramiona.
     Teddy o dziwo się nie rozpłakał. A Mary-Jane (a wcześniej jeszcze Dora) mówiła, że Teddy płacze praktycznie zawsze, gdy idzie do kogoś obcego, dlatego musiał pewnie się długo przyzwyczajać do kobiety, od czasu gdy po Bitwie szła go przejąć od sąsiadki Tonksów, znajomej jej czarownicy.
     - Lubi cię - rzekła Natalie półgłosem.
     - Taa? - zapytał George łaskocząc maluszka i śmiejąc się do niego.
     - Inaczej by się rozpłakał od razu, gdy tylko wziąłeś go na ręce. Zawsze tak robi, gdy ktoś nieznajomy z nim zostaje. Dora tak mówiła...
     - Widzisz? Czuje, że ja jestem tym fajnym wujkiem!... Dobra, żebym mu krzywdy nie zrobił, to lepiej oddam go już tobie - podał jej dziecko. - Chodź, Fred, no zobacz go!
     Fred odwrócił się od okna, popatrzył na dziecko i... po chwili zawahania podszedł do nich powolnym krokiem. Wziął malucha na ręce. Znowu nie zapłakał.
     - Chyba nawet nie zauważył, że jest teraz u kogoś innego - zaśmiał się George.
     Teddy ziewnął przeciągle. Odwrócił głowę na bok, jakby szukając czegoś lub kogoś. Fred podszedł, by ułożyć go znowu na rękach Natalie. I nie odezwał się ani słowem.
     - Dobra, ja umykam, niech przywita się jeszcze z Ginny, waszą mamą i naszą trójcą - zaśmiała się.
     Mianem trójcy określano zawsze Harry'ego, Rona i Hermionę. George skinął, pomachał im i odwróciła się. Skoczyła do pokoju Ginny, gdzie spotkała ją ze swoją mamą. Teddy znów u nich stał się niespokojny. Poszła znowu na górę i weszła do pokoju Rona. Zarówno gdy Hermiona i Ron chcieli wziąć Teddy'ego na ręce, zaczynał łkać. Dopiero gdy Harry po niego sięgnął, uspokoił się. Chłopiec sobie wybierał tych, przy kim czuł się najlepiej.
     - Co zrobimy z naszym chrześniakiem? - zapytał w końcu.
     - Dora prosiła mnie, żebyśmy po prostu zapewnili mu rodzinę. Kogoś zaufanego i tyle. Poza nami, jego najbliższą rodziną są Malfoyowie, ale ona i Remus nie chcieliby pewnie o tym słyszeć.
     - Ja też nie - stwierdził Harry. - Co się stało, to już było dawno, po Bitwie jest to już najmniej ważne, ale i tak nie oddałbym Malfoyom tego dziecka, choćby i chcieli.
     - A nie będą chcieli, bo honor nie pozwoli im wychować dziecka wilkołaka. Muszą najpierw dojrzeć do tego, że Lord Jakm... Voldemort nie będzie ich chronił i wszystko powraca do normy. Lucjusz, jak już Narcyza powiedziała mu, że jest moją ciotką, nawet podał mi dłoń i chyba uznał za rodzinę - wspomniała ze zdziwieniem. - To już duży krok. Aczkolwiek musimy pomyśleć o kimś innym...
     - Tylko o kim? Kto jest zaufany i nie będzie dla niego problemem wychować czyjeś dziecko?
     - Ja... Ja i tak już nie wrócę do szkoły na siódmy rok, wolałabym zająć się Teddym. Ktoś musi mu zapewnić przyszłość, prawda? A jako jego matka chrzestna, jestem do tego zobowiązana, więc...
     - Jesteś tego pewna? Nie wracasz do szkoły?
     - Chciałabym, Hermiono. Ale są ważniejsze sprawy niż szkoła... Znalazłabym jakąś pracę, może nawet udałoby mi się znaleźć taką, żebym nie musiała wychodzić z domu... Tak, zostałabym tłumaczem francuskiego i wtedy mogłabym zajmować się Teddym przez cały czas, bo prowadziłabym firmę w domu.
     - A masz na to pieniądze? - zapytał Harry wprost. Rona gryzło to samo pytanie, lecz ze względu na swoją sytuację finansową, głupio było mu o to spytać. Harry zaś miał zamiar zaproponować jej wtedy jakąś sumę. Miał odłożone pieniądze.
     - Chyba tak... Podrobiłabym dyplom zaświadczający ukończenie jakiegoś uniwersytetu we Francji, fakultetów, praktyk... Kupiłabym mieszkanie w bloku, małe... I jakoś by poszło. Na razie więcej nie trzeba. A gdyby nie udało mi się założyć firmy, poszłabym pracować gdziekolwiek, a Teddy'emu opłaciłabym opiekunkę.
     - Szkoda, że też nie jesteś metamorfomagiem - odezwał się Ron. - bo mogłabyś przybrać wygląd bardziej zbliżony do Dory i Teddy czułby się mniej nieswojo, a wtedy...
      - Cułby się tak samo, jak terazn odczuwa różnice pomimo wyglądu - przerwała mu. - Inaczej zachowuje się na rękach Freda, George'a, twoich i pozostałych twoich braci. Dla małego dziecka możecie być wszyscy tacy sami, bo macie zbliżone wyglądy, ale on po prostu czuje różnice.
     Ron skinął głową. Na chwilę wszystko ucichło. Każdy myślał, co powiedzieć.
     - To nie jest prosta decyzja - stwierdził Harry. - Musimy mieć na to jeszcze trochę czasu, przynajmniej parę dni. Nie możesz kłaść sobie za dużo na głowę.
     - Dlatego na razie będę opiekować się Teddym po powrocie z Hogwartu, ciotka Rona będzie mi go przywozić. Ona zajmie się nim, dopóki nie odbudujemy zamku. Ja w międzyczasie poszukam mieszkania, załatwie sobie pracę i jakoś pójdzie.
     - Hm... Dajmy sobie jeszcze dwa-trzy dni. Wtedy powiem ci, co przyszło mi do głowy.
     Żeby tylko mi cokolwiek przyszło... - pomyślał.
     - No dobrze - przytaknęła Natalie. - Pójdę już z nim do siebie. Chyba, że potrzebujecie pomocy?
     - Nie trzeba. To ty wołaj o pomoc, w razie potrzeby - odrzekła Hermiona. - Dobranoc.
     - Dobranoc.
     Zabrała Teddy'ego ze sobą, Harry otworzył jej drzwi i zaniósł jej torbę z rzeczami do pokoju na górze. Weszli do pokoju, który należał do Charliego, gdy tu jeszcze mieszkał. Natalie położyła chłopca na łóżku, wyciągnęła z torby jego piżamę i przebrała go. Rozejrzała się po sypialni. Spakowała wszystkie swoje rzeczy do kufrów. Przecież już dawno powinnam zwolnić Charliemu jego sypialnię... Ja zajmę nawet salon, położę się z Teddym na materacu jak będzie trzeba. Wyszła na korytarz z dzieckiem (wolała nie zostawić go nawet na chwilę samego) i skoczyła do pokoju Percy'ego. Zapukała do drzwi, a on od razu zawołał "Proszę!". Weszła do środka i ciasnym pokoju rozłożony materac. Tutaj spał teraz Charlie. Pokój Percy'ego był chyba najmniejszy.
     - O rany, musicie się tutaj ściskać we dwójkę, biedni... - wymamrotała, rumieniąc się. - Charlie, zwolnię ci twój pokój i przepraszam, że go okupowałam tyle czasu.
     - Chyba nie wyjeżdżasz? - zapytał zdziwiony, a Percy zmierzył ją wzrokiem pełnym zaskoczenia i mówiącym "nie ma takiej możliwości!".
     - Jeszcze nie - pokręciła głową. - Dopiero jak odbudujemy zamek. Ale dopiero dzisiaj sobie uświadomiłam przez to zamieszanie, że cały czas zajmowałam twój pokój, a wy dwaj musieliście przez pięć dni na najmniejszym pokoju siedzieć. Ja się przeniosę do salonu, mam materac.
     Drzwi się otworzyły i weszły pani Molly wraz z kuzynką Mary-Jane.
     - Już wyjeżdżam - oznajmiła pani White. - Torba Teddy'ego jest na górze, Natalie?
     - Tak, obok łóżka. Pa, Teddy - ucałowała chrześniaka w główkę i oddała go z żalem kobiecie. - Do zobaczenia.
     - Do zobaczenia. I pamiętaj o tym, o czym rozmawiałyśmy w kuchni - zastrzegła.
     - Mhm...
     Wyszła z dzieckiem, a pani Weasley za nią.
     - Siadaj tu z nami - zaprosił Percy Natalie, robiąc jej miejsce między sobą, a Charliem na łóżku.
     Zajęła miejsce między nimi. Wreszcie, po raz pierwszy od pięciu dni, porozmawiała z kimś normalnie. Co więcej, zagadali się do tego stopnia, że nim się obejrzeli, wybiła pierwsza czterdzieści. Zauważył to Percy, gdy jego zegarek zsunął się na ziemię.
     - To ja idę po swoje rzeczy i idę spać. Wszystko sprzątnęłam z szafek, Charlie, więc jak chcesz poukładać swoje rzeczy, to...
     - Ja tam nie idę - zastrzegł. - Bill jutro wraca z Fleur po śniadaniu do Muszelki, więc dopiero jutro możemy kombinować z przenosinami. Dzisiaj zostaniemy tam, gdzie jesteśmy. Nawet mi się nie chce składać materaca, układać wszystkiego i tak dalej, rozumiesz - uśmiechnął się do niej przekonująco.
     - Na pewno? Bo spałam w gorszych warunkach, więc nie ma problemu! Chociażby raz zasnęłam w sowiarni, w bibliotece zasypiałam mnóstwo razy, zasnęłam chyba trzy razy gdzieś na korytarzu w Hogwarcie, a w tym roku spałam na korytarzu, jak chowałam się przed Carrowami! Rozwalili jakiś posąg i nikt nie zamierzał go sprzątać, a ja uciekałam przed Alecto i Amycusem, więc wzięłam moją niewidkę i położyłam się na tym posągu, przykryłam i tak zasnęłam. Rano miałam odciśnięte na skórze wzory posągu i profesor Flitwick miał ze mnie ubaw.
     Percy parsknął śmiechem.
     - Przepraszam, nie powinienem, ale... Nie wyobrażam sobie tego! - zawołał, wciąż się śmiejąc.
     - Dobra, idź już spać, a nie! Obudzisz zaraz wszystkich tym swoim śmiechem - Charlie rzucił w niego poduchą. - Ty też już idź, bo rano znowu lecimy do zamku.
     - Pamiętam i już nie mogę się doczekać. Dobranoc!
     - Branoc!

     Odbudowa zamku trwała długo. Zaczęto zaraz po Bitwie, a ta miała miejsce drugiego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Prace nad zamkiem skończono w urodziny Neville'a, czyli trzydziestego lipca, tak więc w Hogsmeade świętowano zarówno ukończenie prac jak i jego osiemnaste urodziny.
     W tym czasie Hermiona wyruszyła z Ronem i Harrym do Australii, znalazła rodziców w drugiej połowie czerwca i wróciła z nimi do Anglii. Szykowała się na powrót do Hogwartu - jako jedyna z czwórki przyjaciół. Harry i Ron zaś zamierzali przystąpić do elity aurorów, ćwiczyli do egzaminów i uczyli się nawet więcej, niż do SUMów. Natalie nawet szybciej wyprowadziła się z Nory, bo już na początku czerwca. Znalazła mieszkanie w Londynie i tam przeniosła się z Teddym. Teleportowała się do Francji, wykradła z jakiegoś uniwersytetu zaświadczenie o ukończeniu Filologii Francuskiej i Angielskiej na pierwszym, drugim i trzecim stopniu. Dorobiła indeksy, podrobiła certyfikaty - zapewniła sobie wszystko, fałszywe zaświadczenia dzięki którym zarabiała jako tłumacz agnielsko-francuski i dawała korepetycje z tych dwóch języków oraz łaciny. Ze Zmieniaczem Czasu umożliwiła sobie pomoc w odbudowie zamku. To, co ją czekało, nie było spełnieniem jej marzeń - nie skończyła szkoły, a to było jej najwyższym priorytetem. To wiąże się z jej zarobkami i pracą, nie będzie miała dużo pieniędzy ani nie będzie robiła tego, co lubi. Niskie zarobki oznaczają to, że będzie robiła na półtora etatu, żeby zająć się Teddym tak, jak trzeba, a żeby zająć się nim tak, jak trzeba, powinna pracować jako tłumacz konferencyjny, bo zarabia dużo więcej niż taki, który zajmuje się tylko pismem. A to oznacza, że będzie musiała wciskać Teddy'ego opiekunce. Bardzo jej się to nie podobało. Co więcej, nie znajdzie faceta, bo kto zechce samotną kobietę z dzieckiem i złą pracą? Wszystko jej się w życiu pomieszało. Gdyby miała oprócz tego rodzinę - a nie ma tej prawdziwej, najbliższej. Z Malfoyami nie jest aż tak blisko związana emocjonalnie, żeby chodzić na rodzinne obiady w weekendy, organizować spotkania. A jednak udało jej się spotkać raz z Draconem. Tyle dobrego.

     Nadszedł sierpień. Wciąż ciepły, aczkolwiek dużo bardziej mroźny, niż te z poprzednich roczników. Jak i całe to lato... Konkretnie dziesiąty sierpnia. Siedemnaste urodziny Ginny miały być następnego dnia, chciała obchodzić je z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi, więc poza Weasleyami, mieli pojawić się tam Harry (co jest oczywiste, skoro jest jej chłopakiem), Hermiona, Natalie, Neville i Luna. Natalie wstała o poranku, odświeżyła się, posprzątała, przygotowała posiłek Teddy'emu i wyszykowała ich do wyjścia. Ciotka Mary-Jane dowiozła jej wszystkie rzeczy Teddy'ego do mieszkania już jakiś czas temu i urządziły mu wspólnie pokój, co jest dość istotną sprawą. Mieszkali razem i dzień w dzień ta sama monotonia. A Krukonka popadała w depresję. Czemu?
     Przecież ktoś by pomyślał, że wszystko się ułożyło. Już jest dawno po wojnie czarodziejów, nie ma konfliktów między rasami i wewnątrz ich, a nawet wszyscy się bardziej zjednoczyli. Ale te śmierci i powody, dla których wykłócała się z ciotką, zniszczone plany, perspektywy, niespełnione ambicje... Fatalnie, fatalnie... A ona jest typem człowieka, który planuje swoją przyszłość na pięć lat w przód i nie cierpi, gdy coś stawia jej przeszkody nie do obejścia, w osiąganiu swoich celów.
     Do tego dręczyło ją poczucie, że zabiła Augustusa Rookwooda. Trafiła zaklęciem przynajmniej jednego śmierciożercę na walącym się wiadukcie, więc i jego zabiła (lub ich, może trafiła dwóch czy więcej, a nawet nie wie). Przy czym rok temu, trzydziestego pierwszego dnia lipca zrzuciła śmierciożercę z miotły z dużej wysokości... Zabiła przynajmniej dwie osoby i jedną bardzo wymęczyła Cruciatusem, a był to dokładniej morderca Colina Creevey'a. Tak, tylko, że ostatnia osoba (Rookwood) była ofiarą naumyślnego morderstwa! Czuła się fatalnie.
     Wzięła Teddy'ego na ręce i wyniosła go z domu po schodach, trzymając w ręku torebkę. Podeszła do składzika, którym ona i rodzina mieszkająca obok mogli składować rowery i tym podobne. Stanęła przed drzwiami i usłyszała za sobą głos mężczyzny, który wyszedł chwilę po niej na zewnątrz:
     - Sąsiadka, pomóc ci może? Wózek wyjąć albo co?
     - Byłoby mi miło, Duncan! - odkrzyknęła.
     Tak, jej przyjaciel z Ravenclawu mieszkał tuż obok. Póki co sam, ale nie brakowało mu towarzystwa, bo często spotykali się z pozostałymi członkami drużyny. Tak więc Natalie była również zapraszana. Cho nie, nie była lubiana w drużynia, była raczej traktowana jak zło konieczne, z którym nawet nie warto walczyć. No, jedynie Roger przez jakiś czas coś do niej czuł.
     Duncan otworzył drzwi, wyprowadził wózek i pomógł jej go rozłożyć. Wpakowała do niego Teddy'ego i rozsunęła nad nim daszek, by słońce nie raziło go w oczy. Włosy Teddy'ego były dziś kruczoczarne, a oczy zielone, jak u jego ojca chrzestnego.
     - Wpadniesz dzisiaj do mnie? - zapytał. - Roger, Jeremy, Jason i Grant przyjdą, będziemy oglądać mecz Bułgarii z Austrią. Krum mówił  wywiadzie, że spodziewają się jednego z najdłuższych meczów ostatnich lat!
     - Chętnie bym wpadła, ale muszę iść i pozałatwiać różne sprawy na Pokątnej, a później uciekam do Nory, żeby przygotować urodziny Ginny. Zostaję tam na noc, bo impreza jest jutro, a Harry i Hermiona przybędą tam dopiero wieczorem.
     - A gdzie mieszka teraz Harry?
     - Póki co w Londynie, ale zamierza się wynieść stąd. Tylko jeszcze nie wiem kiedy i gdzie dokładnie.
     No tak konkretnie to mieszka na Grimmauld Place 12, a wyprowadzi się do Doliny Godryka, ale nie powinnam ci o tym mówić, mój drogi.
     - Tak? No dobra, to ja cię nie zatrzymuję dłużej, leć już. Złóż życzenia Ginny ode mnie!
     Skinęła głową, pożegnała się z nim i odeszła z Teddym. Podeszła do skrzynki na listy, wyjęła to, co do niej przyszło, włożyła do torebki i poszła w kierunku dworca King's Cross. Miała o tyle szczęścia, że nie wyglądała na osiemnaście lat, tylko na więcej, więc nikt nie patrzył na nią jak na dziwadło, gdy wychodziła z dzieckiem. Tylko co niektórzy sąsiedzi, zastanawiający się gdzie jest ojciec synka Natalie. Nie znają prawdy, więc dorabiają sobie swoje teorie, ale nie przejmowała się tym. Gdyby rzeczywiście miała myśleć o tym, co sądzą o niej inni, zwariowałaby.
     Doszła do zaułka. Przypomniało jej się, jak poznała tam Neville'a, pierwszego kolegę ze szkoły, a dziś przyjaciela. Stuknęła różdżką w ścianę i cegły rozsunęły się, tworząc przejście na magiczną aleję. Przepchnęła wózek przed sobą i ruszyła kamienną uliczką. Gdzieniegdzie uśmiechały się do niej twarze, ledwo jej znajome, lecz życzliwe, między innymi kobieta z księgarni Esy i Floresy, Madame Malkin czy wytwórca z mniej popularnego zakładu różdżkarskiego. Wyjęła Teddy'ego z wózka, wózek pomniejszyła, schowała do torebki i weszła z nim do księgarni. Wzięła z kieszeni listę książek, wyszukała je po tytułach, wrzuciła do koszyka i podeszła do kasy. Zmniejszyła zakup, schowała go i wyszła znów na zewnątrz. Tak bardzo tęskniła za wakacjami, podczas których tylko wyczekiwała powrotu do zamku! Z utęsknieniem wypatrywała sowy ze szkoły z listem. "Szanowna Panno Natalie Grace White! Mamy przyjemność powiadomić panią o mianowaniu na Prefekta Naczelnego w roku szkolnym 1997-1998! Oto wykaz książek i lista potrzebnych rzeczy na siódmym roku nauki: (...) Wyczekujemy pańskiej sowy do pierwszego sierpnia!". Rzuciła okiem na sklepy, których miała więcej nie odwiedzić jako uczennica, a co najwyżej jako matka chrzestna Teddy'ego. Postanowiła wpaść na chwilę do kawiarni na rogu.
     Omiotła wzrokiem stoliki ustawione na zewnątrz. Usiadła w zacienionym rogu, gdzie nikt by jej pewnie nie zauważył, gdyby nie przyglądał się każdemu klientowi. Ustawiła wózek obok siebie, położyła w nim Teddy'ego i stara czarownica podeszła, by spisać od niej zamówienie. Odeszła i w momencie gdy zamknęły się za nią drzwi, kolejna osoba wkroczyła na teren kawiarni. Blondyn stanął przed stolikami na świeżym powietrzu, rozejrzał się, jakby się wahając, czy powinien w ogóle tu przyjść i dojrzał Natalie. Uśmiechnął się lekko pod nosem i ruszył w jej stronę. Krukonka wstała, by się z nim przywitać.
     - Witaj, kuzynko - Draco uścisnął ją.
     - Cześć, kuzynie - odwzajemniła uśmiech.
     Wzrok Dracona przykuł wózek. Spojrzał na niego i niemal odskoczył zdziwiony.
     - Czy... co...
     - Teddy Lupin. Syn twojej kuzynki - uściśliła.
     Malfoy skinął głową, choć jakby nie chciał się z początku zgodzić na to, co słyszy. Chwycił jedno z krzeseł i zapytał:
     - Wolne?
     - Naturalnie, siadaj.
     Zajął miejsce naprzeciw niej. Stara czarownica powróciła i postawiła między nimi filiżankę. Natalie położyła jej pieniądze, a ta odeszła. Krukonka wyjęła różdżkę i upewniwszy się, że nikt, poza jej kuzynem nie patrzy, powieliła raz filiżankę kawy i podsunęła ją Draconowi.
     - Nie trzeba było, serio - pokręcił głową.
     - Może i nie, ale dziś mam gest - uśmiechnęła się do niego znacząco. - To co słychać po Bitwie? Nie rozmawialiśmy od tego czasu, co?
     - No, jakoś się mijaliśmy, to prawda - potwierdził z uśmiechem, jakim nigdy nie darzył nawet swojej "przyjaciółki" ze Slytherinu, Mopsicy Parkinson. - A po Bitwie... Wiesz, ojca wtrącili do Azkabanu. Tym razem nie...
     Urwał nagle i wbił wzrok w kawę.
     - Nie udało mu się wmówić Ministerstwu, że był pod wpływem Imperiusa - dokończył.
     - Przykro mi... Nie pomyślałabym w życiu, jeszcze po Bitwie widziałam go dwa razy, raz mi się tylko ukłonił, a za drugim razem już krótko rozmawialiśmy... Nie przewidziałam tego.
     Ślizgon wzruszył ramionami z obojętnym wzrokiem. Westchnął i ukradkiem znów zajrzał do wózka, gdy Natalie odwróciła głowę.
     - A jak z tobą? Coś się zmieniło od Bitwy? - zapytał.
     - Ze mną? Zapytaj lepiej, co się nie zmieniło, bo chyba byłoby mniej do wymieniania! Przede wszystkim, pomagałam odbudować zamek do samego końca, trzydziestego lipca. Wynajęłam mieszkanie w Londynie, pracuję głównie dla mugoli i opiekuję się Teddym od trzech miesięcy.
     - Opiekujesz? - powtórzył i teraz jawnie spojrzał na syna Nimfadory z zaciekawieniem. - Ale...
     - Jestem jego matką chrzestną. Andromeda i Ted nie żyją, Dora i Remus nie żyją... Ja się nim zajmuję.
     - I nie wracasz już do...?
     - Hogwartu? - dokończyła. - Nie mam niestety tej możliwości.
     Od tego momentu się rozgadali. Po długiej rozmowie na wszelkie możliwe tematy, Natalie i Draco rozeszli się, bo oboje mieli coś do załatwienia. Dziewczyna ruszyła do Ministerstwa Magii.
     Wewnątrz Ministerstwa dojrzała wiele bardziej znajomych twarzy. Między innymi rodziców swoich kolegów ze szkoły, kilku członków Zakonu Feniksa (Kingsleya Shacklebota, Hestię Jones i mężczyznę, którego nazwiska nigdy nie mogła zapamiętać) i innych. Zatrzymała się na chwilę, by z nimi porozmawiać, a gdy później kobieta w biurze informacji odesłała ją do poczekalni pod salą poziomie piątym, postanowiła przyczłapać się tam schodami, bo nie wydawało jej się, żeby Teddy miał polubić jazdę windą. W drodze do schodów, Teddy zmienił kolor swoich włosów i oczu na takie, jakie ma Natalie. Jasnoblond włosy i szare oczy z niebieskimi refleksami. Dziewczyna przeszła wreszcie na piąte piętro. Usiadła w fotelu, położyła swoją torebkę pomiędzy nogi, a fotel i przyjrzała się Teddy'emu. Usłyszała gdzieś niosący się echem głos, który zdał jej się znajomy. Uniosła głowę i zobaczyła, że profesor Sprout, jej była nauczycielka Zielarstwa również zmierzała w tą stronę. Dojrzała Natalie i zajęła miejsce w fotelu obok.
     - Dzień dobry, pani profesor - skinęła głową i uniosła się z fotela, by podać jej dłoń.
     - Dzień dobry, Natalie. I jak? Wracasz do szkoły żeby ukończyć siódmy rok? - zapytała z życzliwym uśmiechem.
     - Ach... - Natalie pokręciła głową. - Tu jest powód, dla którego nie bardzo jest to możliwe - wskazała na Teddy'ego.
     - Ojej! A cieszyłam się, że znowu cię zobaczę w klasie owutemowej! Nie dałoby się nic zrobić? Nikt z rodziny...?
     - Nie - przerwała nauczycielce. - Ja i Teddy nie mamy rodziny. To znaczy kuzynostwo, ale oni raczej byli wrogo nastawieni do Tonksów, więc nie ma szans...
     - A ta ciocia, która się tobą opiekowała od trzeciej klasy? Swoją drogą, ostatnio rozmawiałam z profesor McGonagall i mówiłyśmy właśnie o tych wszystkich poległych. Stwierdziła, że całe szczęście, że przeżyłaś, bo ponoć wasz ród się bardzo wykruszył! Jesteś z rodu Blacków, tak? Ach, po co pytam, przecież wiem, że tak! O Merlinie, gdybyś poległa tak samo, jak i twoja siostra, to byłby koniec świata!
     - Tak, zwłaszcza gdyby jeszcze Harry zginąłby w Bitwie, bo wtedy Teddy nie miałby już kompletnie nikogo.
     Profesor Sprout uśmiechnęła się maluszka.
     - Na razie jest podobny do ciebie, ale kiedy spotkałam go raz z Dorą, wyglądał kompletnie jak Syriusz.
     - Dziś rano przypominał jeszcze Harry'ego - zaśmiała się Krukonka.
     - Takie dzieci trzeba mieć cały czas na oku, co? Chwila nieuwagi, zmieni wygląd i zginie gdzieś w tłumie, bo już go nie rozpoznasz! No ale co do tej szkoły, to... Hm, pani dyrektor McGonagall zgodziłaby się na sto procent, żebyś zabrała go ze sobą do Hogwartu.
     - Ale rzecz w tym, że nie miałabym czasu, żeby zajmować się nim przez cały czas, prawda?
     - No tak, racja... Cholernie ciężka sprawa, naprawdę, gdybym tylko mogła, to pomogłabym ci. Porozmawiam z profesor McGonagall, ona coś zaradzi. Przyślemy ci sowę, w razie gdyby jednak udało ci się znaleźć rozwiązanie. Bo chcesz wrócić do szkoły, tak? - zapytała patrząc na nią surowo.
     - Oczywiście, że chciałabym, ale szanse są nikłe, profesor Sprout... Ale dziękuję za chęci do pomocy, naprawdę.
     - Natalie Grace White! - zawołała kobieta ze swojego biura.
     Wstała, wzięła swoją torebkę i pożegnała nauczycielkę. Weszła z Teddym do biura, gdzie poszła się zarejestrować i uzupełnić informacje o sobie do Ministerstwa - stan cywilny, zatrudnienie, wykształcenie, opiekę nad Teddym, udowodnić jeszcze raz status krwi i tym podobne. Rozrysowała kobiecie spory kawał drzewa genealogicznego, żeby udowodnić wszystko. Opuściła biuro zadowolona, bo miała zamiar właśnie wrócić do domu po bagaże i wyjechać do Nory. Natalie ujrzała wychodzących z windy Percy'ego i pana Weasleya. Percy wyszczerzył się do niej i powiedział coś do ojca, wskazując na nią. Pan Artur również uśmiechnął się, pomachał jej i popędził w jej stronę z synem. Uścisnęli ją na powitanie i zagadnęli:
     - Przyjeżdżasz do nas dzisiaj, tak? O której?
     - Właściwie to chciałam zapytać, o której mam być, żebym nie pojawiła się ani za wcześnie, ani za późno - przyznała nieśmiało. - Nie mam żadnych planów, więc chciałam wrócić do domu i zacząć szykować się do wyjazdu, a wtedy zapytać przez patronusa, co dalej.
     - Myślę, że mogłabyś zabrać się z nami do domu. Nie, tato? - zapytał Percy.
     - O tak, to rzeczywiście dobry pomysł! - odparł pan Weasley. - Masz ze sobą rzeczy, czy pojechać po nie z tobą? Bo właśnie skończyliśmy pracę na dzisiaj z Percym!
     - Rzeczy mam w domu, ale proszę się nie trudzić, ja po nie pójdę!
     - Nie, nie. To nawet nie jest opłacalne ze względu na różnicę czasu, w jaki pokonasz drogę na pieszo, a samochodem, moja droga!
     - A może teleportuj się do domu, weź bagaże i wróć na Pokątną? - wymyślił Percy. - My poczekamy z Teddym przed Gringotta, akurat pójdę wypłacić pieniądze, żeby spłacić prezent dla Ginny.
     - To już twój kolejny dobry pomysł, synu - ojciec poklepał go po ramieniu, śmiejąc się.
     - Tak? No to dobrze, polecę do domu i przed budynek Gringotta.
     Spojrzała na Teddy'ego i przez chwilę się zawahała, zanim oddała go w ręce Percy'ego i pana Artura. Strasznie nie lubiła się z nim rozstawać, oddawać go komuś. W końcu deportowała się z Ministerstwa, wylądowała w swoim salonie i obeszła dom, sprawdzając, czy spakowała wszystko co trzeba. Wzięła bagaż i aportowała się przed Bank. Po chwili Bill, Percy i ich ojciec wyszli na zewnątrz. Bill podszedł do Natalie z uśmiechem i nie zważając na to, że wyciągnęła do niego nieśmiało dłoń, uścisnął ją i ucałował w policzek, jak to witała ją jego matka, żona, siostra i jak to mieli w zwyczaju witać się z rodziną. Choć oni mieli tylko dalekich przodków wspólnych, bezpośrednią rodziną nie dało się ich nazwać. Kuzyn kuzyna kuzynki psa babci cioci siostry przyrodniej szwagra miał chrzestną, a ta chrzestna związała się z bratową dziadka kuzynki babki ciotecznej... i takie tam. W każdym razie cała piątka wyruszyła w drogę do Nory, póki dzień trwał i był czas na przygotowania do urodzin pierwszej dziewczyny od wielu pokoleń w rodzie Weasleyów.

     Bill, Percy, Natalie, Teddy i pan Weasley dotarli do Nory. Wysiedli z auta, gdzie przywitali ich Charlie, pani Weasley i Ginny. Charlie z Percym wzięli rzeczy Natalie i poszli zanieść je do jednego z pokoi.
     - Bill, a czemu Fleur nie przyjechała z nami? - zapytała go Natalie.
     - Fleur? - powtórzył, przyglądając się Teddy'emu. - Jest u swoich rodziców i późnym wieczorem wróci do Muszelki, dlatego dopiero jutro się tutaj pojawi.
     - Mhm... Czyli nie zostaniecie tu dziś na noc? Może niech zamiast do Muszelki, wróci tutaj i...
     - Nie, oboje mamy jeszcze jakąś papierkową robotę w domu, a też chciałem ją poprosić, żeby przyjechała tutaj od rodziców - westchnął. Tęsknił za urokami pracy Łamacza Zaklęć w Egipcie, znacznie mniej odpowiadała mu praca biurowa.
     Wszyscy rozdzielili między siebie zadania i rozeszli się w różne strony. Po jakimś czasie ze swojego pokoju wyszli również bliźniacy, przy czym tylko George przyszedł przywitać się z Natalie. Od czasu, gdy ciotka Mary-Jane rozmawiała z Fredem i Natalie w kuchni, ta dwójka nie odzywała się do siebie, chyba, że było to ostateczną koniecznością, jedynym wyjściem w jakiejś sytuacji. Po niecałych dwóch godzinach Bill deportował się z Nory, chwilę po tym, jak pojawiła się jego ciotka, Mary-Jane White. Gdy tylko zobaczyła Natalie, przyszła wypytać, czy są jakieś trudności z Teddym lub mieszkaniem, a usatysfakcjonowała ją krótka odpowiedź:
     - Nie, nie ma żadnych na szczęście.
     - Super. A... W odniesieniu do naszej rozmowy z początku maja, to przestaliście kłócić się ciągle z Fredem?
     Po chwili namysłu Natalie odparła:
     - Tak.
     - Tak? - Mary-Jane uniosła brwi w zaskoczeniu. - Jak to? Nie wierzę, nie kłócicie się naprawdę?
     - Nie kłócimy się. W ogóle ze sobą nie rozmawiamy.
     Ciotka westchnęła i odeszła. Około osiemnastej Natalie zrobiła sobie przerwę i dobrze, bo trochę wcześniej Teddy rozpłakał się i za nic nie dawał się nikomu uspokoić. W końcu Natalie wzięła go ze sobą na zewnątrz. Przechadzała się z nim po podwórku, nucąc jedną z piosenek, które napisała do Żabiego Chóru Hogwartu (Rany kota, nienawidzę tej nazwy!). Gdy sobie uświadomiła, że była to jedna z ostatnich pieśni, jakie miała ćwiczyć z chórem, stała akurat przed boiskiem do Quidditcha, jakie urządzili sobie najstarsi synowie państwa Weasley w dzieciństwie.
     - Zagrałabym dobry, porządny mecz... - westchnęła Ginny, która stała za nią.
     Natalie podskoczyła i obejrzała się na przyjaciółkę przez ramię.
     - Ja też... Tęsknię nawet za tymi długimi, męczącymi treningami Rogera i za ujadaniem się z młodymi w drużynie jako kapitan - mruknęła. - Quidditch, chór, spotkania Gwardii Dumbledore'a... Tego i całej reszty już mi brakuje.
     Ginny nie odpowiedziała. Bo co miałaby powiedzieć? "Będzie dobrze" albo "Spokojnie, to wróci"? Żadna z odpowiedzi nie miała w tej chwili sensu.
     - Ginny, chodź tutaj i mi pomóż! - zawołała pani Weasley z kuchni.
     Gryfonka obróciła oczyma, uśmiechnęła się do Natalie przepraszająco i opuściła ją, a ta poszła się jeszcze przejść z Teddym. Dosłownie chwilkę później malec usnął. Poszła do domu, rozłożyła w sypialni Percy'ego kołyskę (Percy powiedział, że nie zostaje na noc w Norze) i położyła w niej chłopca. Przykryła go cienką kołderką, podała mu jego przytulankę i wróciła do namiotu, w którym Ginny miała mieć wyprawione urodziny. George i Fred rzucali do siebie kulą ze sztucznych ogni, która nie parzyła skóry.
     - Jak ci się podoba nasz nowy prototyp, Nat? - zapytał George.
     - Całkiem fajny. Ale czemu to wciąż prototyp?
     - Wymyślił go Fred, wykonał taki projekt i zajął się następnym, a ja mam to ulepszyć. Próbuję znaleźć sposób, żeby to mieniło się kolorami albo przybrało jeden konkretny, paliło się dłużej, szukamy jeszcze sposobu na zgaszenie tego czegoś, nazwy i próbujemy zrobić tak, by...
     George'owi ognista kula wyśliznęła się z rąk i upadła na trawę, a ta zajęła się ogniem.
     - Aquamenti! - zawołała Natalie, nie wyciągając nawet różdżki z kieszeni. Kula wody wzniosła się nad ogniem i upadła na niego. Ogień od razu zgasł.
     - Rany, dzięki - George odetchnął z ulgą. - Mama by nas zabiła!... Co w ogóle jest jeszcze tutaj do roboty?
     Natalie teraz na spokojnie podeszła do wszystkich powiązanych ze sobą balonów, sprawiła by zawisły pod sufitem i rozejrzała się dookoła.
     - Chyba już nic - stwierdziła. - Wszystko jest udekorowane i zastawione tak, jak Ginny chciała. Szczęściara obchodzi urodziny wtedy, kiedy jest zawsze ciepło...
     - My też - odparł George. - Ty i Charlie jesteście z grudnia, ale on jest z dwunastego, Bill z dwudziestego dziewiątego listopada, mama z trzydziestego pierwszego października, Percy ma urodziny za dwanaście dni, Ginny jutro, ja i Fred mamy urodziny w Prima Aprilis, Ron pierwszego marca, a tata szóstego lutego.
     - Obchodzicie czyjeś urodziny prawie każdego miesiąca. Brakuje tylko kogoś z września, lipca, czerwca, maja i stycznia. Jak akurat wasze dzieci urodzą się w tych miesiącach...
     - Na gacie Merlina, właśnie sobie uświadomiłem, że jeśli wszyscy będziemy mieć dzieci, to zbankrutuję, bo jako wujek też powinienem rzucić czasem jakiś pieniądz czy prezent! - zawołał George, chwytając się za głowę.
     Natalie i Fred zaśmiali się równocześnie.
     - Nie będzie niespodzianką, jak powiem, że pomyślałem o tym samym - rzekł Fred.
     - Ja też - Natalie pokręciła głową śmiejąc się. - Dobra, czas stąd spadać, bo robi się zimno i komary tną. Poza tym, słyszałam jak ktoś się tu aportował, to pewnie Harry, Ron i Hermiona.

     Harry'ego jeszcze nie było, bo musiał po coś wrócić na Grimmauld Place, ale Ron i Hermiona powrócili do Nory razem. Wszyscy usiedli przy stole, na którym podana była już kolacja. Natalie przyzwała do siebie listy, które wyjęła dziś ze skrzynki i zapomniała sprawdzić, co w nich jest. Rachunek, broszurka od świadków jehowy, oferta prenumeraty czegoś tam... List od właściciela mieszkania? Wypakowała z koperty list i po przeczytania go, zbladła.
     - Coś nie tak? - zapytał Percy.
     Popatrzyła na niego z wybałuszonymi oczyma wciąż nie mrugając. Wzruszyła ramionami i pokręciła głową w milczeniu.
     - Hej, co jest? - spytała Ginny.
     - Ale oddychaj, hej! - Charlie pomachał jej przed twarzą.
     Uniosła rękę z listem do góry, skąd zabrała jej go Ginny. Krukonka schowała twarz w dłoniach, oddychając płytko.
     - Jak to, masz wynieść się za dwa tygodnie? Ale spójrz na datę, nie widziałaś tego listu?
     - Gdzie wynieść? O co chodzi? - zapytał George.
     - Właściciel mieszkania dał mi wymówienie - wychrypiała Natalie. - Nie wiem jak, po prostu nie zauważyłam tego listu wcześniej, leżał w skrzynce, a teraz zostały mi dwa tygodnie na wyniesienie się...
     - A co z tym domem po dziadkach w Walii? - zapytała pani Weasley.
     - Sprzedałam go! - zawołała sfrustrowana. - Głupia ja!... Ma pani może gorący czajnik, żelazko? Normalnie się okaleczę zaraz! Rany kota, co ja zrobię... Przecież...!
     Zaczęła lamentować, bełkotać coś niezrozumiałego pod nosem, wtrącając w angielski jakieś zwroty francuskie, łacińskie, do tego archaizmy, jakich nikt w tym domu już nie pamiętał.
     - Spokojnie! - zawołał George. - Ciotka Mary-Jane...
     - Ciotka Mary-Jane to twoja ciotka, nie moja, George - przerwała mu. Obejrzała się dookoła i stwierdziła, że na jej szczęście, kobieta już poszła spać, bo zawsze szybko zasypiała. - Mnie z nią łączy tyle, co ciebie łączyło z Dorą! Poza tym, jakoś ma do mnie dziwne nastawienie, nigdy nie darzyłyśmy siebie ogromną sympatią, więc nie będę jej się narzucać. O rany kota, rany... - chodziła teraz w kółko po kuchni, a chwilę temu dopiero odstawiła talerz i szklankę do zlewu, rzucając na nie zaklęcie czyszczące i porządkujące. - Wyniosę się do Dziurawego Kotła póki co, a potem będę szukać miejsca gdzie indziej i ... A takie dobre miejsce miałam, a teraz nie mogę biura tłumaczeń zarejestrować na motel i... Żeby to trafił szlag! Gdzie ja będę pracować?! - rozległ się płacz z pokoju na górze. Podskoczyła i mruknęła: - Teddy!
     Poszła na górę roztrzęsiona. Dlaczego to zawsze ja?! pomyślała. Weszła do sypialni Percy'ego i wzięła płaczącego Teddy'ego na ręce, przytulając go do siebie i bujając lekko. Harry wszedł za nią do pokoju.
     - Och. Cześć, Harry - uśmiechnęła się lekko.
     - Cześć - podszedł i uścisnął ją. - Zajmę się naszym synem chrzestnym dzisiaj, dobra? Jutro też ci pomogę, jak tylko będę mógł.
     - Pewnie jesteś zmęczony po podróży, Harry, może lepiej...
     - Słowo daję, że nie jestem, uwierz mi - uśmiechnął się i poprawił okulary. - Chyba czas, żebym się wywiązał z obowiązków rodzica chrzestnego, co? Pozwól, bo będę miał wyrzuty sumienia, że się nie sprawuję!
     Uśmiechnęła się smutno i podała mu Teddy'ego. Pomniejszyła jego łóżeczko, chwyciła je razem z rzeczami chłopca i Harry uniósł wszystko z pomocą różdżki, a następnie nakazał przedmiotom usadowić się w pokoju Rona, w którym miał spać. Odwrócił się do niej, rzucił jej pokrzepiający uśmiech i szepnął "dobranoc", a ona odpowiedziała tym samym i wróciła do "swojej" sypialni. Usiadła na swoim łóżku. Oparła łokcie na kolanach, ukryła twarz w dłoniach i przeanalizowała wszystko jeszcze raz.
     Najpierw straciłam rodzinę. Głupi ojciec sobie odszedł, jak byłam w drugiej klasie, a zanim odszedł, to tyle krwi wszystkim napsuł, że... No tak, w drugiej klasie też matka chciała zabrać mnie z Hogwartu do Beauxbatons... No i w trzeciej ona tam zginęła z Ellie, babcią Janice i dziadkiem Richem. Jakieś fatum, ale wszyscy członkowie mojej rodziny giną! Potem w piątej klasie zginął Syriusz, w szóstej Moody i Dumbledore, w siódmej to już się w ogóle wszystko zawaliło i nawet jej nie ukończyłam, bo chowałam się przed śmierciożercami... I nie ukończę, bo Dora i Lupin umarli. Nie mam szkoły, muszę zarabiać w mugolskim zawodzie albo jakimś słabo opłacanym zawodzie magicznym... Jeszcze brakuje, żeby do Gringotta włamał się drugi taki idiota jak ja i wykradł cały mój majątek!... Nie będę miała kasy, więc będę musiała zapierniczać jak wół, żeby wiązać koniec z końcem, przez to nie poświęcę czasu Teddy'emu. A co za matka chrzestna ze mnie? Nie będziemy mieli pieniędzy. Teddy nie będzie mieć kompletnej rodziny, bo nikt nie chce kobiety z dzieckiem. Będzie się mnie wstydził!
     Też bym się wstydziła matki chrzestnej morderczyni, która praktykowała w szkole Czarną Magię, nie skończyła edukacji i nie osiągnęła niczego.
     Stwierdziwszy, iż jest beznadziejna, rozpłakała się.
     Głupia, trzeba było trochę wychylić nos ponad książki w szkole, znaleźć sobie chłopaka i przynajmniej on by pomógł! Teraz musisz sobie radzić sama i jest za późno na szukanie pomocy u innych. Możesz się pocałować w...
     Drzwi się uchyliły. Spodziewała się, że wejdzie przez nie Ginny, Hermiona, Harry, Ron albo pani Weasley, ale najprawdopodobniej nie będzie to chłopak. Spojrzała na czarną sylwetkę człowieka, który zawahał się przed wejściem do środka, jakby bał się tego, co spotka go wewnątrz. Osoba ta zamknęła za sobą drzwi i padł na nią blask księżyca i gwiazd z okna. Natalie podskoczyła i poczuła ścisk w żołądku, gdy zauważyła, któż ją odwiedził.
     - Wszystko już okej? - zapytał Fred, jakby troszkę od niechcenia.
     Uniosła głowę do góry i zmierzyła go wzrokiem, a następnie podciągnęła kolano do brody i oparła na nim głowę, chowając twarz we włosach.
     Fred podszedł i usiadł na jej łóżku. Zastanowił się przez chwilę, co powinien zrobić.
     - Jestem porażką - wychrypiała.
     Już nie płakała, a na jej poczucie czasu, wypłakiwała się przez ostatnie dziesięć-piętnaście minut powtarzając w kółko wszystkie swoje porażki w głowie.
     - Co za czarownica ze mnie, jeśli nie radzę sobie z problemami typowymi dla mugoli? - zapytała, siadają prosto. Odgarnęła włosy z twarzy i przetarła ukradkiem policzki.
     - A który mugol jest lub był w takiej sytuacji, przepraszam bardzo? - zapytał Fred.
     - No przecież...
     - Żaden nie stracił praktycznie całej rodziny, szkoły, szansy na wymarzoną pracę, nie walczył w takiej bitwie i nie dowalono mu na głowę jeszcze czyjegoś dziecka...
     - I nie jest mordercą i złodziejem.
     Fred zaśmiał się gorzko.
     - O jaką kradzież ci chodzi? O tą z Gringotta? - zadrwił. - Aż tak ci się Bill nagadał, że masz teraz wyrzuty sumienia?
     Znów skryła twarz w dłoniach, pochylając się nad kolanami.
     - I zabiłam Rookwooda, rok temu zrzuciłam jakiegoś śmierciożercę z miotły i jego chyba też zabiłam w takim razie, a tam na palącym się wiadukcie zabiłam na pewno jednego, wrzucając go do wody... Dręczyłam zabójcę Colina Creeveya klątwą Cruciatusa... Praktykowałam Czarną Magię, użyłam wszystkich Zaklęć Niewybaczalnych!
     - Zabiłaś ich w obronie własnej, to cię chyba tłumaczy, co? Myślisz, że mama teraz żałuje tego, że zabiła Bellatrix Lestrange? Prędzej jest z tego dumna!
     Wzięła głęboki oddech. Czuła, że już nie będzie płakać, ale czuła się słabo i źle przez to wszystko, co jej się nagromadziło.
     - A Imperiusa musiałaś użyć, żeby zdobyć horkruksa. Gdyby nie to, pewnie dalej byśmy wszyscy siedzieli i słuchali o tym, że mugole są mordowani przez śmierciożerców bezkarnie, a Lord Pleśniobor dalej się panoszy po świecie. A Cruciatus... No tutaj to ci nawet pogratuluję, nie spodziewałbym się po tobie czegoś takiego. I okrzyku "Rookwood, szmatławcu".
     Spodziewał się, że w odpowiedzi Krukonka się zaśmieje, albo chociaż uśmiechnie. A tutaj nic, zero reakcji, tak jakby było jeszcze gorzej. Fred objął ją ramieniem. Obróciła się do niego i oparła głowę o jego tors.
     - Przepraszam, że... - zaczęła. - ...czekaj, jak to było?... Ach, że "darłam na ciebie mordę i nawet nie chciałam wysłuchać, co masz do powiedzenia". Jest ze mnie wstrętna kreatura, męt, szumowina i świnia.
     Fred powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem.
     - Tak? Dobra, przeprosiny przyjęte, chociaż to o świni i całej reszcie mogłaś sobie podarować.
     - Nie, bo reszta nie wybrzmiałaby tak dosadnie.
     - Wybrzmiała, wybrzmiała. Ja przepraszam, że jeszcze cię podpuszczam w kłótniach i wychodzi z tego Trzecia Wojna Czarodziejów. Ze mnie za to jest pajac, wieczny dzieciak i błazen. - dodał po chwili.
     - Też sobie mogłeś darować to drugie.
     - Inaczej by tak dobrze wszystko nie wybrzmiało.
     Spojrzała na niego oczami lśniącymi od wcześniejszych łez i mimowolnie uśmiechnęła się lekko. Złapał jej rękę w swoją i rzekł:
     - Cokolwiek łaziło ci po głowie, to bzdura, bo jeszcze wszystko ci się poukłada. Nie jest tak, że nie masz szansy na lepszą pracę, bo Teddy niedługo podrośnie, a Harry będzie miał więcej czasu, żeby ci pomóc, jako jego ojciec chrzestny. No i moja mama też się ucieszy, jak ją poprosisz o pomoc, bo będzie miała poczucie, że jej ufasz i dlatego powierzasz jej jakieś zadanie. Nieważne czy to jakaś pierdoła, czy coś większego. A ta akcja z mieszkaniem... Ja i George mamy dwa mieszkania, jedno w Londynie, a drugie w Hogsmeade, także nie będzie problemu, żeby cię gdzieś wcisnąć. Percy i Charlie też nie mieliby z tym problemu, mówili tak na dole. Rodzice też nie. Fleur cię lubi, więc sama by suszyła Billowi głowę, by cię przyprowadził do Muszelki, jakby słyszała, co tu się działo, a...
     - Skąd wiesz, że Fleur mnie lubi? - zdziwiła się.
     - Bo jak byłaś w Hogwarcie, to przyjechała tu z Billem i pierwsze pytanie, to było: "A Natalie ni wrócili do Nora z 'Ogwart? Dlaczemu?". Mama powiedziała jej jak miała się sprawa, a ona na to: "A to szkoda, bo ja lubi z nią rozmawiać! Jest mili i faini, jak ja poprosi, to oni pomoże bez zbędni pytań!". I coś tam jeszcze zdarzyło się jej o tobie powiedzieć później, ale nie pamiętam, bo nigdy jej nie słucham.
     - Nikogo nie słuchasz, zacznijmy od tego, Fred!
     - Ty też, ale udaje ci się okręcić innych, że myślą, że robisz wszystko według ich zasad.
     - Tak? Nawet nie wiem - zaśmiała się. - Ja gram na swoich zasadach i nie będę się przystosowywać do innych. Ale moje zasady są tak elastyczne, że obejmują przeważnie setki innych punktów widzenia.
     - O tym mówię! No... I co tam jeszcze miałem... Aha, no coś, że nie masz się przejmować, bla bla, na szkołę i lepszą pracę przyjdzie czas i to pewnie szybciej, niż ci się zdaje, masz ludzi do pomocy, masz teraz mnóstwo mieszkań do wyboru i... bla bla, nie pamiętam, co chciałem mówić. Przecież wiesz o co mi chodzi, zawsze wiesz! - skończył zirytowany.
     - Wiem, wiem...
     - No to koniec zbędnego lamentowania? Lepiej już? Chcesz jeszcze porozmawiać o jakichś problemach, zrobić terapię rodzinną z pozostałymi? Oni wszyscy na pewno jeszcze nie śpią, da się coś wykombinować!
     - Nie ma takiej potrzeby, serio - pokręciła głową chichocąc. - Idź już spać, bo coraz głupsze pomysły przychodzą ci do głowy i nie potrafisz się wysłowić!
     - Aczkolwiek, jeśli jednak chciałabyś pogadać, to ja i George...
     - Wyślę ci patronusa, jak będzie trzeba! - zawołała.
     - Już potrafisz? Od kiedy? Nie wierzę ci!
     Wyjęła różdżkę, machnęła nią, a po pokoju przebiegła srebrzysta hiena.
     - Hiena? Ron mówił, że to pies dingo!
     - A wiesz, że to możliwe? Na SUMach wyczarowałam sowę, przed świętami lisa, to może i po świętach był to pies dingo... Albo widział mojego patronusa z daleka, wtedy mógł przypominać psa dingo
     Fred machnął różdżką, a srebrzyste zwierze, takie samo jak patronusa Natalie, lecz odrobinę mniejsze, przysiadło obok hieny Krukonki.
     - O co z tym chodzi? - zapytał Fred, wskazując na oba zwierzęta, z dezorientacją i intrygą. Był ciekaw, jak to się stało, że jej patronus zmieniał tyle razy formę, aż przybrał taką samą, jak i jego.
     - Nie wiem - mruknęła, co było częściowo niezgodne z prawdą. - Ale moja hiena to dziewczyna, a twoja to chłopiec, bo jest mniejszy. U hien to samice są większe.
     - I znowu się zaczęło... Chodząca encyklopedia.

     Od rana każdy zajmował się czym innym - Hermiona przepytywała Rona i Harry'ego z wielu różnych zagadnień, jakie mogą przydać się im na teście na aurorów, Harry w tym czasie zabawiał też Teddy'ego, pani Weasley jak zwykle się gdzieś krzątała, pan Weasley z Percym i Charliem wspólnie sprzątali szopę przepełnioną różnymi dziwnymi rzeczami, jakie nagromadził pan Weasley nie wiedząc nawet, do czego one służą: wystarczyło mu tylko to, że mugole ich używają, więc sam powinien się nimi też zainteresować. Natalie i Ginny od czasu do czasu przechadzały się i pomagały komuś w jakichś drobnych robotach, ale głównie spacerowały i rozmawiały ze sobą swobodnie. W końcu był jeden z najpiękniejszych tygodni lata i karą było siedzieć w domu cały dzień.
     Przed obiadem przybyli Fleur, Bill i jakaś ciotka Ginny, której Natalie nie znała. Po obiedzie Natalie, Ginny, Charlie, Harry, Ron, Bill, Percy i bliźniacy wybrali się do ogrodu w celu rozegrania meczu. Percy mianował się sędzią, a pozostali podzielili się na drużyny, przebrali, wzięli miotły i rozpoczęli grę. Grali długo, do zmęczenia, aż pani Weasley zawołała ich, kazała się odświeżyć i mieli zaraz rozpocząć zabawę. Wszyscy chłopacy (a raczej już mężczyźni) przebrali się w odświętne stroje, Natalie, Hermiona i Ginny w sukienki, mama Ginny wraz z ciotką Mary-Jane i drugą ciotką, Louise, przebrały się w odświętne szaty i przybyli pozostali goście z rodziny wraz z Nevillem i Luną. Wszyscy wyglądali i czuli się naprawdę dobrze, odetchnęli po wojnie i powróciły im siły do życia. Natalie co chwila biegała do kuchni i z powrotem z Charliem i Percym po potrawy, sztućce i tym podobne, by rozłożyć je na stołach.
     - Ciotka Muriel nie może za siebie! - fuknął Percy, doganiając ich z namiotu.
     - Co się stało? - zaśmiał się cicho Charlie.
     - Nie pasuje jej wzór na talerzu, kształt widelca, potem czepia się o mój wygląd, a następnie mówi, że ona by wszystko zrobiła inaczej i na pewno lepiej!
     - Czym ty się przejmujesz, Perce? - zapytała Natalie. - Jak to mawiały moja babcia i wasza ciotka Mary-Jane: pogdaka, pogdaka, a na koniec zapomni, że tak mówiła. To już jest taki typ, będzie się czepiać o różne rzeczy i tyle!
     - No, u mnie w pracy też taka była - oznajmił Charlie i wszedł za Natalie, przez otworzone przez Percy'ego drzwi do domu. - Łaziła, czepiała się wszystkiego, ale jak miała raport zdać, to chwaliła w końcu wszystkich.
     - Ale ile krwi przy tym napsuje! - zagotował się Percy. - Na gacie Merlina, nie zaproszę jej z pewnością na własne wesele! Albo zaproszę, a namówię Freda i George'a, żeby ją spetryfikowali czy coś...
     - Nie będziesz musiał długo prosić - rzekli w tym samym czasie Natalie i Charlie.
     Cała trójka zaśmiała się. Wzięli kolejne potrawy, weszli z nimi do namiotu i odesłali je za pomocą różdżek. Niedługo znieśli już wszystkie rzeczy i mieli czas, by również odpocząć i porozmawiać z pozostałymi. Gdy tylko ciotka Muriel zaczepiła Natalie, ta nie mogła się od niej uwolnić przez minimalnie pół godziny - najpierw słuchała o tym, co się nie podoba czarownicy, a potem jakichś plotek o członkach rodziny.
     - I rozumiesz, że ta jego narzeczona chciała pożyczyć od mojej siostry tą suknię?
     - Bezczelność! - Natalie udała przejęcie tą sprawą i w duchu nie mogła przestać się śmiać z kobiety.
     - Przecież ewidentne było, że jej nie odda, a jak już odda, to pewnie poniszczoną, prawda?
     - No tak, albo trzymała by ją bardzo długo i może pożyczyłaby przy okazji komuś innemu?
     - Właśnie! To ja wtedy powiedziałam siostrze:...
     Nagle zjawił się zbawiciel Natalie. Harry, który przed chwilą skończył tańczyć z Ginny, podszedł teraz do kobiet i popatrzył przepraszająco na ciotkę Muriel.
     - Pani wybaczy, chciałbym porwać przyjaciółkę - rzekł i wyciągnął rękę do Krukonki, mrugając do niej.
     Chwyciła jego dłoń i poszła z nim na parkiet wzdychając z ulgą.
     - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna! - zawołała. - Ta kobieta...
     - To wstrętna plotkara, wiem - zaśmiał się.
     Obejrzał się dookoła, jakby się bał, że ktoś mógł to usłyszeć i będzie chciał to przekazać dalej, a nawet może doda jakiś szczegół, żeby urozmaicić historię i wyjdzie na to, że nazwał ciotkę Muriel starą, żmijowatą jędzą i powiedział, że dodał jej czegoś to ponczu dyniowego. Nie przetańczyli całej piosenki do końca, bo poszli do Hermiony, Ginny i Rona, by porozmawiać, napić się szampana. Mogli wreszcie zabawić się we czwórkę, bez żadnych zmartwień o swoje problemy. Nawet ciotka Mary-Jane zadbała o to - powiedziała: "Ja jestem już stara. Nie lubię się bawić na takich imprezach, nie umiem i nawet mi nie wypada w tym wieku, więc sobie kulturalnie posiedzę trochę przy stole z Teddym, a potem pójdę z nim do domu, gdyby chciał spać albo byłoby mu za głośno. Zajmę się nim na czas całej imprezy!". A Ginny... Ginny była szczęśliwa i stwierdziła, że te urodziny są stanowczo jej najlepszymi. A jeszcze bardziej radował ją fakt, że spędzała je z Harrym. On również zdawał się być tym bardzo zadowolony. Ron wreszcie przyzwyczaił się do tego, że się przy nim całują czy obejmują.
     Pani Weasley podeszła do nich z szerokim uśmiechem.
     - Natalie, kochanieńka, czy mogłabym cię na chwilkę poprosić? - spytała przymilnym tonem.
     - Oczywiście, pani Wealsey! - przytaknęła głową i poszła za nią. - Coś się stało?
     Pani Molly stanęła i popatrzyła na nią jakoś dziwnie.
     - Wszystko w porządku, moja droga i to w jak najlepszym, ale rzecz w tym, że zostaniesz jeszcze dzisiaj u nas na noc, a nie, tak jak planowałaś, powrócisz do domu. Wiadomo, że nie teleportujesz się z Teddym, jest za mały, a Artur miał cię zawieźć i chyba zapomniał, bo już sobie popił z wujem Ernestem, sama rozumiesz!
     - Och... Mi to nie przeszkadza, nie miałam nic pilnego do roboty w domu! - zapewniła Natalie zawstydzona. Pani Molly chyba pomyślała, że strasznie nie chcę u nich zostawać! - Ważne, żebym tutaj nikomu nie przeszkadzała, nie chciałabym nadużyć pani gościnności!
     - A w życiu! Nawet tak nie mów, moje dziecko! - kobieta przygarnęła ją do siebie ramieniem. - Ty nie nadużywasz nigdy, jakby tak było, to zwróciłabym ci uwagę!
     Natalie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Impreza trwała dalej i wszyscy bawili się w najlepsze, a Fred i George prawie cały czas zabawiali rodzinę, opowiadali wszystkim różne kawały i objadali się z Ronem, za co pani Weasley zganiłaby ich, gdyby nie fakt, że nie obserwowała ich tak bacznie, jak zwykle. W namiocie robiło się coraz ciemniej, światła stawały się coraz ciemniejsze, a zwłaszcza, gdy Hermiona zmieniła ich kolor na prośbę Ginny na fiolet i niebieski, przy czym zmalało ich natężenie. Teraz Natalie stała w rogu namiotu z szampanem i obserwowała wszystkich dookoła. Nagle coś za nią trzasnęło i tuż za jej plecami pojawili się Fred i George.
     - Cześć, leprokonusie - wyszczerzył się do niej Fred. - Rany, z tym wzrostem mogłabyś...
     - ...ubrać się na zielono i...
     - ...iść na koniec tęczy, serio! - zaśmiali się obaj drwiąco.
     Obróciła się do nich uśmiechając się i mrużąc lekko oczy. Popatrzyła na Freda, a następnie spojrzała na George'a, a on wzruszył ramionami, uniósł rękę do góry, zawołał "Adios!" i zniknął, zostawiając za sobą biały dym jak po proszku peruwiańskim ze zmodyfikowaną kolorystyką.
     - No? - zwróciła się do Freda. - Co masz mi do powiedzenia jeszcze?
     - Ach, tyle mógłbym opowiadać! - westchnął ciężko. - Tyle mam ci do opowiedzenia!
     - To słucham, noc jest długa - zaśmiała się.
     - A wiesz, tak sobie ostatnio myślałem... - zaczął po chwili ciszy. - że ja to tyle razy cię tak wkurzałem z Georgem... I jak to jest, że ty nam jeszcze pomagałaś? Te czyraki, wszystkie wypracowania albo jak pokłóciłem się z tobą przed świętami, a w końcu i tak to do mnie i George'a przyszłaś, żeby okraść z tobą bank. Aż niemożliwe!
     - Jesteś pijany? - zapytała zdziwiona.
     - W każdy sposób mogę ci udowodnić, że nie! - zaręczył, kręcąc głową gorliwie. - A ty?
     - Ja też nie, więc...
     - Cholera - zaklął z poirytowaniem i utkwił wzrok w ziemi. Wyglądał, jakby był zły na samego siebie i może faktyczne tak było. - Zawsze jak próbuję z tobą poważnie porozmawiać, to nie wychodzi.
     - Wiesz, jeśli zaczynasz rozmowę od wystraszenia mnie i okrzyku: "Cześć, leprokonusie!", to...
     - Wystraszyłaś się? Myślałem już, że nic cię nie przerazi! A... No nieważne, nie schodźmy z tematu. Po prostu nigdy nie wychodzi, choćbym nie wiem który raz już próbował - burknął.
     - To moja wina? - zapytała ze zdziwieniem, bo zobaczyła, że chłopak wcale nie żartuje. - A uważam, że potrafimy poważnie porozmawiać! Jak się... No, jak się kłócimy, to jesteśmy oboje w stu procentach poważni, co?
     - No ale ja się nie chcę już kłócić... - mruknął.
     Wyglądał, jakby coś go trapiło. Jakby chciał podjąć jakiś ważny temat, a nie wiedział jak, z której strony się do tego zabrać i czy rzeczywiście jest to dobra decyzja.
     - Ja też nie, Freddie - stwierdziła.
     Spojrzała w bok i wydawało jej się przez chwilę, że ktoś ich obserwował, lecz teraz nie mogła odnaleźć tej osoby. Popatrzyła znowu na rudzielca. Zobaczyła, że niedbale zawiązana mucha właśnie się mu rozwiązywała i zapewne gdyby wykonał jakiś gwałtowny ruch, na przykład szybki skłon, to zleciałaby mu. Podeszła bliżej i wyciągnęła ręce, by mu ją poprawić.
     - Jak cztery lata temu, przed balem - westchnął unosząc brodę.
     - O rany... Mój pierwszy bal w życiu.
     - I najgorszy, co? - zapytał, chcąc dowiedzieć się, czy rzeczywiście jej się podobało, czy też nie.
     - Czemu? Nie było źle, chociaż dużo bym dała, żeby wyprawiono go rok później. Wtedy byliśmy lepiej zgrani i... Ach, no nie, wtedy mieliśmy już "Wielkiego Inkwizytora" - prychnęła i skończyła wiązać mu muchę pod szyją. - Proszę bardzo.
     Ledwo zaczęła opuszczać ręce na dół, a Fred chwycił ją za oba przeguby, przyciągnął do siebie i pocałował. Wszystko nagle jakby zniknęło i Natalie miała wrażenie, że zaraz usłyszy płacz Teddy'ego, nawołujący ją do obudzenia się lub któregoś z Weasleyów mówiącego, że zbliża się śniadanie, czy tam, że potrzebuje pomocy.
    Nic takiego się nie stało. Po chwili odsunął od niej lekko głowę i ucałował ja jeszcze raz, a ktoś krzyknął przy stolikach:
     - HA! WIEDZIAŁAM! W KOŃCU!
     Oboje obejrzeli się w tamtą stronę przestraszeni i ujrzeli ciotkę Mary-Jane, która zerwała się z miejsca i po dzikim okrzyku w ich stronę, zwróciła się do państwa Weasley i ucałowała ich oboje.
     - Normalnie wiedziałam, że w końcu się to stanie! Wi-dzia-łam to! HA!
     - Czy ta kobieta zwariowała? - zapytał Fred.
     Natalie poczuła, że pieką ją policzki. Większa część zebranych właśnie gapiła się na nich, lecz po chwili poobracali głowy czując, że jest to dość nietaktowne. W kłębach białego dymu pojawił się przed nimi George z trzema kieliszkami szampana. Wręczył im je z szerokim uśmiechem.
     - Wasze zdrowie, moi kochani! - krzyknął uradowany.
     Natalie popatrzyła na Freda, zaskoczenie już ją opuściło. On również spojrzał na nią, równocześnie się do siebie uśmiechnęli i cała trójka wzniosła toast. Nie trzeba wspominać, że zaraz przyszli do nich Harry, Ron, Hermiona i Ginny, by zrobić to samo. Percy również po chwili podszedł.
     - No moje gratulacje, Fred - spojrzał na brata z uznaniem. - To naprawdę wyczyn, zdobyć taką kobietę! Teraz tylko rób wszystko, by ją przy sobie zatrzymać i...
     - Spokojnie, Percy - przerwał mu George. - już on sobie poradzi. Wiemy, że sam byś się również widział na jego miejscu, ale chciałbym nadmienić, że nie jesteśmy już dziećmi i nie potrzebujemy twoich rad!
     - Co? - Percy zaczerwienił się po same uszy. - Ja nie... To znaczy, wcale nie uważam, żeby... Nie widzę się na... Nie umniejszając oczywiście... I wcale nie próbuję nikogo pouczać, ja tylko...!
     - Spokojnie, Perce - zaśmiał się Fred i obdarzył go pobłażliwym uśmiechem. - Przecież to są tylko żarty, braciszku. Dobrze wiemy, co masz na myśli.
     Percy uśmiechnął się do niego wdzięcznie. Uścisnął brata i poklepał go po plecach, a następnie podszedł uściskać Natalie i tradycyjnie, jak już reszta rodziny, ucałować ją w policzek.
     - A gdzie są Charlie, Bill i Fleur? - zapytał Ron.
     - Charlie musiał wrócić, bo mają kłopoty z którymś ze smoków, a Bill źle się czuje, więc Fleur poszła z nim do domu i jeśli mu się pogorszyło, to są już w Muszelce - wyjaśniła Ginny.
     Chwilę później goście zaczęli się zbierać do domów. Weasleyowie od razu zabrali się za sprzątanie wszystkiego po zabawie, tylko namiot, stoliki i krzesła zostały im do sprzątnięcia już po śniadaniu. W pewnym momencie, gdy Fred i Natalie odnieśli już ostatnie rzeczy i wracali do Nory, pani Weasley w tłumie przechodzących osób zatrzymała się przy Natalie.
     - Moja droga! - zawołała ze wzruszeniem. - Ja chciałabym ci... Bo przecież... Dziecko kochane, w życiu nie uwierzyłabym, nawet gdyby Mary-Jane przepowiedziała to przy mnie, że to, co dzisiaj się stało, rzeczywiście się stanie! Nie pomyślałabym nawet, że będzie coś między tobą, a którymś z moich synów! Może z Percym, Charliem czy Billem, jakbyś ich dłużej znała, bo oni wszyscy tak jak ty bardzo ambitnie podchodzili do szkoły, zawsze mieli wszystko poważnie zaplanowane, też byli prefektami i...
     - Czemu ty nigdy we mnie nie wierzysz, matko?! - zawołał Fred.
     - Och, synku, nie mam na myśli, że... Na miłość boską, nawet tak nie mów! Jestem po prostu szczęśliwa, tylko tyle mogę wam jeszcze powiedzieć!
     Ginny podbiegła do Natalie, uścisnęła ją i szepnęła jej do ucha:
     - Teraz to zrobiłaś mi najlepszy prezent urodzinowy, jaki tylko mogłaś!
     Dziewczyna w uśmiechu uściskała Ginny i jej matkę. Przyszło je coś do głowy, więc zależało jej na tym, by jak najszybciej opuścić towarzystwo i porozmawiać na spokojnie z Fredem. Była to sprawa niecierpiąca zwłoki.

     Impreza zakończyła się przed drugą, więc przed trzecią wszyscy byli już w łóżkach i spali. Harry zabrał do swojego pokoju Teddy'ego, by nacieszyć się nim jeszcze i ledwie ułożył go do snu (upewniwszy się, że niczego mu nie brakuje) sam padł do łóżka i zasnął niemal od razu. Natalie stała w drzwiach i gdy wzrokiem odprowadziła ostatnią z osób do sypialni, odwróciła się, zamknęła drzwi i oparła się o ścianę wewnątrz swojego pokoju.
     - Fred, chciałabym powiedzieć, że...
     Gestem uciszył ją i wtrącił się:
     - Przede wszystkim, najważniejsza sprawa teraz, to twoje mieszkanie - mówił bardzo poważnym tonem, jakby podejmował iście śmiertelnie ważną decyzję. - Wprowadzisz się do mnie, nad Hogsmeade.
     - Fred...
     Podszedł do niej bliżej, dając jej do zrozumienia, że jeszcze nie skończył.
     - I nie chcę słyszeć żadnych "ale", zrozumiano? - spojrzał na nią surowo. - Chyba lepszego wyjścia aktualnie nie masz, a jeśli nie podoba ci się ten pomysł, to uznaj to za prowizoryczny plan.
     Odgarnął jej włosy i jedną dłonią zaczął gładzik ją po policzku, a drugą zaś położył jej na ramieniu. Nie unosiła głowy, by spojrzeć mu w oczy, bo czuła się paskudnie. Musiała z nim porozmawiać i liczyła się z tym, że bajka zaraz się skończy, gdy uświadomi mu parę rzeczy.
     - Naprawdę wszystko to ładnie wygląda, Fred - zaczęła niepewnie. Jeszcze nigdy nie denerwowała się tak bardzo rozmową, nigdy tak się nie bała niczyjej reakcji. - Byłoby wspaniale i w ogóle... - choć jej ton na to nie wskazywał. Chwyciła jego rękę i zdjęła ze swojego policzka, wciąż ujmując ją delikatnie. Podniosła lekko głowę i popatrzyła na niego. O rany... Już nie mogę zawrócić, nie mogę zmienić tematu, przerwać. - Ale chyba nie bardzo zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to ciągnie za sobą konsekwencje.
     - Większe rachunki? Tylko tyle? Po pierwsze: nie zużywasz prawie wcale prądu. A po drugie: zarabiam dostatecznie dużo, przecież wiesz o tym.
     - Nie, ja nie mówię o tym... - znowu zmarkotniała i opuściła wzrok. - Nie mam na myśli konsekwencji wspólnego mieszkania, tylko naszego... Naszej przyszłości, tak to ujmę. Która jest zresztą wątpliwa.
     Nie chciała użyć słowa "związek", bo nie wiedziała, czy oficjalnie są razem. Lubiła mieć raczej postawione wszystko jasno, a najlepiej podpisywałaby umowy na wszystko. Bardzo konkretna, rzeczowa kobieta. Aż zanadto.
     - Niby czemu wątpliwa? A konsekwencje widzę same pozytywne!
     - No rozumiesz, ja... Po pierwsze, nawet nie mam wielu pieniędzy, a co dopiero mówić tu o dobrej pracy... Nie mam skończonej szkoły... I mam Teddy'ego.
     Rudzielec westchnął i za przegub pociągnął ją za sobą, by przysiąść na łóżku. Złapał ją za rękę, jakby bał się, że zaraz powie mu, że to wszystko nie ma sensu i opuści go, traktując ich pocałunek jako wspomnienie zeszłorocznego deszczu.
     - Jakoś mnie mało obchodzi twoja sytuacja finansowa, wiesz? - zapytał. - Ciebie nie obchodziła, jak zgodziłaś się u nas zamieszkać na trzecim roku, a nawet kłóciłaś się z tym karaluchem Malfoyem i jego kumplami, gdy ją komentowali.
     - Skąd wiesz, że się kłóciłam i...
     - Bo Luna mówiła Ginny.
     - ...i proszę, przestań go tak nazywać.
     Fred fuknął zezłoszczony.
     - A jak mam go nazywać? - burknął. - Mało szkód wyrządził?
     - Ale... Kurczę, nawet jak będę starała ci się wytłumaczyć jego zachowanie, to ty i tak pozostaniesz przy swoim - napotkała jego spojrzenie spode łba i zaczęła się zaraz tłumaczyć: - Po prostu ja go znam dłużej i lepiej niż ty, mogłabym wyjaśnić przynajmniej większość jego zachowań, jeśli nie wszystkie. Nie bronię go, bo to mój kuzyn, tylko to jest... Porozmawiajmy o tym kiedy indziej, dobrze? Nie o Draconie chciałam teraz rozmawiać...
     - Ja też nie chcę - fuknął. - To o czym mówiliśmy?
     - Powiedziałeś, że nie obchodzi cię moja sytuacja finansowa, bo mnie nie obchodziła wasza. I taka prawda, dla mnie nie jest ważny status krwi, dobytek, wygląd...
     - No właśnie. Dla mnie też się nie liczy, czy zarabiasz dużo, czy pracujesz dla mugoli i ile klas Hogwartu ukończyłaś. A w czym miałby przeszkadzać Teddy?
     No i tu zaczynają się schody, pomyślała.
     - Nie potrafię powiedzieć, co ty na ten temat myślisz, ale przeważnie faceci nie chcą mieć do czynienia z kobietą, która ma już dziecko pod opieką, bo...
     - Mi on nie przeszkadza. Teddy jest spoko. Przeszkadzałby mi, gdyby to był twój syn i jakiegoś czubka, jak na przykład... No, o pewnych osobach miałem nie mówić, to nie mówię.
     - Bo to mój kuzyn! - zawołała.
     - Kuzyn, czy nie kuzyn, ludzie wiążą się ze sobą mimo pokrewieństwa. Ale zanim zaczniemy się wykłócać o tą kwestię, to chcę ci powiedzieć, że świadom jestem tego, jak wygląda cała twoja sytuacja i nic mi nie przeszkadza. Inaczej unikałbym cię czy coś - uśmiechnął się rozbawiony i spojrzał na nią wyczekująco.
     Westchnęła. Nie wiedziała, czy bardziej z ulgi, że ma już za sobą wypowiedzenie tej kluczowej sprawy, czy raczej przez jego reakcję, która była bardziej pozytywna, niż w jej scenariuszu.
     - Więc? Jakieś jeszcze pytania, problemy, cokolwiek?
     Pokręciła głową.
     - Super... Kocham cię.
     Spojrzała na niego i zmrużyła oczy, przez blask wielkiego księżyca, wpadający przez okno. Dopiero dotarł do niej sens tego, co powiedział i niemal się wzruszyła.
     - Ja ciebie też - odparła i pocałowała go.

     Natalie wracając do Londynu pomyślała, że nie mogło jej się zdarzyć nic lepszego. Z listy rzeczy, które są jej przekleństwem, mogła wykreślić: "Zostaniesz starą panną z czterdziestoma pufkami pigmejskimi z imionami takimi jak Pimpuś, Śliniak, Ogryzek, Róza... itp.". Wprowadziła się do Freda naprawdę prędko, bo nalegał na to... no i termin właściciela jej poprzedniego mieszkania ponaglał ją jeszcze bardziej.
     Chciała iść zarejestrować w urzędzie pracy, że zmieniła adres firmy. Wtedy Fred zatrzymał ją i powiedział coś, co później obijało jej się o uszy jak jakaś bardzo ważna przepowiednia w obcym języku, którą musiała zapamiętać. "Nie idziesz do pracy. Zostajesz z Teddy'm w domu, a od września idziesz do szkoły". A potem rozwinął: "Ja się nim zajmę na zmianę z Georgem, przyjedzie tu, do Hogsmeade. Ty wrócisz do szkoły, będziesz nas odwiedzać tak często, jak będziesz chciała, bo McGonagall ci pozwoli no i ukończysz wreszcie tę swoją szkołę, żeby mieć wymarzoną pracę!". Nie wiedziała, jak ma mu dziękować. Siedziała z Fredem, Teddym i Lee w "Magicznych Dowcipach Weasleyów", w czasie gdy George siedział w lokalu w Londynie z Ronem.
     Szło świetnie, Natalie dostała list z odpowiedzią od dyrektor McGonagall, że oczywiście bardzo się cieszy z jej powrotu do szkoły i od razu zostaje przydzielona jej znowu funkcja Prefekta Naczelnego, Kapitana Drużyny i Przewodniczącego Żabiego Chóru. Ekstra. Wyruszyła na zakupy na Pokątną, dostała wszystko czego trzeba i wkrótce miała powrócić w mury odnowionego zamku, przebrnąć jeszcze raz przez ostatni rok.

     Pierwszy września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Natalie od rana biegała w kółko, zaraz po tym jak odpękała codzienny poranny proces łazienkowy. Przepakowując wszystko do kufrów, toreb i tym podobnych, zerkała nerwowo na zegarek, bojąc się, że w końcu się spóźni.
     - Co tak latasz po całym mieszkaniu? - zapytał Fred, unosząc kubek kawy do ust i spoglądając na nią zmęczonymi oczyma. - Przecież pięć razy sprawdzałaś, czy masz już wszystko spakowane...
     - Pięć może okazać się nie wystarczającą liczbą.
     - Ale sprawdzasz to pięć razy na dzień od soboty, a dziś jest wtorek!
     Jeśli za odpowiedź można uznać to, że zaczęła coś do siebie mamrotać pod nosem, to Fred ową odpowiedzią nie poczuł się usatysfakcjonowany. Odstawił kawę na stolik i poszedł przenieść śniadanie na stolik. Zszedł po chwili na dół z Teddym, którego zdążył już przebrać i spakować jego torbę z podstawowymi rzeczami.
     - Spakowałeś mu wszystko? - zapytała Natalie, wypijając duszkiem cały kubek kawy.
     - Spokojnie! - podszedł i opuścił jej kubek z kawą, nie dając dopić reszty, jednak wyszarpnęła go mu i ustawiła szklankę do pionu, wlewając ostatnie krople w siebie. - Rany, nie powinnaś pić kawy, bo już bez tego jesteś dzisiaj nadpobudliwa - stwierdził, przyglądając jej się z niepokojem.
     W głowie uroiły jej się przynajmniej trzy cięte odpowiedzi, lecz nie miała czasu teraz się tym zajmować. Oczekiwała dalej odpowiedzi.
     - Spakowałem mu wszystko, nie martw się o to. Przecież nie będzie nas maksymalnie pół godziny!... Uważam, że wcale nie było potrzeby go budzić i wołać mojego brata do pomocy, Natalie. Teddy spokojnie przespałby tą chwilę, a nawet jeśli by się obudził, to nic by sobie przecież nie zrobił...
     - I tu się mylisz, Fred. To jest czarodziej. Nim się obejrzysz, nauczyciele szkół mugolskich zaczną wysnuwać teorie na temat jego wszelkich zdolności psychokinetycznych, chociażby to, że biokineza jest jego naturalną...
     - Mów po angielsku!
     - Biokineza to modyfikowanie kodu DNA za pomocą psychokinezy! A psychokineza to wywieranie wpływu na fizyczne otoczenie z odległości wywołanego za pomocą mocy psychicznych, bez fizycznej ingerencji - napotkała jego otępiałe spojrzenie i podjęła jeszcze raz tłumaczenie: - Ingerujesz w to, co cie otacza myślą. Dla zwykłej osoby byłoby to niemożliwe lub możliwe dopiero z odpowiednimi przyrządami i fizyczną ingerencją. Teraz rozumiesz?
     - Powiedzmy - skinął głową ze zrozumieniem znacznie większym, niż przy pierwszej próbie wyjaśnień. - W każdym razie... A nieważne, taki jest paradoks kobiety...
     - Jaki? - spojrzała na niego spode łba, pochylona nad kufrem.
     - Udowodni, że ma rację, nawet jak jej nie ma.
     Prychnęła, magicznie uniosła w górę wszystkie bagaże i wyszła za nimi z domu piętro niżej, do sklepu Freda. On zaś podreptał za nią z Teddym na rękach i torbą przewieszoną przez ramię. Ron czekał już w sklepie. Przyszli go przywitać, oddali mu młodego Lupina w jego ręce i razem z bagażami wynieśli się do Londynu, do jednej z najbliższych uliczek od dworca King's Cross. Wyszli z ciemnej uliczki, przeganiając kilka kotów z kubłów na śmieci. Natalie skrzywiła się, widząc cały brud, jaki panował w takich ciemnych zaułkach. Przeszli na dworzec z wózkiem wypchanym (i tak już pomniejszonymi) kuframi. Przepchnęli się w tłumie mugoli pomiędzy perony dziewiąty i dziesiąty, przeszli jedno po drugim (najpierw oczywiście kobieta) na czarodziejską stację, by ujrzeć tłumy znajomych, nowych uczniów i ich rodziny. Przywitali się z wieloma z nich, jako że części nawet nie widzieli od wojny. W czasie gdy Fred przystanął, by porozmawiać z Duncanem Ingleblee (a była to odmiana, bo przeważnie zachowywał dystans co do wszystkich członków drużyny Ravenclawu w Quidditcha), Natalie poszła odstawić swoje bagaże i również przywitała swych przyjaciół. Po skończonej rozmowie z Nevillem, zaczęła doszukiwać się rudej głowy wystającej ponad wszystkie inne w tłumie. Znalazła nawet nie jedną, a dwie, niemal identyczne, gdyby nie fakt, że jedna z nich została pozbawiona jednego ucha trzynaście miesięcy i jeden dzień temu, w urodziny Harry'ego Pottera. Podeszła do bliźniaków i zapytała brata swojego lubego:
     - Co to robisz, Georgie? Masz dziś zamknięty sklep?
     - Zamknięty? - powtórzył, witając ją z uśmiechem. - Nie, tylko wymknąłem się na moment! Chciałem zobaczyć, jak bratowa wyrusza na ostatni rok w Hogwarcie. Nie, Fred?
     Fred już był odwrócony i dyskutował na jakiś temat z kimś, kogo Krukonka nie kojarzyła.
     - W tym roku wypada Turniej Trójmagiczny, nie? - zapytał George.
     - Co? - Natalie przekalkulowała w myślach cztery lata od ostatniego Turnieju. - Rzeczywiście! O rany, znowu to wszystko od nowa...
     - Zamierzasz się wybrać? W sensie, wrzucisz swoje nazwisko do Czary?
     Jego wzrok mówił: "Jak ty tego nie zrobisz, to namówię kogoś innego, żeby zrobił to za ciebie". Wzruszyła ramionami.
     - Mam mnóstwo rzeczy na głowie, ale jeśli do tego czasu się namyślę, to...
     Gwizdek ogłosił, że czas uciąć pogawędki i zacząć szukać sobie dobrych przedziałów, puki są wolne. Natalie pożegnała George'a i podeszła do Freda.
     - Masz się ze mną kontaktować, mówić mi o wszystkim, co się dzieje - rozkazała. Po tonie, jakim to wypowiedziała, nikt nie ośmieliłby się zaprotestować lub złamać ten nakaz. - Nie próbuj zostawiać Teddy'ego bez opieki; już lepiej przynieś go do zamku. Za żadne skarby nie spuszczaj go z oka. Będę przychodzić tak często, jak mi na to pozwoli czas. Pamiętaj, że Teddy nie może jeść gruszek, bo ma na nie...
     - Hej, wypisałaś mi chyba ze dwie rolki pergaminu wszystkich zakazów, nakazów, praw, obowiązków, instrukcji i wszystkiego innego, do tego kazałaś wyuczyć mi się tego na pamięć - rzekł patrząc wymownie w sufit. Spojrzał na nią z ciężkim westchnieniem i objął dłońmi jej twarz. - Pamiętam o wszystkim i uroczyście przysięgam, że postaram się nie zawieść.
     - Nie "postarasz się". Po prostu nie zawiedziesz. Bo jak zawiedziesz, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu, rozumiemy się?
     - Tak, tak, tak... - pokiwał głową od zniechęcenia. - Gorzej niż moja matka.
     - Och, jesteś nieznośny i naprawdę niewdzięczny! Mało ci poświęciła? Miała urwanie głowy z tobą i Georgem!
     Gwizdek zaświszczał ponownie. Fred objął ją, uniósł lekko i ucałował na pożegnanie.
     - Widzimy się niedługo, pani prefekt.
     - Jeszcze jutro was odwiedzę - zapewniła. - W zamrażarce zostawiłam ci...
     - Zapas jedzenia na pół roku, a w szafie jest kufer pełen broni z każdej epoki, na każdego stwora. Idź już, bo się spóźnisz. Przecież będę po sąsiedzku z tobą, kobieto!
     Westchnęła i zrobiło się jej żal tego, że będzie spędzała mniej czasu z Teddym. Zapomniała o tym, że ma Zmieniacz Czasu. Oddała pocałunek Fredowi, uścisnęła go i pobiegła do odjeżdżającego powoli z miejsca ekspresu. Pomachała ręką w zamykających się drzwiach i odwróciła się za siebie, mając wrażenie, że jest obserwowana. Słusznie.
     - Talie? - zapytał Draco, wybałuszając oczy. - Miałaś nie wracać na ten rok do Hogwartu!
     - Mnie ciebie też miło widzieć, kuzynie - uśmiechnęła się szelmowsko.
     Zapomniała nagle o wszystkim i poczuła się znowu jak czwartoklasistka oczekująca na rok, w którym odbędzie się jej pierwszy w życiu Turniej Trójmagiczny. Nagle wszystkie zmartwienia prysły. Uścisnęła się na przywitanie z kuzynem i poszli do wagonu Prefektów, by uzyskać wszelkie informacje.

     - Pirszoroczni! Pirszoroczni za mną!
     Głos pół-olbrzyma Hagrida niósł się głośno i wyraźnie ponad głowami wszystkich uczniów. Pierwszoklasiści stanęli przed nim i ruszyli do łodzi, by przepłynąć na drugi koniec jeziora, do zamku Hogwartu. Natalie weszła do jednego z powozów, który miały ciągnąć testrale. Nagle znaczna większość uczniów potrafiła je dostrzec po Drugiej Bitwie o Hogwart... i w sumie nie było to niczym dziwnym. Dotarli do zamku bez żadnych problemów i Hagrid odprowadził najmłodszych, w czasie gdy Prefekci przewodzili starszym, przydzielonym już do swoich domów uczniom. Zasiedli przy czterech długich stołach w Wielkiej Sali. Profesor Flitwik stał już z listą nowych uczniów obok taboretu, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Profesor McGonagall przywitała wszystkich, wygłosiła przepiękną, uroczystą mowę, w której nawiązała do zeszłego roku, bitwy z maja i poczynań wobec szkoły po bitwie. Obiecała wręczyć dodatkowe punkty za pomoc, wprowadziła nowe zasady, nowe zmiany i tak oto zaczął się nowy rok szkolny, który był zupełnie odmiennym po latach spędzonych z Umbridge, a następnie z Carrowami. Było tak jak dawniej, a zapowiadało się nawet, że będzie lepiej. Bo nikt nie bał się już nawet, że na dźwięk nazwiska "Voldemort" szyby popękają, a drzwi wypadną z zawiasów.

     - Bardzo dziękuję wam za dzisiejszy trening - rzekła Natalie, schodząc z miotły. - Uważam, że dawno nie radziliśmy sobie tak rewelacyjnie. Ty, Ingleblee - zwróciła się do chłopca łudząco podobnego do swojego starszego brata, Duncana, przyjaciela Krukonki - też mnie dzisiaj zaskoczyłeś na indywidualnych zajęciach. Zrobiliście na mnie wszyscy świetne wrażenie. Skopiemy tyłki wszystkim w tym roku, ale musicie nadal ćwiczyć, jasne?
     - Możemy już iść, mamo? Głodny jestem!
     - Bradley, zaraz załatwisz drużynie dodatkowy trening w soboty lub w niedziele z samego rana, do tego sobie zapewnisz szlaban miesięczny - zagroziła mu. - Wystarczy mi, że Teddy'emu matkuję i swojemu chłopakowi, wam raczej już nie wypada!
     - Och, Teddy jest taki uroczy! - westchnęła Amanda.
     - Czemu matkujesz swojemu chłopakowi? - zapytał Bradley.
     - Bo pomimo, że jest starszy od ciebie jakieś osiem lat, jest niewiele dojrzalszy - stwierdziła z łagodnym, bardzo słabym uśmiechem, bez śladu rozbawienia. - Dobra, lepiej biegnijcie już odnieść swoje rzeczy i schodzimy na kolację. Dzisiaj dyrektor wyłowi uczestników Turnieju Trójmagicznego, więc nie możemy się spóźnić - Natalie uśmiechnęła się nieznacznie.
     Młodsi rozpierzchli się, zostawili swoje rzeczy w dormitoriach i powrócili do Pokoju Wspólnego. Zeszli na dół, cała siódemka graczy, rozprawiając na temat Quidditcha. Zasiedli w osobnych miejscach przy stole, który wręcz uginał się pod ilością dań. Francuzki zasiadły w tym roku przy stole Puchonów, a Bułgarzy przy stole Krukonów. Akcenty przeplatały się ze sobą, rozmowy plotły się z dźwiękiem sztućców uderzających o talerze, a stoły pustoszały w ekspresowym tempie. Gdy uczniowie wymietli niemal wszystko, profesor McGonagall poprosiła woźnego Argusa Filcha, by przyniósł Czarę Ognia. Wkrótce kamienna misa na wysokim podeście znalazła się pomiędzy stołem nauczycieli, a stołami czterech domów Hogwartu. Pani dyrektor wyszła na środek.
     - Wiele razy wspominałam już o Turnieju i zapoznałam was z jego zasadami - zaczęła. - Dziś nadszedł czas, by wyłonić reprezentantów trzech szkół do wzięcia udziału! Zaraz po wyłonieniu ich, udadzą się razem ze mną na rozmowę wstępną. Proszę o ciszę!
     Wszyscy w skupieniu obserwowali niebieskie płomienie czary. Nagle ogień przygasł trochę, a płomyki wypluły karteczkę, która opadła wprost do rąk profesor McGonagall.
     - Reprezentantką Beauxbatons zostaje... Chantal Blanche!
     Dziewczyna o budowie pływaczki, ostrych rysach twarzy i popielato-mysich włosach wstała z miejsca i ruszyła z dyrektor Maxime za Filchem, który miał je odprowadzić do gabinetu, żeby poczekały na pozostałych.
     Ognie znów się poruszyły i wypluły kolejną kartkę. Tym razem profesor McGonagall wyczytała:
     - Tegoroczny reprezentant... Durmstrangu... to... Nikołaj Pokov!
     Przystojny, umięśniony chłopak uśmiechnął się szeroko, wstał wypinając dumnie pierś i ruszył za Hagridem z dyrektorem Durmstrangu.
     - Czas na reprezentanta lub reprezentantkę Hogwartu... - ogień po dłuższej przerwie wypluł kolejną kartkę. Pani dyrektor pochwyciła ją, ugasiła jej róg i przyjrzała się dokładnie znad okularów. Uśmiechnęła się lekko i wyczytała: - Natalie White!
     Natalie wstała przy oklaskach i krzykach swoich kolegów ze szkoły. Oczywiście najgłośniejsza aprobata dochodziła ze stołu Krukonów, lecz nie brakło jej również u Puchonów, Gryfonów czy Ślizgonów. Podeszła do profesor McGonagall, ta skinęła, żeby wynieść Czarę, pożegnała uczniów i pogratulowała Natalie.

     - I co? Co mówiła? Jak było? - dopytywała Ginny.
     - No właśnie! Co o pierwszym zadaniu? - zapytała Hermiona. - Masz już jakieś wskazówki, a może czegoś się już domyśliłaś?
     Natalie skupiła się przez chwilę, żeby ułożyć sobie w głowie wszystko po kolei. Opowiedziała im to, czego dowiedziała się na temat całego Turnieju, czyli: najpierw przedstawiono im sędziów, a konkretnie to Percy'ego Weasleya jako reprezentanta Ministerstwa, Fredericka Proudfoot, reprezentanta Departamentu Magicznych Gier i Sportów, po czym rozdano im listy dozwolonych zaklęć, zapoznano z zasadami, aż wreszcie omówili pierwsze zadanie.
     - To omówienie pierwszego zadania... - zaczęła Hermiona. - to tak naprawdę nie było nawet omówienie! Macie się sami domyślić,  podstawie dozwolonych zaklęć i reguł, na czym to może polegać. A wszystko jest kompletnie ogólnikowe!
     - Ja tam się nie martwię - Natalie założyła ręce za głowę i uśmiechnęła się beztrosko. - Po siedmiu latach w tej szkole stwierdzam, że jestem gotowa na wszystko.
     - No pewnie! - potwierdziła Ginny. - Masz już przerobiony materiał ze wszystkich lat, a nawet wiesz dużo więcej, bo przekopałaś całą bibliotekę! Poza działem Zakazanym...
     - Ten w połowie przekopałam, a w tym roku zamierzam zapoznać się z pozostałymi książkami - spojrzała na nią z buntowniczym uśmiechem i coś zaiskrzyło jej się w oczach.
     - Tak... - mruknęła Ginny z drwiącym uśmieszkiem. - Tak właśnie wygląda chuligaństwo dla Natalie White - czytanie niedozwolonych dla niej książek. Cóż za horror, ludzie! Powiesimy ją na kciukach w Wielkiej Sali.
     Hermiona parsknęła śmiechem.
     - Kontynuując temat - ciągnęła Krukonka. - przeczytałam niemal wszystkie książki, przerobiłam materiał przewyższający resztę uczniów...
     - ...i może nawet niektórych nauczycieli - wtrąciła pół-głosem Ginny, co Natalie skwitowała tylko pół-uśmiechem i puściła dalej mimo uszu.
     - Brałam udział w pojedynkach, znam zaklęcia, których uczyć się nie powinnam, opanowałam zaklęcia niewerbalne i nie potrzebuję różdżki, żeby czarować.
     - Ma jakieś szanse, żeby tego nie wygrać? - zapytał nagle Seamus, którego Natalie za sobą nie zauważyła. Podskoczyła i omal nie zleciała z krzesłem na ziemię, gdyby go nie podtrzymał.
     - Jasny gwint, rany kota, na brodę Merlina! - wrzasnęła.
     - Aż trzy przekleństwa pod rząd! - Dean Thomas, jego przyjaciel, zaklaskał w dłonie.
     - Generalnie nie podejrzewamy, żeby miały ją spotkać jakieś trudności - stwierdziła Ginny.
     - Tak - potwierdziła Hermiona. - Potrafi pływać, lata na miotle, zna magię niewerbalną, nie musi używać różdżki, ma wiedzę, nie ma problemów z magicznymi stworzeniami... Właśnie, co w końcu wyszło? Wróciłaś na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami w tym roku?
     - O tak - Natalie pokiwała głową ochoczo. - Będę zdawać w tym roku owutemy ze wszystkich przedmiotów, tak jak planowałam.
     - Nie boisz się, że...
     - Ona nie ma czego się bać, nie słyszałeś? - zapytał Seamus.
     - Mhm, jeszcze będzie nas przygotowywać do egzaminów - Dean pokiwał głową. - Chodź, przyjacielu, Irlandczyku! Czas zagrać z Bułgarami w "Hipogryfią Grotę".
     Pożegnali dziewczyny i odeszli. Natalie również wstała i odesłała swoje rzeczy do sypialni w dormitorium dla Prefektów Naczelnych. O dziwo, profesor McGonagall nie zrezygnowała z tego pomysłu. Jeszcze. Krukonka pożegnała się z przyjaciółkami i wybrała się do Hogsmeade, żeby odwiedzić Freda i Teddy'ego.

***

     Co dalej? Otóż pierwsze zadanie nadeszło szybciej, niż wszyscy by chcieli. Zadanie to polegało na wejściu do wyznaczonego terenu w Zakazanym Lesie, pokonaniu wszystkich przeszkód, złapaniu jednego z trzech wielkich, latających stworzeń i doleceniu nim do ukrytego miejsca po wyrocznię. Wszyscy zadanie zaliczyli (choć gdzieniegdzie pojawiły się trudności), lecz niestety Francuzka nie zdołała znaleźć sposobu na odczytanie zagadki z wyroczni, bo ją stłukła na kamiennych schodach w zamku. Tradycyjnie, pomiędzy pierwszym, a drugim zadaniem, miał odbyć się Bal Bożonarodzeniowy. Cóż za kombinacje przed nim nawychodziły! Przede wszystkim Fred - bardzo nie chciał, żeby Natalie szła na ów bal.

- Musisz iść?
- No, raczej! Kto będzie reprezentował Hogwart,
 jak nie ja? To jest tradycja, otwieram Bal!
- O rany... No ale sama?
- Co? Jak to "sama"? Oczywiście, że nie!
 Jeszcze nie ogłoszono oficjalnie informacji o balu,
 ale jak już ogłoszą, to z pewnością znajdę sobie partnera.
 Rozmawiałyśmy już z profesor McGonagall
i nie mogę cię ze sobą zabrać, przykro mi.
- No ale... To z kim chciałaś iść?
- Wiesz, ten bal jest tradycją i kilku chłopaków
 już coś napomknęło. Ten Nikołaj i inni Bułgarzy...
- Co?! Nie ma mowy! To rywal, nie brataj się z nim aż tak bardzo!
- O co ci chodzi? No dobrze, już nie patrz tak...
 Zazdrośnik!
- Co? Ja?! Wcale, że nie!
- Och, no już dobrze, słońce! Jeśli tak... 
to pójdę z moim kuzynem, Draconem,
żebyś nie musiał się o nic martwić.
- NIE! Neville chętnie z tobą pójdzie! Zobaczysz, załatwię ci to!
- O rany, Fred, dajże spokój! Nie ufasz mi?
Im możesz nie ufać, ale pamiętaj, że to jednak we mnie
Szara Dama widzi swoje podobieństwo. Nie zrobiłaby przecież
głupstwa, więc i mnie o to nie posądzaj.
- Nikt nie powiedział, że musisz tego chcieć.
- Ech... To pójdę z Seamusem albo Deanem.
- Sea... Hm, może być. Ktokolwiek z Gryffindoru pasuje.

     Koniec końców Natalie wybrała się na bal w towarzystwie Seamusa, bo Dean leżał w skrzydle szpitalnym po upadku z miotły. A na święta wybrała się do Weasleyów, gdzie... w samego sylwestra, bo od kilku lat już sylwestra nie obchodziła zwyczajnie (napad na Gringotta i inne takie...), Fred oświadczył jej się i bez zawahania zgodziła się za niego wyjść. Pani Weasley znowu lamentowała, całą noc przepłakała ze szczęścia.
     Drugie zadanie, jak Natalie wydedukowała z Hermioną i Ginny, dotyczyło znowuż wody. Teraz jednak nie odbywało się pod nią, a na niej, w łódkach, w zaczarowanym jeziorze, którego prąd był bardzo silny. Trzeba było odnaleźć jakieś ukryte miejsce na moczarach, bagnach... gdziekolwiek. Ważne, żeby odnalazło się tam kogoś ze swoich bliskich (w przypadku Natalie była to Ginny) i mogło się wybrać jedną osobę do pomocy (tutaj w zupełnie przypadkowej sytuacji przypadło na Draco, na co on sam w dużej mierze wpłynął), żeby wyrwać ją z łap stworów i tym podobnych, oraz uleczyć bliskiego. Bułgar nie zaliczył tego zadania.
     Trzecie zadanie. Najgorsze z możliwych. Natalie zdawało się, że labirynt sprzed czterech lat był wobec niego niczym. Na trybunach siedzieli Weasleyowie i Mary-Jane White, by jej kibicować. Trybuny były wzniesione wysoko, więc trzeba było zaingerować trochę w budowę stadionu Quidditcha. A po jego środku, gdzie znajdować powinno się boisko, znajdował się krater. Wielka czarna dziura, w której wypiętrzyły się góry, tunele i inne takie. Tuż nad kraterem spowita była gęsta mgła, więc obserwatorzy potrzebowali specjalnych okularów, by przez nią widzieć. Uczestniczy Turnieju zaś byli pogrążeni w mroku, postawieni przed najgorszymi stworami, czarnomagicznymi tworami, dziwnymi zwierzętami i musieli w ostateczności stoczyć pojedynek między sobą. To znaczy... musieliby, gdyby dotrwały do końca przynajmniej dwie osoby, ale oczywiście tak się nie stało. Francuzka odpadła, gdy dopadły ją boginy, a Bługar padł ofiarą klątwy ludzkiego uosobienia hybrydy Chimery i Sfinksa. Naprawdę wstrętne połączenie.
     Natalie na skraju wyczerpania dotarła do końca i odnalazła puchar. Koniec roku dopełniło też to, że Krukoni wygrali puchar Quidditcha. I nadeszły owutemy... Wszystko szło gładko, egzaminatorzy mieli ogłosić wyniki na krótko przed końcem roku szkolnego. A tymczasem Nat został ostatni egzamin - Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Gdy sięgała pamięcią do pierwszego egzaminu, czuła się jednocześnie rozbawiona i zażenowana, dlatego, że było to akurat dzień ostatnim zadaniu Turnieju Trójmagicznego i Bill był jeszcze w zamku z Teddym. Dziewczyna weszła zdenerwowana na salę egzaminacyjną, rozpoczęli rozmowę z nauczycielami, żeby się trochę rozluźnić i gdy profesor Flitwick dowiedział się (a był to akurat test praktyczny z Zaklęć i Uroków) że Bill jest na zewnątrz, zaprosił go do środka i najpierw sobie z nim pogadał, a na koniec kazał zadać Krukonce jakieś zadanie na dodatkowy punkt. Praktyczne lub teoretyczne, a w końcu wybrał oba. Nie trzeba raczej mówić, że względu na obecność Charliego podczas egzaminów z ONMSu, zaproszono go jako gościa na jej egzamin. Zadawał jej oczywiście pytania o smoki, bo w tym był najlepszy.

***

     Koniec roku szkolnego zażegnała wiadomość o wygranej Krukonów w walce o Puchar Domów i zdanie przez Natalie wszystkich dwunastu owutemów na poziomie Wybitnym. Pozornie wszystko powinno się teraz ustabilizować - jakaś spokojna praca z elastycznymi godzinami, w pobliżu Freda i Teddy'ego, planowanie zaręczyn... Pff, bzdura. Nic bardziej mylnego.
     Zacznijmy od tego, iż Natalie wcale nie zamierzała siedzieć za biurkiem, pracować w spokoju. Niby po co dokładała sobie wtedy Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami z powrotem? Chciała zostać smokologiem! I jak postanowiła, tak też zrobiła, mimo wyraźnej dezaprobaty Freda i kilku innych osób. Nie zamierzała pytać nikogo o zdanie... Tak więc teleportowała się raz na jakiś czas do Rumunii i pracowała tam z Charliem w rezerwacie dla smoków, gdzie ich więzi się zacieśniły. Nie żeby kiedyś mieli ze sobą jakieś potyczki! Po prostu dogadywali się jeszcze lepiej niż wcześniej. A na Teddy'ego przychodził czas wtedy, gdy wracała do Londynu i bawiła się Zmieniaczem Czasu, który dostała w prezencie od profesora Flitwicka na koniec ostatniej klasy. Biegała z jednego miejsca do drugiego naginając czasoprzestrzeń, a Freda coraz bardziej to irytowało. Nie spędzali ze sobą wiele czasu, tak jak sobie to wyobrażał, jeszcze zanim powiedziała mu o swoim wyborze co do zawodu. I zaczęły się im problemy. Świadomość Freda, że Natalie ze swoją dumą i ambicjami nie wycofa się pierwsza z pola bitwy bolała go. Ale nie tak, jak zazdrość o Charliego, który miał ją na całe dnie przy sobie. Charlie był zawsze zbyt pochłonięty pracą, wolał smoki od romantycznego związku, a teraz chłopak czuł zagrożenie, bo wiedział, że jego starszy brat nie ma nic przeciwko jego wybrance.

***

     Niesamowite jak czas pędzi, gdy głowę ma się zajętą pracą i innymi problemami. Jak dzieci wówczas szybko rosną. Fred i Natalie trzymali się razem jakby z przyzwyczajenia, bo gdy stosunki między nimi się polepszyły, wzięli prędko ślub, jakby w obawie, że znowu coś się posypie. Po ślubie (który odbył się czwartego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku) Natalie musiała zrezygnować z pracy, co było uciechą dla Freda z dwóch powodów - mieli wreszcie więcej czasu dla siebie i sam urlop spowodowany był tym, że spodziewali się dziecka. A nawet dwójki - Charles William i George Percy. Angelina, ówczesna żona George'a urodziła im później syna Freda Artura, tak do kompletu. Charlie był metamorfomagiem, co mogło mu się udzielić przez ciągły kontakt i jakąś niezrozumiałą więź, według pewnego uzdrowiciela ze Świętego Mundungusa.
     Wszystko wyglądało świetnie, póki urlop trwał i wszyscy siedzieli w kupie w domu. Potem praca zabierała im czas dla siebie i tak naprawdę ich związek utrzymywał się tylko na tym, że mieli jego poczucie i nic więcej. Problemy na linii Fred - Natalie powróciły i tak trwały i trwały... Aż do pewnego dnia, który zaważył o wszystkim. A nawet o dwóch życiach.
     Natalie pewnej nocy została powiadomiona, że jeden z nowych smoków zaczął stwarzać problemy. Nie zawiadomiła Charliego, tylko pobiegła od razu na pomoc, co było okropnym błędem. Musiała uspokoić smoka, który wystraszył się testrali, a ten zabrał ją na lot pięćset metrów w górę i ostre szybowanie w dół, przeczołaganie po lesie i przeszorowanie nad klifem. Generalnie była tak potargana i przysmażona, że uzdrowiciele bali się, że nie ma po co przewozić ją do Świętego Munga. Charlie smoka na miejscu zabił, co byłoby wbrew zasadom, gdyby szef widział co się stało - ale szef był na urlopie, a koledzy z pracy postanowili wmówić przełożonemu, że smoczyca poturbowała się przy wszystkim i zmarła sama, ze swojej głupoty. W szpitalu Natalie spędziła kupę czasu, na jakichś terapiach, leczeniach i innych takich, ale w efekcie tego nie mogła już powrócić do swojej dawnej pracy. Teddy miał wówczas już jedenaście lat i za pół roku miał iść do Hogwartu. Bliźnięta akurat miały po osiem lat i dziewięć miesięcy.
     Natalie Weasley wyszła ze szpitala i kupiła lokal na ulicy Pokątnej w Londynie. Otworzyła sklep ze składnikami do eliksirów, przyrządami do ich tworzenia, książkami o nich i z samymi eliksirami. To nie był szczyt jej marzeń, ale lekarze nalegali, żeby oszczędzała się jak najbardziej. We wrześniu Teddy poszedł do szkoły, a rok później dołączyli bliźniacy. Czemu rok później, skoro są dwa lata młodsze? A ponieważ sami uczyli się kontrolować magię, co zaniepokoiło Ministerstwo i zaproponowali, aby tak zrobić. Natalie i Fred, których stosunki były najlepsze odkąd się poznali, zgodzili się bez wahania, widząc poczynania synów i teorie spiskowe typu "Jak za pomocą czarów sprawić, żeby baba od historii pokryła się kolcami jak jeż?". Nie wspominając już o tym, że grzebali po zbiorach podręczników magicznych w domu rodziców, aby takowy urok znaleźć. Fred i George byli z nich dumni.

*****

15 lat później

     - Edward, Charles i George! Natychmiast zejdźcie z tych torów! - wrzasnęła Natalie, przekrzykując tłumy czarodziejów na King's Cross.
     - Mamo! - zawołała chórem cała trójka.
     - Natalie, daj im wszystko zobaczyć! - powiedział cicho Fred.
     - Na litość boską! Oni stoją na torach, nie widzisz tego?!
     Nie słuchając męża, ruszyła w ich stronę z morderczym spojrzeniem. Sama Meduza czy bazyliszek mogliby jej pozazdrościć tego wzroku. Nie posługując się różdżką, a nawet słowami, wszystkich trzech uniosła i postawiła przed sobą, krępując im ruchy.
     - Jak tylko dojedziemy do zamku, wszystkim trzem odejmę punkty - zagroziła.
     - Nie możesz! Jeszcze nie rozpoczął się rok szkolny!
     - Ty mi nie mów, czego ja nie mogę, Teddy - syknęła. Obejrzała się za siebie i spojrzała znów na synów. Znacznie się wyróżniali w tłumie, bo włosy Teddy'ego były teraz w kolorze akwamaryny, po środku stała istna kopia Freda i George'a (co Fred poddawał już żartom dotyczącym tego, że może rzeczywiście jest to syn jego brata), a po prawej Charlie zmieniał kolor włosów z minuty na minutę. - No już, idźcie się przywitać i żebym was znowu nie widziała stwarzających problemy. Przynajmniej dopóki nie traficie do zamku, jasne?
     Wszyscy trzej pokiwali głowami twierdząco.
     - Mamusiu, weźże wreszcie cofnij zaklęcie i daj nam się poruszyć, dobrze? - burknął George.
     - Finite. Jeśli zno...
     - Mamo, a co z tymi smokami? Pojedziemy do wujka Charliego na wakacje, żeby je zobaczyć? - zapytał jego imiennik.
     Fred podszedł do nich i objął Natalie, przysłuchując się rozmowie.
     - Ja się raz smoków naoglądałam - stwierdziła. - A wy naoglądaliście się wtedy mnie w szpitalu!
     - A właściwie to czemu pracowałaś w sklepie z bzdetami do eliksirów? - zapytał George.
     - Wasza mama chciała pójść pracować do Hogwartu - wtrącił Fred. - ale zrezygnowała z tego, bo nie wytrzymałaby tam beze mnie - wyszczerzył się i wypiął dumnie pierś.
     Kobieta obróciła oczami, a synowie parsknęli śmiechem.
     - Wynocha - wskazała na nich palcem, a oni popędzili ku swoim przyjaciołom i rodzinie. - A z tobą policzę się jeszcze, słońce - zagroziła mu.
     Złapał ją za ramiona i przybliżył jej twarz do swojej tak, że niemal stykali się nosami.
     - Grozisz, czy obiecujesz? - zapytał z przebiegłym uśmiechem.
     Pocałował ją gorąco, a piękną chwilę przerwały nawoływania rodziny. Niemal całe rodzeństwo Freda odprowadzało swoje dzieci na pociąg - poza Charliem, który nadal wolał smoki. Wszyscy się ze sobą przywitali, krótko pogawędzili i zaczęli wnosić bagaże dzieci. Natalie stanęła z boku i odetchnęła myśląc o tym, co wkrótce ją czeka. Odwróciła się i ujrzała dwie, bardzo podobne do siebie postaci. Wysoki, smukły mężczyzna o blond włosach, stalowych, zimnych oczach, jasnej karnacji i mocno zarysowanym podbródku odprowadzał swojego syna, będącego jego wierną kopią. Obaj elegancko ubrani. Kawałek dalej stała matka i żona w jednej osobie. Była bardziej zainteresowana zawartością swojej torebki i własnymi paznokciami, niż otoczeniem. Natalie podeszła bliżej blondynów.
     - Ciocia! - chłopak podbiegł do niej i uścisnął ją mocno.
     - Scorpius - jego ojciec spojrzał na niego surowo. - To jest pani profesor...
     - Och, Draco, nie przesadzaj - Natalie uśmiechnęła się do niego pobłażliwie i przytuliła do siebie chłopca. - Rok szkolny się jeszcze nie zaczął. Poza tym, ważne żeby na lekcjach tak nie robił, a co poza nimi, to poza nimi.
     Scorpius uśmiechnął się do niej i zwrócił się po chwili do kolegi, który go wołał. Draco ucałował w policzek kuzynkę na powitanie i uścisnął ją.
     - O, a to ma być powitanie profesora, co? - zaśmiała się, poprawiając mu krawat.
     - Rok szkolny się jeszcze nie zaczął - uśmiechnął się do niej szelmowsko.
     - No jasne - pokiwała głową.
     - Prosiłbym cię, abyś miała oko na Scorpiusa w tym roku - rzekł z pełną powagą. - Powinien przyłożyć się trochę bardziej, jeśli chodzi o naukę.
     - Przecież ma same "Powyżej Oczekiwań" i kilka "Wybitnych", prawda? - zapytała, przypominając sobie, jak chłopak chwalił jej się świadectwem.
     - O tak, rzeczywiście, ale uważam, że mogłoby być lepiej. Za rok zdaje SUMy, więc niech się przyłoży. Gdybym pokazał mu twoje świadectwa, to z pewnością...
     - Poprawiłby się? Nie wątpię. Jest ambitny i to bardzo, porozmawiam z nim.
     Draco podziękował jej. Po chwili dołączyła do nich jego żona, Astoria. Po rozmowie z Astorią Natalie powróciła do rodziny, po raz setny przypomniała bliźniakom i Teddy'emu o wszystkich zakazach i nakazach, pożegnała się z najbliższymi i teleportowała się z Fredem do Hogsmeade. Tam się rozeszli - Fred do swojego sklepu, w którym czekał już George, a Natalie do szkoły, by zameldować się dyrektorowi Longbottomowi i poprowadzić za chwilę Ceremonię Przydziału. Żyli długo i szybko, lecz szalenie szczęśliwie.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz