Epilog II - Malfoy

     Koniec wojny czarodziejów. Pozostało tylko zredukować straty, zniszczenia, a przynajmniej część z nich... Bo poległych ludzi nie da sięodtworzyć. Życie czarodziejów wróciło do normy - czarodzieje wyszli na ulicę by świętować zaraz po śmierci Voldemorta - tak samo jak tego dnia, gdy zginęli rodzice Harry'ego i rzekomo sam Tom Riddle junior. Nikt nie czuł trwogi przed tym, że za krzywe spojrzenie na sojusznika Voldemorta można otrzymać pocałunek od dementora. Nikt nie bał się powiedzieć "Lord Voldemort". Bo nikt nie wierzył, że powróci.
     Wszyscy, którzy tylko mieli możliwość, wrócili do Hogwartu, by pomóc odbudować szkołę i dać szansę swoim dzieciom na ukończenie szkoły. A zbiorowe pogrzeby z uroczystościami zaplanowano na trzy dni po Drugiej Bitwie o Hogwart. Natalie do czasu pogrzebów nie była w stanie zrobić za wiele. Leżała wyczerpana w Norze, dwa dni była w śpiączce. "Nie pozwolę ci się zamknąć w szpitalu ani w sama w domu w Walii!" - krzyczała pani Weasley, gdy już Natalie się wybudziła i pierwszą jej potrzebą był wyjazd. Nie wyobrażała sobie wypuścić ją z domu, gdy traktowała ją jak własną córkę i wiedziała, że jest w nie najlepszym stanie. Nie najlepszym, jasne... Tak źle z jej zdrowiem nie było jeszcze nigdy!
     Tak więc siły Natalie odzyskała dzień przed pierwszymi zbiorowymi pogrzebami poległych. Wszystko wróciło do normy. Dosłownie - nawet kłóciła się z bliźniakami tak samo, jak i przed Bitwą, co okropnie denerwowało panią Weasley i przez to krzyczała na Freda (który był głównym podmiotem kłótni, George wycofał się po pierwszej i zaczął jej przyznawać rację. Zmądrzał wreszcie) za każdym razem, żeby przestał dyskutować. Nigdy nie stawała po jego stronie.

     Pięć dni po bitwie odbył się ostatni pogrzeb. Natalie wróciła z Weasleyami do Nory i wszyscy zabrali się za przygotowywanie kolacji, sprzątanie w domu, cokolwiek, byle tylko nie mówić i nie myśleć o pogrzebach, które trwały od wtorku do czwartku. A czwartek właśnie umykał.
     Po kolacji Hermiona i Ron pakowali się (Hermiona pakowała też rzeczy Harry'ego, bo planował się z nimi wybrać) na podróż do Australii, by odnaleźć państwo Granger. Pan Weasley poszedł do składzika, żeby coś zreperować. George i Charlie z Percym sprzątali strych. Bill z Fleur wrócili do pracy po pogrzebie (w Gringotta był duży bałagan, trzeba było teraz wyrabiać nadgodziny, żeby się nie pogubić we wszystkim). Pani Weasley sprzątała sypialnie. Harry z Ginny ogarniali salon. Natalie z Fredem okupowali kuchnię, gdzie wspólne sprzątanie znowu zamieniało się w kłótnię. Nagle coś trzasnęło.
     - Ktoś się tu aportował? - zawołał Harry, wchodząc do kuchni.
     - To musiało być na dworze - odparła Natalie i spojrzała na ziemię. Ów trzask przestraszył ją i stłukła szklankę. Mam do tego talent - pomyślała wspominając to, jak pod wpływem upojenia alkoholowego stłukła kieliszek nad jeziorem podczas wesela Billa i Fleur.
     Wszyscy zeszli się na dół, wyszli do przedpokoju, a Natalie wciąż kłóciła się z Fredem, nie słysząc, że do domu wszedł gość. Złożyła szklankę za pomocą czarów i rzuciła Fredowi karcące spojrzenie.
     - Co, za to też mnie obwinisz? - burknął wskazując na szkło.
     - Czy wyglądam na głupią?! - wrzasnęła i ściszyła ton, mówiąc następne słowa. - Wystraszyłam się tego trzasku, więc nie będę ściemniać, że to przez ciebie!
     - No ja myślę, bo masz dziwną tendencję do zrzucania winy na wszystkich wokół, a sama do swojej nie potrafisz się przyznać! Tobie zawsze wszystko musi się udać, nie wolno ci wytknąć żadnego błędu!
     - Och, wytknąć to mi wolno, ale na pewno będziesz ostatnią osobą, która dostanie do tego prawo! - zapewniła.
     - Może ten twój Malfoy dostał je ot tak?!
     - Co cię on obchodzi, zazdrosny o coś jesteś?!
     - A zastanów się, czy dajesz mi do tego powody!
     Ciotka Mary-Jane stała dalej w przedpokoju. Wszyscy się rozeszli i wrócili do pracy, tylko Molly z nią została. Kobieta powiesiła torebkę pod kurtką, na wieszaku i popatrzyła na kuzynkę, a potem na wejście do kuchni, skąd wciąż dochodziły krzyki.
     - Oni tak cały czas? - zapytała.
     - Bez przerwy - westchnęła pani Weasley.
     - Myślałam, że wreszcie skończyli. Przynajmniej widziałam, że mają przestać, ale nie wiem kiedy... Na pewno w tym roku.
     - Oby. To jest nienormalne! Ile można się tak kłócić? Fred nigdy nie daje za wygraną, a tysiąc razy mu mówiłam...
     - Och, Natalie ma straszny temperament - przerwała pani White. - Przepraszam cię najmocniej, ale muszę z nią poważnie porozmawiać.
     - Zabrać stamtąd Freda? Będzie przeszkadzać?
     - Nie, nie trzeba, Molly.
     Mary-Jane wyszła do przedpokoju z zawiniątkiem w rękach. Popatrzyła srogo na Freda i Natalie, a potem spojrzała wymownie w sufit i zawołała:
     - Na miłość boską, zachowujecie się jak dwójka rozkapryszonych, snobistycznych dzieciaków! Będziecie sobie na upór udowadniać coś? Co najwyżej swoją głupotę, bo żadne nie potrafi ustąpić!
     Natalie popatrzyła z wyrzutem na kobietę.
     - Dobry wieczór - zachrypiała Krukonka, zakładając ręce.
     - Cześć, ciociu, też nam miło cię widzieć - burknął Fred.
     - Och, ja się bardzo cieszę, że was widzę. Żywych i nie połamanych! Żałuję, że mnie tam nie było, ale sabotowałam śmierciożerców i dementorów gdzie indziej. A ty, mała - zwróciła się do Natalie. - nawet już głos tracisz przez te kłótnie, więc przestań, z łaski swojej.
     - Właśnie - syknął Fred, choć ciotka tego nie usłyszała. Natalie żałowała, że nie może teraz rzucić przy ciotce kilku jadowitych przekleństw albo upiorogacka.
     I dopiero teraz dojrzała, że zawiniątkiem, które trzymała ciotka, było dziecko. Jej syn chrzestny, Teddy. Dziecko Nimfadory i Remusa. Chciała już o niego zapytać, już otworzyła usta, żeby się odezwać, ale ciotka uniosła rękę z różdżką, uciszając ją samym gestem. Jej surowe spojrzenie mówiło, że nie powinna nawet próbować teraz zrobić nic wbrew jej woli.
     - Siadać - rozkazała i różdżką odsunęła krzesła przy stole.
     Natalie usiadła na jednym końcu stołu, Fred zawahał się i wyszedł ukradkiem. Zdradziło go tylko trzaśnięcie drzwiami na piętrze. Ciotka Mary-Jane stanęła obok środka stołu. Podeszła z dzieckiem i podała je Natalie.
     - Z tego co wiem, to ty masz największą władzę nad Teddym w tym momencie. Ty i Harry, ale wiadomo, że matki, nawet te chrzestne, mają więcej do powiedzenia niż ojcowie i facetom to na rękę - zaśmiała się gorzko. Wiedziała, że Harry jest wyjątkiem od tej reguły. - Musicie pomyśleć z Harrym o dalszych losach Teddy'ego, ale to później... Teraz chcę pomówić o twojej tendencji do wykłócania się z jedną osobą o najmniejsze szczegóły.
     - Nie moja wina, że Fred...!
     - Ja rozumiem, że u waszej dwójki sytuacja po Bitwie ma się tak a nie inaczej - przerwała. - Że musisz się zając się Teddym i do tego powinnaś zrobić tak, moja droga, abyś w najbliższym czasie zdała jakieś kursy do pracy czy cokolwiek. Bo nie wiem, czy zamierzasz wrócić na siódmy rok do szkoły. Zamierzasz?
     - Jeszcze nie wiem. Z Teddym to raczej będzie ciężko, co? - zapytała z ironią w głosie.
     - No to musisz ukończyć jakieś kursy, żeby móc pracować i wynająć opiekunkę. I rozumiem, że to wszystko przytłacza was oboje, bo ty, młoda, masz teraz dużo na głowie: musisz zająć się szkolnictwem, odbudowaniem szkoły, pracą, dzieckiem i zorganizować sobie mieszkanie, a Fred musi pomóc w domu, pomaga też odbudować zamek, ma pracę i wcale nie ma mało do roboty przez to wszystko. Do tego ta żałoba... Ludzie kochani, tyle krwi się przelało! No, ale po co przysparzacie sobie sami kłopotów? Drzecie się na siebie, jedno drugiemu nawymyśla, a przypomnijcie sobie, co myśleliście podczas Bitwy. Jeśli któreś z was choćby słyszało pogłoski, że drugie nie żyje, to żal was nie ścisnął, że tyle ze sobą koty darliście? Co?
     Natalie łypnęła spode łba na miejsce, w którym stał przedtem Fred. Ona myślała, że Fred umarł i Fred widział ją umierającą. Oboje byli wtedy gotowi oddać wiele za siebie. Było im żal czasu straconego na kłótnie, ale teraz zdawali się o tym zapomnieć. To zdawało się teraz strasznie odległe.
     - Róbcie co chcecie, ale przestańcie sobie na wzajem truć chociażby do momentu, w którym sobie wszystkiego innego nie poukładacie. Jak wam zabraknie problemów, to możecie zacząć znów się kłócić. A teraz radzę wam się uspokoić. Ty - popatrzyła na Natalie. - drzesz się, a nie upewnisz się, czy masz rację. Już z góry zakładasz, że scenariusz, jaki przyjdzie ci na myśl, jest prawdziwy i zaczynasz awanturę, zanim wysłuchasz prawdziwej wersji. Fred wcale lepszy od ciebie nie jest. Nie patrzy na konsekwencje, a jak zaczyna się jakaś kłótnia, to zamiast próbować ją zakończyć w normalny sposób, dolewa oliwy do ognia i wychodzi jeszcze większa awantura! Powiedzcie sobie raz co wam leży na wątrobie, bez krzyków i rzucania na siebie klątw, a wszystko samo się uprości, do cholery.
     Natalie utkwiła wzrok w śpiącym Teddym.
     - Nie mam zamiaru - burknęła i wstała od stołu.
     Teddy zaczął się wiercić i rozpłakał się w głos. Mary-Jane popatrzyła z wyrzutem na Natalie. Wstała, wyszła do przedpokoju, wzięła stamtąd jakąś torbę i rzuciła ją na stół.
     - Tu są podstawowe rzeczy dla Teddy'ego. Weź stamtąd jego przytulankę i mu daj, bo nie przestanie płakać.
     Krukonka wyjęła pluszaka - coś w rodzaju pieluszki z miłego, futerkowego materiału, na środku której przyczepiona została głowa misia i jego ręce. Jasnobrązowo-błękitny. Malec zaczął ślinić głowę misia i ucichł.
     - Co planujesz? - zapytała kobieta.
     - Nie wiem. Dotychczas miałam po prostu zostać tutaj, pomagać pani Weasley i codziennie wracać do Hogwartu, żeby pomóc odbudować zamek. Pan Weasley, Percy, Bill i Fleur wracają do pracy, Ron z Hermioną i Harrym lecą do Australii, więc ja, Charlie, pani Weasley i Ginny mieliśmy zająć się zamkiem. Bliźniacy od czasu do czasu mieli pomóc.
     - Mhm... Wiem, co zrobimy. Chcesz pomagać w tym zamku, czy nie?
     - Chcę. Powinien być gotów do sierpnia.
     - No to zostaniesz tutaj albo w Hogsmeade i będziesz pomagać. Ja będę wieczorem, o wyznaczonej godzinie, odwiedzać cię codziennie z Teddym. Masz Zmieniacz Czasu?
     - Mam, zapomniałam oddać profesorowi Flitwickowi...
     - To pogadam z nim, żeby pożyczył ci go jeszcze na chwilę. Za każdym razem, jak przywiozę ci Teddy'ego, cofniesz czas i zaopiekujesz się przez nim od momentu, od którego opuściłaś dom, aż do godziny, w której będę miała po niego wrócić. I tak codziennie, żeby się do ciebie przyzwyczaił, bo na razie najbliżsi są mu Lupinowie i państwo Tonks.
     - No... dobra. To od dzisiaj mam zacząć?
     - Nie. Dzisiaj ja zostanę tutaj jeszcze na trochę, bo mam do pogadania z Molly i Arturem. Zabiorę go i od poniedziałku zaczniemy. O której wracacie z zamku?
     - Jeszcze nie wiem... Wyślę patronusa z wiadomością, tylko czy ten adres z Irlandii jest nadal aktualny?
     - Tak. To czekam na wiadomość i w tedy będę o tej samej porze zawsze ci go przynosić.
     - Super... - mruknęła. - To już wszystko? Nie żeby coś, ale chciałam porozmawiać z Ronem, Hermioną i Harrym, zanim wyruszą...
     - Wszystko, idź.
     Odwróciła się na pięcie z Teddym i torbą pełną jego rzeczy. Ruszyła do wyjścia z kuchni ze zrezygnowaniem i złością. Szlag... Szlag by to trafił!
     - Natalie? - usłyszała ciotkę i odwróciła się do kuchni.
     - ... Tak?
     - A poza tym... to wszystko w porządku? - kobieta zapytała nieśmiało, jakby było jej głupio po tym, jak dosadnie jej wyperswadowała wszystkie błędy prowadzące do kłótni ze współlokatorem.
     - W porządku? - powtórzyła. - Tak, w porządku... U pani również?
     Pani... - pomyślała Mary-Jane. - Nie widziała mnie prawie wcale przez ostatnie dwa lata, więc oduczyła się mówić "ciotka". W sumie to nie jesteśmy prawie spokrewnione, a ona dorosła... Wyrosła już z mówienia "ciociu". Nie mogę się dziwić.
     - Od osiemnastu lat nie było aż tak dobrze. Voldemorta nie ma - uśmiechnęła się lekko do Natalie.
     Dziewczyna skinęła głową i wyszła. Teddy wpatrywał się w nią ze spokojem. Miał już równo miesiąc i dwa dni, bo urodził się piątego kwietnia. Natknęli się na Percy'ego, który schodził właśnie do salonu.
     - O rany! To jest mały Edward Lupin, tak? - zapytał podekscytowany. - Co za kolor włosów! Cały czas mu się zmieniają? Jest metamorfomagiem, jak Dora, racja?
     - Tak - Natalie skinęła głową. - Jak ostatnio go widziałam, miał białe włosy, a teraz... No, znowu niebiesko-fioletowe - zaśmiała się.
     - Rusz się, Percy! - zawołał Charlie, schodząc do nich. - O proszę, a kogo my tu mamy?
     - To jest Teddy Lupin! Syn Dory i Remusa! - zawołał Percy z szerokim uśmiechem, jakby witał właśnie swoją żonę i nowonarodzone dziecko w szpitalu.
     Charlie podszedł bliżej i pogłaskał malca po głowie.
     - Ale świetny... Malutki! Ile on ma? Miesiąc? Półtora?
     - Miesiąc i dwa dni. Jak tylko skończymy odbudowę zamku, muszę szukać sobie własnego mieszkania, kursów i pracy, bo będę się nim opiekować...
     - O rany, nie za dużo na raz do roboty? - spytał Charlie, przyglądając jej się ze zmartwieniem. Poczuł głęboki żal, że nie może jej wyręczyć w jednym z tych zadań, bo to rzeczywiście zbyt dużo jak na tak młodą osobę w takich okolicznościach.
     - Zawsze jak będzie trzeba, my ci pomożemy. Tylko powiedz!
     - Dzięki, Percy - uśmiechnęła się blado.
     Już kolejny raz ktoś proponuje jej pomoc. Najpierw Malfoyowie, później państwo Weasley, a teraz ich synowie. Po chwili pan Weasley dołączył do nich, przywitał chłopca i poszli na dół po narzędzia. Dziewczyna musiała odwiedzić jeszcze resztę, czyli Ginny, panią Weasley, trójcę... Mianem trójcy określano zawsze Harry'ego, Rona i Hermionę.
     Skoczyła do pokoju Ginny, gdzie spotkała ją ze swoją mamą. Teddy znów u nich stał się niespokojny. Poszła znowu na górę i weszła do pokoju Rona. Zarówno gdy Hermiona i Ron chcieli wziąć Teddy'ego na ręce, zaczynał łkać. Dopiero gdy Harry po niego sięgnął, uspokoił się. Chłopiec sobie wybierał tych, przy kim czuł się najlepiej.
     - Co zrobimy z naszym chrześniakiem? - zapytał w końcu Harry Natalie.
     - Dora prosiła mnie, żebyśmy po prostu zapewnili mu rodzinę. Kogoś zaufanego i tyle.
     - Zdążyłaś z nią rozmawiać przed...?
     - Nie, ale opowiadałam wam, jak ją spotkałam po tym ataku Rookwooda. Poza nami, najbliższą rodziną Teddy'ego są Malfoyowie, ale ona i Remus nie chcieliby pewnie o tym słyszeć.
     - Ja też nie - stwierdził Harry. - Co się stało, to już było dawno, po Bitwie jest to już najmniej ważne, ale i tak nie oddałbym Malfoyom tego dziecka, choćby i tego bardzo chcieli, a...
     - ... a nie będą chcieli, bo honor nie pozwoli im wychować dziecka wilkołaka - dokończyła. - Muszą najpierw dojrzeć do tego, że Lord Jakm... Voldemort nie będzie ich chronił i wszystko powraca do normy. Lucjusz, jak już Narcyza powiedziała mu, że jest moją ciotką, nawet podał mi dłoń i chyba uznał za rodzinę - wspomniała ze zdziwieniem. - To już duży krok. Aczkolwiek musimy pomyśleć o kimś innym...
     - Tylko o kim? - zapytał Ron. - Kto jest zaufany i nie będzie dla niego problemem wychować czyjeś dziecko?
     - Szkoda, że nie ukończyłaś siódmego roku - rzekła Hermiona łamiącym się głosem.
     - Ja... - Krukonka wpadła na pewien pomysł. -  Ja i tak już nie wrócę do szkoły na siódmy rok, wolałabym zająć się Teddym. Ktoś musi mu zapewnić przyszłość, prawda? A jako jego matka chrzestna, jestem do tego zobowiązana, więc...
     - Nie wracasz do szkoły? - tym razem ton Hermiony był pełen zaskoczenia i brzmiał tak, jakby właśnie się czymś zakrztusiła.
     - Chciałabym, Hermiono. Ale są ważniejsze sprawy niż szkoła... Rany, jak to głupio brzmi z moich ust! - uśmiechnęła się blado, a Harry i Ron potaknęli rozbawieni. - Znalazłabym jakąś pracę, może nawet udałoby mi się znaleźć taką, żebym nie musiała wychodzić z domu... Tak, zostałabym tłumaczem francuskiego i wtedy mogłabym zajmować się Teddym przez cały czas, bo prowadziłabym firmę w domu.
     - A masz na to pieniądze? - zapytał Harry wprost. Rona gryzło to samo pytanie, lecz ze względu na swoją sytuację finansową, głupio było mu o to spytać. Harry zaś miał zamiar zaproponować jej wtedy jakąś sumę. Miał odłożone pieniądze.
     - Chyba tak... Podrobiłabym dyplom zaświadczający ukończenie jakiegoś uniwersytetu we Francji, fakultetów, praktyk... Kupiłabym mieszkanie w bloku, małe... I jakoś by poszło. Na razie więcej nie trzeba. A gdyby nie udało mi się założyć firmy, poszłabym pracować gdziekolwiek, a Teddy'emu opłaciłabym opiekunkę.
     - Szkoda, że też nie jesteś metamorfomagiem - odezwał się Ron. - bo mogłabyś przybrać wygląd bardziej zbliżony do Dory i Teddy czułby się mniej nieswojo, a wtedy...
      - Czułby się tak samo, jak teraz. Oczuwa różnice pomimo wyglądu - przerwała mu. - Inaczej zachowuje się na rękach Freda, George'a, twoich i pozostałych twoich braci. Dla małego dziecka możecie być wszyscy tacy sami, bo macie zbliżone wyglądy, ale on po prostu czuje różnice.
     Ron skinął głową. Na chwilę wszystko ucichło. Każdy myślał, co powiedzieć.
     - To nie jest prosta decyzja - stwierdził Harry. - Musimy mieć na to jeszcze trochę czasu, przynajmniej parę dni. Nie możesz kłaść sobie za dużo na głowę.
     - Dlatego na razie będę opiekować się Teddym. Po powrocie z Hogwartu, ciotka Rona będzie mi go przywozić. Ona zajmie się nim, dopóki nie odbudujemy zamku. Ja w międzyczasie poszukam mieszkania, załatwię sobie pracę i jakoś pójdzie.
     - Hm... Dajmy sobie jeszcze dwa-trzy dni. Wtedy powiem ci, co przyszło mi do głowy.
     Żeby tylko mi cokolwiek przyszło... - pomyślał.
     - No dobrze - przytaknęła Natalie. - Pójdę już z nim do siebie. Chyba, że potrzebujecie pomocy?
     - Nie trzeba. To ty wołaj o pomoc, w razie potrzeby - odrzekła Hermiona i uścisnęła ją, aby ją pokrzepić. - Dobranoc.
     - Dobranoc.
     Zabrała Teddy'ego ze sobą, Harry otworzył jej drzwi i zaniósł jej torbę z rzeczami do pokoju na górze.
 Natalie zapukała do drzwi bliźniaków, mając nadzieję, że spotka tam tylko George'a. Równocześnie oba głosy zawołały:
     - Wejść!
     Zaklęła w myślach, łokciem nacisnęła klamkę i weszła do środka. George gdy tylko ujrzał chłopca na jej rękach, podszedł go zobaczyć z bliska z tym samym wyrazem twarzy, co Percy. Wyszczerzył się do niego szeroko i nachylił się.
     - Cześć, mały! Mogę go wziąć na ręce? Proszę! Uroczyście przysięgam, że krzywdy mu nie zrobię!
     Natalie stłumiła śmiech.
     - Ale uważaj, jest malutki i strasznie kruchy, trzeba na niego bardzo uwa...
     - Wiem, wiem, będę uważać! Chodź do wujka George'a - wyciągnął ręce po niemowlę i wziął je w swoje ramiona.
     Teddy o dziwo się nie rozpłakał. A Mary-Jane (a wcześniej jeszcze Dora) mówiła, że Teddy płacze praktycznie zawsze, gdy idzie do kogoś obcego, dlatego musiał pewnie się długo przyzwyczajać do kobiety, od czasu gdy po Bitwie szła go przejąć od sąsiadki Tonksów, znajomej jej czarownicy.
     - Lubi cię - rzekła Natalie półgłosem.
     - Taa? - zapytał George łaskocząc maluszka i śmiejąc się do niego.
     - Inaczej by się rozpłakał od razu, gdy tylko wziąłeś go na ręce. Zawsze tak robi, gdy ktoś nieznajomy z nim zostaje. Dora tak mówiła...
     - Widzisz? Czuje, że ja jestem tym fajnym wujkiem!... Dobra, żebym mu krzywdy nie zrobił, to lepiej oddam go już tobie - podał jej dziecko tak, jakby trzymał w rękach największy skarb albo bardzo groźną broń - Chodź, Fred, no zobacz go!
     Fred odwrócił się od okna, popatrzył na dziecko i... po chwili zawahania podszedł do nich powolnym krokiem. Wziął malucha na ręce. Znowu nie zapłakał.
     - Chyba nawet nie zauważył, że jest teraz u kogoś innego - zaśmiał się George.
     Teddy ziewnął przeciągle. Odwrócił głowę na bok, jakby szukając czegoś lub kogoś. Fred podszedł, by ułożyć go znowu na rękach Natalie. I nie odezwał się ani słowem.
     - No powiedz, nie jest fajny? - zapytał go George. - I ten kolor włos... O kurczę, są teraz złote!
     Fred zatrzymał się w połowie drogi do okna, ukradkiem spojrzał na twarz Natalie ze złością i przyjrzał się dziecku.
     - Ta... Twarz też mu się zmieniła.
     - Racja - potaknęła krukonka. - Ma mój kolor oczu, oczu kształt Percy'ego, nos jak ciotka Mary-Jane i usta jak wy.
     - Nie chcę być niemiły - wtrącił szybko Fred. - ale byliśmy z Georgem w trakcie ważnej rozmowy o interesach.
     - Fred... - jego brat rzucił mu karcące spojrzenie.
     - W porządku, Georgie - dziewczyna pokiwała głową. - Twój brat nie przepada za moim towarzystwem, więc to dobry pretekst.
     - Nie wiem, czy ktokolwiek przepada - odezwał się.
     George ukrył twarz w dłoniach. Zaczyna się - pomyślał.
     - O tak, bo ty to nie możesz się odpędzić od dziewczyn! - fuknęła. - Zwłaszcza od wil, co?!
     - Taa, ale ty raczej sobie możesz wywróżyć tylko staropanieństwo z dzieckiem na ramieniu - zadrwił.
     Tego już za wiele - pomyślała. Wyszła z pokoju, rzucając przepraszające spojrzenie George'owi.
     - FRED! - usłyszała krzyk George'a, gdy już wyszła. - CZY TY W OGÓLE SIEBIE SŁYSZYSZ?!
     Nie zwróciła na to uwagi. Ruszyła do pokoju, który należał do Charliego, gdy tu jeszcze mieszkał. Natalie położyła chłopca na łóżku, i rozejrzała się po sypialni. Spakowała wszystkie swoje rzeczy do kufrów. Przecież już dawno powinnam zwolnić Charliemu jego sypialnię... A teraz poproszę o pomoc Lunę, kogoś z mojej dawnej drużyny albo kogoś z Gryffindoru. Nie zostanę tu ani chwili dłużej. Spakowała wszystko, co należało d niej, pomniejszyła to wraz z rzeczami Teddy'ego i wrzuciła torebki. Wyszła na korytarz z dzieckiem i ze łzami w oczach szła na dół. Omal nie wpadła na Percy'ego.
     - Chyba nie wyjeżdżasz? - zapytał, mierząc ją wzrokiem pełnym zaskoczenia. - Dopiero co ciotka wyjechała, a później Charlie!
     - Muszę wyjechać, Perce.
     - Nie, nie! Chodź, usiądź, porozmawiamy na spokojnie, jesteś chyba zdenerwowana i podejmujesz decyzje pochop... - prosił Percy, ale Natalie była stanowcza.
     - Naprawdę, nie mogę tu zostać i...
     - A masz chociaż gdzie się zatrzymać?
     Zamilkła. Myślała i myślała, aż Percy odezwał się pierwszy:
     - Pojedziemy do mnie.
     - Słucham? - wybałuszyła oczy.
     - To ja idę po swoje rzeczy, a ty idź na dół i ubierz się - uśmiechnął się do niej przekonująco.
     Nie pozostawił jej wyboru, wybiegł do swojego pokoju.

     Natalie nie była z początku świadoma, że Percy wcale nie wybiera się z nią do jego mieszkania w Londynie. Dopiero gdy dotarli na miejsce z pomocą magicznego autokaru, zorientowała się, że są w Rumunii. Wysiedli obok jakiegoś lasu, z którego dochodziły dziwne dźwięki i odgłosy zwierząt.
     - Gdzie my jesteśmy, Perce? - zapytała. Domyślała się, ale nie chciała w to sama uwierzyć, dopóki nie usłyszy tego z ust kogoś innego.
     - Aktualnie jestem na delegacji w Rumunii jako szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziei - rzekł z dumą. - Tutaj chwilowo mieszkam. U Charliego!
     - Żartujesz! - zawołała.
     Rudzielec zaśmiał się i przeprowadził ją najbezpieczniejszą drogą do domu Charles'a. Z daleka widzieli jak smoki i ludzi opiekujących się nimi. Ogniste fontanny wzbijały się co chwila w powietrze. Charlie przyjął ich, udostępnił dwa pokoje i tam mieszkali przez tydzień. Bardzo fascynujące było przyglądanie się opiece nad smokami z bliska. Taka forma oderwania się od szarej rzeczywistości. Do tego wspaniałe towarzystwo dla Natalie - Teddy, Charlie i Percy. Coś niesamowitego! Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. W tym wypadku siedem dni wystarczyło.

     Odbudowa zamku trwała długo. Zaczęto zaraz po Bitwie, a ta miała miejsce drugiego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Prace nad zamkiem skończono w urodziny Neville'a, czyli trzydziestego lipca, tak więc w Hogsmeade świętowano zarówno ukończenie prac jak i jego osiemnaste urodziny.
     W tym czasie Hermiona wyruszyła z Ronem i Harrym do Australii, znalazła rodziców w drugiej połowie czerwca i wróciła z nimi do Anglii. Szykowała się na powrót do Hogwartu - jako jedyna z czwórki przyjaciół. Harry i Ron zaś zamierzali przystąpić do elity aurorów, ćwiczyli do egzaminów i uczyli się nawet więcej, niż do SUMów. Natalie pewnego razu teleportowała się do Francji, wykradła z jakiegoś uniwersytetu zaświadczenie o ukończeniu Filologii Francuskiej i Angielskiej na pierwszym, drugim i trzecim stopniu. Dorobiła indeksy, podrobiła certyfikaty - zapewniła sobie wszystko, między innymi fałszywe zaświadczenia, dzięki którym zarabiała jako tłumacz agnielsko-francuski i dawała korepetycje z tych dwóch języków oraz łaciny. Ze Zmieniaczem Czasu, który profesor Flitwick jej podarował, umożliwiła sobie pomoc w odbudowie zamku. To, co ją czekało, nie było spełnieniem jej marzeń - nie skończyła szkoły, a to było jej najwyższym priorytetem. To wiąże się z jej zarobkami i pracą, nie będzie miała dużo pieniędzy ani nie będzie robiła tego, co lubi. Niskie zarobki oznaczają to, że będzie robiła na półtora etatu, żeby zająć się Teddym tak, jak trzeba, a żeby zająć się nim tak, jak trzeba, powinna pracować jako tłumacz konferencyjny, bo zarabia dużo więcej niż taki, który zajmuje się tylko pismem. A to oznacza, że będzie musiała wciskać Teddy'ego opiekunce. Bardzo jej się to nie podobało. Co więcej, nie znajdzie faceta, bo kto zechce samotną kobietę z dzieckiem i złą pracą? Wszystko jej się w życiu pomieszało. Gdyby miała oprócz tego rodzinę - a nie ma tej prawdziwej, najbliższej. Wszystko poszło się walić.

     Pewnego dnia Natalie skoczyła do Ministerstwa, żeby uzupełnić jakieś informacje w swoich dokumentach. Był to początek sierpnia, piękna pogoda, ludzi wszędzie pełno. Dziewczyna musiała zabrać ze sobą Teddy'ego. Odwiedziła kilka sklepów, między innymi Magiczne Dowcipy Weasleyów, bo tu, w Londynie, pracowali George i Ron. Porozmawiała z nimi i ze względu na naglący ją czas, poszła szybko do Ministerstwa.
     Po raz kolejny przemierzała te same korytarze, bo biuro, do którego miała się stawić, było na tym samym piętrze, co biuro Percy'ego, a odwiedzała już przyjaciela kilka razy, chociażby i po to, żeby dostarczyć mu jakiś dokument, o którym zapomniał albo coś do jedzenia, gdy siedział dłużej. Teraz minęła pana Weasleya na korytarzu, porozmawiała z nim i usiadła w fotelu, czekając na swoją kolejkę. Usłyszała gdzieś niosący się echem głos, który zdał jej się znajomy. Uniosła głowę i zobaczyła, że profesor Sprout, jej była nauczycielka Zielarstwa również zmierzała w tą stronę. Dojrzała Natalie i zajęła miejsce w fotelu obok.
     - Dzień dobry, pani profesor - skinęła głową i uniosła się z fotela, by podać jej dłoń.
     - Dzień dobry, Natalie. I jak? Wracasz do szkoły żeby ukończyć siódmy rok? - zapytała z życzliwym uśmiechem.
     - Ach... - Natalie pokręciła głową. - Tu jest powód, dla którego nie bardzo jest to możliwe - wskazała na Teddy'ego.
     - Ojej! A cieszyłam się, że znowu cię zobaczę w klasie owutemowej! - zrobiła zmartwioną minę. - Nie dałoby się nic zrobić? Nikt z rodziny...?
     - Nie, bo Ja i Teddy nie mamy rodziny. To znaczy kuzynostwo, ale oni nie byli raczej w dobrych relacjach z Tonksami, więc nie ma szans...
     - A ta ciocia, która się tobą opiekowała od trzeciej klasy? Swoją drogą, ostatnio rozmawiałam z profesor McGonagall i mówiłyśmy właśnie o tych wszystkich poległych. Stwierdziła, że całe szczęście, że przeżyłaś, bo ponoć wasz ród się bardzo wykruszył! Jesteś z rodu Blacków, tak? Ach, po co pytam, przecież wiem, że tak! O Merlinie, gdybyś poległa tak samo, jak i twoja siostra, to byłby koniec świata!
     - Tak, zwłaszcza gdyby jeszcze Harry zginąłby w Bitwie, bo wtedy Teddy nie miałby już kompletnie nikogo.
     Profesor Sprout uśmiechnęła się maluszka.
     - Na razie jest podobny do ciebie, ale kiedy spotkałam go raz z Dorą, wyglądał kompletnie jak Syriusz.
     - Dziś rano przypominał jeszcze Harry'ego - zaśmiała się Krukonka.
     - Takie dzieci trzeba mieć cały czas na oku, co? Chwila nieuwagi, zmieni wygląd i zginie gdzieś w tłumie, bo już go nie rozpoznasz! No ale co do tej szkoły, to... Hm, pani dyrektor McGonagall zgodziłaby się na sto procent, żebyś zabrała go ze sobą do Hogwartu.
     - Ale rzecz w tym, że nie miałabym czasu, żeby zajmować się nim przez cały czas, prawda?
     - No tak, racja... Cholernie ciężka sprawa, naprawdę! Gdybym tylko mogła, to pomogłabym ci. Porozmawiam z profesor McGonagall, ona coś zaradzi. Przyślemy ci sowę, w razie gdyby jednak udało ci się znaleźć rozwiązanie. Bo chcesz wrócić do szkoły, tak? - zapytała patrząc na nią surowo.
     - Oczywiście, że chciałabym, ale szanse są nikłe, profesor Sprout... Ale dziękuję za chęci do pomocy, naprawdę.
     - Natalie Grace White! - zawołała kobieta ze swojego biura.
     Wstała, wzięła swoją torebkę i pożegnała nauczycielkę. Weszła z Teddym do biura, gdzie poszła się zarejestrować i uzupełnić informacje o sobie do Ministerstwa - stan cywilny, zatrudnienie, wykształcenie, opiekę nad Teddym, udowodnić jeszcze raz status krwi i tym podobne. Rozrysowała kobiecie spory kawał drzewa genealogicznego, żeby udowodnić wszystko. Teraz, gdy mijała panią Sprout, zobaczyła w oddali Dracona Malfoya. On również napotkał jej wzrok i ruszyli w swoje strony, aby się przywitać. Uścisnął ją na powitanie i zagadnął:
     - Co tam słychać w wielkim świecie?
     - Co słychać w... masz na myśli Pokątną? Bo na razie się stąd nie ruszam - zaśmiała się. - Ach, wiesz, po staremu. Opiekuję się Teddym, pracuję i odkładam na mieszkanie. Percy niedługo musi się przenieść gdzie indziej, a ja nie chcę mu ciążyć.
     Draco przez chwilę myślał z wzrokiem utkwionym w ziemię, a następnie zaczepił jednego z pracowników i rzekł:
     - Hazzelton, zastąp mnie przy spisywaniu protokołu i powiedz, że źle się poczułem.
     - Tak jest, proszę pana - przytaknął ten chłopak i natychmiast poszedł w kierunku sali, z której wyszedł Draco.
     - Nie wracasz do Hogwartu? - zapytała Natalie.
     - Wracam, ale teraz zastępuję ojca. - wyjaśnił rzeczowym tonem. - Wysłali go do Azkabanu...
     - Kiedy? - spytała zaskoczona. - Jeszcze nie dawno go widziałam i myślałam...
     Pokręcił głową, unosząc dłoń.
     - Nie tutaj. Porozmawiamy o tym u mnie w domu. Nie masz nic do roboty, co?
     Zaprzeczyła.
     - Świetnie - uśmiechnął się lekko. - Chodźmy.
     Pojechali do dworu Malfoyów, w którym Draco mieszkał jeszcze ze swoją matką, Narcyzą. Okazało się, że ta zmieniła się bardzo, odkąd jej męża zesłano do więzienia i Czarny Pan poległ. Wcale nie była źle nastawiona do Teddy'ego. Wręcz przeciwnie, uśmiechała się do niego, spoglądała co chwila ukradkiem - ale wciąż bała się zapytać, czy może wziąć go na ręce. Nawet nie odezwała się do niego, poza przywitaniem i pożegnaniem. Wszystko to miało zmieniać się wraz z kolejnymi spotkaniami.

     Po jakimś czasie Percy'emu został tydzień do opuszczenia mieszkania. Bardzo zamartwiał się o Natalie, cały czas mówił jej, że Bill i Fleur, rodzice albo Charlie mogą ją przygarnąć do siebie, ale ona zawsze odpowiadała to samo: "Chyba już coś znalazłam. Powiem ci, jak to będzie pewne na sto procent". Nie była to prawda, ale nie chciała mu zawracać głowy. A on jeszcze bardziej się denerwował, bo odkąd Natalie i Fred się pogodzili, mama jeszcze bardziej naciskała na Percy'ego, żeby zadbał o dawną krukonkę.
     Aż pewnego dnia spotkała Draco i jego matkę w Londynie, a oni zaprosili ją do siebie na niedzielny obiad. Wyszykowała się, jak przystało na obiad w arystokratycznej rodzinie (mimo częściowej zmiany nastawienia do innych, dalej pozostawali wyniośli, wytworni, dumni, mieli swoje wysokie poczucie wartości). Wybrała się tam wraz z Teddym i spodziewała się zwykłej rozmowy przy obiedzie w ogrodzie, wypoczynku na świeżym powietrzu... A ku jej zdziwieniu pani Malfoy zaproponowała, żeby dziewczyna wprowadziła się z dzieckiem do ich domu.
     - Mielibyście na własność udostępnione dwa pokoje, jedną z łazienek, a kuchnia i jadalnia jest wspólna dla wszystkich, bo gotują nam skrzaty - mówiła. - Spodziewam się po tobie rozwagi, rozsądnych decyzji. Wiem, że musisz szybko znaleźć sobie dom, drogie dziecko.
     - Tak, proszę pani, muszę, aczkolwiek...
     - Jest jeszcze coś - przerwał Natalie Draco. - Jak chcesz, możesz wrócić do Hogwartu.
     - Słucham? - zapytała zdziwiona.
     Wtedy pani Narcyza wstała z Teddym na rękach i spojrzała na nią z pełną powagą.
     - Żeby mieć godną pracę, trzeba mieć dobre wykształcenie - oświadczyła. - Odkąd Lucjusza nie ma, w domu jest... pusto. Mój syn, Draco, wyjeżdża do szkoły, więc gdybyś się wprowadziła i również wyjechała, ja miałabym chociażby Teddy'ego do opieki!
     Rzeczywiście wydawała się być samotna, kiedy Lucjusza przy niej nie było. Dracona za chwilę też już nie będzie.
     - Co innego mam do roboty? - ciągnęła. - Przecież ja nie pracuję, mamy pieniądze Lucjusza. Poza tym, chyba nie wątpisz w to, że mamy wystarczająco dużo pieniędzy?
     - Nie śmiałabym zwątpić! - zawołała, nie chcąc urazić kobiety. - Bogactwo tego domu i status społeczny są przecież jednoznaczne, pani Narcyzo!
     - Otóż to. Mamy do tego warunki, więc powinniśmy sobie pomagać. Mamy dobre intencje, naprawdę... - jej spojrzenie to potwierdzało. - Nie oceniaj mnie po tym, jaka była Bellatrix. Owszem, była moją siostrą, ale...
     - Pani oszukała samego Voldemorta, żeby ocalić rodzinę. To pieczętuje różnice pomiędzy panią i pani siostrą - przerwała jej ze spokojem. - Wiem i własnie dlatego wcale pani do niej nie porównuję. Ja nie chcę robić kłopotu i tyle, bo...
     - To poproś kogokolwiek, żeby od czasu do czasu odwiedził mnie i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Może to być...
     - Babcia Longbottoma - wtrącił Draco. - Przyjaźnicie się chyba z Nevillem, nie?
     Skinęła głową.
     - No widzisz - Ślizgon uśmiechnął się przekonująco. - Powiesz jej, żeby przyszła na inspekcję raz w miesiącu, będzie ci donosić o wszystkim w listach, a ty skończysz naukę, zapłacisz jej, podziękujesz mojej mamusi i po sprawie.
     - Sama nie wiem...
     Namawianie i rozpatrywanie wszelkich możliwych scenariuszy trwało długo. Dracon wraz z matką udowadniał jej co chwila, że każdy inny wybór będzie głupi i dużo gorszy, niż pozostanie w dworze Malfoyów, a następnie nauka w Hogwarcie. Ona jednak pozostawała twardo przy swoim. Miała już powiedzieć, że nie ma mowy i koniec dyskusji, bo musi już wracać z Teddym do domu, gdy padło ostatnie, decydujące zdanie:
     - Dla Edwarda będzie lepiej, gdy skończysz edukację.
     Popatrzyła na Narcyzę z zaciekawieniem.
     - Będziesz lepiej zarabiać i nie będzie potrzeby, żebyś pracowała po dwanaście godzin dziennie. Nie będziesz mieć dla niego czasu, jeśli będziesz pracować przez pół doby.
     - Jak twoja matka - wtrącił Draco.
     Zapomniała, jak wiele zdradziła przyjacielowi podczas mroźnych wieczorów w pokoju wspólnym prefektów naczelnych. Wiedział, jak się miała sytuacja w domu Natalie. Wiedział, że nie chciałaby dopuścić do powtórki z rozrywki.
     - To racja... - westchnęła z rezygnacją. - Jak bardzo nie starałabym się udowodnić, że mam rację, nie uda mi się. Sama w to nie wierzę, jeśli stawiamy sytuację w takim świetle... Ale proszę chociażby o dwa dni, żeby podjąć decyzję.
     Draco spojrzał na matkę, a ona na niego. Skinęli głowami i popatrzyli na nią.
     - W porządku - przytaknęła kobieta. - Jeśli mówisz, że i tak w przeciągu kilku dni musisz się wyprowadzić, to spodziewam się, że przyjdziesz do nas z walizkami.
     Narcyza wykrzywiła usta w uśmiechu i oddała jej na ręce Teddy'ego.
     - Nie ukrywam, że taką mam nadzieję - mruknął Draco do Natalie, gdy jego matka się odwróciła.
     Pożegnał się z Malfoyami i wróciła do domu.

     Najpierw napisała list do Mary-Jane White. Następnie, przy okazji spotkania z Nevillem opowiedziała mu o zaistniałej sytuacji, a on sam zaproponował, że porozmawia z babcią. Jego babcia jest równie szanowana jak Malfoyowie i ci nie mogą jej niczego zarzucić. Narcyza nawet zdawała się odetchnąć z ulgą, gdy jej syn zaproponował, żeby to ona odwiedzała dom co miesiąc. Krukonka zaś wszystko ukierunkowała tak, że na zmianę Mary-Jane i Augusta mogłyby odwiedzać Teddy'ego. Wyglądało na to, że rzeczywiście nie będzie lepszej opcji. A pani White nie miałaby i tak czasu, żeby zajmować się dłużej dzieckiem, więc odwiedzanie go raz na dwa miesiące pasowało jej. Natalie nie powiedziała Weasleyom, Hermionie ani Harry'emu, co planuje do pewnego dnia. Wtedy umówiła się z Harrym na spotkanie i miała zamiar o tym wszystkim mu opowiedzieć...
     Harry Potter wszedł do Dziurawego Kotła, podał rękę kilku osobom i podszedł do stolika, przy którym siedziała Natalie. Uścisnął ją, ucałował w policzek na powitanie i zagadnął uprzejmie:
      Co słychać u ciebie i Teddy'ego? Dawno się nie widzieliśmy, co?
      Tak, dawno... - westchnęła. Serce waliło jej w piersi. Musiała to powiedzieć szybko, bez zbędnych kombinacji. - Jest zdrowy, szybko rośnie... Wiesz, pół roku zleciało jak jeden dzień, niemal rośnie w oczach.
      Najważniejsze, że wszystko z nim w porządku - uśmiechnął się ze spokojem w oczach. - A co u ciebie? Może się mylę, ale mam wrażenie, że czymś się denerwujesz.
      Nie, nie... - skłamała i wzięła głęboki oddech, by sprawiać wrażenie wiarygodnej. - Wiesz, wszystko poszło w dobrym kierunku. Ostatnio częściej spotykałam się z Malfoyami. Bardzo się zmienili od wojny, już nie są tacy wyniośli i nie traktują wszystkich wokół jak śmieci... A przynajmniej Draco i jego matka, bo słyszałeś chyba, że Lucjusza zamknęli w Azkabanie, prawda?
      Tak, coś czytałem w "Proroku" - pokiwał głową.
      No właśnie. Teddy dobrze się czuje w ich towarzystwie. Percy niedługo się wyprowadza z tego mieszkania na Pokątnej, ja też rozglądałam się za nowym mieszkaniem i Narcyza zaproponowała, żebym się wprowadziła do nich...
      Hm... - tu Natalie spodziewała się jakiegoś wybuchu, okrzyków złości i potępienia samej myśli o tym, że mogłaby się na to zgodzić. - To chyba miło z ich strony, nie?
      Tak...
      Nie masz żadnej innej opcji, co? A do Weasleyów nie chciałabyś wrócić?
     Pokręciła głową.
      No wiesz, w sumie to ci się nie dziwię.
     Zakrztusiła się kawą i popatrzyła na niego pokasłując. Wykrztusiła: "co?".
      Wiesz, gdybym ja się tak kłócił na przykład z Ronem, to też nie chciałbym do nich przyjeżdżać na wakacje, choćbym nie wiem jakie dobre relacje miał z jego braćmi i jak bardzo chciałbym spędzać czas z Ginny. Ją zabierałbym gdziekolwiek indziej, żeby nie oglądać jej brata.
      Pokłóciliście się z Ronem w Australii? - zapytała podejrzliwie, bo Harry raczej nie miał w zwyczaju mówić w ten sposób.
      Trochę... Znowu starał się zgrywać bohatera, nadskakiwał Hermionie, a ona wrzeszczała za każdym razem, gdy mu zwróciłem uwagę, że coś robi nie tak. "Może byś już przestał się czepiać, Harry!". A ja się wcale nie czepiałem, tylko...
      ...tylko chciałeś pomóc. Ale Ginny nie jest na ciebie za to zła, bo pewnie wie, że to oni wyolbrzymiają, co?
      A nie zdała ci jeszcze relacji? - zaśmiał się serdecznie.
      Wiesz, ostatnio nie miałam okazji z nią rozmawiać - przyznała Natalie nieśmiało.
      Trzeba raz się spotkać we troje... A raczej we czworo, z Teddym!
      O tak. I to przed wrześniem, bo planuję wrócić do Hogwartu. Narcyza zaproponowała, że zajmie się Teddym, a Mary-Jane i Augusta Longbottom będą sprawdzać co jakiś czas, czy wszystko jest na pewno w porządku.
      Zostawisz Teddy'ego u Malfoyów? - zapytał Harry, odkładając filiżankę z kawą na bok.
     Teraz się zacznie kłótnia...
      Harry, ja wiem, że ty i Malfoy kłóciliście się przez wszystkie lata szkoły, ale przysięgam ci na wszystko co mi święte, że oni naprawdę się zmienili! Jeśli chcesz, mogę cię zabrać ze sobą do ich domu, żebyś z nimi porozmawiał i przekonał się sam! Narcyza nigdy nie była śmierciożerczynią i nie uprawiała czarnej magii, a Draco przestał zaraz bo wojnie. Będę dalej używać Zmieniacza Czasu i mojej niewidki, żeby sprawdzać, czy Teddy ma się dobrze, jeśli potrzeba. Jak nie pójdę do Hogwartu, to będę musiała pracować po dwanaście godzin dziennie, jak moja matka, a wtedy nie będę mogła poświęcić czasu naszemu chrześniakowi i nie będzie miał żadnego pożytku z tego, że ze mną jest. To już lepiej, jakbym go oddała do obcej rodziny, ale bogatej, jeśli tak miałby się przeze mnie wychowywać! Błagam cię, zrozum, że...
     Harry uśmiechnął się nagle. Cały ten czas wysłuchiwał jej zawodzenia i nawet nie wziął oddechu, by jej przerwać. Teraz coś go musiało rozbawić.
      Nie uśmiechaj się tak, tylko już nawrzeszcz na mnie, że jestem najgłupszą matką chrzestną, jaką Dora i Remus mogli sobie wybrać!
     A on uśmiechnął się jeszcze szerzej i przygarnął ją do siebie ramieniem.
      No proszę, jednak jesteś bardziej zaradna, niż podejrzewaliśmy - rzekł z zadowoleniem.
      Jaka jestem, że co proszę?
      Myślisz przyszłościowo. Wiesz, że Teddy potrzebuje matki i pieniędzy. Skończysz Hogwart i będziesz miała porządną pracę. Pewnie do ukończenia Hogwartu znajdziesz sobie męża, a wtedy będziesz miała kogoś do pomocy w tym wszystkim. A nie zostawiasz Teddy'ego z jakąś opiekunką, tylko z kimś, komu chyba ufasz, prawda? Bo traktujesz młodego jak swojego syna, a czujesz się nawet jeszcze bardziej zobowiązana ze względu na Dorę i Remusa, żeby zachować go w bezpieczeństwie. Jeśli ktoś, czyli ta Mary-Jane i babcia Neville'a, będzie mieć rękę na pulsie, to ja się nie martwię niczym. Poza tym, ty jesteś Krukonką, a nie ja, więc chyba masz trochę bardziej poukładane w głowie.
     — Ale jeśli masz jakiekolwiek zastrzeżenia, to mów! Bo ja po prostu nie mam innego wyboru. Znaczy się mogłabym mieszkać u Malfoyów i pracować, zamiast iść do szkoły, ale wtedy pozostanie mi ta głupia praca u mugoli, a ich pieniądze są mniej wartościowe...
     Właśnie. Ja zastrzeżeń nie mam! No... Właśnie, to musimy Narcyzie jakieś pieniądze dać na utrzymanie chłopaka, nie?
     — "Sądzisz, że nie stać nas na taki krok?" - naśladując ton i mimikę kobiety, spojrzała na niego srogo.
     — "Poczekaj aż mój ojciec się o tym dowie!"
     Oboje zaśmiali się w głos. Nie było tak źle, jak każdy by się spodziewał po rozmowie na taki temat z Harrym Potterem. I Harry i Draco wreszcie dojrzeli - pomyślała Krukonka.

     Przyszedł pierwszy września. Wszyscy żegnali się ze sobą na dworcu King's Cross. Natalie przybyła z Draconem, Narcyzą i Teddym. Z tym pierwszym wpakowała bagaże do pociągu i stanęli Teddym i pani Malfoy, by się pożegnać. Zobaczyli z dala, jak Hermiona żegna się z Ronem i wsiada do pociągu. Draco skrzywił się na jej widok, jego matka również, lecz nieznacznie. Natalie także nie była uradowana jej widokiem, bo od rozmowy z Harrym miała okazję pogadać kilka razy z Hermioną i rzeczywiście stała się bardzo wyczulona na punkcie swojego chłopaka.

     — Teddy, maluszku, w święta będziemy się widzieć... - mruknęła Krukonka do swego syna chrzestnego.
     — Jak tylko będziesz mogła, to idź do Hogsmeade i przylatuj do nas - szepnęła Narcyza. - Przecież masz zmieniacz czasu i jesteś prefektem...
     — Postaram się... I dziękuję. Nie wiem jak się za to wszystko odwdzięczę.
     — Na razie zajmij się nauką i chrześniakiem — uśmiechnęła się lekko. — Do zobaczenia. Żegnaj, synu... Pisz do mnie częściej.
     Draco coś mruknął pod nosem i pożegnał matkę. Widząc żal, z jakim Natalie rozstaje się z Teddym, objął Krukonkę ramieniem i odprowadził do pociągu. Rozeszli się, gdy ona ruszyła do przedziału dla prefektów, a Draco do wagonu Ślizgonów. Profesor McGonagall nie pozwoliłaby, by został prefektem.

     Siódma klasa była bardzo pracowita - nauka, drużyna i cała reszta... Do tego w październiku znów zaczął się Turniej Trójmagiczny. Zarówno Draco jak i Natalie, się zgłosili. Z Durmstrangu przeszedł Sergiej Petrov, z Beauxbatons Charlotte LaFlame, a z Hogwartu... Natalie. I niedługo potem odbyło się pierwsze wyzwanie...
     Zadanie to polegało na wejściu do wyznaczonego terenu w Zakazanym Lesie, pokonaniu wszystkich przeszkód, złapaniu jednego z trzech wielkich, latających stworzeń i doleceniu nim do ukrytego miejsca po wyrocznię. Wszyscy zadanie zaliczyli (choć gdzieniegdzie pojawiły się trudności), lecz niestety Francuzka nie zdołała znaleźć sposobu na odczytanie zagadki z wyroczni, bo ją stłukła na kamiennych schodach w zamku.
     Tradycyjnie, pomiędzy pierwszym, a drugim zadaniem, miał odbyć się Bal Bożonarodzeniowy. Krukonka nie zamierzała na niego iść, ale jako reprezentantka Hogwartu, musiała. Draco zaprosił ją jako pierwszy i zgodziła się. Wyglądała jeszcze lepiej niż cztery lata temu, znowuż sama sobie przygotowała suknię. Otworzyli bal, tańczyli do muzyki wygrywanej przez profesora Flitwicka przed północą, a po północy miał grać zespół "The Lighthing" - zespół stworzony specjalnie na potrzebę balu, składający się z czterech osób - profesora Flitwicka, Natalie, Chantal Bleach z Beauxbatons i Georgija Frova z Durmstrangu.
     Jednak pół godziny przed północą Draco wyciągnął Natalie z zamku, pokazał jej rozgwieżdżone niebo i lśniący księżyc w pełni, a nagle z przyjacielskiej gadki i śmiechów przeszedł dalej - złapał ją za rękę, powiedział, że naprawdę ją lubi i pocałował ją. Nie mieli dużo czasu, więc po prostu wrócili ręka w rękę, bez słów, na salę, gdzie Krukonka poszła za kulisy, przebrała się i wyszła z zespołem. Ślizgona zaś rozpierała duma z siebie i ze swojej dziewczyny...
     Drugie zadanie, jak Natalie wydedukowała z Ginny, dotyczyło znowuż wody. Teraz jednak nie odbywało się pod nią, a na niej, w łódkach, w zaczarowanym jeziorze, którego prąd był bardzo silny. Trzeba było odnaleźć jakieś ukryte miejsce na moczarach, bagnach... gdziekolwiek. Ważne, żeby odnalazło się tam kogoś ze swoich bliskich (w przypadku Natalie była to Ginny) i mogło się wybrać jedną osobę do pomocy (tutaj przypadło na Draco, na co on sam w dużej mierze wpłynął), żeby wyrwać ją z łap stworów i tym podobnych, oraz uleczyć bliskiego. Bułgar nie zaliczył tego zadania.
     Trzecie zadanie. Najgorsze z możliwych. Natalie zdawało się, że labirynt sprzed czterech lat był wobec niego niczym. Na trybunach siedziała pani Malfoy z Teddym i Mary-Jane White, by jej kibicować. Trybuny były wzniesione wysoko, więc trzeba było zaingerować trochę w budowę stadionu Quidditcha. A po jego środku, gdzie znajdować powinno się boisko, znajdował się krater. Wielka czarna dziura, w której wypiętrzyły się góry, tunele i inne takie. Tuż nad kraterem spowita była gęsta mgła, więc obserwatorzy potrzebowali specjalnych okularów, by przez nią widzieć. Uczestniczy Turnieju zaś byli pogrążeni w mroku, postawieni przed najgorszymi stworami, czarnomagicznymi tworami, dziwnymi zwierzętami i musieli w ostateczności stoczyć pojedynek między sobą. To znaczy... musieliby, gdyby dotrwały do końca przynajmniej dwie osoby, ale oczywiście tak się nie stało. Francuzka odpadła, gdy dopadły ją boginy, a Bługar padł ofiarą klątwy ludzkiego uosobienia hybrydy Chimery i Sfinksa. Naprawdę wstrętne połączenie.
     Natalie na skraju wyczerpania dotarła do końca i odnalazła puchar. Koniec roku dopełniło też to, że Krukoni wygrali puchar Quidditcha. I nadeszły owutemy... Wszystko szło gładko, egzaminatorzy mieli ogłosić wyniki na krótko przed końcem roku szkolnego. A tymczasem Nat został ostatni egzamin - Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Gdy sięgała pamięcią do pierwszego egzaminu, czuła się jednocześnie rozbawiona i zażenowana, dlatego, że było to akurat dzień ostatnim zadaniu Turnieju Trójmagicznego i Bill był jeszcze w zamku z Teddym. Dziewczyna weszła zdenerwowana na salę egzaminacyjną, rozpoczęli rozmowę z nauczycielami, żeby się trochę rozluźnić i gdy profesor Flitwick dowiedział się (a był to akurat test praktyczny z Zaklęć i Uroków) że Bill jest na zewnątrz, zaprosił go do środka i najpierw sobie z nim pogadał, a na koniec kazał zadać Krukonce jakieś zadanie na dodatkowy punkt. Praktyczne lub teoretyczne, a w końcu wybrał oba. Nie trzeba raczej mówić, że względu na obecność Charliego podczas egzaminów z ONMSu, zaproszono go jako gościa na jej egzamin. Zadawał jej oczywiście pytania o smoki, bo w tym był najlepszy.

***

     Koniec roku szkolnego zażegnała wiadomość o wygranej Krukonów w walce o Puchar Domów i zdanie przez Natalie wszystkich dwunastu owutemów na poziomie Wybitnym. Draco też poradził sobie świetnie, ale nie zaliczał dwunastu przedmiotów, tylko osiem lub dziewięć i nie ze wszystkich miał ocenę "Wybitny". Na przyjęciu z okazji zakończenia szkoły poprosił Natalie o rękę, a na szczęście jego matka była z tego bardzo zadowolona. Kupili dom - oboje mieli dużo oszczędności. Draco dostał pracę, Natalie pilnowała Teddy'ego, a gdy już miała zamiar złożyć podanie o pracę, okazało się, że spodziewa się dziecka. Wzięła ślub z Draconem pod koniec października, a ich świadkami zostali Ginny i Goyle. Dzień przed samym ślubem było spotkanie absolwentów Hogwartu - Natalie spotkała się na nim z Fredem, pokłóciła się z nim o to samo, co w Norze, a pijany Draco omal nie doprowadził do bójki - szczęście, że w pobliżu byli przyjaciele, którzy rozdzielili chłopaków. Nikt nie stanął po stronie rudzielca.

Jedenaście lat później

     Natalie i Draco poszli odprowadzić Teddy'ego i ich córkę, Chloë Grace, na pociąg do Hogwartu. Zobaczyli mnóstwo znajomych twarzy - wszystkich swoich znajomych ze szkoły, którzy odprowadzali dzieci w rodzinnej atmosferze. Nie było wątpliwości, że gdyby rodzice odprowadzali dzieci do samego zamku, wszyscy widzieliby testrale ciągnące powozy pierwszorocznych.
     — Mamo? — odezwała się Chloë.
     — Tak? — Natalie przetarła ukradkiem łzę z policzka. Nie umknęło to uwadze Dracona, który objął ją ramieniem.
     — Do którego domu się dostanę?
     Draco roześmiał się.
     — Chloë, nie możemy tego wiedzieć — odparł. — Każdy dowiaduje się tego na miejscu. Dopiero.
     — Masz silne powiązania ze Slytherinem i Ravenclawem, bo my byliśmy w tych domach — odrzekła Natalie. — To nie znacz jednak, że nie trafisz do Hufflepuffu, jak Teddy, ani do Gryffindoru.
     — Ale poproś Tiarę, żebyś nie szła do Gryffindoru.
     — Draco! — ostrzegła Natalie.
     — No dobrze, dobrze, żartowałem. A może i nie... Tylko nie brataj się z dzieciakami od Freda i George'a Weasleyów.
     — Ostatni raz cię ostrzegam!
     Blondyn spojrzał przepraszająco na żonę i wbił wzrok w Teddy'ego.
     — Masz się dobrze uczyć, jak twój ojciec.
     — Przecież mama miała lepsze oceny niż ty! — przypomniał Teddy.
     — Mówię o twoim prawdziwym ojcu, wilkołaku! Uczył się tak samo dobrze, jak twoja niby-matka, z tego co słyszałem.
     Natalie pochyliła się nad Teddym.
     — Nie wymagam, żebyś miał same "Wybitne", tak jak ja. Draco wymaga trochę więcej, ale ufam, że nie pójdzie ci w tym roku gorzej, niż w zeszłym. Po prostu nie każ mi interweniować i nie pakuj się w kłopoty, dobrze? — poprosiła.
     — Masz to jak w banku, mamusia! — zmierzwił jej włosy i ucałował w czoło.
     — Nie odstawiaj szopki, Edward — zaśmiała się. — Od tego roku poważnie się za ciebie biorę, musisz poprawić Obronę Przed Czarną Magią, jeśli chcesz być aurorem! Masz być najlepszy.
     Zasalutował na zgodę i uniósł różdżkę, by nieść bagaże do środka.
     — O nie, lepiej nie. Draco, pomóż mu, a ja pogadam jeszcze z Chloë — poprosiła.
     Jej mąż odszedł, tłumacząc Teddy'emu, że nie wie, dlaczego tak zareagowała na latające kufry. W końcu nigdy mu nie opowiadała, że Fred i George kiedyś omal nie zabili Ginny i jej w domu na Grimmauld Place, znosząc bagaże z pomocą czarów po schodach. Teraz objęła córkę ramieniem i ruszyła w stronę Harry'ego i Ginny, by przywitać się z nimi i z ich dziećmi, a następnie z resztą szkolnych znajomych. Gdy wybrzmiał gwizdek, zabrała córkę do pociągu, pożegnała się z mężem i wsiadła do przedziału, by poinstruować prefektów. Przyjrzała się córce, która nerwowo rozglądała się wszędzie wokół, w chwili gdy prefekci wychodzili patrolować korytarze - była bardziej podobna do niej, niż do Draco, ale miała też coś z Blacków... Uśmiech, taki sam, jak miały Andromeda i Bellatrix. A gdy się denerwowała, marszczyła nos tak samo jak Narcyza. Zazdrościła Teddy'emu tego, że był metamorfomagiem, bo chciała tak jak on ciągle coś w sobie zmieniać - miał aktualnie chabrowe włosy, oczy takie jak Natalie i uśmiech jak Harry. Bardzo lubił swojego ojca chrzestnego i przynajmniej trzy razy w tygodniu wymykał się do niego, gdy nie był w szkole.
     Nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią oraz Eliksirów przyprowadziła uczniów, wraz ze swoją dwójką dzieci, do Wielkiej Sali, przeprowadziła Ceremonię Przydziału i zasiadła przy stole pomiędzy profesorem Flitwickiem i Nevillem Longbottomem, nauczycielem Zielarstwa. Zaczął się nowy rok szkolny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz